Chce się żyć, a troski idą w niepamięć:)
Byliśmy tu:
(zdjęcie z netu)
A jechaliśmy tym:
(zdjęcie takoż z netu)
Żurek i pomidorówka zagryzane domowymi kanapkami w schronisku smakowały wyśmienicie:) Młody, niespełna pięcioletni człowiek bez mrugnięcia okiem pokonał słabość i lęk jadąc dwuosobowym otwartym wyciągiem krzesełkowym (trzymam się mocno, bardzo mocno, nie spadniemy, prawdaaaa?:) Po czym pokonał schodząc ze Szrenicy około 7 km. Bez narzekania, marudzenia, zachwycając się każdym potokiem, kwiatkiem i robaczkiem i nie zajmując sobą więcej miejsca, niż to było konieczne:) Rzecz jasna w aucie zasnął snem sprawiedliwego, co mu się bezsprzecznie należało.
To dziś.
A w zeszły piątek - urodziny zięcia. Z najmilszym gościem, bo już był:) Do północka znaczy my świętowali. I wężykiem wracali, ale na szczęście do domu mieli nie więcej, niż 10 metrów:)))
W sobotę - trochę oddechu, po czym stadny działkowy grill (to u nas rzadkość!), kiełbaski, kaszanki, sałatka córkowa (mniam!) i synowski sos ziołowy (takoż mniam!).
Znaczy dzień matki my świętowali:) Dostałam kwiaciory i półkilogramową oryginalną włoską kawę - będę pić! A młody człowiek z pomocą konewki radośnie produkował miłe sercu... błotko:)))
A dziś - cudne, bliskie sercu, kochane Karkonosze.
Kosodrzewina. Krajobrazy, że serce zmienia rytm. Cudo!
Nóg jednakże nie czuję, zatem dobranoc państwu!
P.S. Szkoda tylko, że jutro znów do roboty.
Niczego dobrego się po niej nie spodziewam. No takie życie i już.
Całe szczęście, że po południu kije i podlewanie ogrodu - fasola, ogórki, rzodkiewka, buraki, szczypiory, sałata i cukinia rosną jak głupie - Lenbory, przybywajcie!!!