czwartek, 20 marca 2014

W mordę misia...

już prawie kwartał mnie tu nie ma.
Na szczęście żyję i mam się.
I trzy-mam-się też.
Aczkolwiek cięęęęęężko jest!

Trwa albowiem kolejny (ostatni!) etap Remontu Stulecia.
Na tapecie  tynków zbijanie, podłóg rwanie, malowniczych zwojów kabli zwisanie, centralnie centralnego montowanie (będzie ten gaz drożał? Będzie???).
I tamże jednocześnie pomieszkiwanie.
Mieszkanie na stałe właściwie.
W trybie ciągłym.
Na totalnym bezneciu.

Co rano wynurzam się spod sterty gruzu, ogarniam jako tako i zmykam do roboty.
Tam bywa różnie, ale tam jest CZYSTO!
Wracając modlę się, żeby przetrwać kolejne popołudnie.
Znaczy ogarnąć to, co ogarnąć się da, usiąść tam, gdzie usiąść można, ręce umyć i nieskończoną ilość razy wsmarowywać w nie krem, bo suchość, panie, suchość.

Dziergam jak oszalała, ale fotek nie mam, przecie to zrozumiałe w tych okolicznościach przyrody.
Dzierganie ratuje mi życie, albowiem wszelka inna aktywność domowa z przyczyn obiektywnych póki co jest zamrożona.
Przetrwać trzeba, po prostu przetrwać.
Staram się.
Staramy się.
Wychodzi różnie.
Ale rozwodu póki co nie będzie:)

Ekipa remontowa cudna.
Swoja, najswojsza:)
Doradztwo, rabaty, terminowość, zakupy.
Przeładunek, rozładunek, mebli przesuwanie, mebli wynoszenie, wszystko, o co poprosimy.
Zero pilnowania, rozliczania, poganiania.
Jedna ekipa robi wszystko.
Centralne, gładzie, płytki, podłogi - wszystko.
A na końcu zrobi to, co najpiękniejsze - dunę, anima mundi i trawertyn z miką.
Ha!
Nie zawsze z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu:)))

P.S. Ekipa identycznie pracuje u każdego.
Skąd wiem?
Ano stąd, że kolejki do niej ponad półroczne.
My też musieliśmy czekać na termin - a co!

P.S.2. Jeszcze półtora do dwóch miesięcy i będzie cudnie i będzie koniec, aż do śmierci.
Później tylko odświeżanie co jakiś czas.
Dożyję? tego końca? Czasem wątpię:)