poniedziałek, 26 stycznia 2015

Przerywnik

pomiędzy tematami trudnymi oraz dzierganymi.
Oba tematy mają się dobrze, niebawem do nich wrócę, ale póki co - przerywnik.

We wczorajszą niedzielę ponownie termy.
Wyproszone, wybłagane, mój-ci-on średnio chciał.
Chciał za to - i to bardzo - załącznik.
Jego chcenie miało moc decyzyjną:)

Termy robią mi niesamowicie, robią mi tak, że aż trudno to określić. Poczułam to najmocniej gdzieś pod koniec ubiegłego tygodnia (na początku wszystko mnie bolało, w sensie, że mięśnie:), po wczorajszych harcach nie boli mnie nic, słup kręgowy trzyma pion i dokucza jeno nieznacznie. Zważywszy, że w środę minie dopiero półtora tygodnia od rozpoczęcia "terapii wodnej" jest to postęp ogromny.

Wczoraj moczyliśmy zadki ponad cztery godziny, nieletni na najmniejszą próbę odciągnięcia go od wodnych atrakcji robił oczy Shreka, a my miękliśmy niczym gąbeczki.
Nieletni łykał wszystko.
Apetyt miał ogromny, a kęsy i hausty były tak wielkie, że momentami truchleliśmy (noooo.... ja bardziej:D)
Mały basenik - pikuś.
Lekko większy basenik z dziecięcą zjeżdżalnią - jeszcze większy pikuś.
Niecka, w której woda sięgała mu po szyję stała się pikusiem po około godzinie, po próbach z kółkiem, które następnie zostało porzucone.
"Rwąca rzeka" (płynie się w kole, jest sztuczny, dość konkretny prąd) - tu pływał z kółkiem bo bez niego się podtapiał, po kilkunastu minutach SZALAŁ. Pikuś!
Termy. Miód malyna! Piiiikuś!
(wypada się na zewnątrz, na zewnętrzu leży śnieg i pada marznąca mżawka, woda ciepluchna; dopływa się podwodnie, to już idzie całkiem całkiem, do brzegu, wychodzi się w gaciach na totalne MINUS DWA - i sruuu do wody, i piiiikuś! I jeszcze się rży rozkosznie:)

Szybko wypadłam z gry, młody czepił się był mój-ci-onego, ja czułam się szczęśliwie uwolnioną tudzież zobowiązaną do wodnego biczowania i wykorzystania wszystkich punktów masażu dla mojego słupa. Niewiele było trzeba, żeby panowie zniknęli mi z oczu.
Po kilkunastu minutach zaczęłam ich szukać. Nie było ich - no nijak i nigdzie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Łaziłam i łaziłam i nie znajdowałam. Postanowiłam więc poleźć w okolice zjeżdżalni, choć po prawdzie tam się ich nie spodziewałam.
Podeszłam.
Popaczałam.
I nagle wieeeelka rura wypluła długie chude szkity, a po nich resztę.
Nieletni! Mój nieletni! O zgrozoooo... zjeżdżalnia od 10-tego roku życia...
Po chwili rura wypluła mój-ci-onego.
Zanim zaczęłam się pruć rzeczony wygłosił Mowę Obronną we Własnej Sprawie.
- Słuchaj, no słuchaj tylko! Ciągnął mnie tu jak szalony, najpierw stał i się gapił, a później chciał zjeżdżać. Powiedziałem mu, że jak skończy 10 lat to pojeździ i wiesz, no wiesz, co on zrobił? Poszedł do ratownika! Pogadał, pomęczył, aż ratownik mu pozwolił. No i co ja miałem zrobić???

Oczy mój-ci-onego błyszczą. Nieletni leci po schodkach na kolejną rundę, po czym niewidzialny dla nas robi w długiej rurze cztery pełne spirale i wypluty przez nią bezpiecznie ląduje. Jego oczy mienią się wszystkimi kolorami tęczy, a mordka układa w banaaaanaaa.
No i co, i co ja miałam zrobić???
Stać, podziwiać, klaskać i chichrać się z radości, po czym popędzić po schodkach i sama zacząć zjeżdżać:)))

Takie dziecko.
Taki chłopak.
Niespożyte siły, ogromna energia, żelazna wola.
Na szczęście ma mądrego ojca, będą z niego ludzie.
My byśmy (jako potencjalni rodzice) nie dali rady, jego siła by nas przerosła.
Jak dobrze, że nie MUSIMY go wychowywać, a MOŻEMY z nim być i być częścią jego świata.

Na koniec nieletni mnie zastrzelił.
- Obiecałaś mi coś, obiecałaś, pamiętam!
- Ale coooo?
- Narty!
- Kiedy???
- No wtedy, w Harrachovie, no wtedy co zjeżdżałaś i ja widziałem, i pokazałaś mi szkółkę narciarską i mówiłaś, że mnie zapiszesz! Musisz dotrzymać słowa!
Rzecz miała miejsce dwa lata temu. Chwilkę postał w moich nartach, pobawił się kijkami, po czym zapomniał.
- Ale nie mieszczę się w portki... - nieśmiało odpowiadam.
- To SCHUDNIJ! - słyszę konkretną odpowiedź. - I się ZMIEŚĆ, bo mi OBIECAŁAŚ!

Aaaale mam motywację:)))

P.S. Zwierzęcie w miarę, zostawione w niedzielę z moimi rodzicami cały dzień nie jadło, padło podejrzenie że coś jest nie tak, po czym sprowadzone na chatę pożarło całą michę. Czyli tęsknota:)

3 komentarze:

bachud pisze...

O! To Wam tam dobrze!
A młody asior he he! A może chcesz wpaść, wszyjemy jakie kliniki, co? Czego się nie robi dla takiego gościa ;)))

Dorothea pisze...

A co to kliniki???

Dorothea pisze...

Aaaaaa! Pomocy! Kliniki - w portki:D:D:D

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)