Z dedykacją dla Basi:)
Maluch zalogował się na oddziale otolaryngologicznym przedwczoraj rano.
Wizyty lekarskie, badania i inne wenflony nie zdołały mu ani odrobinę popsuć humoru. Mieszkał z aktualnym opiekunem (w ciągu dwóch dni przewinęła się nas piątka:) na dwuosobowej sali, jedno łóżko jego, drugie łóżko aktualnej niańki damskiej lub męskiej. Absolutny zakaz opuszczania sali ze względu na łatwość nabycia jakiejś dziadowskiej zarazy, a tego byśmy nie chcieli.
Organizował sobie czas świetnie. Spał, bawił się czym popadło, gadał jak najęty. Rzecz jasna świadomości czekających go "atrakcji" nie miał żadnej - i nie ma po dziś dzień:)))
Przedwczoraj spędzałam z nim przedoperacyjny wieczór. Nie przestawał nawijać o super panu doktorze, który był u niego i obiecał mu nazajutrz rankiem kosmiczny syrop, po którym będzie superodlot w kosmos. Obiecał mi, że zda relację z kosmicznych podróży, że wszystko dokładnie opowie, po czym dobrą godzinę wszystko, ale to wszystko było kosmiczne! Szpital był kosmiczny, karetki (miał pokój naprzeciwko SOR-u) były kosmiczne, rechotaliśmy oboje non stop dorabiając kosmiczną ideologię do wszystkiego, co nam do głowy przyszło. Na koniec do pokoju wpadł nam kosmiczny wielki komar i utopił się w kosmicznym soku stojącym w kosmicznej jednorazowej plastikowej szklance:)))
Wczoraj rano wylądowałam w pracy, przy małym wylądowała druga babcia.
Ojciec dziecka musiał w godzinach porannych zrobić ponad 200 km. Taki lajf. Wyboru nie było.
Matka dziecka musiała pracować. Tego nie skomentuję, bo jej pracodawcy mam chęć zrobić krzywdę. Na dodatek popsuła się jej komórka...
Babcia dyżurna komórki nie posiada.
Ojciec dziecka pierwszego połączenia nie odebrał, drugie (po godzinie) odrzucił, trzeciego (po kolejnych dwóch godzinach) nie odebrał...
Myślałam, że zejdę, robota mi nie szła, wieści nijakich nie było - to dopiero był kosmos!
Około 15.00 okazało się, że wszystko jest ok, mały śpi pod kroplówką, a ojciec nie odbierał... bo zmordowany podróżą i nerwami spał razem z małym:)
Wreszcie późnym popołudniem trzasnęłyśmy se z drugą babcią porządne pogaduchy i wtedy już wiedziałam wszystko:)
Kosmiczny syrop był paskudny, ale mały go przełknął bez protestu, po czym rzeczywiście odleciał i śmiał się ze wszystkiego. Zapakowany na wielkie szpitalne objazdowe wyrko skulił się w kłębuszek i trzymając babcię za rękę pojechał na chirurgię. Syrop naprawdę był kosmiczny - młody człowiek do końca miał szampański humor:) Zabieg trwał ponad 40 minut, paskudztwo wycięto, bębenki uszne nakłuto (czy coś w tym stylu), wyczyszczono co do wyczyszczenia było (chyba drenaż się to nazywa) i obudzony już kłębuszek trzymając babcię za rękę wrócił na wielkim wozie na laryngologię. Babcia odetchnęła, młodzieńca podłączono do kroplówek - resztę już znacie:)
Dziś miałam przywilej odebrania młodego ze szpitala. Stawiłam się grzecznie przed siódmą rano, jego mama schodziła z nocnej zmiany przy synku biegnąc do pracy, noc przespali spokojniutko bez nijakich pobudek. Mały rozstawał się z mamą bardzo niechętnie (to u niego rzadkość), był smutny jak siedem nieszczęść. Około 8.30 pielęgniarka przywołała nas do porządku - że zaraz wizyta i że trza pokój z lekka ogarnąć. Ja ogarniałam, mały leżał plackiem, nadal bezbrzeżnie smutny. Pytam, czy dalej smutno za mamą? Odpowiada cichutko: nieeee.... jestem głodny!
Na szczęście lekarz z wizytą przyszedł szybko, później badanie (sam ordynator, dobry fachowiec) stwierdził, że goi się jak na psie i że mamy się zbierać do chałupy - i wreszcie przyszedł czas wielkiego żarcia. Szpitalnej mlecznej zupy cała miska, potem kroma chleba z pasztetem, a na deser dwa serki danio! Sama bym tyle na raz nie wciągnęła:)
Poinstruowani, co i jak mamy robić dalej piernikiem zebraliśmy manatki i śmignęliśmy do domu. Mały ze dwie godziny był jakiś dziwny. Wyciszony, średnio kontaktowy, kładłam to na karb zmęczenia, narkozy, nadmiaru wrażeń... Potem zażyczył sobie kolejnej porcji żarcia i nafutrował się do imentu. Wreszcie go zapytałam, czy źle się czuje. Odpowiedział, że nie, tylko... że jest dziwnie. Zapytałam, czemu dziwnie? Odpowiedział: "wiesz, bo ja słyszę dźwięki, różne różne DŹWIĘKI!" Zrobiłam amatorski test - szeptanie na ucho, zgadywanie, co powiedziałam. Słyszał wszystko, bezbłędnie! A kiedy mu powiedziałam, że w tym szpitalu to mu chyba pan doktor naprawił uszy odpowiedział mi: "No coś Ty! To nie pan doktor, to ten kosmiczny kisiel, który jadłem!"
Bo po operacji późnym popołudniem pierwszym posiłkiem był chłodny kisiel.
Kosmiczny!:)
Więc można.
Uśmiechając się ciepło wcisnąć maluchowi bajer o kosmicznym syropie, po którym już wszystko jest kosmiczne, a jedynym przykrym szpitalnym wspomnieniem pozostaje wenflon. Bo reszty się nie pamięta, bo lekarz jest przyjazny, pielęgniarka życzliwa, a pani salowa zmieniając pościel żartuje sobie z dzieckiem.
Czuję wielką radość i wdzięczność.
Więc pochwała anestezji - niech żyją dobrzy, mądrzy "dusiciele"!
A dlaczego wpis dedykuję Basi? Bo to mądra młoda adeptka tej specjalizacji. W toku, in statu nascendi.
Mam szczęście czytać jej zakluczonego bloga.
Ileż ta dziewczyna mnie nauczyła!
I jestem pewna, że ona też podaje maluchom kosmiczne syropy:)))
P.S. Od pół godziny mam wolne - wreszcie wrócili rodzice małego.
Czuję się niczym piguła po dyżurze, choć miałam pod opieką tylko jednego pacjenta:)
P.S.2. Mały padł w domu o 13.00, wstał o 15.00, odzyskał rumieńce i szaleje, jakby nic się nie stało - nie do wiary, ile to dziecko ma siły:)))
20 komentarze:
UFFFFF :)
Deo Gratias:)
A syropku takiego też bym potrzebowała czasem... i bynajmniej nie dla siebie (bo moje życie nader kosmiczne jest), ale dla swojego szefostwa... Ale byłby kosmos;)
Buziaki:)
wielkie uff, świetnie, że to tak poszło:))))
jesteście wszyscy bardzo bardzo dzielni, a Ty najdzielniejsza Babcia:)):*
Tez się cieszę:)) uściski dla Maluszka, nas czeka taka powtórka z "rozrywki" po wakacjach...:(
Cieszę się, że poszło kosmicznie...w ten szczególny dla maluszka dzionek i moje myśli były kosmiczne(tak jak prosiłaś w poprzednim wejściu). Zdrowego szaleństwa dla maluszka!
Dobrze, że macie tę 'kosmiczną odyseję' za sobą!
Dzielny Chłopak :)
I niech Najwyższemu będą dzięki :)
A, to byłam ja - praska Fanaberia :)))
A to ja Spes...
Fantastycznie....czyli mozna byc przede wszystkim człowiekiem a nie tylko rzemieslnikiem!!(i to często nie najlepszym)
Wiesz, mogłas napisac jaki to szpital...jaki oddział...Niech ludzie wiedzą komu warto zaufac swoje dzieci...a komu nie!!
Moją córkę też czeka taki zabieg, ale ona ma siedem lat- już przeżywa. Zabieg będzie we wrześniu. Tylko trzeba mieć nadzieję,że w naszym szpitalu znajdzie się również taki przyjazny i mądry personel. Pozdrawiam i dziekuję za blog.
Marzena
Dobrze, że już wszystko za Wami:) Dzięki za powyższe:)
PS. A "świr" miało zabrzmieć z głośnym śmiechem w tle .. życzliwie i bardzo serdecznie .. na pewno nie bez cudzysłowu:)
Ufffffff...
Martuuha - w pierwszej chwili miałam ochotę dokończyć: "... jak gorąco!":)
Ale rzeczywiście uff:)
Laura - jakbyś się tego kosmicznego nachlała to byś już nie chciała wracać. Nic z tego, moja droga. Buziole imieninowe po raz kolejny!:*
Millu - szefostwu Twemu to ja bardzo chętnie, zobaczę, co się da zrobić:D:D:D
Inka - eee tam, zaraz dzielna, no wiesz! Trza się brać w garść to się biorę, czytanie jednego medycznego (Basiowego) bloga dobrze mi robi na świadomość, jakie się rzeczy mogą dziać i czym jest wśród tych rzeczy migdałkowo - uszny zabieg, stąd dystans. Ty też się trzymaj, maila bys skrobnęła, co u Cię!:)
Anust - życzę zatem równie pomyślnego przebiegu jak u naszego szkraba i równie życzliwych medyków w akcji:)
Eluś - dziękuję Ci bardzo bardzo! Szaleństwo dziś sięgało już zenitu, a na zaleceniach poszpitalnych stoi jak byk: nie przemęczać się! I weź tu takiemu wytłumacz:D:D:D
Rene - no faktycznie kosmiczna odyseja:D
A glutek rzeczywiście dzielny - ciekawość często wygrywa u niego z lękiem, no i jest mało skupiony na sobie, a bardzo na otaczającym świecie:)
I chyba ma wysoki próg bólu, tak myślę.
Fanaberio, Ty praski anonimie - na co Ci przyszło! Tłumaczyć się musisz, że to Ty:D
Dzięki za słowo serdeczne!:)
Lucyś, no aż tyle nie mogę ujawniać! Nie każdy musi wiedzieć, skąd jestem:D Faktem jest, że pani derektor - menadżer sobie tylko wiadomymi sposobami pościągała świetnych fachowców, że mamy w powiatowym mieście tomograf, rezonans i stację dializ... Nie wszystko jest różowo, malutek czekał na operację pół roku, a kwalifikował się natentychmiast, no ale jak już w tryby szpitalnej machiny się dostał to się naprawdę czepić niczego nie można. Dziecięcy oddział też mamy przetestowany i kardiologię takoż - oba bez zarzutu! O reszcie póki co się nie wypowiadam:)
Marzenko - oby się znalazł dobry personel i "sercowy" anestezjolog. Bo to największy przyjaciel operowanego - on go wycisza, on usypia, on wybudza... Życzę Ci, żeby się wszystko jak najlepiej ułożyło. A córeczka naprawdę po kosmiczny syropie pójdzie na zabieg bez protestu.
Basik, ależ proszę bardzo, należy Ci się jak psu buda:)
A świra przyjęłam takoż - ino żadnego emotikonka nie zostawiłam i mogło wyglądać poważnie. Świr mię o ból brzucha ze śmiechu przyprawił:D:D:D
Poczucie humoru u mię na miejscu jest, więc zniesę i inne epitety - pod warunkiem, że już na liście jestem i że mam przydział. Tylko pod takim!:)))
Dzięki stokrotne za wszystkie Twoje blogowe zapiski - jesteś dla mnie bezcenną skarbnicą wiedzy i spojrzenia "z tej drugiej strony". Bo jak mi przyjdzie zagrać rolę pacjenta to będę mieć świadomość, że ten, kto się mną zajmuje może być nieludzko zmęczony... i wszelkie inne świadomości też posiadać będę:)
Green - no tak, u mnie już uff, ale ja czekam na wieści od Ciebie! Pisz waćpanna jak tylko wrócisz, oby tez było wielkie "ufff"!
Kosmicznie dzielna Rodzina :-)
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)