piątek, 30 września 2011

Lady Fuchsia - z dedykacją dla Martuuhy:)

Fuksja czekała długo, zanim się doczekała ostatecznego kształtu i wykończenia.
Przy niej ewidentnie, ostatecznie i jednoznacznie pojęłam PRAWDĘ: nie jestem stworzona do nitek lace. No nie i już! Ta nitka była wyjątkowej urody - ręcznie farbowana, pod zamówienie Marcine u innej Marty, Marty z "Zagrody" (pamiętajcie, Marta z Zagrody pięknie wełny farbuje i cudne sprzedaje - warto tam zaglądać!).

Nitka mię się plątała, zsuwała, była dla mnie trudna - i już. Cudem projekt został ukończony - innej opcji nie było, Martuuha czekała pół roku... wykazując się przy okazji cierpliwością niesamowitą (a po cichu pewnikiem klnąc w żywy dym:)

Musicie mi wierzyć.
Musicie mi wierzyć na słowo - Martuuha poświadczy - że to-jest-fuksja, piękna fuksja w lekkich melanżach. Merynosowa fuksja. Bo aparatu nie umiałam przekonać, żeby popatrzył okiem człowieka - ja widziałam swoje, on widział swoje. Mój-ci-on zrecenzował i orzekł, że wełna trudna do fotografowania. Gimp szalał. No to odpuściłam.

Chusta jak mgiełka - lekka i powiewna, 2,5 metra na ponad metr z okładem - a Marta mówi, że wcale nieduża! To ja już wcale nie wiem, co to jest duża chusta:D:D:D Bo ja myślałam, że to jest wieeeeeeelka. A okazuje się, że nie!
Wzorek prosty - sporo gładkiego i trochę dziurek - wedle woli młodej Panny:)

Zdjęć manekińskich nie posiadam (remont, syf i pył), zdjęcie naludźne do końca naludźnym nie jest - sami zobaczcie:)

Oto Lady Fuchsia:

 W pełnym słońcu:



W cieniu:


  Czy tak wygląda mała chusta?:)


 


Detal - kolor z kosmosu:
 

  Detal inaczej, kolor jak wyżej:


Na ławeczce:
 

A kolor jest taki - tylko żywszy, jaśniejszy:



To teraz proszę sobie wszystko zestawić, połączyć - i będzie prawdziwa fuksja:)
Martuuha - zapomniałam Ci odesłać pół kłębka! Nie została zużyta cała wełna, a kłębek zapodział się w pracy:) Napisz mi, co mam z nim zrobić - odeślę albo odkupię. Co wolisz?

P.S. Na drutach zgaszone niebieskości, za tydzień powinnam skończyć.
W kolejce inne projekty, gdzieś tam w przyszłości kluje się sukienka na moją modelkę od beżów (spodobały się jej dzierganki), a w międzyczasie... niespodzianki:) Małe ale ciekawe - i z ciekawych wełen. Dam znać, jak dziergnę! Te nowości dopiero około połowy października, może pod koniec. W międzyczasie dalej będzie się działo.
Serdeczności!

wtorek, 27 września 2011

Handełe... i nogi owcy:)

Uprzejmie szanownych Państwa informuję, że taka jedna (klik - podpowiadam, bo linki mam cóś niewyraźne), specjalistka od wzorów celtyckich ma do sprzedania kilka zestawów kolorowych, przytulaśnych motków w dobrych cenach - polecam!
Ukradłam jej kilka zdjęć, resztę zobaczycie na jej stronie.
Kradzione poniżej:

Komin z pluszaków:



Kulki:


I jeszcze jedne kulki:




Jest tego trochę - lećcie, warto! Z nią się dobrze robi interesy - ja kiedyś zrobiłam i nie żałuję:)

Teraz
robimy
pauzę....
i zaczynamy część drugą posta:)

Część drugą posta dedykuję Joannie od Chustki - sama chciała!

Miesiąc z hakiem temu rodzi się projekt swetra/poncza/czapki/komina/niepotrzebne skreślić.
A właściwie projekt projektu.
Trwają pierwsze mailowe negocjacje, cykam się z lekka, nie znam człowieka, no wicie rozumicie...
Ja robię za Doradcę Od Włóczek.
Podrzucam jej parę linków do producentów, Joanna gmera w wirtualnych motkach, wreszcie wybiera.
Zapada decyzja.
Wprawdzie kolor wełny na stronie producenta różni się od koloru wełny w polskim sklepie, ale ojtam, producent się nie myli, sklep pewnie  źle fotkę ciachnął!
Zamawiam.
Całe wielkie pudło wełny.
Kilogram znaczy się.
Paka idzie pocztą od razu do mnie, oczekuję z niecierpliwością.

Odbieram...
Otwieram... i..... zgon!
Słabo mi.
To-nie-jest-ten-kolor-co-miał-być! Producent gadzina, żesz jego mać...
Zdrada, oszustwo i kłamstwo - to sklep pokazał prawdę, a producent... producenta mam ochotę zadźgać tępym narzędziem za tę koszmarną różnicę pomiędzy fotką a realem!

Mam niezły pasztet - i nie wiem, co mam przyszłej właścicielce napisać!
I jak się z tego wszystkiego wytłumaczyć.
Poniżej cytuję korespondencję mailową (dla potrzeb publikacji lekko zmienioną):

Ja: Przyszła wełna.Kolor xxx na stronie producenta wygląda (tu był link) beż/ecru/natural. Taki chciałaś. Kolor xxx ten, który dostałam wygląda dokładnie tak (tu też był link) Czyli... nie wiem, co myśleć. Właściwie to trzyma mnie wściek - byłabym skłonna przypuszczać, że to sklep źle sfocił wełnę niż że zrobił to źle producent. Takiego numeru jeszcze nie przerabiałam. Jakość wspaniała, wełna mięciutka, delikatna, ale kolorem możesz być zawiedziona.
Pisz mi, co o tym myślisz i czy będziesz w takim kolorze się nosić.

Chustka: Hm.... jest żółta? zielonkawa? jaki ma odcień?
Ja:  Żółtawy... lekko brudno jasno żółtawy...
Chustka:  obszczane nogi owcy?
Ja: Taki, jak na zdjęciu w sklepie. Dokładniuśko.
Chustka: Rób :) teraz już nie mamy wyjścia :P

Jak dotąd nikt nie określił żadnego koloru bardziej precyzyjnie, niż zrobiła to Joanna:)  To był dokładnie TEN kolor. Ciężar mię z serca z hukiem spadł, obrechotałam się jak dzika norka, ale perspektywa dziergania z wełny, którą dostałam napawała mnie obmierzłą niechęcią. Nie mogłam się przemóc, uwierzcie! To nie tak miało być - i koniec.
Zaczęłam główkować.
Szkoda, że nie wcześniej:)
We własnej szafie miałam kilka  motków dokładnie takiej wełny, jaka podobała się Chustce! Najciemniej pod latarnią, jasny gwint. Zaczęłam dziergać, wysłałam zajawkowego maila udziergu - to było to! Wełną rzecz jasna okazała się lima od Tuptupa, nie pamiętam już, ile razy ją jeszcze  domawiałam, bo moje zapasy wyczerpały się szybko:)

A "obszczane nogi owcy"?:)
Zadzwoniłam do sklepu, powiedziałam, że źle dobrałam kolor (bo sklep wełnę sfoconą miał dobrze, do sklepu nic nie mam), właściciel się zachował cudnie i wełnę mi wymienił na inną, taką jaką JUŻ ŚWIADOMIE chciałam - przyjechał pan kurier, paczkę przywiózł, paczkę odebrał, ja pokryłam koszty przesyłki.
I mam całą pakę pięknej, naprawdę pięknej wełny:)))

P.S. Sklepu nie wydam - nawet przy łamaniu kołem! Nie pytać i nie śledzić, bo krzywdę zrobię!
Nauczyłam przy okazji całej tej hecy, że jednak lepiej ufać zdjęciom sklepowym niż producenckim, co i Wam szczerze polecam.
Niedługo zdjęcia Lady Fuchsia:)

środa, 21 września 2011

Skazana na...

no na cóż ja mogłabym być skazana?
Na kolejne ponczo - a jakże:)

Zainspirowana zostałam Wielkim Mistrzem.
Tak wielkim, że powiedziałabym o nim... Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać!
Onieśmielił mnie z lekka i o palpitacje nieomalże przyprawił pomysł poczynienia takiego udziergu.
Ale nie święci garnki no i małpę na rowerze też podobno nauczyć można - pomyślałam, że się zmierzę.
I wyszło!

Nie napiszę, ile było prucia:)
Napiszę, że sporo kombinacji, ale to akurat lubię - robiło się ciekawie i trzeba było intensywnie myśleć. Projekt zatem inspirowany Wielkim Mistrzem, ale ja go cichcem nazwę autorskim, albowiem Mistrz o moim istnieniu nie wie i się nie dowie.
I nie wszystko zrobiłam tak jak on - ponczo jest inne, a pomysł dołożenia mitenek i czapki był mój - więc powstał pomysł i powstał zestaw - i mój-ci-on! Po całości:)

Wełna - L-I-M-A....
Lima, moja miłość tegoroczna.
Lima w świetnej cenie u Tuptupa w magicloopie.
Do końca września jest na nią promocja.
Poszło mi na ten zestaw 1000 gram wełny z maluśkim haczykiem:)

Dziergałam miesiąc.
Dziergałam w domu.
Dziergałam w EuroCity w drodze do Katowic.
Dziergałam w Katowicach.
Dziergałam w pociągu w drodze powrotnej.
Wiecie, ile trwa droga z Katowic do mnie do domu? Jedną rękawkomitenkę:)))
Domawiałam wełnę, bo mi co rusz jej brakowało, a jeszcze przecież ten cudny melanż jasnych beżów muszę mieć na zapas, bo w głowie nowe pomysły się lęgną.

Do rzeczy.
Dziś była pierwsza sesja fotograficzna - dostałam do męża nowego-starego canona, kompaktowego. Może z czasem dojdę do lustrzanek - póki co dumna i blada uczę się pstrykać na nowym sprzęcie. Pozowała mi koleżanka - niesamowicie pogodny, ciepły człowiek. Uśmiałyśmy się jak dzikie norki, ubawiłyśmy się - "wielka" pani fotograf i "fachowa" modelka:)
Niemniej wyszło wszystko bardzo ciepło i sympatycznie - sami zobaczcie:



Z czapką i mitenkorękawkami:


 Z uśmiechem:)


 

Detal z tyłu:


Czapkę można też nosić "na smerfetkę" - przypomina krasnala:)



A golf jest tak ogromny, że można z niego zrobić twarzowy komin:



Wisienka na torcie:)))


Cały projekt łączy się z ogromnymi emocjami, wzruszeniem, radością i smutkiem na przemian.
Mało który wywołał we mnie tyle uczuć:)
Cieszę się, że się wszystko udało, bo mogło być różnie.
Na koniec jeszcze detal, który młody człowiek skomentował dziś widząc rzecz na monitorze: "Aaaaale fajna łapa!":D:D:D


Golf dla Marty:)




Cieszę się:)
Pokazanie tego zestawu w pracy zaowocowało sporym zainteresowaniem... i zamówieniem kolejnych motków limy u Agi:)
Ten jasny niejednolity beżowy melanż jest piękny, piękny jest też ciemniejszy lekki melanż beżów, piękne są szarości - też lekko melanżowe, przełamujące jednolitość koloru, a zupełnie się nie narzucające.
Piękne - a ja szczęśliwa, że udało mi się zrobić coś innego, ciekawego, wielofunkcyjnego.
Cieszę się jak dzika norka!
I cieszę się, że mogę się cieszyć:)))
A mojej modelce tak się spodobała zabawa w pozowanie, że mam ją zakontraktowaną do wszelkich sesji zdjęciowych, co mnie bardzo cieszy:) Jest naturalna, sympatyczna, ma piękny uśmiech - j figurę dobrą do wszelkich udziergów. Przy czym jak się inne dziouchy zwiedziały, że bawimy się w sesje zdjęciową to też chcą! Będę miała problem, jak pogodzić to towarzystwo:)



niedziela, 18 września 2011

Pierwszy etap

za nami. Demolka przeszła wszelkie wyobrażenia, takiej syflandii jeszcze w tym domu nie było.
Zabezpieczenia foliowe okazały się skuteczne, sprzątania było mnóstwo, jeszcze do dziś smugi pyłów snują się po domu. Dajemy radę:)

Okna piękne.
Jedna szyba lekko pęknięta w transporcie, serwisant nam ją wymieni na dniach. To nie problem.
Za to jest problem z innej beczki.

Panowie pracowali pięknie.
Okna obrobili ślicznie.
Byli kulturalni, przyjaźni, pracowali uczciwie, dostali jedzonko i kawę.
Myślałam, że słabego punktu nie będzie żadnego - do czasu, gdy na horyzoncie nie pojawił się zięć i nie zasiał poważnej wątpliwości. Panowie do zewnętrznej i wewnętrznej obróbki okien używali tego samego materiału - knauffa... do obróbki tylko wewnętrznej służącego. Zięć chciał ich postawić do pionu, mąż nie dowierzał i nie pozwolił.
Robotę odebraliśmy, zapłaciliśmy, ale wątpliwość pozostała.

Od soboty drążymy temat.
Czterech niezależnych budowlańców (włączając zięcia), dobrych fachowców w swojej branży potwierdziło, że taka obróbka zewnętrzna to dyskwalifikacja dla firmy. Ponieważ przez tynk gipsowy będzie się powolutku, niezauważalnie sączyła woda. Ściana będzie tę wodę piła. Za kilkanaście miesięcy lub kilka lat będziemy mieli cudnego grzyba w całym domu. To jest więcej niż pewne.

Wiecie, dlaczego panowie zastosowali tynk wewnętrzny na zewnątrz? Bo taka robota idzie szybko i jest efektowna. Kiedy na zewnątrz tynkuje się zaprawą właściwą, cementową zabiera to o wiele więcej czasu, bo jest trudniejsze, wymaga precyzji, jest mało komfortowe. Mimo tego, że zaprawa którą zastosowali jest dwa razy droższa od tej właściwej.

Konkluduję, że szefowi mimo wszystko bardziej się opłaca ładować kasę w droższą zaprawę - pracownicy pracują szybciej, efekt wizualny jest śliczny, a klient... no cóż - klient detaliczny o zaprawach stosowanych do obróbki okien rzadko ma pojęcie i w przyszłości nie powiąże efektownego grzyba w każdym pomieszczeniu z wcześniejszą procedurą wymiany okien. Perfekcyjny kant, nieprawdaż? Ciekawe, jak czują się ludzie, którzy tę pracę wykonują i wiedzą, że robią źle. Bo przecież materiały do obróbki kupuje im szef (tak mniemam), a oni na nich pracują. Przecież właściciel firmy musi być świadomy, że gdyby ludzie użyli właściwej zaprawy to nie zdążyliby sześciu okien zrobić w dwa dni. Okna okazały się wyjątkowo trudne, pracochłonne. A panowie u nas pracujący (w czwartek i piątek, cały dzień) na sobotę mieli już nagraną przez szefa kolejną pracę.

Pracujący u nas panowie mówili, że szef bardzo dba o wizerunek i markę. Sam szef przy podpisywaniu umowy powiedział, że pracuje tylko dla klientów detalicznych - w przetargi i pracę dla firm nie wchodzi. Trochę mnie to zastanowiło - wszak na takich zleceniach najwięcej się zarabia. Nie zrozumiałam, o co chodzi. Dziś się domyślam - tak kosi się kasę szybciej. Przy zleceniach dla firm najczęściej jest powołany inspektor nadzoru, on czegoś takiego nie przepuści. Wiem, bo pracuję w firmie, gdzie miedzy innymi takie zlecenia są zamawiane. Zawsze jest protokół odbioru robót budowlanych - i nie ma opcji, żeby właściciel pozwolił sobie na coś takiego.
Firmę wybierał mąż(ja byłam za inną, rozwód wisiał na włosku:), więc on będzie teraz te sprawy dopinał. Taką mamy umowę.
Ja sama też chętnie zadzwonię do Pana Właściciela i powiem mu, że ma problem, spory problem. Bo ja tego tak nie zostawię. Albo pokryje koszty poprawek wykonanych przez kogoś innego, albo przyśle pracowników, żeby ZA DARMO poprawili to, co jest źle zrobione. Najpewniej czeka nas skuwanie zewnętrznych przyokiennych tynków. Które jeszcze dobrze nie zastygły. Już mi słabo...

A dlaczego Pan ma spory problem? Szkoda mi ludzi, którzy ucierpieli tak jak my - i nic o tym nie wiedzą. Ilu klientów zostało w taki sposób potraktowanych? Ilu z nich za kilka lat będzie mieszkać w zagrzybionych chałupach? Moi rodzice też są wśród nich - ta sama firma wymieniała im okna pół roku temu. Dlatego nie można w tym temacie odpuścić. Niech już żadna osoba nie da się na to nabrać.

Nie pojmuję.
Nie jarzę, jak można pracując dobrze, sprawnie, zostawiając świetne wrażenie i estetyczne wykończenie zadowalające nawet najwybredniejszych - tak spieprzyć finał.
Tak oszukać ludzi...

Ja sama czasem robi coś dla kogoś - najczęściej z branży dzierganej.
Staram się bardzo, wykańczam starannie, pilnuję, aby to, co było przez kogoś noszone nie sprawiło mu kłopotu przez lata. Instruuję, jak o dzianinę dbać, jak ją prać.
Nie należę do perfekcjonistów, ale nie mieści mi się w głowie, że mogłabym wziąć pieniądze za coś, co jest niedopracowane. A gdyby ktoś z moich dzianinobiorców zwrócił mi uwagę, że coś zaniedbałam naprawiłabym to natychmiast. Przecież wiecie, jak ważna jest wykończeniówka - a Panowie właśnie wykończenie zrobili po partacku...

Ech.
Będziemy się jeszcze upewniać, choć czterech konsultantów już nasze wątpliwości potwierdziło.
Jest mi przykro i czuję się oszukana - i nie pojmuję, no nijak...

P.S. W kwestii dziergadeł - oba już skończone, jedno idzie do obfocenia we wtorek (szykuje się dobra pogoda), drugie wkrótce trafi na szpilki i obfocę je później. Jesli tylko wszystko pójdzie sprawnie zdjęcia pierwszego dziergadła będą we wtorek:)
Zapraszam!:)

środa, 14 września 2011

Dziergane zajawki... i plac budowy

Chałupa wygląda jak w Matrixie. Wszystko (no prawie) oklejone folią, krajobraz księżycowy, mnóstwo ograniczeń - jednym słowem początek remontu stulecia! Będzie robione każde pomieszczenie, będzie częściowa wymiana mebli, będzie się działo! Nie przeraża mnie to zupełnie, wszak nie mam na stanie malutkich dzieci, z którymi remonta są trudne i męczące. Czeka nas koczowanie na przemian w poszczególnych pokojach - zależnie od tego, co się w którym będzie działo. Ahoj przygodo!

Póki co jutro wchodzą "okiennicy" i robią demolkę totalną, czekaliśmy długo, jest dwutygodniowa obsuwa, ale ojtam. Wymieniamy wszystkie okna, ja chytrze spylam jutro do roboty (muszę! miliony czekają:), mój-ci-on urlop dwudniowy na okoliczność pobrał i będzie się zmagał z ekipą. Dwa dni i rozpierducha okienna powinna być za nami, później będzie już tylko lepiej. Nie cierpię remontów, ale tym razem mam radochę nie z tej ziemi, dojrzałam do zmian, natomiast mój-ci-on przeżywa męki piekielne. Albowiem czeka nas pół roku,  rok takiego życia? Trudno wyczuć. Muszę go jakoś w kierunku radości naprostować, popełnia błąd nie czytając blogów, które ja czytam i które mi skutecznie ustawiają priorytety we właściwej perspektywie. Niezmiennie autorom jestem wdzięczna.

Remonta pozostałe oprócz okiennych poczyniał będzie zięć osobisty z kolegą, którego znam i kocham sercem całem, zatem niepokojów nie mam. Zięć człek wiarygodności wielkiej, rękę ma i pracuje świetnie. Muszę tylko pilnować, żeby zniżek za dużych nie dawał - wszak na moją córkę i wnuka pracuje, zarobić musi!:)))

Rzecz jasna dziergam, bo jakże by inaczej. Dwa spore projekty mają się ku końcowi, dziś zajawki. Po niedzieli planuję sesję fotograficzną, modelkę już mam, aparat też, ciekawe, jak sobie poradzę:) Cieszę się jak dzika norka - zaczynam się uczyć fotografowania, zdjęcia będą plenerowe, sprzęt mam (jak dla mnie) niezły - nowe wyzwania i nowe małe radości.

Póki co - zajawki, zdjęcia przeciętne, ale to praca jeszcze starego sprzętu, bez obróbki.

Chusta - początek roboty:



Aparat kłamie, chusta ma kolor pięknej fuksji, zdjęcia ostateczne postaram się zrobić w dobrym świetle i w plenerze, może wtedy będzie tak, jak powinno.

Ponczo z wielkim golfem:



Dziś jest już skończone, wyleżane i ususzone, model zupełnie inny niż te, które robiłam do tej pory, jestem bardzo zadowolona. To dla tego poncza, mitenek i czapki (będzie ciepły komplet), którą mam zamiar skończyć dziś lub jutro planuję pierwszą plenerową sesję fotograficzną. Jeśli się uda poproszę koleżankę, żeby mi pozowała do chusty:)

Cieszą mnie oba projekty, mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będę mogła zaprezentować oba w całej okazałości.
Serdeczności dla wszystkich tu-zaglądających!:)

piątek, 9 września 2011

Dziękuję Wam

Czytam, czytam od zawsze.Odkąd pamiętam.
Nie przepadam za powieściami, chyba, że są nośnikiem głębokich treści.
Najmocniej do mnie mówi literatura oparta na faktach. Dość podobnych do siebie, przyznaję.
To, co czytam angażuje mnie całą, uczy, pomaga znajdować choć częściowe zrozumienie dla spraw trudnych.
Dla bardzo trudnych.
Dla tych najtrudniejszych także...
Pozwala poznawać, oswajać się, znajdować odpowiedzi choćby połowiczne.
I bardzo praktyczne - na tym zależy mi ostatnio najbardziej.

Filozofia, metafizyka, psychologia i duchowość pasjonują mnie również ogromnie, ale póki co pozostają na nieco dalszym planie.
Na pierwszym jest świat doświadczeń i uczuć ludzkich...
A net to również przede wszystkim czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie.
I poznawanie...

Pierwsza była ta książka:


Zdjęcie ze strony empiku

Wryła się we mnie, zakorzeniła, jej śladów nie da się zatrzeć. Są dobre - już to wiem. Wszystko co wiedziałam wykorzystałam, kiedy umierał na raka mój teść. Wszystko okazało się prawdą. Jestem wdzięczna tym ludziom, że z taką precyzją podzielili się cierpieniem własnej córki i swoim. Ja skorzystałam na tym ogromnie. Przeczytajcie. To wielkie bogactwo.

Później przyszedł czas na kolejną lekturę:

Zdjęcie ze strony wydawnictwa www.czarne.com

Autorka z pasją opisuje życie z chorobą przewlekłą. Walkę o każdą godzinę i każdy dzień. O wstanie z łóżka. Latami nie wychodzi z domu (nie może, zdrowie jej na to nie pozwala), jest bardzo sama ze swoją chorobą. Znajduje sposób, żeby z nią żyć i o tym opowiada. To jedna z ważniejszych pozycji w mojej biblioteczce.

Ostatnią z tej serii jest książka Ani Bartuszek - Anny Black: (klik)


Zdjęcie ze strony empiku

Z nerwem, emocjami, żywo opisuje Ania swoje zmagania ze stwardnieniem rozsianym (SM). Jest prawdziwa do bólu. Aktualnie zmaga się z wychodzeniem z kolejnego rzutu - można poczytać o tym na jej otwartym blogu. Warto przeczytać, tak samo jak dwie poprzednie.

Jednak ostatnio najcenniejszą, najmocniejszą lekturą są dla mnie wszystkie blogi zalinkowane w pasku bocznym mojego bloga pod nazwą "Z zapartym tchem" i "Życie po życiu".
Dla ich autorów mam ogromną wdzięczność. Niewyobrażalną.
Otwierają przestrzenie, o których mi się nie śniło.
Pokazują prawdy, które znam ciągle bardzo słabo.
Pozwalają przyjrzeć się rzeczywistości, o której niewielkie jeszcze mam pojęcie.
Im bardziej są w swoim przekazie prości, zwyczajni i autentyczni tym więcej mogę od nich wziąć, pozwolić, by się wyryło w pamięci, czekać na czas, kiedy będę mogła z tej skarbnicy skorzystać.

Bardzo Wam dziękuję, wszystkim.
Wasze słowa to dla mnie najprawdziwszy skarb.
Czytając Was nigdy nie szukam sensacji.
Szukam prawdy o życiu - takim, jakim jest.
I znajduję, w większości znajduję...

Czas korzystania z Waszej wiedzy właśnie nadchodzi.
Wśród ludzi z mojej pracy w trakcie diagnozy są dwa nowotwory.
Dowiedziałam się dzisiaj.
Sprawy wyglądają poważnie.
Z jedną osobą łączy mnie silna więź, z drugą znacznie mniejsza.
Obie mówią.
Rozmawiamy.
Czekają właśnie na ułaskawienie - lub na wyrok.
Dzięki temu, co od Was wiem wiedziałam dziś, co robić, a czego nie.
Kiedy mówić, a kiedy milczeć.
A kiedy się dowiem, jakie są wyniki będę wiedziała, że trzeba im Was pokazać, dać namiary - bo są wśród Was ludzie, którzy pomogą chętnie, podzielą się doświadczeniami, podadzą kilka praktycznych rad, jak sobie w skrajnych sytuacjach zwyczajnie życiowo radzić.
Jesteście praktykami - ja, na dziś na godzinę 21.24  w tych tematach jestem jeszcze teoretykiem.
Ze świadomością, że już jutro wszystko może się zmienić.
Mam za sobą piętnastoletnią ciężką chorobę (na dziś jestem zdrowa, ale nie na zawsze), ale ona była "z innej bajki".

Chciałabym ich jakoś przekonać, że warto żyć do końca, do ostatniego tchu - jeśli taki będzie obrót spraw.
Gdyby ktoś z Was - ciężko chorych, niepełnosprawnych,  walczących mógł mi coś jeszcze podpowiedzieć byłabym bardzo wdzięczna.
Chciałabym się tym chorym mądrze na coś przydać, jeśli tylko będą mieli potrzebę skorzystać.
Coś pcha mnie w tym kierunku - nie wiem co...
Wiem jedno: nie można cierpieć w totalnej samotności. To nieludzkie.

Was wszystkich - blogujących i nie-blogujących proszę:
podpowiedzcie mi.
Napiszcie.
Pomóżcie.

A za to, co już od Was wiem dziękuję najmocniej, jak umiem.

Dodane 10 września 0 21.50:

Maggie (klik - blog) napisała ntkę na temat, który poruszyłam w tym poście.
I dodała link do teledysku - naprawdę warto go obejrzeć, pomaga zrozumieć:

Każda chwila (klik)

sobota, 3 września 2011

W oczekiwaniu na

coś większego, co to się dzierga sztuk dwie i jeszcze trochę czasu potrzebuje wrzucam parę drobiazgów gdzieś tam w czeluściach archiwów prywatnych wykopanych. Oprócz nich nie pokazywałam chyba jeszcze dwóch swetrów, też z czasów przedblogowych, ale sobie je zostawię na czarną godzinę, kiedy mnie małpa wena opuści do cna, a blog zaświeci pustkami:)

Dziś będzie mix - zapowiadane drobiazgi udziergowe, a na deser coś jeszcze:)

Komplet córkowy - sprzed roku:


Szalik jest podwójny, długi, całość miękka i ciepła. Dziergnęłam jeszcze rękawiczki, ale dziecię nie wie gdzie są, więc fotek nie posiadam:)

Otulacz naszyjny - tu w trakcie produkcji:


A tutaj już gotowy:


Ten falbankowy efekt bardzo mi się spodobał - nie był planowany, po prostu tak wyszło, niemniej planuję go jeszcze kiedyś wykorzystać, azaliż ponieważ powyższy udzierg nie jest mą własnością.

Kiedy ktoś duży siedzi sobie i dzierga, wtedy ktoś mały, szczególnie kiedy jest bardzo zmęczony i świeżo po kąpieli nagle zachowuje się kompletnie nietypowo dla siebie samego - wszak na ekranie trwa właśnie frapująca, zapierająca dech bajka:


Zejście nastąpiło w 5 minut po odpaleniu kompa - po czym młodzieniec spał pochrapując dalej (już w łóżeczku), ja natomiast dziergałam bez wyrzutów sumienia, że się nie zajmuję dzieckiem - samo się sobą zajęło:)

Bywa też tak, że w czasie machania drutami przyszwenda się szarawo-czarnawo-białawy zwierz, wsadza łeb pod dłoń i każe się miziać. Miziam, zwierz żąda zwiększenia dawki. Natenczas miziać przestaję, zwierz krąży i krąży, po czym znienacka i cichcem z miną słodkiego niewiniątka wskakuje na zakazane miejsce:



Ja najczęściej udaję, że nie widzę, ona udaje, że nie siedzi - obie udajemy i jest git:) Kiedy na horyzoncie pojawia się Pan i pada komenda "złaź!" albo i gorsza "na miejsce" wówczas psie cztery litery okazują się tak ciężkie, że zwlec im się z ciepłego miejsca okrutnie trudno! A jak już się zwloką to ciągną się z opuszczonym łbem na wyznaczoną przez Pana pozycję, lokują się na niej i rzucają spojrzenie "no jak mogłeś mi to zrobić..."
Po czym po chwili...
kiedy tylko Pan się oddali...
słychać cichy stukot psich pazurów...
zwierzyna robi dyskretne "hyc!" na jeszcze ciepłe miejsce...
ja udaję, że nie widzę, ona udaje, że nie siedzi, a Pan zrobiony w trąbę:D
No co ja zrobię, że uwielbiam, jak siedzi przy mnie? No co ja mogę na to poradzić?:)