sobota, 31 grudnia 2011

Pożegnanie - i powitanie!:)

No i się kończy - i się zaczyna, w tym samym momencie.
Dla mnie kończy się bardzo trudny i bardzo dobry rok.
Rok ogromnych zmian.
We mnie i wokół mnie.
Co nie zabiło to wzmocniło - wychodzę z tego roku silniejsza, niż kiedykolwiek - więc szczęśliwa:)

A co się zaczyna? Nie wiem!
Cokolwiek by to nie było - przyjmuję, niech przyjdzie.
A jak przyjdzie to się będę albo śmiać albo płakać:)
Zależy, co przyjdzie!

(znów jestem chora, ale nie ma, że boli - wbijam się wieczorem w kiecę i lecę, mam nadzieję że zapalenia płuc w bonusie nie przywlokę!)

Uwielbiam fajerwerki - uwielbiam! W moim mieście są przepiękne, od zawsze, od wtedy, kiedy kraj jeszcze strzelać w niebo nie miał czym. Życzę dziś sobie i Wam pięknych fajerwerków (jeśli lubicie), a całej reszty wieczoru takiej, jakiej potrzebujecie.

Dobrej zabawy - jeśli się dziś bawicie.
Kolorowych snów - jeśli spać planujecie.
Godzin bez bólu - jeśli cierpicie.
Radości - jeśli w sercu smutek.
Ciszy i spokoju - jeśli go pragniecie.
A wszystkim bez wyjątku - Miłości Największej, miłości ludzkiej i dobrego zdrowia!

Życzę Wam mnóstwo... ŻYCIA W ŻYCIU!


2 0 1 1 - żegnaj!

2 0 1 2 - witaj!

Czekam na Ciebie!:)

czwartek, 29 grudnia 2011

Moje odkrycia roku 2011

Dziś będzie post szczególny - znaczy dla mnie szczególny. Już od jakiegoś czasu taki mi się marzył.
Bardzo sobie cenię obecność wszystkich moich komentatorów i czytelników i nieustająco się cieszę, że jesteście. I dobrze o tym wiecie:)))

Niemniej jednak są takie miejsca w sieci, które odkryłam w 2011, a których okazały się dla mnie bardzo cenne i których już nigdy nie zapomnę. I będę tam zawsze wracać. Bójcie się:)))
Piszę "miejsca" - a tak naprawdę chodzi przecież o ludzi, którzy te miejsca tworzą. Bo klimat czy wartość miejsca to przede wszystkim osoba, człowiek, a dopiero później to, co przekazuje, tworzy, daje lub sprzedaje.

Bardzo sobie cenię pasjonatów. Kochają to, co robią i tym się dzielą. I tymi pasjonatami niezmiennie się zachwycam. I nimi się dzisiaj chcę podzielić.
Na początku chciałam podzielić całość posta na kategorie. Na przykład takie:

   Ludzie roku 2011
   Rękodzieło roku 2011
   Wełny roku 2011
   Blogi roku 2011

Nie wyszło! Bo co zrobić, jeśli kategorie się przenikają? Można się zapętlić bez wyjścia. Dlatego postanowiłam spróbować jakoś inaczej.

Na początek - blogopisacze i pasjonaci, których osobiście poznałam w 2011 roku, a którzy stali mi się dla mnie ważni. Blogowe kontakty przeniesione do reala - i oczywiście trafione zatopione! Widzisz takiego pierwszy raz w życiu, siadasz z nim do stołu - i gęba Ci się nie zamyka! Od razu, już zaraz, natychmiast:)

Anka vel "chrząszczyk":) Małe toto a szybkie jak konik polny, śmiejące się od ucha do ucha, ciepłe i sercu bliskie. Poznałam ją w styczniu, kiedy umierał mój teść. 3 godziny w kawiarni minęły jak z bicza strzelił. Wlazła mi w serce - i nic nie zapowiada zmiany!:) Gorze mnie! Szyje (i to jak!), przędzie, dzierga, umie wszystko!!! Poczytajcie bloga. Poznacie ją bliżej. Warto.

Tyż małe, tylko czarne:) - poprzednie było blądem:) Tyż Śląsk, ino ten czarniejszy. Tyż 3 godziny w galerii - mnie zagadać ciężko, zagadała! Ima się wszystkich możliwych technik, nie tylko dziewiarskich, łapy ma zdolne i ciekawość jeszcze większą. Obiecałyśmy sobie następne spotkanie - muszę sprawdzić, jak wygląda w komplecie, który wylosowała w moim candy!:)

Laura z Krakowa. Spotkanie jedno, raptem 2 godziny chyba, wcześniej mnóstwo rozmów telefonicznych i maili... Wpadła w serce. Nie wypadnie! Kaszmiru na razie nie ma, ale szafy mam pełne jej wełen ręcznie przędzionych i przyjdzie czas, że te wełny zaczną żyć życiem udziergów. Drutamidziabnięta - myślę o Tobie często i chciałabym przegadać jeszcze niejedno popołudnie!

Imienniczka moja. Tu trochę mi brak słów. Bo ja ją czytam od 5 lat - pod różnymi postaciami. Bo wiem tak wiele - z tego, co pisała. Bo czasem mnie zatyka z tego, co wiem. No i teraz się okazało, że to jeszcze zaraza celtycka. Że niedoszły doktorat z geometrii przeniosła w projektowanie i w udziergi. Niesamowite, cudne. I w dywany. Jeszcze piękniejsze. Gejzer pomysłów! Poznałam ją po wariacku - wsiadłam w pociąg i pojechałam odebrać moją wygraną - najcudniejszy celtycki szal świata. I to był strzał w dziesiątkę! Jadę niedługo na dłużej - czy śledzie już są???

Na drugi "rzut" idzie najulubiony wełniany sklep i jego właścicielka. Agę poznałam osobiście w roku ubiegłym, więc w poprzedniej kategorii się nie mieści:) Chcielibyście ją zobaczyć, mówię Wam... Piękna, wysoka, czarnowłosa, wrażliwa istota o przecudnym tembrze głosu. Jeszcze takiego nie słyszałam! Włóczkomaniaczka - po każdej kolejnej dostawie ma ochotę tarzać się w kłębkach, najlepiej w malabrigoskach:))) Ciepła, umiejąca doradzić, sprzedająca to, co kocha - i dająca się kochać:))) Blogująca na dodatek - ostatnio w porywach:D

Na rzut trzeci idzie biżuteria, na którą ostatnio chora jestem nieuleczalnie.

Harapati. Zarażonam ciężko, nieuleczalnie. Biżuteria z masy fimo - cudeńka zapierające dech i odbierające mowę moim pracowym koleżankom:) Pasjonatka, która swojej pasji się oddała bez reszty, której będę wierna jak pies, której kolczyki dyndają mi w uszach prawie codziennie. Uwielbiam - uwielbiam! Zajrzyjcie:)

Sowikoj. Tej mojej choroby też nic nie uleczy:) Inne techniki, inne surowce - piękno wykonania i urokliwość biżuteryjnych wytworów jej rąk nie do podrobienia. No i współpraca - i u Harapati, i u Sowikoj wszystko jest dopięte na ostatni guzik nawet wtedy, kiedy ceną jest... przypalony obiad:))) Sowikoj - za ten przypalony obiad przepraszam! Powinnam była wcześniej skończyć gadać:

Rzut czwarty - pasjonaci życia. Sprawiają, że zamykam gębę, kiedy mam ochotę ponarzekać.

Joanno, Joasiu, Asiu... tu też brakuje mi słów. Nie masz pojęcia, ile Ci zawdzięczam Ile się od Ciebie nauczyłam. Nie ma dnia, żebym do Ciebie nie zaglądała. Nie ma takiej opcji.
Dziękuję, że piszesz.

Ania. To drugie ważne dla mnie miejsce. I druga młoda walcząca osoba, bardzo bliska sercu - mój drugi mistrz i nauczyciel.
Tobie też dziękuję, że piszesz.
I ża zgłosiłaś się do konkursu na blog roku 2011!

Miałam kraść fotki, ale sami sobie pooglądajcie - wełny, biżuterię, udziergi. Oczywiście mojej Violet`ki nie ujęłam nigdzie. Ona jest... od zawsze i poza kategorią! Mistrzyni chust lekkich jak piórko - to już wszyscy wiedzą od dawna:)

Zatem kochani - lampki, kieliszki, flaszki w górę!
Za wszystkich, o których napisałam i za tych, o których jeszcze kiedyś napiszę:)
Jeśli tylko jesteście - zapraszam na pogaduchy!
Wylatam na 15 minut i wracam - i gadamy,  póki pary w klawiaturze, jeśli wola i łaska!:)

(coś się porąbało z kolorem czcionki, jak wrócę to poprawię!)
 

środa, 28 grudnia 2011

Jutro:)

Jutro szykuję posta pod tytułem "Moje odkrycia roku 2011".
Trochę ich mam. Tych odkryć:)
Będzie o Was - na razie nie zdradzę, o kim!:)

Chcę się podzielić Wami z innymi - bo cieszę się, bo po prostu warto dzielić się tym, co dobre - i tymi, co dobrzy. Zła wszakże mamy po kokardę - nieprawdaż? U mnie przyszła kolej na to, co radosne, co dobre. I o tym będę pisać.

Postaram się to zrobić jutro.
Jeśli się nie uda to pojutrze - najpóźniej.
Zręby notki już mam - muszę tylko dopisać rozwinięcie, to trochę zajmie:)
No i ukraść parę zdjęć muszę, z podaniem źródła, rzecz jasna, prawa autorskie i dobra osobiste.
Pozwalacie? Pozwólcie, plisss!
Bardzo mi na tym zależy:)

Kuchnia pięknieje - jestem zachwycona, choć materiały powszechnie dostępne i meble nie-pod-wymiar... Będzie pięknie - pięknie!
Lodówka i pralka zamówione, wnękowa szafa kuchenna dopięta.
Fachowcy cudni, przecudni (firma Afran - polecam, polecam w 200%!)
Zero ściemy, zero leserstwa, profesjonalne doradztwo, ogromne wyczucie. O kulturze nie wspomnę:)

Do jutra zatem - do jutra!
I dobrej nocy każdemu bez wyjątku:)))

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Nosz jasny gwint!

O tyle o ile da się jeszcze na gruzowisku funkcjonować w codzienności, o tyle świętować się nie da. Nie i już!
I właściwie nie tyle o samo świętowanie chodzi, co o niemożność... znalezienia AZYLU!

Ja bardzo lubię ludzi.
Uwielbiam z nimi być - śmiać się, gadać, szaleć i płakać też.
Ale muszę mieć azyl.
Od jakiegoś czasu muszę.
Muszę mieć możliwość wypoczynku, kiedy ten jest potrzebny, ciszy - kiedy jest niezbędna, samotności absolutnej (choćby godzinnej) - też muszę.
A tu nie ma!
4 metry kwadratowe wyra plus odrobina jako tako czystej przestrzeni dzielona z mój-ci-onym nie wystarcza - no nie i już!

Wigilia była wspaniała, pełna śmiechu i radości, ale bardzo długa i bardzo hałaśliwa (małolaty).
Azylu! - zawołało moje wnętrze po paru godzinach - azylu!!!
Wróciliśmy na gruzowisko.
Opatrzyłam uszy stoperami.
Słyszałam WSZYSTKO.
Bez kitu - wszystko!

Mija doba totalnego wewnętrznego wścieku.
Leje. Wieje. O spacerze czy choćby nordic walking nie ma mowy.
Mam gdzie pójść, ale wszędzie gdzie pójść mogę są LUDZIE! I GADAJĄ!!!

Muszę do nich pójść, muszę.
Taki świąteczny obowiązek.
A później jeszcze parę godzin i do pracy.
Tam nie będzie łatwo, ale tam w 90% jestem SAMA. I myślę.

A później jeszcze parę dni i koniec gruzowiska.
Koniec niemocy.
Wreszcie sprzątanie poremontowych syfów - wreszcie będzie można coś robić!
Później Sylwester. Tańczący :)
A za pół roku... za pół roku drugi etap remontu stulecia.
Idę o tym zapomnieć!

P.S. A tak w ogóle czy ktoś mię ROZUMIE???

czwartek, 22 grudnia 2011

To już koniec... nie mam złudzeń...

To naprawdę koniec.
Wolnego czasu!:)

Trzeba dopiąć sprawy pracowe.
Trzeba opatrzyć wczoraj zadane rany. Bitwa trudna ale ciekawa, bitwa wygrana, rany trzeba zalać oliwą i winem, jak Samarytanin opatrzył pewnego człowieka wracającego z Jerycha...
Jerycho - Jerycho to przecież była bitwa - i to jak ciekawie wygrana!
Uwielbiam czytać o tej bitwie, choć bić się nie lubię:)

Kochani moi - ci od ponad roku zaglądający i ci, którzy zaglądają teraz.

Znam Go - mówię Wam, naprawdę znam.
Zawojował moje serce.
Nigdzie i u nikogo nie znalazłam miłości takiej, jaką mam od Niego.
Kocham i jestem kochana Miłością największą.
I tak strasznie się cieszę, że tak właśnie jest!

"Dwa tysiące razy, maleńki, kochany,
Kładli Cię w stajence w kolędowy czas,
Nocne echa niosły „wybrany, czekany”
Twardy świat przemieniał miękkie siano w głaz. 


Dwa tysiące razy otwierałeś serce,
W nieludzkim zdumieniu przygwożdżonych rąk,
Wisiałeś na krzyżu w uśmiechniętej męce,
Zdany na szyderstwo, zdany na nasz sąd.


Ref.: Rodzisz się Dziecino, umierasz Dziecino,
Serca nam przepełniasz nadzieją i łzą,
W Kanie Galilejskiej zmieniasz wodę w wino,
A ludzie nie wierzą, a ludzie wciąż kpią"


Pamiętam, co pisałam rok temu, kiedy bardzo bolało serce...
I co napisałam później, kiedy zaczęły pękać mury.
Mury runęły, murów NIE MA, jestem szczęśliwa - jeśli w tym roku będę płakać to tylko z radości:)

Życzę Wam tego, co dla Was najlepsze.
Ja nie wiem - nie wiem, co to jest, to najlepsze!
Czasem to co najlepsze jest tym, o najtrudniejsze - o paradoksie...
Życzę Wam DOBRZE.
Wszystkim.
Bez wyjątku.

I nie obejdzie się oczywiście bez kolędy dla nieobecnych...
Słucham jej co roku, jest dla mnie ważna, choć w tym roku już nie boli.
Jeszcze będzie, wiem.
Jestem gotowa.

Ściskam, przytulam, całuję - co kto lubi!
Będę jeszcze zaglądać, ale w komentarzach - następny post będzie po świętach.
Niech Wam się dzieje jak najlepiej!:)))

Wasza
świętująca na gruzowisku
ale szczęśliwa
Dorothea:***

wtorek, 20 grudnia 2011

Mam farta - mówię Wam!:)

Po trzech plus dwóch weekendowych dniach leżenia w prochu i popiele i żarciu trzydniowego antybiotyku wróciłam w poniedziałek do roboty. Wysokość lamperii to mało powiedziane, doprawdy! A słabość po tym cholerstwie okrutna - nijak się zdrowienia przyspieszyć nie da. Bakterie mi chyba wszystkie w środku wytłukło - jak bum cyk cyk:)

Latam zatem, kasę liczę, robię za dwóch - nie ma, że boli. W tak zwanym międzyczasie ulubiona ekypa remątowa próbuje z gruzowiska na powrót zrobić mi kuchnię. I powiem Wam, że idzie im! Coś tam się kształtuje, coś się WYŁANIA, coś jaśnieje, doprawdy, nie mogę narzekać.
Kurzu przybywa w chałupie codziennie średnio o 0,1 mm mniej niż poprzednio:)
W ruch poszły regipsy - jako że ściany z wiadomo-jakiego-okresu część z nich trza było siłą do pionu postawić. Przyciąć, wyrównać, przymusić. Udało się!

I tu zaczyna się mój fart!
Panowie się dogadali - znaczy ekipa i mój-ci-on - co do szczegółów w kwestii regipsowych ścianek. Debata odbyła się pod moją nieobecność, była wielce skuteczna i bardzo owocna. Ustalono szerokości, głębokości, określono piony i poziomy. I rąbnięto się o caluśkich, ukochanych 7 centymetrów!

Mój-ci-on miał prawie zawał - słowo harcerza! Reanimowałam z dobrym skutkiem, funkcje życiowe wróciły,  ROZWIĄZANIE znalazłam! A on przyjął - ba, powiedział, że takie samo niezależnie ode mnie wymyślił:)))

Ze szczęścia ogłaszam zatem konkurs - kto zgadnie ten dostanie ode mnie... dostanie... kota w worku!
Kankanka się kiedyś zgodziła (Ci co nie w temacie patrzą na zieloną czapusię) i twierdzi, że dobrze na tym wyszła, kolejny kot może być całkiem niezłym kotem:)

Trzeba zgadnąć według poniższego:

  1. W którą stronę rąbnęła się ekipa i mój-ci-on - za dużo tych cm czy za mało?
  2. Jaki jest skutek tego rąbnięcia?:)
  3. Dlaczego się cieszę i twierdzę, że mam farta...?:)))
Na razie tyle! Ja lecę zaraz z kurierem pogadać i nadać piernikiem dwie przesyłki (pozdrawiam okolice Legionowa i Podkarpacie!:), ale wrócę - wrócę, bom słaba jak mucha i nadaję się tylko do siedzenia przy laptopie:)
W razie kłopotów rozważę pytania pomocnicze, można zgadywać odpowiedzi na poszczególne pytania - a można zgarnąć za jednym razem nagrodę główną:)))

P.S. Ja słaba jak mucha, zarobiona i bez kuchni i prawie bezdomna, tak?
Rodzicielka w wieku szacownym i tez w nienajlepszej kondycji, tak?
To mam jeszcze surprajsa: córka osobista leży w żołądkowej grypie i w gorączce - święta będą robić KRASNOLUDKI!
Na mojej kupie gruzu rozpalimy ognisko, upieczemy kiełbaski, opłatek się znajdzie to się podzielimy - no prawie jak wigilia na Syberii:)
Z naciskiem jednak na "prawie":)

Lece do kurierskiej braci, a Wy zgadujcie:)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

No i jestem i mam numerek:)))

Czternastu świadków pod poprzednim postem przekonało Wielką Kapitułę, że aktywny link był/jest/obie odpowiedzi są prawdziwe - i się dostałam!
Świadków obściskuję namiętnie i za poświadczenie oczywistej prawdy stokrotnie dziękuję:)

I mam już prawo sobie przypiąć taki znaczek:



I se przypięłam, ino nie wiem, czemu ten znaczek się nie chce wyśrodkować - o tam, o tam, wysoko! Znaczek albowiem jest aktywnym linkiem (chyba powklejam tych linków więcej, coby je było widać i coby mię się chytrze nie pozbyli:) Znaczek się też dziwnie zmniejszył, nie widać tytułu, dywersja jaka czy cóś...
Oooo, wymyśliłam - pacnęłam go w lewym panelu, widać!!

Uzasadnienie decyzji (cicho być, mam potrzebę!:)
  1. Bo chcę, żebyśmy - jak dotąd - wymieniali się uczuciami, przemyśleniami, wspólnie śmiali się i płakali - w zależności od tego, co komu przyniesie życie - i może dołączy do nas ktoś nowy, kto się tu zadomowi i będzie nam towarzyszył? Ja bardzo lubię to miejsce - głównie dzięki Wam, którzy od ponad roku razem ze mną tworzycie jego klimat:)
  2. Bo chcę się podzielić moim światem z innymi - moim życiem, moimi pasjami, moją radością i czasem smutkiem.
  3. Bo może się nagle ujawni jakaś nieznana naszym kręgom dziergaczka pełna fantastycznych pomysłów, która nas - tych dziergających - będzie pobudzać i inspirować?  Będę się cieszyć wielce:)
  4. Bo mam ochotę na przygodę! Nie na podium, nie na ostrą walkę - ale na przygodę i na dobrą zabawę - i zapraszam do niej tych, co tu bywają i mnie znają, a także tych, którzy dopiero poznawać będą:) Mamy przed sobą kilka tygodni, w czasie których odbywać się będzie głosowanie - napiszę Wam wtedy, jak na ten blog głosować. Celem jednak nie jest podium - celem samym w sobie. Celem jest wspólna droga pełna śmiechu, radości, pełna życia - tak jak dotąd.
  5. Bo... bo tak! I już:))) Bo mam ochotę zaszaleć i już! Zaszalejecie ze mną? Niekoniecznie oddając głosy! Będąc - po prostu będąc!
Na koniec prośba: wiecie... z człowiekiem bywa różnie.
No różnie i już.
Gdyby więc w trakcie trwania konkursu ktoś zauważył u mnie ciężkie objawy:
  1. Bufonady
  2. Fanfaronady
  3. Parcia na SUKCES (nie cierpię tego słowa!)
  4. Jakiegokolwiek-innego-parcia
 uprzejmie proszę wówczas zdzielić mnie w łeb/zrypać z góry na dół/kopnąć w kostkę/każda z trzech opcji jest dobra. Tu ma być jak było, ja mam pozostać sobą - gdyby mię się nieopatrznie coś na dekiel rzuciło to na litość niech ktoś mi o tym powie!!!

Zatem żyjemy jak dawniej - śmiejemy się i płaczemy, dziergamy, tkamy, haftujemy, czasem prowadzimy głębokie filozoficzne dyskusje, a czasem urządzamy bankiet na 200 komentarzy:)))
Zostajecie ze mną???
Bo ja z Wami - tak!

niedziela, 18 grudnia 2011

Blog roku 2011

Zgłosiłam się!
Pierwsze zgłoszenie odrzucono pisząc, że nie ma info na głównej stronie bloga - a było, w prawym górnym rogu!
To teraz będzie tutaj:


Widać?
Teraz widać!
No chyba widać:)))

Zapraszam do wspólnej zabawy, kochani!
I na dodatek potrzebuję świadków, że zgłosiłam bloga i że to WIDAĆ!
Pomożecie - w razie potrzeby?
Zaświadczycie, że zgłosiłam???
Wszystko Wam jutro wytłumaczę!

piątek, 16 grudnia 2011

Musi się wylać. Wybaczcie...

Bliźniaczki.
Dwie siostry.
Niepodobne do siebie zupełnie, nie do poznania, że bliźniaczki.
Lat parę ode mnie młodsze.

Z jedną byłam blisko przez wiele lat. Bliskość nie przetrwała próby czasu... a może obie nie dość dojrzałe byłyśmy wtedy? Nie wiem. Czasem żal. Ale powrotu nie będzie... nie da się...
Z drugą znałam się słabiej, ale znałam.
Żywa jak srebro, wesoła, roześmiana. Pomysłowa.
Wcześnie mąż, jej wielka miłość. Szybko dziecko. Jedno. Syn.

Wyjechała z mojego miasta, ta druga, a od tej pierwszej miałam czasem jakieś wieści o tej pierwszej.
Srebro robiło się mniej żywe, było bardziej... ja wiem, oksydowane może...
Zamiast głośnego śmiechu pojawiły się łzy.
Życie zaczęło boleć tak mocno, że stało się trudne. Bardzo trudne. Przerażająco trudne...

Szczegółów znam niewiele, pisać o nich nie będę, ktoś może ją znać, nie trzeba, nie trzeba o tym pisać.
Oceniać tym bardziej, kimże jestem, żeby... żeby...

W ubiegłą niedzielę dostałam wiadomość.
A właściwie WIADOMOŚĆ.
Poraziła mnie, szczegółów nie znałam, wiedziałam tylko, że już na pewno jest po...
Zaczęłam grzebać w necie. Długo nie mogłam niczego znaleźć. Znalazłam...
To ona... i to jest gdzieś tutaj... to tam...? Tam? Ktoś coś słyszał?

Chodzi za mną to wszystko, chodzi i ściska...
Miałam ją gdzieś w sercu i w pamięci, często pytałam spotykając się z tą pierwszą. Wiedziałam, że jest źle, nie wiedziałam, że aż tak.
Znam rodzeństwo, jest ich więcej...
Znam rodziców...


Alicja. Miała na imię Alicja...

Ileż potrzeba desperacji, żeby się odważyć, ile poczucia bezsensu własnego życia, ile bólu!
Piszcie.
Podzielcie się sobą.
I podzielcie ze mną ten ból.
O bólu rodziny nie umiem nawet myśleć.

wtorek, 13 grudnia 2011

To zdjęcie

o to właśnie:


to jest pikuś.
Można sobie dodać wiszące tu i ówdzie kable elektryczne, wyrwaną rurę gazową, kapiącą z cicha od czasu do czasu wodę i piszcząco dyndającą na kablu żarówkę.
Normalnie jak na filmie.
Serio.
I tony gruzu i tony wszechobecnego pyłu, ciągle jeszcze.
Aaaa - zapomniałam dodać, że to jest moja kuchnia.
Każdemu, kto mi napisze, że mam się nie przejmować i że będzie lepiej zrobię krzywdę, jasny gwint!
Mam dość.

W bonusie mam gorączkę, słabość wszechobecną i ból głowy i zatok.
Przez ostatni tydzień żarłam antybiotyk.
Jutro idę po następny.
I będę leżeć w tym gruzie i w pyle.

Poczucie humoru mnie opuszcza.
Mam dość!!!

P.S. To ja? Ja chciałam remontu stulecia???
Chyba mnie pogięło doszczętnie...

sobota, 10 grudnia 2011

Nie, nie udzierg!

Tony gruzu i tynku z czasów dziadka Hitlera.
Truje jak cholera, szczypie w oczy - no szok, mówię Wam, szok!
A myślałam, że szlifowanie drzwi będzie najgorsze - a tu patrz pani, jaka niespodzianka!

W kuchni na podłodze leży tego gruzu ze 20 cm.
To dopiero połowa.
Pomieszczenia już zrobione cudem ocalone - cudem!
I przy okazji zagracone kuchennymi utensyliami.

Nooo... są też dobre strony:)
Bo przy okazji mój-ci-on doszedł do wniosku, że pralka jest już do bani.
Pralkę znaczy mamy w kuchni, bo tam pasuje. Stąd zainteresowanie w czasie robót okołokuchennych.
Z jakąż rozkoszą mu przytaknęłam - ależ kochanie, masz rację, oczywiście, że jest!
Poszła na "wystawkę".
Już jej nie ma!
Kupujemy nową:)))
Wszelkie rady oraz sugestie jak najmilej widziane - będę wdzięczna, jeśli mi pomożecie, będę miała ROZEZNANIE, czujecie babki - ta siła, ta znajomość rzeczy, te argumenty?
Serioserio!
Pomóżcie mi wybrać pralkę, a zdam Wam szczegółową relację z fachowych (dzięki Wam) negocjacji z mój-ci-onym:) Tylko argumenty muszę mieć POWAŻNE, czujecie, z facetem trza gadać konkretnie - nie tylko, że ma ładny wygląd i kolorowe diodki:)))

Będę miała w kuchni podwieszany sufit i w nim światełka ledowe (ze starego wyłazi SŁOMA, musi być podwieszany, przekonałam mój-ci-onego!)
Będę mieć światełeczka podmeblowe punktowe z transformatorkiem i kinkiecik boczny nadstołowy takoż.
A dziś Castorama kłaniała się w pas, jako że nawalili z dostawą płytek (mieli przywieźć z innej miejscowości, bo brakło), byłam grrrroźna, niezadowolona i sfochana... i dostałam rabat!
Oczywiście w trakcie fochania puszczałam oczka do pana-od-kafelek, więc fochanie było umowne:D
Aaaaale będę miała kuchnię - mówię Wam...
A meble ze zwykłego sklepu i wcale nie pod wymiar, bo na to mię nie stać.
Ale i tak będzie pięknie:)

Urypana do imentu, zmęczona i ostro zestresowana (czeka nas sąd pracy z córkowym pracodawcą, przesadził prawnie i nie ma, że boli) nabijam się już ze wszystkiego, bo chyba bym się pochlastała. Albo klnę. Zależy, co pomaga bardziej w danym momencie:)
Teraz piszę, a drobinki pylistego dziadostwa przyklejają mi się do opuszków palców, brrr, suche jak pieprz!

To idę.
Współżyć z pyłem!
Piszcie te pralki - razem coś wybierzemy:)

P.S. Mija piąty miesiąc pierwszego etapu Remontu Stulecia.
Zapisuję dla potomności:)))

***********************************************************************************

Wybieramy pralkę - propozycje moich czytelników:

1. AMICA  Basic Control AWB610D pralka ładowana od frontu (Justa)
2. LG direct drive, bezłożyskowa, LG (Violet)
3. AEG Lavamat robione u Niemców (Kankanka), Media Markt
4. Beko (Fanturia)
5. Polar ecogreen (Ata)
6. Rada pralkonaprawiacza: najtańsza z najdłuższą gwarancją. I bez wyświetlacza (on się bardzo psuje).
I koniecznie ubezpieczenie sprzętu w Hestii wykupić. Koniecznie (Gackowa)

środa, 7 grudnia 2011

Wsiąść do pociągu

Bynajmniej nie bylejakiego.
Nagle, spontanicznie, bez planu.
Pojechać  po szal, mój szal... ale przede wszystkim do ludzi, zawsze do ludzi.

Na przystanku wypatrzeć Kankankę w zielonej czapuni.
Ruszyć z nią na  Devorgillę.
Zaopatrzyć się w stosowną ilość niskoprocentowego złocistego płynu.
Dotrzeć na miejsce.

Przywitać się z rzeczoną i spojrzeć jej w oczy... długo na to czekałam, oj lat kilka ładnych...
Wreszcie skojarzyć głos z twarzą.
Głos znany z telefonu.
Piękna, dobra chwila...

Ujrzeć na własne oczy mój szal... i zamrzeć w zachwycie.
Szok, szok - mimo, że widziany nazdjęciowo wszak był.
Latać po domu, ucałować Gienię, zaglądać w szafki i komody, za zgodą Gospodyni.
W szafkach i komodach cuda, cuda, cuda...
Zdjęcia nie oddają.
Nie ma opcji.

Gadać i pić, pić i gadać, nacieszać się do imentu.
Poinformować męża, że jestem 160 km od domu (reakcja telefoniczna - bezcenna!)
Zgarnąć oprócz szala Najpiękniejsze Na Świecie Ponczo i dwa swetry.
Wybłagać przesunięcie terminów płatności.
Skutecznie!

Wsiąść do pociągu w stanie bardzo lekko wskazującym.
Jechać i dziergać w totalnym zimnie.
Dotrzeć do domu, dostać ciepłą herbatę i drinka...
Reszta nie nadaje się do publikacji:)

Ubrać się dziś do pracy w jeden z owych cudów.
I przez cały dzień słyszeć
szczęk
szczęk.
Spadały równo.
Po powrocie na miejsce każda właścicielka szczęki pytała :"SAMA TO ZROBIŁAŚ???"
Odpowiadałam zgodnie z prawdą, że nie ja, że to ona, to ona!

Dobry, jasny, szalony dzień.
Najpiękniejszy Mikołaj w moim życiu!

P.S.1.  Rzadko się związuję z przedmiotami, pisałam.
Ten szal pokochałam. Jest mój, jest we mnie.
Jego piękno jest oczywiste tak bardzo, że szkoda słów.
I tylko szkoda, że te zdjęcia nie oddają...

P.S.2.  Ciekawe, jaki będzie szczęk szczęk, kiedy przyjdę w nim do pracy:)))

wtorek, 6 grudnia 2011

5 grudnia wieczorem...:D:D:D

No przecież wiedziałam!
Wiedziałam, że ONO będzie.
Zapisałam się dawno dawno przed wiekami, nagród dokładnie nie obejrzałam, no bo I TAK NIC Z TEGO, wiedziałam tylko, że cudne.
I że mam w domu BEZNECIE to wszyscy pamiętają, tak? Więc odcięta jestem. Od świata!
No.
To lecimy dalej.

Wczoraj latali my zez chłopem osobistem po kastoramach i lirojach, satynowe drzewniane cóś do konserwacji i restauracji drewna kupowali, pędzle dobrali, kafle zamówili kuchenne podłogowe i naścienne - i do domu wiernulis. Acha, w ramach rekonwalescencji pofikałam se jeszcze przedtem pół godzinki na siłowni, więc po powrocie do domu i prysznicu padłam plackiem z lekutkim drinkiem w ręku i książkom zajmujoncom - na dzierganie brakło już sił.

Se leże. Drink se krąży, krąży w krwioobiegu, oczka się przymykają, mój-ci-on dawno już chrapie... a tu nagle budzi sie moja nokia! Sms. Odwal sie myśle, daj pospać! Zara leci drugi i trzeci... wściekłam się, kto zacz i czego OKOŁO DWUDZIESTEJ TRZECIEJ chce... Tym bardziej sie wściekłam, że pierwszy sms był taki (cytuję): ":)" Nic nie zrozumiałam, no nic - pomimo, że był od Devorgilli... Zajarzyłam po drugim! Obudziłam się piernikiem, pojęłam PRAWDĘ, obudziłam sie raz jeszcze i doszczętnie otrzeźwiałam!!!

Ten ci on od dziś jest MÓJ-CI-ON number 2!


(No bo mój-ci-on number 1 to ślubny mój-ci-on:)

Smsy szli ostro, towarzystwo szalało, chlalimy wirtualnom Metaxe (dwie flaszki oryginalnej pięciogwiazdkowej pozostały nietknięte na półeczce, hihihi:), niektórzy sie na Metaxe krzywili i trąbili pifffko,  ja zdychałam w moim bezneciu - wygrać takie candy i nie być ON LINE??? Koszmar z horrorem, mówię Wam! Tętno miałam 200, ciśnienie 300/250, z komórki leciał dym i niewiele brakło, żeby trza było wzywać karetkę na kogutach i straż pożarną. Później napisałam do Martuuhy, że w sumie górniki świętowali, to jeszcze jaki przystojny sztygar też by się przydał na dokładkę:D:D:D

Czujecie tę klimę? Ja rozgorączkowana, no GORRRĄCA, taaakie rzeczy się dzieją, smsy latają - a Pierwszy mój-ci-on CHRAPIE! I nic! Normalnie kamera by się przydała - jak ja się wije i skaczę na łóżku, a ten jak głaz, chrrrrrrrr i wrrrrrrrrrrrrr, teksańska piła mechaniczna:D:D:D

No.
To ten.
Jeszcze nie wierzę!
Uwierzę metodą Tomaszową - dotknę, przywdzieję - uwierzę!

Radochę mam popiątną chyba, nawet nie wiecie, zara napiszę, dlaczego.
Bo ja... ja nigdy jeszcze nie dostałam prezentu od Mikołaja. Serioserio.
Jak byłam małą dziewczynką to... no dobra, no po prostu moi byli ponadto, sprawianie małych mikołajowych radości było dla nich nieważne. Trudno. W szkole zaś to się robiło z musu.
Później w rodzinie własnej Mikołajem byłam ja, o mnie nikt nie pamiętał... a ja się nie upominałam - cieszyłam się, że się cieszą. Mój-ci-on totalnie nieprezentowy chłop jest... (ale ja nie narzekam, żeby nie było, gość jest w porządku, nie zamienię na innego, serioserio tylko... prezentów nie robi!)

No to ja mam teraz TAAAAKI PREZENT! Za wszystkie lata jakby - normalnie tak sobie myślę... taki prezent, rękami Devorgilli udziergany, najcudniejszy na świecie, nawet nie zaglądałam za bardzo na te szale i na candy, coby się nie nakręcać - a tu masz - samo przyszło! 

Dorcia - jak to było? "To, co samo przyszło może samo pójść" czy "to, co samo poszło może czasem wrócić"? Chyba to drugie??? Bo ja nie oddam! Mój-ci-on number 2 jest mój!

Czy dehael albo inny jupies albo pocztex już w drodze???? Może być na mój koszt!!!

czwartek, 1 grudnia 2011

Usprawiedliwienie

poproszę...

  1. W domu mam remont stulecia pisałam już, na dziś mam tylko kilka metrów powierzchni, na której mogę spać i ewentualnie przysiąść z dziergadłem w ręku; nie sprzątam nawet, nie ma sensu - pracownicy budowlani zamiatają po sobie, po czym na drugi dzień brudzą i znów zamiatają, robię tylko to, co niezbędne (czasem przetrę jakąś powierzchnię płaską)  i staram się jakoś przeżyć;
  2. W pracy mam sajgon, moja pracownica nadal chora, muszę jakoś ogarniać tę kuwetę, nie ma innego wyjścia, o stosunkach pracowych pisać nie będę bo mój blog to miejsce publiczne;
  3. W rodzinie... no cóż, nowe doświadczenie, zostałam prawnym pełnomocnikiem jednego z członków rodziny do spraw kontaktów z jego pracodawcą, taka potrzeba, mam nadzieję, że stempel i podpis notariusza zrobią swoje i że ja też sobie z tym poradzę;
  4. Mam gorączkę i jakiegoś wirusa albo inną bakterię, okoliczności przyrody uniemożliwiają mi wygrzanie dziadostwa.
I wszystko doprawdy byłoby do przeżycia, gdyby nie fakt, że w chałupie ciągle nie mam netu! To jest czyste okrucieństwo, słowo daję.  I tak będzie jeszcze przez dwa - trzy tygodnie! Ani po blogach polatać, ani komentarzem rzucić, ani się z ludziskami pośmiać czy też razem popłakać. Ledwo na maile udaje mi się odpisać.

Usprawiedliwicie?
Poczekacie???
Poczekajcie, aż znów do was wrócę, bo się zapłaczę!

Ściskam
wszystkich
serdecznie
i
ciepło.

To była przerwa na kawę, idę pracować dalej!

środa, 30 listopada 2011

Coś, co było - a co będzie to już nie wiem

Takie coś (no podobne, bo specjalnie udziergane) pojechało wczoraj w świat znaczy do Wrocka nosząc zaszczytne miano Kota w Worku (pamiętacie candy? Miał być Kot w Worku). Kankanka się zachwyciła zielona czapusią to zamiast prawdziwej niespodzianki dziś dostanie czapusię, sama chciała:)



Takie coś pojedzie dzisiaj w świat daleki, zdjęcie już znacie - znowu lima, to odkrycie roku 2011, szyjogrzej jeszcze dosycha, ale dziś około 16.00 powinien być uschnięty (zimno, to i schnąć nie chce) i pojedzie w daleką drogę:


A takie coś mam właśnie na drutach, miała być niespodzianka ale się wydała, na dodatek pierwsza wersja nie wyszła i musiałam poprawiać, ale do mety już niedaleko, włóczki trochę zostało, myślę, co by tu jeszcze... Zdjęcie ukradłam Tuptupowi, ale ona moje kradnie regularnie, za moja zgodą, ja gwizdnęłam bez jej zgody:)


Siedem czapek ciągle jeszcze nie sfoconych jak należy, bo łeb (znaczy moja Piękna Dama w Blond Peruce) jakoś ma do mnie nie po drodze. Normalnie od czwartku nie może dotrzeć zaraz lecę się z dostawcą lekutko pohandryczyć i na okoliczność przepytać.

A w ogóle chce mi się schować do nory jakiejś, na kilka dni, najlepiej w samotności.
Jak matce skrzywdzą dziecko to choćby i dorosłe było serce boli, nie matki?
Ryczymy więc razem, a później się śmiejemy, łatwo nie jest choć tragedii też nie ma.
Ot - cięższy czas i tyle.
Pewnie wyrównanie potencjałów za tę zabawę andrzejkową, co to się bawiłam jak nigdy w życiu i z parkietu zeszłam o 4 nad ranem...

piątek, 25 listopada 2011

Dostajecie takie maile?

Bardzo jestem ciekawa, czy dostajecie - i co o nich myślicie.

"dzień dobry witam serdecznie jakimi miły blogasek i jakie śliczne rzeczy robisz przyślij mi proszę wzór na czapeczkę/sweterek/ponczo niepotrzebne skreślić napisz ile nabrać oczek ile i gdzie się dodaje i ile odejmuje będę wdzięczna papapa"

Ja dostaję.
I mnie trafia!

Dziergać uczę się od bardzo wielu lat, uczę się sama, podpatruję, czasem ktoś życzliwy pokaże mi jakiś element wzoru, podpowie, jak wykonać jakąś część modelu. Jeśli odkryję jakąś ciekawą metodę z branży technicznej to chętnie się nią dzielę (w najbliższych planach mały tutorial, dla wszystkich, kopiuj wklej i bierz i rozdawaj).

Ale nie oczekujcie ode mnie, że będę mailowo przesyłać moje autorskie wzory - choćby najmniejsze, najdrobniejsze, śmiesznie proste - ale moje własne. Jeśli będę chciała się czymś podzielić napiszę to tutaj - dam wszystkim! Jeśli nie piszę to znaczy, że nie chcę, że to jest moje. Nikomu też nie prześlę wzoru otrzymanego od kogoś - na przykład wzór na zieloną czapkę jest autorstwa Devorgilli, można go sobie od niej kupić. Upoważnienia do handlowania jej wzorem nie otrzymałam i nie zamierzam o to wnioskować.

Nie jestem Wielkim Mistrzem Sztuki Dziewiarskiej. Jestem zwykłą dziergaczką - podglądaczką, szperaczem książkowo - internetowym, tylko czasem udaje mi się wpaść na swój oryginalny pomysł (czasem ktoś mnie na niego nieświadomie naprowadzi) - i chcę, żeby pozostał mój. Wzorów nie sprzedaję - działalności gospodarczej nie prowadzę i póki co nie zamierzam.

Jeśli więc ja - amator, totalny amator mogę przez wiele lat uczyć się, doskonalić swój warsztat, dziergać i pruć, pruć i robić na nowo (tylko tak, metodą prób i błędów można do czegoś dojść) - możesz to robić i Ty. Jeśli chcesz się ode mnie czegoś nauczyć zajrzyj na dół bloga, tam po lewej stronie jest Narzędziownik. Tam jest wszystko, co wykopałam,  z czego sama korzystam. Tam są porady, jak się czegoś nauczyć, a nie gotowe przepisy na dzianiny. Gotowych przepisów jest mnóstwo na raverly. Można brać za darmo i można kupować.

No.
Napisałam konkretnie, ale musiałam. Zebrało mi się.
Proszę mi się tu nie obrażać! Nie po to pisałam, żeby ktoś się poczuł urażony czy dotknięty - pisałam po to, żeby więcej tego nie robił.
Nawet jak już zrobił to i tak go dalej lubię i jest mile widzianym gościem - po prostu jestem niegrzeczna i na takie maile nie odpowiadam:)

Piszcie!
Dostajecie takie maile...?

środa, 23 listopada 2011

Się udziały - się udały:)

Hasło przewodnie - siedem czapek, ahoj!


Sześć z nepala, jedna z alaski (czerwona). Oparte na tym samym modelu/fasonie, mają siedem różnych wzorów i kolorów. Uwaga - prawa autorskie to wzoru użytego do czapki zielonej zachowuje Devorgilla, żeby nie było!:)

Pozostałe wzory - tak jak leciało spod ręki, układane na pniu:) Zresztą po prawdzie ogólnie i powszechnie znane. Czapki można nosić gołe, z chwostem i z pomponem - to wersja "sport", można też z kwiaciorem - to wersja "kobiecość":) Mogą być dłuższe i krótsze, z wywijanym ściągaczem i bez, ładnie też wyglądają noszone "na smerfetkę". Czapki dobre na wszystko:)
Jak dorobię chwosty i pompony i kwiatki to pokażę w nowych aranżach:)
I jak nic muszę sobie kupić łeb do prezentacji czapek, szyjogrzejów i szalików - chyba już czas!

To lecimy:

 Czerwona - alaska Drops Garnstudio:


Brązowa - nepal, również Drops Garnstudio:


Szary mix melanżowy - nepal:


Zieleń z kroplą żółci (jako rzekłaby Tuptup) - nepal:


Wrzosowa, melanż, również nepal:


Ecru, melanż, również nepal:


Ciemna śliwka, takoż nepal:


Makro - widać kosmatość alpaczych włókienek:



I jeszcze raz zestaw - w innej odsłonie:


Nieee, no zdecydowanie trza łeb albo ludzia. Na plaskacza to one odpowiedniego wyglądu nie mają.
Strasznie je polubiłam:)))

wtorek, 22 listopada 2011

Trzeba przeczytać

Proszę uprzejmie kliknąć tutaj, o tutaj.

Ja się zgadzam z tym apelem w całości i podpisuję pod nim rękami i nogami:)
A wczoraj już poczyniłam zgodne treścią apelu kroki.
I będę szukać dalej - właśnie w taki sposób!

(apel na beszczela zerżnęłam od Devorgilli, pozostaję z nadzieją, że mię o plagiat nie pozwie!:)

sobota, 19 listopada 2011

Rios - moja nowa miłość:)

Jeśli chodzi o wełny... to jestem kochliwa - przyznaję!:)
I zdradzam:)))

Miękkość absolutna.
Oczka równiutkie jak w wojsku.
Otula, grzeje, pieści skórę, zdobi.
Moja nowa miłość - rios, proszę państwa, rios!

Wzór ten, klikamy. -  taki sam, jak w malinowej limie.
Wełna - malabrigo rios purpuras, kupiona u Tuptupa ( mam wieści z newslettera, że dziś na riosa jest superowa cena, warto rzucić okiem).

Moja nowa chusta, kolejna ukochana, kolory prawdziwe:






Przepiękna filcowa broszka od Mamoon - ta kobieta robi cuda z filcu, polecam!





Zbliżenie detali:


 

I to by było na tyle:)

Ściskam ciepło i mocno z samego centrum remontowej rozwałki, pierwszy raz w życiu ktoś robi nam cuda wianki, a my się tylko przyglądamy i pokazujemy palcem - co za uczucie!  A że ekipa cudna i swojska to zostaje tylko radość, że można tak mieć:) Na razie burzą i psują, niedługo zaczną już upiększać:)


piątek, 18 listopada 2011

Kumpelskie ogłoszenie:)

Devorgilla poczyniła wynalazek.
Zdjęcie wynalazka żywcem zerżnięte z jej bloga:


Więcej o wynalazku można poczytać tutaj, o tutaj - klikamy, proszę państwa.
Ponieważ jest to projekt autorski potrzeba go porządnie przetestować, zanim się go do wzornictwa i roboty wrzuci. No i koleżanka Devorgilla szuka... testerki:) Albowiem jej samej już rąk i czasu i sił nie staje, coby proch wymyślać, nowe wzory projektować i jeszcze je testować. Jedne ręce to za mało:)
O szukaniu testerki koleżanka pisze tutaj, o tutaj - klikamy, proszę państwa. Może się znajdzie jakaś chętna babeczka? Wynalazek jest prosty i szybki w realizacji, jest wzorem poduchowym pasującym do nowoczesnych wnętrz.
Mnie się wynalazek bardzo podoba, ale czasu nie znajdę na jego testowanie - zresztą po prawdzie umiejętności hafciarskie mam słabo rozwinięte:)
Zatem zapodaję i zachęcam i polecam - Dorota prosi o kontakt mailowy, gdyby się chętna testerka znalazła.

Wróciłam z siatki:)
Grałam kiedyś 4 lata, później miałam 6 lat przerwy. W międzyczasie drużyna skończyła 10 lat, a ja po świętowaniu jubileuszu postanowiłam wrócić - miałam taką możliwość. Wiecie jaka jestem? Najsłabsze ogniwo w drużynie!:) Banda poszła do przodu, a ja stojąc w miejscu mocno się cofnęłam.
Nic to! Byle tylko grać, a na turniejach mogę siedzieć na ławce rezerwowych albo robić za czirliderkę:)))
Grałam jak szalona, ledwie wytrzymałam te pięć setów - wygrałyśmy:)))

A ja będę... budować formę!
I chciałabym też technikę podszkolić - może się uda.
Co do formy - kije do nordic walking już czekają:)
Siłownia (taka lekka, bez pakowania mięśni) też.
W poniedziałki kije i siłownia, w piątki - siata!
No co drugi piątek, bo w ten drugi co drugi warsztaty taneczne.
Czuję się fantastycznie - wreszcie czuję, że żyję, że moje ciało mnie słucha - jestem cudnie zmęczona:)))

W piątek warsztaty taneczne pod hasłem "kobieta dzika".
Mam zagwozdkę - trza się przebrać, trza tę dzikość w sobie odnaleźć - jakakolwiek by nie była i jakkolwiek by się nie wyrażała. Nie umiem się zidentyfikować, nie mam pomysłu na strój, który by do mnie pasował!
Pomóżcie, plisss! Pomóżcie mi wymyślić siebie w roli kobiety dzikiej:)
Bo ja mam ochotę założyć siatkarski strój w pełnym rynsztunku albo takiż sam strój rowerowy i tak na te warsztaty pójść - najbardziej dzika i wolna się czuję uprawiając sport:)))

Proszę - podpowiedzcie.
Nie chcę się przebierać za Afrykankę z kolczykami w nosie, bo to NIE JEST MOJE.
Czekam na sugestie - będę baaardzo wdzięczna:)
Napiszcie, jak czujecie dziką kobiecość - jak można do tego podejść:)

Idę do wyrka z piwkiem:)
Po dobrym meczu należy się jak psu buda!
Ale jeszcze nie śpię - będę zaglądać ciekawa, co wymyślicie:)))

wtorek, 15 listopada 2011

Powtórka z rozrywki:)

Na razie będzie mało gadania, bo i czasu mam mało - wrzucam nowy udzierg, już go widzieliście w wersji jaśniejszej. Wieczorem postaram się jeszcze coś dopisać. Albo jutro, bo dziś późno wrócę.
Wełna - oczywiście lima, ilości hurtowe, bo cały kilogram:)
Zdjęcia robione na szybko, bo modelka się spieszyła, zdjęcia "studyjne", bo mgła popsuła nam plener.
Mówi się trudno - jest jak jest, inaczej nie będzie.

Zapraszam do oglądania:







I detal:



Dziękuję za wszystkie komentarze do poprzednich postów - nie miałam kiedy popisać z Wami, bardzo mi tego brakuje. Niestety obowiązki zawodowe (koleżanka ma ponad 50 dni zwolnienia na pierwszy rzut) oraz sportowa reaktywacja zabierają sporo czasu. Postaram się nadrobić - obiecuję!
Ściskam wszystkich i lecę - do zobaczenia!:)

niedziela, 13 listopada 2011

Maliny i siatkówka:)

Edit 14.11.2011 godz 08.25

Czy Wy też widzicie te ogromne zdjęcia???
Ja ich nie wklejałam!!!
Jasny gwint - co jest temu blogspotu???
Rozmnażają się jak króliki te fotki!
A jak usunę nadmiar - to wtedy znikną wszystkie, już to przerabiałam!

(koniec ogłoszenia specjalnego)
***************************************************** 
Edit 14.11.2011 godz 10.15:
Powywalałam te duże zdjęcia.
Zobaczymy, co będzie:) 

Dziś taki mix:)

Nie wytrzymałam już i wrzucam chustę sprzed miesiąca, dzierganą w czasie wycieczki do Jury Krakowsko - Częstochowskiej. Cały autobus zrywał boki, kiedy zapamiętale dziergałam w ciemnym autobusie z czołówką na czaszce, biorąc od czasu do czasu łyk trunku, jaki mi podsuwano. A że siedziałam przypadkiem w "centrum Metaxa", to piło się luksusowo i dziergało śpiewająco:)

Chciałam pokazać chustę wraz z mitenkami, takimi zupełnie innymi, ale dopadł mnie syndrom "drugiej mitenki" i już mi się czekać nie chce.

Chusta z gatunku baaaardzo ukochanych - gruba, ciepła, oczywiście z LIMY, pięknie grzeje i cudnie się drapuje na różne sposoby, ja bardzo ciepłochustna jestem, ale to już wiecie.
Wzór ten, klikamy.
To lecimy - warunki świetlne cienkie, zdjęcia studyjne, za studio robi remontowany pokój, więc fajerwerków nie będzie. Za to kolor - miodzio, pobawiłam się balansem bieli i poszło:



 





I detale:




Widzę, że po wstawieniu na bloga zdjęcia nie oddają uroku chusty, trza będzie naludźne wrzucić - tam dopiero widać, jaka jest przytulaśna i cudna. No i to światło i tło - ale trudno, niech już będzie:)

A siatkówka? Nigdy nie byłam dobrym sportowcem (w czasach szkolnych). Tam głównie skoki w dal, wzwyż, sprinty i inne ganianki. Po czterdziestce okazało się, że nieźle jeżdżę na rowerze (Stóg Izerski na kółkach zdobyłam, pisałam już?) i bardzo to lubię, reaktywowałam też turystykę pieszą, również ulubioną. A równo 10 lat temu samozwańczo powstał amatorski siatkarski babski klub sportowy - i się nadałam, pierwszy raz ktoś mię zechciał:)

Grałam 4 lata, dużo się nauczyłam - uwielbiałam! Przyszło mi później na kilka lat ze sportu siatkarskiego zrezygnować. Klub trwał, jeździł na turnieje, dożył 10 jubileuszu - a ja dostałam zaproszenie na tenże jubileusz. Byłam Ci ja w piątek na całodziennej imprezie, z tego 6 godzin turnieju - i chłopy, i baby, a po turnieju żarcie, popitka i pieśni biesiadne - no super. Ino się nie spodziewałam, że grać będę - a zagrałam! Gacie miałam swoje, koszulkę mi piernikiem i buty wynaleźli, przymusili - i pooooszło! Było fantastycznie - i zatrybiłam! Wracam! Będę grać dalej, raz w tygodniu, będę jeździć na turnieje (choćby na ławce rezerwowych, bo średniak jestem) - będę grać!

Czy muszę mówić, że znów się cieszę?:)))

czwartek, 10 listopada 2011

Mam chustę!

Violet`ka, moja Violet`ka mi zrobiła, ta niedościgniona chuściana miszczyni, te złote i cierpliwe ręce - mam taaaką złotą chustę, o taką:


Jak ja się cieszę! To złoto jest tak piękne, że szok - nie spodziewałam się, że aż takie cudne będzie! Jak do tego dziergnę sobie cardigan z Laurowego złotobrązowego wensa to będzie szok i szał, no po prostu będzie i już!

Chustę mam na razie na blogu Violinym, niedługo do mnie przyjedzie - czekam z utęsknieniem wielkim i z radością niemniejszą!

P.S. Właśnie się dowiedziałam, że już jedzie! Czekam z jeszcze większym utęsknieniem:)))

poniedziałek, 7 listopada 2011

Dni płodne

miałam w październiku. Płodne w posty - niekoniecznie dziergane:)
14 notek - no szok dla mnie samej:)
Nie macie przesytu/niedosytu/poczucia pisania o niczym (niepotrzebne skreślić)?
Bo ja nie:)))
Spora część październikowych udziergów czeka na pokazanie, bo ciągle fotkom czegoś jeszcze brakuje.

Listopad za to jest płodny w dzierganie.
W ciągu siedmiu dni dziabnęłam ponczo - takie jak chustkowe, dziś skończyłam, już na plaskacza leży i schnie, fotek jeszcze nie posiadam, dwie godziny temu uszpiliłam i ułożyłam.
Jeszcze czapka i mitenki i sesja na modelce - i będzie git:)

Kiedy zaczynałam pisać tego posta w głowie miałam zdjęcia, które chciałam dziś pokazać.
Zdjęcia dawnych udziergów, a właściwie mixu udziergów - pięknie udrapowane na manekinie dwie chusty, estonia i tryton, do tego perły, efekt wyszedł obłędny (jak dla mnie). Ciekawa byłam, czy podzielicie mój zachwyt co do tego połączenia.
W trakcie edycji dotarło do mnie, że zdjęć NIE BĘDZIE, bo być nie może!
Sieć domowa się wypięła na mojego kompa, albo mój komp wypiął się z sieci, karta sieciowa udaje, że jej nie ma, a ja nadaję z mężowskiego lapka, co oznacza, że dostępu do zdjęć nie mam, bo one są na moim!
I znowu będzie jeno drętwa gadka:)))

A w ogóle zaczynają się SCHODY.
Moja pracownica brała udział w autokarowym wypadku, bliskie spotkanie z naczepą tira, cudem ocalone życie 30 pasażerów dzięki przytomności kierowcy autobusu, kierowca tira zbiegł. Do domu wróciła, do pracy na drugi dzień przyszła, bolał trochę kręgosłup. Wywaliliśmy na siłę do lekarza, zrobiono badania - złamany krąg lędźwiowy! Kobieta niemłoda, żywa jak srebro, jak rtęć, teraz zakuta w gorset... a ja samiuśka z całą finansową pracową kuwetą! Przed końcem roku. No miodzio po prostu. Latam na wysokości lamperii, bo wychodzi na to, że mam swoje półtora etatu, a wykonując jej robotę mam jeszcze jeden cały, co razem daje dwa i pół! Zaiste czeka mnie żywot cyborga:)))
Dam radę, muszę.
Ona musi wyzdrowieć i mieć na to czas, musi do roboty wrócić (baaardzo chce!), ja drugiej takiej nie znajdę:)

A w chałupie od poniedziałku trzeci etap remontowej rozpierduchy - tym razem miesięczny.
Rozważam wyprowadzkę do pracy - jakąś matę, kołderkę, będzie mi tam lepiej niż w totalnie zasyfionym domu, co nie? Gdyby te alarmowe czujki udało się jakoś wyłączyć, bo jak nie to zaczną wyć, jak się będę na drugi bok przewracać...

Się dzieje. Ciesze się jak dzika norka - miesiąc cyrku, a później już tylko pięknie... w części pomieszczeń, w tym w kuchni. Wytrzymam, żebym miała zdechnąć.
Mój-ci-on gorzej to znosi, ale cóż - te typy tak mają, nie zamierzam się tym przejmować!
W końcu to mnie nazwał LOKOMOTYWĄ REMONTOWĄ, tak?
A ja nie jestem lokomotywą - ja jestem co najmniej SZYNOBUSEM, a kto wie - może i EUROCITY...:D:D:D

czwartek, 3 listopada 2011

Ogłoszenie!

Zaraza celtycka założyła działalność.
Gospodarczom znaczy sie.
Dziewiarsko-druciarsko-hafciarsko-szydełkowo-projektancką.
 Autorską do bólu:)))
Nazywa się GAELI!

Przez lata całe cichcem nadziergała swetrów, szli i poncz do imentu.
Od wczoraj sprzedaje dziergadła w bardzo amatorskim (hihi) sklepie - po bardzo promocyjnych cenach.

To jest moje - zarezerwowałam, żeby nie było (zdjęcie kradzione od Celtyckiej)!


Lećcie, mówię Wam. Tam są piękne rzeczy - można też coś zamówić, jeśli kolor czy rozmiar nie pasuje - już jest kolejka!

poniedziałek, 31 października 2011

Urzeczona pięknem

tego, gdzie byłam i co widziałam zabieram Was w siedmiogodzinną górską trasę.
Będzie długo.
Mogą rozboleć nogi.
Dzianina na trasie będzie tylko jedna.

Muszę to pokazać, muszę - i przeżyć to jeszcze raz.
Zdjęcia są mojego autorstwa i nie zostały poddane żadnej obróbce - tam naprawdę TAK było...

Najpierw buty - muszą być dobre buty, macie takie?

To ważne w czasie górskich wędrówek - bezpieczna kostka, nie czuć nierówności podłoża, bieżnik pozwala iść bezpiecznie.


 Pierwszy widok, około godziny 10.00 nowego czasu:


Idziemy dalej, wchodzimy w las:


Tu już jestem na etapie, gdy zapiera mi dech od tego, co widzę, a to dopiero początek:


Gdzieś na trasie trafiam na takie cudo i udaje mi się je sfotografować:


Nie wiem, co to jest, ale zachwyciło mnie, spróbowałam makra:


Zaczyna się bajka, bajka czy raj - nie umiem tego nazwać:

I już się nie chce gadać, tylko patrzeć, patrzeć - i chłonąć...


Skała taka i niebo wariacko błękitne:


Mój-ci-on - w swoim szale, w objęciach swojej pasji:)


Obiecana dzianina - ktoś miał na szyi, zdjął i pozwolił mi sfocić:)))


Cudowności ciąg dalszy, jeszcze światło jest piękne, jeszcze słońce wysoko:


Pozuje mi szyszka - znowu próbka makra:


Słońce coraz niżej...


Ale kolczaste łebki pustych buczynek widać jeszcze całkiem dobrze:


Powoli się ściemnia...


I zachód słońca w górach:


I ostatnie już zdjęcie:


Przeżyłam to jeszcze raz...:)
Jakaż to radość mieć wreszcie trochę lepszy sprzęt i uczyć się fotografowania - jakaż radość! Zapominałam chwilami, gdzie jestem, dwa razy zgubiłam się w lesie - szłam "za aparatem", tak było pięknie, że zapomniałam patrzeć na oznakowania szlaku! Zdjęć zrobiłam milionpińcet, niestety nie da się pokazać tego wszystkiego...
Będę wracać do tych zdjęć, gdy przyjdą późnojesienne szarugi.
Bo jest w nich tyle światła, tyle radości - dobrze móc to oglądać, jak dobrze!

Dziś czuję, że mam mnóstwo mięśni, dobrze, że to był urlopowy dzień:)
W samochodzie udziergałam drobiazg - jutro go skończę i postaram się sfocić, mają być piękne dni, więc będzie dobre światło. Córka marznie w pracy, prosiła, żeby ją poratować czym prędzej - to udziergałam migiem.

Kto dotrwał do końca postu i się nie rozczarował i nie zanudził?
A kto zgadł, w jakich górach byłam?:)

Serdeczności dla wszystkich:)