piątek, 9 stycznia 2015

W trzech aktach.

Pierwszy. Ubiegły tydzień. Dnia nie pamiętam. Mój dom.

Dzwonek. Ja z gorączką, w stanie wizualnym paskudnym.
W domofonie głos i znajome nazwisko.
Bliski człowiek, z którym lata nie miałam kontaktu.
Matka z trójką nastoletnich dzieci.
Mieszkają prawie 200 km od mojej miejscowości.
Kilka lat temu jej mąż znalazł sobie nowszy model i dostał amnezji, szczególnie w kwestii finansów.
Matka tej matki kilka dni temu miała udar mózgu. Leży w szpitalu.
Matkę matki też znam, o udarze wiedziałam, na oddział nie poszłam, bo zarazki.

Czwórka ludzi prosi o pomoc w znalezieniu taniego noclegu.
Obdzwaniamy wszystkie możliwe miejsca, nie ma nic.
Zatrzymuję ich u siebie.
Oddaję im do dyspozycji pokój, są przygotowani, materace i śpiwory i swoje jedzenie.
Matce ścielę ciepłe łóżko, jest skonana, wiadomość o udarze spadła na nią jak grom.
Niekoniecznie z jasnego nieba.
Daję im klucze, przy łóżku chorej może być tylko jedna osoba, wymieniają się, przemieszczają.
Są w tym wszystkim totalnie niekłopotliwi.
Mąż robi młodzieży internet.
Ja nie mogę robić nic.
No posiedzieć chwilkę z kawą, a najlepiej poleżeć mogę.

Wyjeżdżają.
Jesteśmy w kontakcie.

Drugi. Wczoraj. Neurologia.

Jestem w pracy. Dzwoni matka.
Znalazła swojej matce miejsce w dobrym ZOL-u, w swoim mieście.
(jest silny nacisk ze strony neurologii na jak najszybsze zabranie chorej z oddziału).
Wchodzę na stronę ZOL-u, zdalnie sterowana drukuję potrzebne dokumenty, obiecuję zanieść na oddział.
Dokumenty ważne i bardzo pilne, potrzebne na wczoraj, będę grać rolę dalekiej kuzynki i prosić o ich wypełnienie.
Na oddziale jestem około 15.15, lekarza dyżurnego brak, poszedł na konsultację na SOR.
Idę do chorej.
Na łóżku skurczony drobiazg, zamknięte oczy. Śpi.
"Udar krwotoczny z porażeniem czterokończynowym i afazją". 66 lat.
Porażony również ośrodek mowy.
Dramat.

Po godzinie wraca lekarz.
Biegnę, żeby mi nie uciekł.
Młody, około 35 lat.
- Muszę zrobić siku i muszę coś zjeść, od rana nie jadłem.
Widzę mocno drżące ręce i bardzo zmęczoną twarz, bez cienia uśmiechu.
- Niech pan zrobi siku i zje, ja poczekam - mówię.
Idzie siku.
Wraca.
Chce papiery.
- Niech pan zje, poczekam - mówię.
Ponawia prośbę o papiery, wypełnia dokładnie to co trzeba, ręce nadal mocno drżą.
- Resztę wypełni pielęgniarka, proszę iść do niej - mówi.
Dziękuję najcieplej jak umiem. Idę.
Pielęgniarka kompetentna i chętna do współpracy, wypełnia wszystko migiem.
W skali Barthela chora dostaje zero punktów.
A ja - daleka kuzynka - dostaję papiery do ręki (!).
To jest bardzo potrzebne i bardzo ważne i bardzo na rękę matce chorej. Bardzo.
Bo nie może przyjechać w dzień roboczy, bo będzie dopiero w sobotę.
Ale z drugiej strony... wydano wrażliwe dane zupełnie obcej osobie.
Nie wylegitymowano mnie, nie spisano danych z dowodu osobistego.
Uczucia mam mieszane.

Idę do chorej.
Ma otwarte oczy.
Zadaję proste pytania: poznajesz mnie - mrugnij.
Mruga...
Nie możesz mówić, wiem - w odpowiedzi słyszę "mmm...", które ma chyba brzmieć jak "mhmmm".
Opowiadam o córce, o wnukach. Słyszę głębokie westchnienie. Takie wsobne.
Widzę próbę odpowiedzi na moje słowa. Nieudaną.
Ona rozumie co mówię.
Zespół zamknięcia - ?
Żegnam się szybko. Jestem tuż po chorobie, nie chcę do jej cierpienia dorzucać wirusów czy innych bakterii.

Trzeci. Wczoraj. Ratownictwo medyczne.

Pielęgniarka z neurologii informuje mnie, że chora będzie potrzebowała profesjonalnego karetkowego transportu.
Bo poważne zagrożenie życia.
W ramach powiatu transport jest bezpłatny.
Dalej już nie...
Zapytana o koszty odsyła mnie na SOR, do ratowników.
To idę.
Trafia mi się jakiś duży chłop, uprzejmy, przedstawiam sprawę, prowadzi mnie na dyspozytornię, patrzę ciekawie na wszystko wokół, raczej tam pewnie nie wrócę, to miejsce zamknięte dla obcych.
Dyspozytornia podaje numer do sekretarek SOR-u, dzwonić jutro znaczy dzisiaj, bo pracują do 15.00. Ale wie pani, to będzie kosztowało, ratowników musi jechać dwóch, płaci się za godzinę pracy 80 zł no i liczymy tam i z powrotem, więc około 5 godzin będzie na pewno. No i jeszcze koszty karetki.

2 ratowników razy 80 zł razy 5 godzin daje 8 stów.
No i jeszcze koszty karetki.
Ile to będzie razem? Liczyć w tysiące???

Chora całe życie uczciwie pracowała w dobrej firmie i nieźle zarabiała.
Mniemam, że składki NFZ od jej wynagrodzenia były spore.
Dziś nie może nawet powiedzieć słowa.
I nie ma dla niej karetki w ramach NFZ.
NIE MA.

Nie umiem tego zrozumieć.

Cdn - albowiem matka będzie u mnie w sobotę i niedzielę.

P.S. Psina... chyba coś zaczyna się dziać.  A może przewrażliwiona widzę więcej, niż trzeba? 
Pożyjemy.
Zobaczymy.

7 komentarze:

emka pisze...

zatkało mnie i brak mi słów....
złodziejstwo w biały dzień i w swietle prawa i nic nie można zrobić....
jedno co dobre spotkało tych ludzi, to fakt że jesteś tam na miejscu i mogłaś im pomóc przynajmniej z tym z czym oni po prostu nie daliby rady. Jestem pelna szacunku do Ciebie za wszystko co robisz... :*********

Ataboh pisze...

Smutne... ale dobrze, że są tacy ludzie jak Ty ...

Cynthia pisze...

Przepracowany lekarz i brak pieniędzy na pacjenta...

Ciężko sobie wyobrazić co musi czuć osoba która nagle traci możliwość poruszania się i mówienia.

Dorothea pisze...

@ emka - ano złodziejstwo, bolesne jak cholera. A laurki mi nie rób, zawstydzasz mnie, myślę, że każdy by zrobił, co może:)

Dorothea pisze...

@ Ataboh - no smutne. I nie ma zmiłuj. I niczego nie można przeskoczyć ni obejść.

Dorothea pisze...

@ Anna Cynthia - może jednak niekoniecznie przepracowany, są też kulisy jego postawy, poznałam je już po napisaniu tego posta.

A tego, co czuje "zamknięty" człowiek nie umiem sobie nawet wyobrazić. Dla mnie to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą dotknąć istotę ludzką.

Anna pisze...

dobrze, że byłaś na miejscu...

są metody pracy z ludźmi z afazją, żmudne, trudne, wyścig z czasem, ale każdy najmniejszy sukces daje nadzieję; oczywiście specjalistów mało, terapia kosztowna, pewnie w szpitalach nawet się nie zawsze o tym wspomina, chociaż nie wiem jak teraz, bo dawniej uczono prowadzenia terapii studentów przy ośrodkach badawczych, co roku kilku specjalistów, ale szanse na zatrudnienie w tym zawodzie były ... wiadomo jakie :(

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)