piątek, 30 października 2015

Mała czarna czy espresso -

tego jeszcze nie wiem.
Dziś wygląda tak:




Pewna siebie, pozbawiona lęku, przyjmująca wyzwania.
Ech - moja krew!
I Dysia była taka - moja psina niczego się nie bała, wolę miała silną, decyzje podejmowała samodzielnie.
Czyżby Kofi była do niej podobna???
Cieszę się, no cieszę.
Lubię zdecydowane istoty - choćby mi przyszło z nimi wojować, długo je układać, czekać na wzajemne zrozumienie.

Zatem rośnij, Kofi - rośnij i dojrzewaj, koniec listopada blisko - czekam na Ciebie jak nie wiem co! :)

czwartek, 29 października 2015

Dostałam namiary...

na szkolenie!
W związku zez kotem.
od tej pani:)
Zatem się szkolę pilnie.
Źródło szkolenia poniżej:)




P.S. Autorzy komentarzy umieszczonych pod tym postem podesłali mi linki, które zmuszają do poszukiwań, przemyśleń oraz wniosków. Zoisyte i Bogumile - pracuję, ciężko pracuję! Szukam, czytam, myślę. Niedługo (czytaj: po weekendzie) w rzeczonym temacie się odezwę. Tymczasem odpływam do garów, albowiem goście w drodze:)

niedziela, 4 października 2015

Młody:)

Pokazuję młodemu  konkursowe piosenki Krzysia Oleksyna.
Oglądamy, słuchamy.
Młody skupiony do imentu.

- Dobre - mówi na koniec.
- Bardzo mi się podobają - konstatuje.

- Znam Krzysia osobiście, wiesz? Codziennie go widuję!
- Naprawdę??? - pyta młody.
- Naprawdę - odpowiadam.

- A puścisz mi jeszcze raz  jedną jego piosenkę? - pyta.
- Jasne! - odpowiadam, zachwycona wrażliwością TAK młodego człowieka.
A którą byś chciał???
- Noooo... no tę, w której było o DUPIE.

Kurtyna:)))

P.S. Dziś wróciłam z czterodniowej wyprawy po Górach Stołowych.
W pakiecie była jeszcze Polanica i Duszniki,  a w Polanicy tańcząca do pięknej muzyki fontanna (o 20.00, po ciemku, pięknie podświetlona).
Oraz park zdrojowy.
Reset - totalny reset.
Wieczorami popijaliśmy winko na przemian z pigwówką, mieliśmy do cowieczornej dyspozycji cudną salę kominkową z rozbujanym do czerwoności, fantastycznie pachnącym kominkiem.
I nic to, że pękła nam w trasie opona, że czekaliśmy w ciemnej nocy na assistance prawie nie mając zasięgu.(okresowo jedna pałka u mój-ci-onego).
Przygoda, przygoda - każdej chwili szkoda!
W ciemnym, czarnym lesie czekaliśmy na lawetę około dwóch godzin, marznąc niemiłosiernie.
Nikomu nie puściły nerwy, każdy rżał radośnie z czego tylko się dało:)
Do chałupy (tej wynajętej) dowieziono nas około 22.00, po czym padliśmy przy rzeczonym wcześniej kominku, odlatując w ciepełku, popijając trunki i słuchając relaksacyjnej, jazzowej muzyczki.

Następnego dnia panowie pojechali załatwiać oponę, panie pozostały w obiekcie uskuteczniając w międzyczasie krótki spacer, czekając na tych, co są daleko:)

I jak zwykle do głosu doszło przysłowie niedźwiedzie:
że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Mamy piękne doświadczenia  - miał być lajtowy wypoczynek (no trochę go było), a rzeczywistość spłatała nam figla.
Na szczęście sprawdziliśmy się w boju - na dodatek rodzinnie.
Czyż może być coś piękniejszego?
Zatem cóż - mimo bezustannej tęsknotyza psem - znów jestem szczęśliwa:)