środa, 18 kwietnia 2012

Nie było mnie

bo ciałem i duchem byłam gdzie indziej:)

Przyjechali. Czekaliśmy ponad dwa lata. Takie mają terminy.
20-lecie naszej wspólnoty.
Dziś to święto. 
A świętujemy w formie rekolekcji ewangelizacyjnych od niedzieli.

Warto było czekać:)
Dusza nakarmiona tłustymi potrawami - i tylko smutna ździebko, bo rzeczywistość lokalna skrzeczy...
I trzeba się będzie w niej odnaleźć.

Jakby wylądowali kiedyś gdzieś blisko Was - idźcie  w ciemno, z zamkniętymi oczami.
Bardzo, bardzo gorąco polecam.

 Znacie ich, byliście na rekolekcjach, na koncercie?
 Napiszcie, proszę.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Odżywam:)

Maraton domowo -  pracowy (znaczy praca zawodowa w chałupie) ukończon. Bajzel trza posprzątać:)
Zdrowieję piernikiem, kończę antybiotyk. Sił przybywa w postępie geometrycznym.
Zatem w pierwszy dzień po rzeczonym maratonie, korzystając jeszcze z przywileju bycia rekonwalescentem piję kawkę w łóżku z lapkiem na kolanach, delektuję się odpoczynkiem - i wrzucam pierwsze od niepamiętnych czasów dziergadło, czas jakiś temu udziane.

Żadne tam wysokie loty - ot, męski sweter, z pięknego szarego nepala, tym razem na plaskacza, bo na polowanie na manekina czasu brakło, a stosownego modela na podorędziu nie było:)
Projekt ogólny mój własny oparty na znanych schematach (raglan dziergany od dołu, trochę ryżu, trochę warkoczyków).
Kiedy mierzyłam dzianinę na mężczyźnie domowym okazało się, że warkocz biegnący wzdłuż rękawa od szyi do nadgarstka pięknie poszerza ramiona i modeluje przez to męską sylwetkę. Tego efektu nie przewidziałam, ale przypadkiem się osiągnął - i cieszy:)
Nota bene też będę mieć kiedyś taki sweter - mierzyłam, bardzo mi się podobał. Znaczy ja się sobie w nim. Bardzo. Se dziergnę, kiedyś:)

To lecimy z koksem:

Całość:


I jeszcze raz:



Detal:




I jeszcze raz:


I jeszcze jedno zbliżenie:




A tak wygląda lewa strona - caluśka! Ani jednego łączenia, ani jednej wrabianej na koniec nitki - znaczy tylko cztery: pierwsza dolna, ostatnia górna przy golfie i dwie u nasady rękawów:


Nitki łączę metodą "filcowania na mokro":). Pewnie nie ja wymyśliłam ten proch i nie ja go stworzyłam, a z drugiej strony sama do tego doszłam - no i prawa autorskie czyje? W każdym razie to kolejna już dzianina, w której nitki tak właśnie łączę, lewa strona jest zachwycająca przez swoją estetykę - i tak już te nitki łączyć będę. Dopóki dziergałam "szwowo" problemu z nitkami nie było - były szwy i i nitki się w nich sprytnie dawało schować. Odkąd staram się dziać bezszwowo, czyli gdzieś od dwóch lat problem był nie do przejścia, a pierwszy raz nerw mię szarpnął porządnie, kiedy kończyłam pierwsze wielbłądzie poncho. I kiedy te nitki doprowadziły mnie do dzikiego szału, bo nie dość, że chciały popsuć efekt na prawej stronie dzianiny (widać było wypukłość) to jeszcze wciągnąć je skutecznie na lewej było rzeczą prawie nieosiągalną. Jakoś to w końcu poszło, ale miałam niedosyt ogromny. I znalazłam rozwiązanie:)

Czy ktoś z Was szarpie się z lewą stroną i ma problem z nitkami? Ktoś chciałby zobaczyć na zdjęciach, jak można sobie z tym poradzić? Piszcie. Jeśli będą chętni i potrzebujący to obcykam metodę i wrzucę - pewnikiem już po świętach.