niedziela, 31 października 2010

Z tajnych archiwów

Większość ludzi dziś świętuje w gronie najbliższych, a u nas... "wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni" - cisza w uszach aż dzwoni, korzystamy, bo jutro wieczorem ta cisza się skończy:)

Mamienia obiecanymi fotkami ciąg dalszy niestety będzie, albowiem na skutek nieprzewidzianego starcia werbalnego z Naczelnym Fotografem Rodzinnym straciłam dziś okazję na zdjęciową sesję w pobliskim parku. Już jest po starciu, ring gotowy do następnej walki (na szczęście u nas to rzadkość, Stare Dobre Małżeństwo:))) - nawiasem mówiąc SDM będzie u nas grać w przyszły weekend, muuuuszę tam być! Póki co na zdjęciowanie szumnie zwane sesją umówiliśmy się na jutro. Albowiem ostatni dzień słoneczny ma być, wykorzystać go zatem należy. Się zobaczy, czy się uda.

Coby więc szanowne Grono Tu Zaglądających uszanować i na czczych obietnicach nie skończyć pokopałam byłam ponownie w tajnych archiwach i znalazłam coś jeszcze, co nadaje się do ewentualnego pokazania. Produkt finalny ma tę zaletę, że już wypróbowany jest w boju, bo dziergnięty równo przed rokiem, zatem i o jakości włóczki też spokojnie wypowiedzieć się będę mogła.

A zatem w związku z powyższym, a według poniższego:

Odsłona pierwsza:


Odsłona druga:



I odsłona trzecia - ostatnia (tu najwierniej oddany kolor, choć niezupełnie):



To teraz dziewiarskie szczegóły:
  1. Projekt autorski, kombinacja wzorów i wzorków różnistych. Wykończenie ząbkowane, moje ulubione, w wielu projektach nie umiem mu się oprzeć:) Zaczęłam od poprzecznego karczku, później pojechałam  w górę i zakończyłam dekolt ząbkami. Przód, tył i rękawy robione osobno, później wszystkie oczka na jeden drut i kawałek raglanem, następnie zszycie rękawów i boków, na końcu doszyty karczek.
  2. Włóczka - baśka, mieszanka 30% wełny i 70 procent akrylu, w 100 gramach 300 metrów, największy wybór znalazłam tutaj, duży wybór kolorów jest też na allegro. Delikatna, miękka, pomimo niewielkiej zawartości wełny jakościowo dobra,  można spokojnie nosić na gołe ciało.
  3. Druty - 4 mm, to była jeszcze era przed-knitt-pro;)
  4. Ilość włóczki - chyba 6 motków... no nie pamiętam, dawno było. Oczywiście dziergałam podwójną nitką:) Mój typ tak ma, do cienizn dopiero dorastam.
  5. Efekt - delikatna, ciepła dzianina, nie gryzie, dobrze się nosi.
  6. Uwagi i ostrzeżenia - właściwie brak. Prać oczywiście ręcznie, ale można odwirować, suszyć oczywiście jak zwykle, na plaskacza:)
  7. Uwagi eksploatacyjne - sweter trochę się mechaci, w ciągu ostatniego roku nosiłam go dość często, goliłam 4 - 5 razy. Po ogoleniu jest zupełnie jak nowy, jestem z niego zadowolona.
Dobre w postaci długiego 2-tygodniowego wolnego (dobre za wyjątkiem dni intensywnego chorowania) jutro mi się kończy i pojutrze trzeba wracać do roboty. Żal, no żal! Lecę więc czas wykorzystać, na czacie pogadać, winnego cieplutkiego Włocha podziergać. Za czas jakiś i on się tu pojawi, ale nie wcześniej, niż za półtora tygodnia, bo najpierw go muszę komuś pokazać:)))

    czwartek, 28 października 2010

    Kardigan z merynosa 3-ply, prosto z Urugwaju

    Odpowiedź na pytanie zadane przeze mnie w ostatnim poście to rzecz jasna golfik, czerwony golfik - golfiki niestety "duszą:) I nic się na to nie poradzi. Młody mężczyzna wygląda w nim przepięknie, włóczka mięciusieńka, kolorystyka i wzór do trzylatka pasują jak znalazł. No po prostu szyk i elegancja. Golfik leży na półce, przecież nie będziemy dziecka "maltretować" bez potrzeby, są wszak inne rozwiązania. Natomiast żakardowy lubi, dowiedział się ostatnio, że to ja go zrobiłam (rok temu było mu wszystko jedno:) i sympatią do dżinsowego wdzianka zapałał. Mieszkanie mamy chłodne, nosi go z upodobaniem, a sweterkowi pilnie potrzebne jest golenie. Sprzęt jest, ogoli się:)

    Dziś chcę pokazać sweterek zrobiony niedawno, z włóczki szlachetnej, czystego merino 3-ply. Pierwszy raz pracowałam z tą włóczką, trochę się jej bałam, udało się wydziergać w miarę starannie i bez wpadek. W owym czasie przybyła też do mojego domu niezbędna mi pomocnica zwana "Kundzią", dzięki niej udaje się wyroby dobrze i dokładnie dopasowywać. Mąż spojrzał na ustrojstwo, stwierdził, że mam coś z głową, skoro TAKIE RZECZY kupuję i że gratów ci u nas dostatek. Wlazłam mu więc piernikiem na ambicję, przypomniałam jego pasję (fotografowanie), które pociąga za sobą również niemałe wydatki...i zamilkł. Najwyraźniej pasjonat pasjonata zrozumie:)

    Fotki znośne, ale też nie są najlepsze. Chyba muszę się postarać o atelier...;)


     







    Pierwsze zdjęcie oddaje kolor najwierniej, fotki pstrykane na szybko, bo była taka potrzeba, oczywiście i niestety z lampą błyskową.

    To teraz dziewiarskie szczegóły:
    1. Projekt - ogólnodostępny modyfikowany genetycznie:) Wzorów brak, ponieważ włóczka melanżowa, efektowna sama w sobie. Miała być w odcieniach czerwieni... ale nie czepiajmy się szczegółów:)
    2. Włóczka - prosto z Urugwaju .100% merino worsted 3-ply. Mięciutka, delikatna, można spokojnie nosić na gołą skórę.
    3. Druty - 4 mm, Knitt-pro.
    4. Ilość włóczki - 5 motków. W 100 gramach 200 metrów, razem 1000 metrów. Nie mogłam poszaleć, bo ilość włóczki była ograniczona.
    5. Efekt - przyjazna skórze, delikatna dzianina. Szlachetna, bardzo ciepła.
    6. Uwagi i ostrzeżenia - z włóczką trzeba delikatnie. Z tą na szczęście tak postąpiłam, a zaraz po niej sfilcowałam merynosa 3-ply undyed... po prostu go wyciskając. No dyletanctwo i tyle. Prać trzeba w wodzie chłodnej, nie wyciskać, płynu zmiękczającego odrobinę. Wydeptać w ręczniku, rozłożyć. Zachowa formę nadaną w trakcie suszenia.
    7. Uwagi eksploatacyjne - na razie nie mam. Zakładam rzadko, póki co, tak się jakoś składa.
    Z włóczki jestem bardzo zadowolona i planuję z tego gatunku kolejne dziergadła, Będzie też sweterek z merino fingering, kadłubek już mam, zostały mi jeszcze rękawy. Najbardziej jednak odpowiada mi to właśnie worsted 3-ply, bo 1-ply już mniej. Wolę skręconą nitkę, zdecydowanie.

    Produkuję post za postem, ale na razie mam więcej czasu, to się bawię:) Dobre się niedługo skończy, trzeba będzie się brać do roboty i do pisania pracy. Świat włóczek i drutów z pewnością na tym ucierpi... Na szczęście tylko na jakiś czas:)

    wtorek, 26 października 2010

    Drobiazgi

    Mamiłam czytelników obietnicami zdjęć melanżowego poncza, beretki i mitenek, ale na razie nic z tego nie będzie. Pokręciło mnie z lekka, 5 dni zwolnienia i nakaz wygrzewania się, zatem z latania po dworze (czy też po polu, jak tam u kogo:) w celu obcykania zestawu na razie nici. A rzeczonego na manekinie pokazać nie mogę, albowiem tenże rąk ani czaszki nie posiada. Manekin znaczy się.

    Bułka się dzierga, paluchy bolą, robota idzie wolniej niż się spodziewałam (właśnie robię sobie przerwę). A blog świeżutki jak szczypiorek i bez fotek na długo go zostawić byłoby nie fair... wszak nie mogę jechać ciągle na wielbłądzie...:)

    Pomyślałam i cosik wymyśliłam. Jedna taka co to daleko mieszka, za dawnych czasów kiedy to jeszcze bloga dzierganego nie miałam truła mi bez końca, żeby jej fotki moich dziergadeł przysyłać. Co miałam robić - przysyłałam! Żyć nie dawała... I dzięki tejże osobniczce mam ci ja Archiwum Próbek i Robótek Ręcznych, niewielkie wprawdzie, ale mam. I właśnie z jego czeluści wyciągnę kilka drobiazgów, będą jak znalazł, zanim złożonych wcześniej obietnic nie spełnię.

    Dzisiaj wyciągam dziergadła, do których czuję szczególną miętę. Od trzech lat pęta nam się w rodzinie pewien młody obywatel, rośnie jak na drożdżach, gada jak najęty, a jego specjalnością jest wspinaczka wysokomeblowa (nie ma w domu miejsca, na które nie umiałby się wdrapać, wysokość nie gra roli). Dla tegoż obywatela rok temu dziergałam w tempie ekspresowym kilka łaszków, coby mu ciepło było. I udziergałam na tyle duże, że i w tym roku spokojnie na niego pasują.

    A oto one:








    Fotki jakość mają słabą, ale ja wtedy jeszcze bladego pojęcia nie miałam, że trzeba przy świetle dziennym, że lampa z aparatu będzie się tak paskudnie odbijać. Na światło dzienne szans nie miałam - był już październik i dziergałam wieczorami. Adresat tych robótek, paskudnik jeden, woli niestety bluzy od sweterków. Niewdzięcznik, nooo... Facet, nie zna się na Dziewiarstwie Ręcznym, wiadomo. W jednym z tych pulowerków jest mu wyjątkowo ładnie, a jednego z nich wyjątkowo nie lubi. Dla ułatwienia dodam, że jest to jeden i ten sam sweterek. Kto zgadnie, o który chodzi?:)

    sobota, 23 października 2010

    Fotki muszą poczekać

    Beretka wyschła, a jakże.
    I wyszła - jak na prototyp - całkiem nieźle.
    Tyle, że średnicę miała wielkości sporej pizzy, ususzona została na płask i kształt zachowała, a ja wyglądałam w niej jak... student w przydużym birecie:)

    Pruć - nieee, w żadnym wypadku.
    Pomyślałam i wyszło mi, że trzeba spróbować z lekka sfilcować (zmniejszy się) i inaczej wysuszyć.
    Jak pomyślałam tak zrobiłam i tym samym dokonałam pierwszego w moim życiu świadomego (bo nieświadomych i nieplanowanych rzecz jasna kilka było, ostatnio piękne merino worsted 3-ply undyed prosto z Urugwaju, wrrr...) filcowania.

    Znaczy się przyrządziłam roztwór wody z płynem do płukania o temperaturze takiej, że łapy mi same z tej wody wyskakiwały, a kolor miały... no intensywny:) Beretkę ciepnęłam w tę wodę i gniotłam, i gniotłam i co chwilę sprawdzałam, jak się ma. Się miała nieźle, więc dalej gniotłam. Pojawiły się pierwsze oznaki filcowania i zmniejszenia wielkości wyrobu, później byłam już bardzo ostrożna, żeby mi berecik dla niemowlaka nie wyszedł. We właściwym (mam nadzieję) czasie wyciągnęłam z wody, zawinęłam w ręcznik i wydeptałam do imentu.

    Nadziałam na piłkę odpowiedniej wielkości, bo nie chcę już plaskacza.
    Schnie.
    Wygląda ciekawie.
    Jak uschnie się zobaczy, co wyszło.
    Jak wyszło do bańki to się zamówi dodatkowy motek i się zrobi następną. Do skutku. Beretki trzeba umieć robić, pożyteczne są. A nauka jak zwykle najlepiej na błędach. Własnych:)
    Czytuję ostatnio blogi prząśniczek - te dziewczyny mają tyle cierpliwości do swoich niteczek! Przędą, mozolnie się uczą i nie zrażają niepowodzeniami.
    Więc i ja wygram z tą beretką - muszę:)))

    Aha, jeszcze bułki.
    Kolorów nie da się połączyć. Nie widzę tego, włóczka jest za gruba.
    Będzie więc czekoladowy brąz, prościutki. I będą ozdobniki - zaczynają się powoli pętać w mojej wyobraźni:)
    A z bułki ecru pewnie będzie czapka i coś na szyję.
    Niekoniecznie dla mnie:)

    piątek, 22 października 2010

    Dziewiarskie rozterki

    Czas jakiś temu zrobiłam ponczo. Nie, nie to arystokratyczne. Wręcz przeciwnie - raczej zgrzebne, proste, dość kolorowe, moje pierwsze. Pomyślałam, że na fali arystokratycznej popularności (:))))) wrzucę to ponczo w następnej notce, a co, niech tu będzie tak ponczowato, w końcu zima idzie, ciepłe ciuchy są potrzebne.

    Już miałam pomysł realizować, kiedy trzy dni temu przyszło mi do głowy, że do poncza bardzo będą pasowały mitenki. Jeszcze ich nigdy nie robiłam, warto spróbować, będzie ładny komplecik. Jak pomyślałam tak zrobiłam, mitenki kończyły się dziergać wraz z ostatnimi akordami przesłuchania finalistów Konkursu Szopenowskiego, czyli przedwczoraj.  Uprałam, rozłożyłam, wyschły. I już miałam zrobić zdjęcia (a raczej nadwornego fotografa prosić o ich zrobienie), kiedy... kiedy przyszedł mi do głowy pomysł następny.

    Bo zostało mi trochę włóczki, bo na pewno się przyda, bo nie mam, bo jeszcze nigdy nie robiłam... No i udziergałam beretkę:) Zaczynałam wczoraj wieczorem podczas Koncertu Galowego Konkursu Szopenowskiego, skończyłam dziś rano. Wyprałam, schnie... I znów nie mogę pokazać całego kompletu - no nie da się:) Muszę poczekać, aż wyschnie  i aż szanowny fotograf znajdzie dla mnie czas.

    ... chyba nie będzie dziwne jeśli powiem, że nabrałam jeszcze ochoty na getry??? Tylko włóczki mi na bank zabraknie. Ale to przecież nie problem - zawsze można dokupić...:)

    A dziś paczkonosz przytargał mi bułki. O takie. Trzasnęłam próbkę z 10 oczek - normalnie 10 centymetrów jak strzelił! Włóczka grubaśna, przytulna, oka ogromniaste, żakiet (bo ma być żakiet) pójdzie piernikiem. Może to być nawet "trzydniówka" - tym bardziej, że w ramach doleczania się rezygnuję w weekend z wyjazdu na uczelnię. Inspiracji mi tylko trzeba, bo mi wena siadła... Bułka jest brązowa (7 motków) i ecru (3 motki). Podpowiedzi mile widziane, ruszałabym już z tą robotą, a tak to się męczę jak potępieniec.

    I tak to. Poratujcie człowieka, co?
    Czekam na wsparcie!
    Pamiętajcie, że czas leci, weekend biegnie, a ja się męczę! I nie dziergam - to przecież karygodne!
    Beretka schnie.
    Zdjęcia może jutro.
    Pod warunkiem, że będę wyglądać jak człowiek... bo dziś to wzrok dziki, suknia plugawa. Mam na to świadków:)

    środa, 20 października 2010

    Arystokracja czyli powtórka z rozrywki:)

    Przebijam się mozolnie przez obróbkę zdjęć w gimpie, wszystkich zaglądających proszę o cierpliwość, muszę tę fazę przejść jak ospę:) Będzie tu pewnie jeszcze niejedna niepotrzebna niespodzianka, ale ja dotychczas bloxowa byłam i bloggera muszę się po prostu nauczyć. Lecę obrabiać następne zdjęcia, życzcie mi powodzenia:)

    Pierwsze zdjęcie:


    I następne:

     

    I jeszcze następne zdjęcie - może się uda:

     

    I jeszcze kwiatki:

     

    No poszło, nawet całkiem nieźle jak na początek, dzięki nieocenionym radom Bliskich Zaprzyjaźnionych Fotografów:) Będzie jeszcze jedno zdjęcie, an face, ale muszę poszukać pędraka i na nim to zdjęcie odnaleźć, obrobić i wkleić.

    Przypadkiem zupełnym zaczęłam z "wysokiej półki", od arystokracji - samo tak wyszło, ja tam arystokratyczna nijak nie jestem:) I teraz mam za swoje - każdy następny projekt do tego pierwszego będzie porównywany... Przynajmniej wszyscy się przekonają, że arystokratka ze mnie żadna:)

    To teraz dziewiarskie szczegóły:
    1. Projekt - ogólnodostępny modyfikowany genetycznie:) Warkocz, golf, wykończenie - pomysł własny. Nie lubię dziergać odtwórczo, lubię się tylko oprzeć na gotowym fasonie, zainspirować czyimś pomysłem, reszta jest zawsze moja. Za wyjątkiem skomplikowanych chust i żakardów, rzecz jasna:)
    2. Włóczka - o taka: Wielbłąd z merynosem i moherem. Piękna. Szlachetna. Lekko sunąca po drutach. Poezja, naprawdę.
    3. Druty - 5 mm, Knitt-pro, ponczo dziergane podwójną nitką. Okazało się, że druty dobrałam właściwe.
    4. Ilość włóczki - 12 motków... Wiem, że dużo, szczególnie w przeliczeniu na złotówki.
    5. Efekt - lejąca się, niesłychanie ciepła, lekko połyskująca dzianina. Delikatny włosek.
    6. Uwagi i ostrzeżenia - z włóczką w praniu trzeba jak z jajkiem. Tak też ją potraktowałam, bo dzień wcześniej sfilcowałam pięknego merynosa i ryczeć mi się chciało. Dzięki cennym uwagom właścicielki sklepu, w którym włóczkę kupiłam nic się nie stało i już nie stanie:) I ciekawostka - włóczka nie chciała wchłaniać wody, nie chciała jej pić! Pierwszy raz mam do czynienia z takim zjawiskiem i nie bardzo wiem, co ono oznacza. Powstała hipoteza, że włóczka jest... wodoodporna:)
    7. Uwagi eksploatacyjne - na razie nie mam. Jeszcze nie nosiłam... Założę pierwszy raz na jakąś specjalną okazję - zupełnie jak nie ja!

    poniedziałek, 18 października 2010

    I tak to, proszę państwa!

    Zachęcona Waszym przykładem  mam i ja od dziś bloga robótkowego:) Serdecznie witam wszystkich, którzy będą chcieli tutaj zaglądać. Sukcesywnie i powoli będę zamieszczać zdjęcia tych moich dziergadeł, których dokumentację fotograficzną posiadam dzięki pewnej blogerce, co to koniecznie te zdjęcia mieć chciała:) A w międzyczasie będą się dziergać nowe projekty - raz szybciej, raz wolniej, na ile mi czasu wystarczy.
    Nauczyłam się robić na drutach w moim liceum... na lekcjach matematyki:) Nie było wyjścia - czymś trzeba było się zająć przecież. A podstawy szydełkowania poznawałam chyba jeszcze w podstawówce - dziergało się jakieś zwierzaki na butelce od śmietany... Zdecydowanie większą miłością darzę jednak druty.

    Miałam swego czasu długą przerwę w robótkowaniu, ale odkąd odkryłam nowe włóczki, wspaniały sprzęt i mnóstwo pasjonatek, od których uczę się codziennie czegoś nowego dzierganie po latach ruszyło niczym lawina, a ja mam z tego wielką radość.

    A zatem - zgodnie z nazwą tego bloga - niech się dzieje kochani, niech się dzieje!:-)

    Dodane 19.10.2010 o godz. 17:15:

    "Ciężkie" prace budowlane na blogu wykonałam sama:)
    W wykończeniu wnętrza czynny udział brała Violet , bardzo bardzo dziękuję!