środa, 28 sierpnia 2013

W necie i na blogu

bywam ostatnio rzadko.
Życie psze Państwa - życie!

Przetwory - potwory pochłonęły mię żywcem.
(Sos paprykowy rządzi - komu przepisik, komu?
Słoików wszelakich mam już póki co ponad 200 szt - ha! A następne w drodze, znaczy w garnku:)
Na dodatek jeszcze w ujkęd plus poniedziałek było w chałupie totalne beznecie.
Awaria psze Państwa OGÓLNOPOLSKA.
Znaczy się odwyk:)

Dziś polazłam na moje hektary (tfu - ary znaczy się).
Obaczyć, ile szparagowej fasolki będzie do zebrania w sobotę.
Późno sianej fasolki na jesienny zbiór zwanej Złotą Saxą (plenna gadzina jak cholera - polecam!).
Obżarłam się wpierw jeżyną bezkolcową i brzoskwiniami, zerwałam czternastą (piętnastą?) maczugę Herkulesa (czytaj: cukinię:), po czem polazłam w fasolkę.
Wylazłam z pełnem wiadrem, znaczy półtorakilogramowem zbiorem.
W sobotę zbiór następny.
Bedzie tego ze czy razy tyle...
Za to zimą będzie Wielkie Żarcie:)

Robota pracowa idzie (musi, nie ma bata).
Popołudniami dziergam szybkie obiady, po czem tworzę i przetwarzam, co Bóg dał (albo co kupiłam:).
Jutro będziemy tworzyć wespół wzespół z córcianką.
Przy drinkach.
Będzie pewnikiem "pijane leczo":)))
Dzierganie włóczkowe leży odłogiem - trza wpierw piwnicę zapełnić.

Nie mam pomysła na aronię.
Nalewka - nie.
Dżem - nie!
Jakaś podpowiedź...? Please!
Wdzięczna będę wielce.

P.S. Violet - mail najpewniej wjutro.
P.S. Kaczka - patrz jak wyżej.
Się postaram dziewczynki - serioserio.
Ino tej roboty (w pracy i w domu) po cholerze jest, a wieczorem naryjopad...
Ale się postaram.
Nie traćcie nadziei!
:***


czwartek, 22 sierpnia 2013

Danusia

umarła.
W niedzielę o 12.00.
Wczoraj był pogrzeb.

Ja - żyję, dalej przetwarzam, tworzę, działam, planuję...
Do czasu, kiedy podzielę jej los.
Jak każdy z nas zresztą.

... myślicie o swojej śmierci?
Że przyjdzie, kiedy przyjdzie, jaka będzie?
Że każdemu taki sam koniec...?

Czasem myślę,
że to jedyna sprawiedliwość na tym świecie.
Albowiem nikt się nie wywinie.
I każdy odejdzie zostawiając wszystko.
Oby nam dane było odchodzić bez niepotrzebnego cierpienia...

sobota, 17 sierpnia 2013

Zwyczajność.

Ledwie siedzę.
Za zmęczenia.
Nic a nic nie żartuję - serioserio.
Zmęczona fizycznie do tak zwanego imentu nie posiadam dziś problemów żadnych - oprócz bólu prawej ręki (od pędzla), nóg (od baaaardzo długiego stania oraz baaaaaardzo licznych przysiadów) oraz dotkliwego pragnienia walnięcia się w bety (co za chwilkę z lubością uczynię).

Rustykalne, drzewnianne drzwi właśnie "dochodzą".
Sztuk pięć, wraz z ościeżnicami.
Dwa dni (wczoraj i dziś znaczy), każda para dwukrotnie bejcnięta (średni dąb) oraz czy pary dwukrotnie polakierowane półmatem. Pozostałe dwie polakierowane raz, reszta w poniedziałek.
Piękne są - ciepły, z lekka ciemnawy odcień, półmat trafiony w dziesiątkę.
Od roku (opalone i oszlifowane) czekały na swój dzień.
Doczekały się.
Ból prawej ręki oraz liczne przysiady pozostają z drzwiami w związku jak najbardziej bezpośrednim:)

Zatem remont idzie do przodu.
Myślę, że w pięciolatce (jej początek - dwa lata wstecz) się zamknie:)
No cóż - ja i mój-ci-on nie darzymy miłością remontowej rozpierduchy.
A tyyyyle jeszcze przed nami!
"Pchnęliśmy" drzwi - zatem motywacja rośnie i pewnie teraz ruszymy z kopyta, choć koszty trzeba będzie mocno ciąć.
Albowiem zawisło nad nami realne widmo bezrobocia jednego z nas.
Jeszcze jest trochę czasu.
Jeszcze się zobaczy, co tak naprawdę będzie.

Jeśli scenariusz, o którym wiemy się sprawdzi, to... to znaczy że z Polską jest naprawdę bardzo źle.
Ja już nie muszę w to wierzyć, ja to mam na wyciągnięcie ręki.
Firma - duża, bardzo duża, strategiczna dla kraju.
To, co się w niej teraz dzieje pachnie totalną destrukcją - znaczy demontażem (czytaj: prywatyzacją) jednej z najważniejszych dziedzin gospodarki.
Wiem o wymuszanym cięciu kosztów liczonych w miliony, o licznych planowanych zwolnieniach (ludzie nie są informowani, kto się z pracą będzie musiał pożegnać, wiedzą jedynie, że zwolnienia będą).
Przewiduję doprowadzenie firmy do upadłości lub do jej skraju - i do korzystnej (dla kupującego) sprzedaży.
I wiem, kto planuje ten zakup.
I słabo mi w związku z tym...

Będzie, co ma być.
Nie lubię się martwić więc tego nie robię, jeno liczę się ze zmianami i staram się na nie przygotować.
Liczę każdy grosz, kupuję tylko to, co konieczne.
I tylko tak bardzo bym chciała, żeby wystarczyło na tegoroczne narty... a nie wiem, czy mając taką perspektywę odważę się na ten cel wydać choćby złotówkę.
Raczej się nie odważę - i dlatego czasem trochę mi smutno.
Ale tylko czasem:)

Niedawno byłam zepsem - sierpniowe gwiazdy świecą przecudnie, a noc taka ciepła... uśmiecham się do niej i ciepło mi na sercu.
A poza tym zaklinam letnie dobra w słoiki - mam ich już ze 150, z czego ponad 50 to cukiniowe leczo, które darzymy oboje miłościom wielkom:)
Jesienią i zimą dokupi się tylko i poddusi jakieś drobiowe mięsko, dołoży trochę startego czosnku - i obiadek za pięć zeta będzie, na dodatek zdrowy jak nie wiem co:)
Planuję jeszcze sos paprykowy, planuję paprykę z pomidorami i cebulą (do zupy gulaszowej), planuję pomidorowe przeciery (pomidory w tym roku są śmiesznie tanie) i fasolkę szparagową w pomidorach (fasolka pięknie rośnie, zbiór planowany na połowę września). Jak zdobędę to zrobię jeszcze tarte antonówki (świetne do szarlotki i pleśniaka) oraz powidła śliwkowe (mniam!). Aha - jeszcze muszę dorobić ogórków po meksykańsku, bo jak dotąd żadne się nie utrzymały - wszystkie pożarłam!

W nielicznych wolnych chwilach powolutku dziergam kolejne ciuszki dla Barbie. Niedługo pokażę.
Czytam. "W sieci" i "Do rzeczy".  Polecam.

W moim szpitalu powoli umiera na raka Danusia.
Zaledwie parę lat ode mnie starsza.
Prosi o modlitwę - wie, że nie ma nadziei, wie, że odchodzi.
Potrzebuje pokoju serca, spokoju ducha, bezpiecznego przejścia do Życia Po Życiu.
Kto się modli niech się za nią pomodli, ok?
Życia nie miała łatwego.
Niechby więc wpadła z ziemskiego marszu prosto w Kochające Ramiona...

I tak to.
Życie i śmierć.
Praca i jej potencjalny brak.
Remonty, przetwory i cudne fizyczne zmęczenie.
Sierpniowa rozgwieżdżona noc.
Pochrapujący na legowisku pies.

Zwyczajność.
Po prostu życie...

niedziela, 11 sierpnia 2013

Przez ostatnie trzy tygodnie

dziergałam całymi godzinami.
Zamówione Barbiowe kreacje dla małej dziewczynki.
Bawiłam się jak dziecko, ale i napracowałam nieźle.

Barbiów jest trzy.
Powstały zatem trzy sukienki koktajlowe, a do nich ozdobne opaski na włosy.
Powstały kiecki balowe - długie, piękne, ze stosownymi na okoliczność dekoltami.
Dziergnęłam też kilka zestawów cieplejszych -  w końcu jesień za pasem.
Na sam koniec poczyniłam czarne futerko ze srebrną błyszczącą nitką.

Fasony obmyślałam sama, dobierałam dodatki.
Rzecz jasna zwieńczeniem dzieła - po wręczeniu dziewuszce ciuszków dla lalek - miała być sesja zdjęciowa rzeczonych pannic w ich nowych kreacjach.

Pogoda była piękna i przyjazna wielce.
Światło fantastyczne.
Plener sesyjny - ciekawy, dający możliwości.

Zaczęłam fotografować.
Trzasnęłam kilkanaście fotek.
I jasny gwint, jasna cholera i co tam jeszcze - zdechły mi akumulatory do aparatu!
Pogalopowałam po zapasowe baterie.
Aparat po nich ani drgnął...

Wściekła jestem jak nie wiem co.
Będę musiała dokończyć focenie za jakiś czas (najwcześniej za miesiąc będę tam znów).
Dziś pokażę jedną dziesiątą wszystkiego, co zrobiłam - i nie są to modele, które uważam za najciekawsze.

Zatem do dzieła:

Legginsy i tuniczka z golfem:


I w innym ujęciu:

 
Sukienka:



Zbliżenie:


Sukienka z żakiecikiem:


I zbliżenie:


I inne ujęcie:


Kawałeczek sukienki z bolerkiem (reszta zdjęć prześwietlona):


Na koniec futro:)


Wszystkie zdjęcia wiernie oddają kolorystykę i fason - za wyjątkiem ostatniego. W rzeczywistości "futro" jest czarne, a srebrzysta nitka jedynie pięknie błyszczy.

P.S.1. Po cichu Wam powiem, że sto razy wolę dziergać duże ciuchy! Ile pracy trzeba włożyć w takie małe ciuszki, żeby je elegancko wykonać, a później wykończyć wie tylko ten, to je dziergał. Myślałam, że już od nich odpocznę, ale mam zamówienie na następne! Dziewuszka bawiła się nimi całe dwa dni, po czym zamówiła jeszcze spódniczki, bluzeczki i inne gadżety:) 
Zatem druga runda przede mną.
Mam nadzieję, że nie zdziecinnieję:)))
Ach - i koniecznie muszę dokupić butki! Laleczki nie mają butków - może ktoś ma na zbyciu? chętnie odkupię.

P.S.2. Większość ciuszków zrobiłam na szydełku. A sfociły się prawie wszystkie druciane zarazy! Doprawdy, co najmniej zastanawiające...:)