piątek, 30 maja 2025

W imię

tego, że nie ma tego złego... mamy zapalenie płuc! Tomograf wykazał czarno na białym zapalenie płuc jak drut. I jak tu się nie cieszyć? Kto zrobiłby mamie badanie tomograficzne płuc, gdyby nie była w szpitalu? Musiałaby czekać ponad miesiąc, nawet gdyby to badanie zrobić prywatnie.

Podejrzewałam u mamy jakieś schorzenie płuc, ale co ja tam wiem, a do lekarza? Po co do lekarza, przecież nic jej nie jest i ona się do lekarza nijak nie wybiera. A tak mamy diagnozę i mamy wdrożone leczenie. Zatem codziennie o poranku idzie w żyłę potężna lufa antybiotyku i już widać poprawę :)

Na poniedziałek planowany jest wypis, mam nadzieję, że niespodzianek nie będzie.

środa, 28 maja 2025

Czasem...

nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. I w tej właśnie sytuacji chyba tak jest:)

- jest udar niedokrwienny potwierdzony rezonansem, objawy się wycofały, leczenie trwa;

- jest wykonywanych sporo badań - rezonans głowy, tomografy korpusu oraz szczegółowy płuc, usg serca, usg naczyń w okolicach szyi, holter, rozliczne badania krwi;

- wykryte niedotlenienie organizmu (saturacja 80) poskutkowało podpięciem chorej pod wąsy tlenowe z dobrym rezultatem (saturacja 95);

Do mojej mamy nie mówi się "babciu", tylko "proszę Pani"; z kulturą informuje się o odkrytych w trakcie badań problemach oraz o wdrożonym leczeniu; z dbałością podaje się leki, które mama na codzień przyjmuje; chorą się myje, pielęgnuje, smaruje; jedynym minusem jest nietolerancja żywienia szpitalnego, co jednak przy ogromnej nietolerancji glutenu i laktozy przez mamę czyni szpital całkowicie usprawiedliwionym.

Dziś mieliśmy dzień trudny jeśli chodzi o możliwość dotarcia do mamy z wiktem i opierunkiem, ale cudnie się zaangażował niespełna osiemnastoletni prawnuk z narzeczoną (tak, dobrze czytacie, rzeczony oświadczył się kilka miesięcy temu i został przyjęty), oboje dostarczyli co trzeba, zatem "proszę Pani" została zaopatrzona we wszystko, co było jej potrzebne oraz godzinne pogaduchy z młodzieżą Pani uskuteczniła.

A dlaczego nie ma tego złego? Otóż mama moja zostanie przebadana wzdłuż i wszerz, co mnie jako głównej opiekującej się nią osobie jest straszniście potrzebne! Będę wiedziała, jak mam jej pomóc, w którą stronę pójść, jak jej życie ułatwić. Wiem już, że trzeba bukować wizytę u kardiologa i że koniecznie trzeba działać w sprawie koncentratora tlenu.

P.S. Wybaczcie, że nie odpowiadam na komentarze, ale po prostu nie mam czasu ni sił. Każdy komentarz czytam i za każdy jestem bardzo wdzięczna. Serdecznie Was pozdrawiam!

poniedziałek, 26 maja 2025

No i...

tak to.

Niedziela, 25.05.2025, południe.

Mama bełkocze, ma opadnięty kącik ust, oko i brew, po lewej stronie. Podejrzenie udaru. Karetką przyjeżdżają ratownicy, w kilka minut. Badają, wykluczają udar. Mama zostaje w domu.

Niedziela, 25.05.2025, godzina 17.30. Stan mamy bez zmian, choć kącik może opadnięty trochę bardziej. Jedziemy na SOR. Mama przyjęta od razu, podejrzenie udaru, wielkie zdziwienie, że ratownicy tego nie dostrzegli. Na cito badania krwi i tomograf. Czekamy, co dalej.

Niedziela, 25.05.2025, godzina 21.30. Lekarz wzywa mnie na salę chorych, pacjentka nie zgadza się zostać w szpitalu na neurologii - ! Perswadujemy jej, że powinna zostać, wprawdzie tomograf nie wyszedł zły, ale trzeba jeszcze obserwować i badać, będzie robiony rezonans magnetyczny. Koniec końców mama się zgadza. Wkrótce później blokuje sobie komórkę, telefon żąda kodu PUK! O losie...

Poniedziałek, 26.05.2025, córka przejmuje telefon, ja szukam kodów PUK i PIN, szczęśliwie je znajduję, robię zdjęcie i wysyłam córce. W kilka minut telefon zaczyna działać, ufff! W tym samym czasie telefon zostaje mamie dostarczony. Na godzinę 14.30 wybieramy się na oddział. Zobaczymy, co dalej...

wtorek, 6 maja 2025

Dobrze pamiętam

maturalne dni, choć czasy to baaardzo dawne. Było kasztanowo, majowo, pachnąco. Szłam dość spokojna, w miarę pewna siebie. Maturę z języka polskiego napisałam jednym ciągiem, prawie na wdechu, w zapale i przekonaniu o słuszności moich tez. "Postawy człowieka w obliczu zagrożenia życia w oparciu o wybrane przykłady literackie". Pooooszło!

Maturę z matematyki... no cóż, połowę napisałam sama, połowę ściągnęłam. Jak się okazało ściągnęłam perfekcyjnie, nota bene to było w moim życiu pierwsze ściąganie. Przeżywałam jak mrówka poród, czułam się niekomfortowo, ale ściągałam. To były czasy, gdzie na maturze ściągała znakomita większość człowieków, a ściągi umieszczane były w kanapkach. Zresztą matematyka mieliśmy fatalnego, w matematykę umiała tylko jedna osoba, która maturę pisała samodzielnie.

Egzaminy ustne to biologia i chemia, do tych egzaminów uczyłam się niewiele, wiedzę miałam z lekcji. Poszło jak złoto, pytania miałam jak pode mnie pisane, dziś już ich zupełnie nie pamiętam.

No i okazało się, że psim swędem napisałam najlepszą maturę w roczniku, średnia 5,0, szóstek nie było. Zaskoczyło mnie to nieprawdopodobnie, albowiem z polskiego pisałam pracę jak na owe czasy totalnie kontrowersyjną, a z matematyki do końca żyłam w niepewności. Miałam głębokie poczucie totalnego niezasługiwania na tę ocenę przez matematykę. Po prostu jej nie umiałam i tyle.

Najlepsze jest to, że dziś te maturalne wyniki nie mają już żadnego znaczenia. Pozostały wspomnienia egzaminacyjnej aury, pamiętam siebie siedzącą w maturalnej sali, pamiętam co czułam, pamiętam majowe zapachy. Pamiętam też, jak ówczesny wicedyrektor, mój ulubiony nauczyciel od biologii przyszedł do mnie do domu i poprosił mnie, bym odebrała ze szkoły jego córkę. Miał jeszcze coś do załatwienia w szkole i... był dość konkretnie pijany. Mój autorytet w czasie maturalnym z hukiem spadł z piedestału!

I tak to :) A jak wasze maturalne wspomnienia? Pisaliście maturę czy też nie? Pięknie i serdecznie zapraszam do komentowania, jestem ogromnie ciekawa tego, co się u Was w te dni działo :)