Wszystko wydaje się być w porządku.
Jestem spokojna i wyciszona w sposób niewymuszony.
Robię zakupy, gotuję, sprzątam, pomagam mamie w sprawach urzędowych, w międzyczasie niepostrzeżenie mija rok od zakończenia pracy zawodowej.
Zagnieździłam się w życiu codziennym, z mamą dobrze nam się układa, jest w miarę spokojna, czuje się bezpieczna.
To jej słowa, nie moje.
I tylko...
Tylko te chwile.
Momenty.
Jakby zdjęcia albo skany.
Pstryk - szpital, tato na łóżku, ja przy nim. Jak bulterier. Albo rottwailer. Osobista ochrona...
Pstryk - tato siedzi na wózku, ewakuujemy się że szpitala "w stanie ogólnym dobrym", ja wzywam taksówkę, on wspierany przez cztery osoby z wielkim trudem wspina się na pierwsze piętro.
Pstryk - tato w domu leży na swoim łóżku, większość dnia przesypia, ale jeszcze walczy. Chce żyć. Zawsze chciał żyć długo...
Pstryk - tato je śniadanie, jeszcze nie wiem, że to ostatnie.
Pstryk - ten sam dzień, około 16, widzę, że wchodzi w agonię.
Obserwuję odchodzenie.
Jest około 18.00.
Słyszę "umieram, chcę już umrzeć".
O 19.00 przychodzi ksiądz z Wiatykiem.
Około 20.00 obserwuję ostatnie oddechy - i wokoł tajemnicy śmierci zalega wszechobecna cisza...
Nie cierpię.
Nie ma we mnie braku, nie ma rozpaczliwej tęsknoty.
Mój tato 20 lat żył na kredyt, schorowany do imentu.
Miałam czas się przygotować... przez wiele lat mijając jadącą na sygnale karetkę myślałam, czy czasem nie wiezie mojego taty... i czy zdąży... ta karetka - jeśli to on...
Pęknę za czas jakiś?
Wejdę w fazę ostrej żałoby?
Czy to już tak zostanie - spokój, pokój serca, akceptacja?
Jeśli wiesz... jeśli coś wiesz lub się domyślasz - napisz, proszę.
Ja wiem, że mój tato jest w Życiu po życiu.
Proszę Cię - napisz...