Poźniej, zarezerwowawszy 37 minut i 24 sekundy - tutaj (również klik).
Może się przydać coś do obtarcia oczów i nosa.
Zawartość i wartość - jak dla mnie - bezcenna.
P.S. Teraz o mnie:
- 10 lat - śmierć 85-letniego dziadka. Na żywo, naprawdę, hic et nunc. Moja dziecięca (nad)wrażliwość ogromna, przyjęcie prawdy o śmierci - proste. Tak widać jest i tak ma być. Wszystko słyszę i widzę. Dziadek umiera w domu, jestem świadkiem, mama płacze i opiekuje się do końca, o wszystkim wiem. Amen.
- 19 lat - samobójstwo przyjaciółki. Przeżycie ogromne, świadomość śmierci - normalna. Śmierć JEST i nie można od niej uciec.
- 25 lat - śmierć 85-letniej babci. Oswojenie, zero strachu, współuczestniczenie w opiece, obecność do ostatniego oddechu. Obserwacja odchodzenia... babcia "pakowała się" przez 15 lat przed śmiercią, przeżyła większość swoich dzieci... i nie bała się śmierci. Czekała na nią jak na dobrego gościa. I tak odeszła - spokojna, pogodzona. Od tego czasu wiem, jak wygląda agonia. I zupełnie się jej nie boję.
- Półtora roku temu... (klik!) zbieram owoce wcześniejszych "treningów". Dzisiaj to wiem, dopiero dzisiaj.
Nie warto oszukiwać siebie i innych.
Dzięki temu, co w moim życiu dane mi było przeżyć jestem zahartowana.
Nie wiem tylko, jak to się sprawdzi w kontekście mojego własnego odchodzenia.
Jedno wiem - na bank, na 100% będę mogła o tym się przekonać!
P.S. Na dole i drobnym drukiem - jedyne, czego nie umiem sobie wyobrazić to odchodzenie własnego dziecka. Mam nadzieję, że nie będę musiała tego doświadczać... mam nadzieję.