czwartek, 26 maja 2011

Dostałam, to się podzielę!


Zdjęcie pochodzi ze strony demotywatory.pl. Ja cieee, nie jestem sama, inni też tak mają - jaka ulga!

:)))))))))))))))))))))))))

poniedziałek, 16 maja 2011

Słówko króciutkie

malutkie, najlepiej by było w punktach, coby małpy weny nie stracić!
Albowiem PRZYSZŁA, doczekałam się zarazy, przyszła w warunkach i okolicznościach trudnych, ale jest - i piszę, kochani piszę, dziobię, stukam, kopiuję i wklejam (z dysku na pendriv`a i na abarot), coby mię ani jedno słóweczko nie zginęło.

Mam 5 całych stron i zaczynam szóstą - do soboty ma być około czterdziestu - jest nadzieja, że będzie!
I jak ja tu ciężko zasuwam to tam gdzieś hen daleeeeko przędą się piękne wełenki i zaraza Laurowa pisze, że wenę do drutów straciła! Ja do drutów też mam, słyszy??? Tę wenę mam! Tylko czemu mię ona nowemi uprzędami drażni?

Zdjęcie wełnie z kawką zrobiła, artystycznie panie tego...
Drażni mnie takie coś - kawkę to ja se mogę najwyżej przy kompie wypić! A nie w mordę misia przy drutach...

(podejrzewam, że te wełny o stąd, stąd właśnie (klik) za chwilkę malutką teleportują się do tego miejsca! (klik!) Albo za chwilkę dłuższą? Piernik ją wie! Odgraża się, że będzie prząść do północka... Ciekawe, czy te bzy i te sztuke wysokom też do sklepu wstawi...?:)

Idę i ja prząść. Moje licencjackie nitki.
I dziergać przypisy (matko z córką kto to wymyślił???!)
Najlepsze, bo praca jest w tajmsie nju roman, nieprawdaż?
Czcionka dwunastka, 2,5 cm marginesy, 1 cm na oprawę, tak?
Tekst wyjustowany, interlinie 1,5.
W tajmsie nju romanie, raz jeszcze mówię.
A przypisy mi wychodzą małpy w cholernym kalibri!
Każdziutkiego jednego muszę na tajmsa nju romana nawracać.
Pod przymusem!

(Zna kto sposób, żeby dziady przypisowskie zmusić do tego tajmsa? Poszukałabym co z tym zrobić, ale się boję, że mi wena ucieknie:)

piątek, 13 maja 2011

Uwaga - do wszystkich blogerów z blogspota!

Pewnie dostali dziś wścieklicy wszyscy blogujący na blogerze, azaliż nieprawdaż? Poznikały ludziom posty, mnie zniknęły "tylko" komentarze" - zła jestem jak nie wiem co. Te komentarze były dla mnie ważne i już. I ja je chcę mieć z powrotem! Nie po to ufam dostawcy konkretnej usługi, żeby mnie tak zawodził. Niby obiecują, że oddadzą to, co zostało utracone. Nie wierzę, po prostu nie wierzę, żeby to było możliwe. Jak uwierzę i dostanę z powrotem - odszczekam publicznie.

Zrobiłam więc kopię zapasową bloga, bo dawno już tego nie robiłam.
Szkoda by mi było stracić to, co w tym miejscu, na tych stronach zapisałam.
Jak to zrobić?

Przyjmijmy, że macie przed oczami własny blog - stronę główną w trybie zalogowanym.
Klikacie po kolei:
  • Projekt
  • Ustawienia
  • Eksportuj bloga
  • Pobierz bloga 
  • Otworzy się okno z propozycją "zapisz plik"
  • No to zapisujemy plik - i finito
Po zapisaniu tego pliku macie na własnym kompie zapisaną kopię bloga wykonaną na ten moment, w którym została utworzona. W przypadku podobnej awarii jak dzisiejsza można postępując w identyczny sposób "zaciągnąć" na powrót całą zawartość powtarzając te czynności, tylko trzeba kliknąć "importuj bloga" - z tejże właśnie zapisanej na własnym dysku kopii. W świetle tego, co się kompleksowo zawaliło wszystkim dzisiaj, a waliło już od trzech dni warto tę czynność powtarzać po każdej notce, bo jak widać można wszystko stracić.

Ten sposób pokazała mi kiedyś Kankanka - sama z siebie nie miałabym takiej wiedzy w rzeczonym temacie. Trzeba jeszcze pamiętać, że kolejne kopie zapasowe nie zapisują się w trybie "upgrade" - to są nowe pliki. Jeśli nie chcemy mieć bałaganu na dysku to poprzednie trzeba wyrzucać.

Jeśli ktoś ma jeszcze jakiś pomysł to piszcie - zrobimy wspólną notkę o tym, jak ratować blogi i jak się przed utratą naszych danych ratować.

Piszcie!

Rady bloggerów:

Dorota (nie ja:) radzi: ustawić sobie subskrypcję notek i komentarzy na pocztę inną niż gmail. W taki sposób odzyskała dziś swojego posta i wkleiła go ponownie. To jest jakiś sposób - wszak gmail i blogger to jedno

    środa, 11 maja 2011

    Plagi prawie egipskie

    1. Auto dalej na warsztacie (drugi tydzień). Głowica silnika po regeneracji, silnik nie działa jak należy. Fachmani szukają usterki, my czekamy. Cierpliwie. Ale gdzieś w głębi czai się pytanie, co jest nie tak z tym samochodem... No i bardzo brakuje pojazdu - tak wielu spraw nie można bez niego załatwić.

    2. Rodzice mocno chorzy i trudno im samym, niedługo będzie już trzeba towarzyszyć im w codziennych czynnościach. Byłam niedawno, żal mi ścisnął serce. Chcę przy nich być, a nie mogę. I plagą jest, że nie mogę! Pracuję długo, a później się uczę, nie mogę tego zmienić, nawet roku powtarzać nie mogę, bo nie będzie już mojego kierunku. Nieludzka jest konieczność dokonywania takich wyborów...

    3. U rodziców od wczoraj poważna awaria związana z elektryką. Dobra obca dusza im pomaga i robi co może, bo córeczka próbuje pisać licencjat, a zięć walczy z samochodem, wykonuje dziesiątki telefonów, załatwia różne sprawy - i czeka na wiadomość, kiedy będzie biegiem musiał brać urlop i jechać po auto. Nie umiem się pogodzić z tym, że znów mnie przy nich nie ma!

    4. Licencjat jak krew z nosa. Opór materii nie do opisania. Zakleszczyłam się, zablokowałam, masakra! A przecież mam pisać z tematu, w którym siedzę! Jestem praktykiem, a licencjat to nie praca typowo naukowa, a bardziej praktyczna (przed chwilą dostałam wiadomość, że jak się uprę to napiszę w tydzień. Próbuję w to uwierzyć - ambicji naukowych nie mam, moje priorytety są inne).

    5. Liczę dni do końca czerwca - wtedy dzieci idą na swoje. Ogłoszę odzyskanie niepodległości. Cholernie ciężko mi się skupić na pisaniu, kiedy po domu lata mały grzdyl, nie umiem pracować w hałasie, nie mam podzielności uwagi. Oprócz tego cała masa innych problemów, ale aż tak wywlekać flaków na blogu nie będę.

    6. Ciężkie są dla mnie te ostatnie miesiące. Od śmierci teścia się zaczęło... Ostatnio wracam myślami do tamtych dni, jakbym przeżywała wszystko na nowo, z innej perspektywy. Trudne jest umieranie i nijak tego przeskoczyć ani obejść... I trzeba przez to przejść samemu. I tak trudno wtedy przekazać, czego się potrzebuje, jak można ulżyć... To mnie porusza najmocniej.

    Rozpisałam się bo czuję, że może mnie tu być dużo mniej. Czułam potrzebę napisania tego wszystkiego. Jak mam pięć minut to czasem dziergnę ze dwa rządki, ale od tego dzianiny zbytnio nie przybywa.
    Więc niczego nowego też na razie nie pokażę...

    Jakbym na trochę zamilkła to się nie martwcie - wrócę, jak tylko wszystko się rozwiąże i poukłada. I proszę Boga, żeby na razie nie było już żadnych nowości w temacie zwanym "Życie".
    Bo jakoś tak uginam się pod tym, co już jest (nie o wszystkim napisałam, jest tego więcej).
    A wiem przecież, że nadchodzi czas bardzo trudny - czas rozstawania się na wieczność z najbliższymi.
    Tak będzie, nie ucieknę od tego, próbę generalną już miałam.
    Chciałabym, żeby mi wystarczyło sił, by moich najbliższych doholować do Portu.
    I tylko o to proszę...

    Ściskam wszystkich serdecznie!

    poniedziałek, 9 maja 2011

    Serdecznie polecam - znaczy się reklama:)

    Chcę Wam dziś coś pokazać - będą to "cudzesy", bo sama wprawdzie staram się dziergać, ale niekoniecznie ma to związek z branżą dziewiarską -  raczej z ekonomiczną:)

    Piękne prace Ani - Marzycielki (tu klik i jesteśmy na jej blogu) podziwiam już od dawna - zanim założyła bloga oglądałam jej albumy Picasa i zawsze mnie zatykało z zachwytu:) Bladego pojęcia nie mam, jak można własnymi rękoma robić takie cudności - takie drobiazgi! Talent trzeba mieć jak nic i cierpliwości całe morze. Cierpliwość to bym u siebie pewnie znalazła, ale talentów w tym kierunku nie posiadam:)

    A reklamę uskuteczniam dlatego, że Ania wystawiła jedną ze swoich prac (w trzech egzemplarzach, sprawdziłam) na allegro i można ją sobie tam kupić - podkradłam jej z bloga zdjęcie i niniejszym wystawioną na allegro prace pokazuję (klikamy w koszyczek i jesteśmy na allegro):



    Marzycielka pracuje w wielu technikach - najlepiej się poszwendać niespiesznie po całym jej blogu, można tam naprawdę znaleźć piękne rzeczy. Serdecznie polecam!

    P.S. Awaria samochodu bardzo poważna, między innymi uszkodzona jest głowica silnika, auto do tej pory stoi w warsztacie sporo kilometrów od nas (ani tam zajrzeć ani przypilnować ani pogadać porządnie), a my oswajamy się z myślą, że być może to wada fabryczna... Wstępny szacunek kosztów naprawy przyprawia o stan przedzawałowy (no-bo-jak-to-nowe-auto-i-taka-awaria!!!), oby koszty rzeczywiste nie przyprawiły któregoś z nas o zawał!

    środa, 4 maja 2011

    Sami chcieliście,

    dzianin nie pokażę, fotek nie mam - za to mam WRAŻENIA.
    Z podróży wczorajszej mam!

    Podróż? Spoko! Śnieżyca prosto w pysk (czytaj: w szybę auta), śnieg na autostradzie i letnie opony na tym śniegu, ale spoko.
    We Wrocku już było mniej więcej jako tako, planowaliśmy szybką herbatkę u teściowej i w długą na chałupę mieliśmy piernikiem ruszać, po czym dojechawszy:
    1. odebrać od rodziców psa;
    2. grzać w piernatach zmarznięte kości, aż się wreszcie wygrzeją na amen (mieliśmy podejrzenia, że to nie jest możliwe, stopień wyziębienia członków albowiem był znaczny).

    Ale jako że u nas paliwo osiąga ceny kosmiczne, a bak się powoli był opróżniał kierowca zdecydował, że czas tankować. Rzeczone tankowanie poczynił, po czym powozem czterocylindrowym ruszył. Ujechał może pięćset metrów, nausznie odebrał niepokojące bodźce dochodzące z silnika, po czym silnik dziad współpracy odmówił na całego. Coś jakby jeden cylinder szwankował (tak mówił mój-ci-on, ja tam mu wierzę). Zaiste cierpliwość nasza była na totalnym minusie... Na szczęście paszczęki udało nam się zamknąć i nie kląć w głos, na szczęście dwuipółletnie auto (salonowa nówka, no!) raczyła na kilka minut zatrybić i pod dom teściowej się doczołgała.

    Teściowa zziębniętych podróżnych przygarnęła, napoiła i nakarmiła, ja podzwoniłam do ludzi różnych informując o niespodziewanej zmianie planów. Zwierzyłam się też Laurze z naszych kłopotów, ta mi przysłała sms-a pytając, czy jest może jaki święty od silników (podejrzewam, że chciała nawiązać z nim łączność!). Odpisałam, że owszem jest, na imię ma Asistance i właśnie mamy z nim dobry i intensywny kontakt:)))

    Zatem autko odjechało na lawecie ("świętego" od silników dobrze wymyślono, sprawa została załatwiona w pół godziny od zgłoszenia), my odjechaliśmy w bety śpiąc snem sprawiedliwych. Po długim śnie W CIEPLE mój-ci-on pojechał dziś rano do szpitala dla pojazdów, choroba okazała się ciężka, diagnoza trudna do postawienia, auto czeka w kolejce do elektryka - i jeszcze poczeka, to nie chirurgia przecież. Ja ruszyłam do domu szynobusem objuczona niczym osioł, mąż po utracie ostatnich złudzeń ruszył do chałupy pięć godzin później objuczony niczym muł. I wreszcie wylądowaliśmy w wymarzonych domowych piernatach! Po długich i ciężkich cierpieniach:)

    Podsumowanie:

    1. Violetowa z przyległościami dotarła bezkolizyjnie - ona swoje przygody z pojazdami zaliczała PRZED majówką, więc jakby miała już odrobione te lekcje.

    2. Wszystkie spotkania udały się nadzwyczaj, niestety w układzie czasowym zajeżdżało... malizną! Mało, mało i jeszcze raz mało! Spotkania były trzy, każde trwało mniej więcej trzy godziny, a czas płynął w tempie kosmicznym.

    3. Jedwabie, wensy i kołowrotek - mniam! Namacałam się, napatrzyłam, uściskałam Laurę, z którą jak dotąd jedno mailowo i telefonicznie mogłam się kontaktować. Już tęsknię. Mało było, no mało!

    4. Żurawinowa finlandia jest smaczna i świetnie rozgrzewa, natomiast żołądkowa gorzka jest paskudna i daje po łbie, co niektórych pijących przyprawia o głupawkę, na którą zapada natychmiast cała reszta otoczenia patrząc na zarażona głupawką osobę:))) Pamiętajcie - jak się grzać to finlandią, jak urżnąć - to żołądkową!

    5. Wszystko, ale to wszystko byłoby super gdyby nie to &*^%#$@*&% ZIMNO!!! Nie można było przed nim uciec, długo będę tę zarazę pamiętać.

    6. Proszę o dobre sprawdzone pomysły, jak sobie poradzić z dwoma osobnikami płci brzydkiej, którzy nocami trenują gorliwie piłowanie na częstotliwościach uniemożliwiających reszcie stada spokojny sen! Jestem niewyspana, oburzona i w ogóle sfrustrowana. Nawet wieczorne pompowanie w gardła pilarzy środków roboczo zwanych "antychrapami" dawało skutki tak mizerne, że nad ranem moja żądza mordu sięgała zenitu. Pojedynczy osobnik się nawet teleportował na jedną noc do pomieszczenia, w którym było gdzieś około 2 stopni pana Celsjusza... I nie uświerkł na amen, wyobraźcie sobie! Nawet nie był sztywny:) Szkołę przetrwania trenował, chcąc nam umożliwić spokojny sen. Ale umówmy się - to nie jest wyjście! Proszę pięknie o sprawdzone rady - następnym razem panowie będą w niebezpieczeństwie, a i życia mogą nie ocalić... z mojego powodu! Bo to JA nie mogłam spać! A jak przez kolejne noce nie jest mi dany spokojny sen to lepiej mi zejść z drogi - oj lepiej zejść:)

    niedziela, 1 maja 2011

    Zzzzziiimnooo!

    Jak piernik!
    Leje, wieje, i zimno.
    Terapia szokowa po ostatnich tygodniach zdecydowanego ciepełka.
    Wczoraj rano jeszcze rękawek krótki, piesza wycieczka i siedzenie na powietrzu pod parasolem - dziś siedzenie... pod kołdrą, w pełnym rynsztunku bojowym (czytaj: załóż-na-siebie-zawartość-całej-walizki-inaczej-zamarzniesz).
    Na szczęście ręce jeszcze nie grabieją, więc dzianin nam przybywa:)

    Płyny rozgrzewające skończyły się wczorajszą późną nocą, nikt nie przewidział, że TAK SZYBKO zrobi się tutaj TAK ZIMNO. Dziś na świeżą dostawę liczyć nie można - sklepy zamknięte, Laura odmówiła współpracy w tej materii, policzymy się jutro zarazo - bój się i drżyj, nadjeżdżamy świtkiem bladem!

    Płeć brzydka współpracuje całkiem ładnie - dziś od rana kawka do łóżka, herbatka do łóżka, orzeszki w miseczce takoż i obrane pomarańczki również. Rozpuszczam się w tempie ekspresowym niczym przysłowiowy dziadowski bicz. Co będzie, jak mi tak zostanie???:D

    Wczoraj poznałam wreszcie Agę z rodzinką - szkoda, że tak mało było czasu, te bodajże dwie godziny upłynęły niczym jedna chwilka i mam ogromny niedosyt po tym spotkaniu - Aga słyszysz? Musimy to powtórzyć i nagadać się do syta, do przejedzenia!

    Mój-ci-on przed chwilą ruszył w trasę po jaskiniach, deszcz mu niestraszny.
    Jej-ci-on (znaczy Wiolinowy) ruszył w trasę... po necie:) Rzeczony net chodzi tu jak żółw, trza mieć anielską cierpliwość - jej-ci-on takową ma.
    Młody człowiek siedzi na pięterku i czyta.
    Wioli i mnie spod kołderek wystają jeno kończyny celem dziergania kolejnych rzędów nieskomplikowanych dzianin.

    Pozdrawiamy!