Najpierw info - pacjent zdrowieje w postępie geometrycznym.
Jest dobrze, jest bardzo dobrze:)
Cieszę się ogromnie.
A teraz z innej beczki.
Od dawna czytam o GMO, od dawna się tym interesuję.
Dziś mama Laurki (klik!) opublikowała posta z niepokojącymi informacjami.
Jest tam również adres do petycji, którą można podpisać.
Zajrzyjcie, proszę.
Przeczytajcie posta.
I rzućcie okiem na komentarze, koniecznie.
W moich okolicach w ostatnim roku zaobserwowano pola obsiane kukurydzą GMO. Potężne kukurydziane LASY. Dżungle. Niepodobne nijak do tych niemodyfikowanych. W ilościach hurtowych. Masakra. Ktoś na to pozwolił, ktoś się pod tym podpisał.
Dbam o żywienie mojej rodziny, obrabiam produkty nieprzetworzone, jemy jajka "zerówki", sami pieczemy razowy chleb (po którym jelita pracują jak należy), ziemniaki i inne warzywa na zimę kupujemy w sprawdzonych miejscach.
Chcę, byśmy byli zdrowi - na tyle, na ile to od nas zależy.
Nie życzę sobie dezinformacji, braku informacji, konieczności spożywania modyfikowanych genetycznie produktów.
Zapraszam też tutaj (klik!) - warto zajrzeć i wyrobić sobie własne zdanie.
W końcu przecież chodzi o każdego z nas...
Podpisuję petycję.
A Wy?
środa, 28 listopada 2012
wtorek, 27 listopada 2012
Samo życie
Wiek średni.
Płeć męska.
Od czwartku objawy.
Osłabienie, z dnia na dzień coraz większe. Ale to przecież się zdarza.
Jelitówka, na bank jelitówka, teraz wszyscy tak mają.
Morfologie i inne tam gazometrie ok.
Przejdzie.
W sobotę niepokój, słabość rośnie, tętno zaczyna przekraczać setkę i na takim poziomie się utrzymuje.
Po północy jest już całkiem niedobrze - pojawia się krew tam, gdzie jej być nijak nie powinno.
Słabość sprowadza dużego człowieka w trybie nagłym do parteru.
Parter połączony jest z nietomnością całkowitą.
Przyjeżdża karetka.
Ciśnienie 50 na coś tam.
Nosze, wóz tnie na kogutach.
Szybkie badania.
Hemoglobina 6.
Ciśnienie cieniutkie.
Podejrzenie krwotoku wewnętrznego.
Ratowanie życia.
1,5 litra krwi, osocze. Płyny.
W niedzielę rano sms: "Jestem w szpitalu, w nocy zabrało mnie pogotowie".
Szczegółów dowiaduję się później...
Wczoraj gastro.
I ogromna ulga - to tylko (w tej sytuacji) żołądek i dwunastnica, stan zapalny i owrzodzenie.
Jak dotąd - bezobjawowe, bezbólowe...
Ten brak objawów to dla mnie szok.
A dziś?
Pompa infuzyjna z lekiem przeciwkrwotocznym, nadal płyny, już odczuwalny głód (żarcie kapie przez kroplówkę) - i uśmiechnięta krótka rozmowa telefoniczna:)
P.S. Natychmiastowy przyjazd do wezwania.
Szybka fachowa pomoc.
Trafiona (mam nadzieję) diagnoza.
Jestem wdzięczna. Bardzo wdzięczna.
... inaczej wyglądałaby ta notka, gdyby nie było wolnej karetki... brakowało niewiele...
I choć się ze śmiercią liczę, choć o niej pamiętam i wiem, że zawsze przychodzi nie w porę - TA z wielu powodów dotknęłaby mnie wyjątkowo boleśnie.
Płeć męska.
Od czwartku objawy.
Osłabienie, z dnia na dzień coraz większe. Ale to przecież się zdarza.
Jelitówka, na bank jelitówka, teraz wszyscy tak mają.
Morfologie i inne tam gazometrie ok.
Przejdzie.
W sobotę niepokój, słabość rośnie, tętno zaczyna przekraczać setkę i na takim poziomie się utrzymuje.
Po północy jest już całkiem niedobrze - pojawia się krew tam, gdzie jej być nijak nie powinno.
Słabość sprowadza dużego człowieka w trybie nagłym do parteru.
Parter połączony jest z nietomnością całkowitą.
Przyjeżdża karetka.
Ciśnienie 50 na coś tam.
Nosze, wóz tnie na kogutach.
Szybkie badania.
Hemoglobina 6.
Ciśnienie cieniutkie.
Podejrzenie krwotoku wewnętrznego.
Ratowanie życia.
1,5 litra krwi, osocze. Płyny.
W niedzielę rano sms: "Jestem w szpitalu, w nocy zabrało mnie pogotowie".
Szczegółów dowiaduję się później...
Wczoraj gastro.
I ogromna ulga - to tylko (w tej sytuacji) żołądek i dwunastnica, stan zapalny i owrzodzenie.
Jak dotąd - bezobjawowe, bezbólowe...
Ten brak objawów to dla mnie szok.
A dziś?
Pompa infuzyjna z lekiem przeciwkrwotocznym, nadal płyny, już odczuwalny głód (żarcie kapie przez kroplówkę) - i uśmiechnięta krótka rozmowa telefoniczna:)
P.S. Natychmiastowy przyjazd do wezwania.
Szybka fachowa pomoc.
Trafiona (mam nadzieję) diagnoza.
Jestem wdzięczna. Bardzo wdzięczna.
... inaczej wyglądałaby ta notka, gdyby nie było wolnej karetki... brakowało niewiele...
I choć się ze śmiercią liczę, choć o niej pamiętam i wiem, że zawsze przychodzi nie w porę - TA z wielu powodów dotknęłaby mnie wyjątkowo boleśnie.
sobota, 24 listopada 2012
Wieczór z mężczyzną...
z młodym mężczyzną (klik!).
I z muzyką uwielbianą i pełną wspomnień z młodości... (klik!).
Roztapiam się i rozpływam.
Wieczór.
Późny wieczór.
Dobry - dobry wieczór...
Jako i dzień był dobry.
Pracowity, pełen dobrych emocji, małych radości.
Dobry.
E-moll - piękny.
Ale f-moll - ukochany:)
Edit godz. 23.24:
Rozwalił mnie doszczętnie (klik!)
Taki młody - a taki głęboki i mądry...
Pozostaję w lekkim szoku.
W wielkim zadziwieniu.
I niemniejszym szacunku.
I z muzyką uwielbianą i pełną wspomnień z młodości... (klik!).
Roztapiam się i rozpływam.
Wieczór.
Późny wieczór.
Dobry - dobry wieczór...
Jako i dzień był dobry.
Pracowity, pełen dobrych emocji, małych radości.
Dobry.
E-moll - piękny.
Ale f-moll - ukochany:)
Edit godz. 23.24:
Rozwalił mnie doszczętnie (klik!)
Taki młody - a taki głęboki i mądry...
Pozostaję w lekkim szoku.
W wielkim zadziwieniu.
I niemniejszym szacunku.
piątek, 23 listopada 2012
Poczytajcie
Naprawdę warto (klik!)
I niech mi nikt nie pisze, że coś ze mną jest nie tak.
Znaczy że czytam właśnie TAKIE blogi.
(jeśli ktoś tak napisze jego komentarz wyląduje w spamie - ostrzegam!)
Owszem, jest ze mną tak, jak najbardziej TAK!
Zdrowa na ciele i na umyśle chcę ich czytać jak najwięcej.
Albowiem życie to także umieranie.
Umieranie jest częścią życia.
Chciałabym umieć żyć-do-końca.
Chciałabym umieć umrzeć...
Często o tym myślę, jednocześnie ciesząc się do imentu życiem-tu-i-teraz.
Podziwiając nieprawdopodobnie tych, którzy zmagają się z jakże inną rzeczywistością.
Przyjdzie czas.
Na każdego z nas przyjdzie czas - azaliż nieprawdaż?
Warto się podszkolić - choćby teoretycznie i emocjonalnie.
Dziękuję.
Dziękuję każdemu z Was dzielących się cierpieniem i odchodzeniem - i dziękuję Tobie, Marzenko...
I niech mi nikt nie pisze, że coś ze mną jest nie tak.
Znaczy że czytam właśnie TAKIE blogi.
(jeśli ktoś tak napisze jego komentarz wyląduje w spamie - ostrzegam!)
Owszem, jest ze mną tak, jak najbardziej TAK!
Zdrowa na ciele i na umyśle chcę ich czytać jak najwięcej.
Albowiem życie to także umieranie.
Umieranie jest częścią życia.
Chciałabym umieć żyć-do-końca.
Chciałabym umieć umrzeć...
Często o tym myślę, jednocześnie ciesząc się do imentu życiem-tu-i-teraz.
Podziwiając nieprawdopodobnie tych, którzy zmagają się z jakże inną rzeczywistością.
Przyjdzie czas.
Na każdego z nas przyjdzie czas - azaliż nieprawdaż?
Warto się podszkolić - choćby teoretycznie i emocjonalnie.
Dziękuję.
Dziękuję każdemu z Was dzielących się cierpieniem i odchodzeniem - i dziękuję Tobie, Marzenko...
sobota, 17 listopada 2012
Zmęczona jestem.
Oczekiwaniami, że odpowiem na każdy mail - choć odpowiedzieć nie mogę.
Czasubrak. Tak - brak!
Że będę czekać i czuwać (bo nie będę).
Zmęczona.
Ludzkimi pragnieniami "bycia-z".
Całymi latami nic innego nie robiłam, tylko byłam.
Z.
(już nie będę).
Zapominając o sobie, czasem o rodzinie... zapominając, bo byłam potrzebna do Życia.
A raczej uwierzyłam w to, że jestem do tegoż Życia niezbędna.
Życia-nie-mojego.
Życie moje i moich najbliższych to dla mnie Priorytet.
Dziś, ale nie od dziś.
Od dawna.
I jeszcze Życie tych, którym Życie wymyka się z rąk i uchodzi...
I tych, którzy najsłabsi i zapomniani.
To też Priorytet.
Dziergam. Dla siebie - przede wszystkim dla siebie.
Szaraczka - zwyklaczka, ponczo takie, co to samo w sobie nieciekawe i do bólu zwyczajne, ale takie właśnie musi być, albowiem całą jego ozdobą będą dodatki - i właśnie dlatego ma być zwyczajne, by później z dodatkami niezwyczajne mogło być.
I nie tylko dla siebie dziergam.
Coś-nie-dla-siebie też dziergam.
I udziergam:)
P.S.1. Dziś kije. 1,5 h, 8 km. Sama (rzadko sama).
Jutro wyjazdowy aquapark.
Pojutrze... znów kije:)
A popojutrze miejscowy basen:)
Dopamina, serotonina i inne takie. Potrzebne, żeby żyć i prze-żyć.
Przetrwać.
Życie jest trudne...
Bardzo trudne.
P.S.2 Tęsknię...
Czasubrak. Tak - brak!
Że będę czekać i czuwać (bo nie będę).
Zmęczona.
Ludzkimi pragnieniami "bycia-z".
Całymi latami nic innego nie robiłam, tylko byłam.
Z.
(już nie będę).
Zapominając o sobie, czasem o rodzinie... zapominając, bo byłam potrzebna do Życia.
A raczej uwierzyłam w to, że jestem do tegoż Życia niezbędna.
Życia-nie-mojego.
Życie moje i moich najbliższych to dla mnie Priorytet.
Dziś, ale nie od dziś.
Od dawna.
I jeszcze Życie tych, którym Życie wymyka się z rąk i uchodzi...
I tych, którzy najsłabsi i zapomniani.
To też Priorytet.
Dziergam. Dla siebie - przede wszystkim dla siebie.
Szaraczka - zwyklaczka, ponczo takie, co to samo w sobie nieciekawe i do bólu zwyczajne, ale takie właśnie musi być, albowiem całą jego ozdobą będą dodatki - i właśnie dlatego ma być zwyczajne, by później z dodatkami niezwyczajne mogło być.
I nie tylko dla siebie dziergam.
Coś-nie-dla-siebie też dziergam.
I udziergam:)
P.S.1. Dziś kije. 1,5 h, 8 km. Sama (rzadko sama).
Jutro wyjazdowy aquapark.
Pojutrze... znów kije:)
A popojutrze miejscowy basen:)
Dopamina, serotonina i inne takie. Potrzebne, żeby żyć i prze-żyć.
Przetrwać.
Życie jest trudne...
Bardzo trudne.
P.S.2 Tęsknię...
niedziela, 11 listopada 2012
Robótka 2012!
Tu jest sztandar:
A tu są szczegóły:
u kaczki (klik)
oraz u bebeluszka (też klik!)
Kaczka pisze:
"Jakąś czapkę z hiperpomponem?
Jakiś szalik w śmieszne paski?"
Wydziergać znaczy trza:)
Jakby nie patrzeć - druty/szydełka/co kto ma i może w dłoń - i jedziemy z koksem, kochani!
Według specyfikacji kaczkowo - bebeluszkowej:)
Ja się piszę - a Wy?
A tu są szczegóły:
u kaczki (klik)
oraz u bebeluszka (też klik!)
Kaczka pisze:
"Jakąś czapkę z hiperpomponem?
Jakiś szalik w śmieszne paski?"
Wydziergać znaczy trza:)
Jakby nie patrzeć - druty/szydełka/co kto ma i może w dłoń - i jedziemy z koksem, kochani!
Według specyfikacji kaczkowo - bebeluszkowej:)
Ja się piszę - a Wy?
środa, 7 listopada 2012
Byłam, widziałam, kocham od lat:)
To miasto.
Nie kochać nie mogę, albowiem moja Życiowa Miłość jest również z nim związana:)
A toto poniżej, toto na zdjęciu... jest cudne!
A jeszcze niedawno było brzydaaaalem.
Cudne ma to, co na zewnątrz, środek też jest cudny, a będzie bardziej.
Prace wrą, posadzki się szlifują, galerie w przygotowaniu.
Celebruję chwile i momenty, dostrzegam i doceniam drobiazgi, przychodzi mi to z coraz większą łatwością, staje się nawykiem.
Tu-i-teraz, nie kiedyś-gdzieś-tam.
Dziś - dziś nogi mnie niosą, serce bije, pociąg wiezie, a piwo smakuje wybornie.
Niestraszna mi nawet śniegomżawka i temperatura przez zero:)
Mistrzyni (klik!) - dziękuję!
Pociąg - rzęch nad rzęchy, masakra! W trakcie jazdy dzwoniłam do mój-ci-onego, coby sobie nowego modelu szukał, bo nie byłam pewna, czy dojadę. Pot mię się lał po czterech literach na skutek pociągowego grzania bez umiaru, a wagony sprawiały wrażenie, jakby się miały za moment rozjechać - każdy w swoją stronę. Telepało, trzęsło, charczało i gwizdało!
Przygoda życia - serioserio:)
P.S. Gdzie byłam?
Tambylcy i tammmieszkańcy - cicho być!
:*
Nie kochać nie mogę, albowiem moja Życiowa Miłość jest również z nim związana:)
A toto poniżej, toto na zdjęciu... jest cudne!
A jeszcze niedawno było brzydaaaalem.
Cudne ma to, co na zewnątrz, środek też jest cudny, a będzie bardziej.
Prace wrą, posadzki się szlifują, galerie w przygotowaniu.
Tu-i-teraz, nie kiedyś-gdzieś-tam.
Dziś - dziś nogi mnie niosą, serce bije, pociąg wiezie, a piwo smakuje wybornie.
Niestraszna mi nawet śniegomżawka i temperatura przez zero:)
Mistrzyni (klik!) - dziękuję!
Pociąg - rzęch nad rzęchy, masakra! W trakcie jazdy dzwoniłam do mój-ci-onego, coby sobie nowego modelu szukał, bo nie byłam pewna, czy dojadę. Pot mię się lał po czterech literach na skutek pociągowego grzania bez umiaru, a wagony sprawiały wrażenie, jakby się miały za moment rozjechać - każdy w swoją stronę. Telepało, trzęsło, charczało i gwizdało!
Przygoda życia - serioserio:)
P.S. Gdzie byłam?
Tambylcy i tammmieszkańcy - cicho być!
:*
poniedziałek, 5 listopada 2012
Poprzednia notka
schowana.
Dla mnie i tylko dla mnie.
Kto przeczytał ten przeczytał, reszcie nie będzie dane.
Nie powinnam była dolewać oliwy do ognia, który i tak już płonął.
I nie chcę, żeby te treści kogokolwiek nakręcały lub komukolwiek szkodziły.
Dziś jestem bogatsza o informacje, których jeszcze wczoraj nie miałam.
I przepraszam wszystkich, którzy poczuli się poprzednim postem dotknięci.
Nie było moim zamiarem nikogo krzywdzić, ale mogło się stać, że skrzywdziłam.
Ciężko w tym wszystkim odnaleźć prawdę, a mnie bardzo na niej zależy.
Tak, świat nie jest czarno-biały, wiem.
Ja też nie jestem.
Jeszcze raz przepraszam.
Dla mnie i tylko dla mnie.
Kto przeczytał ten przeczytał, reszcie nie będzie dane.
Nie powinnam była dolewać oliwy do ognia, który i tak już płonął.
I nie chcę, żeby te treści kogokolwiek nakręcały lub komukolwiek szkodziły.
Dziś jestem bogatsza o informacje, których jeszcze wczoraj nie miałam.
I przepraszam wszystkich, którzy poczuli się poprzednim postem dotknięci.
Nie było moim zamiarem nikogo krzywdzić, ale mogło się stać, że skrzywdziłam.
Ciężko w tym wszystkim odnaleźć prawdę, a mnie bardzo na niej zależy.
Tak, świat nie jest czarno-biały, wiem.
Ja też nie jestem.
Jeszcze raz przepraszam.
niedziela, 4 listopada 2012
Mam dość.
Patrzenia, jak rzuca się kamieniem zamiast chlebem.
Epatowania chorymi emocjami - tu i teraz, natentychmiast!
Obrzucania się wzajemnie gównem i błotem.
Pisania i wycofywania się z tegoż pisania.
Posiadania jedynie-słusznej-racji i Prawdy Najprawdziwszej.
Mam dość.
Dość, dość!
Mnie interesuje tylko PRAWDA.
Nie gówno prawda, ale PRAWDA!
A tej się nijak nie dowiem ani jej nie poznam - w tym pieprzonym internetowym pogmatwanym świecie nie mam na to szans.
Jemu (klik) wierzę.
Pisze u siebie, pisze u Chustki, jemu wierzę.
Resztę będących w temacie póki co mam w głębokim poważaniu.
Tu i teraz, w niedzielę 4 listopada 2012 o godzinie 21.41.
Albowiem nie mam w posiadaniu narzędzi, które pomogłyby mi odnaleźć prawdę.
P.S. I póki co nie wiem, czy mam ochotę jeszcze w tej wirtualnej przestrzeni być.
Tu, gdzie ludzie mają śmiałość oceniać nie tylko czyny, ale także INTENCJE.
I pisać o tym na blogach.
Niedobrze mi.
P.S. Reklamacji nie uwzględniam, na pytania nie odpowiadam.
Dopisane 05.11.2012:
Komentarze zamknięte.
Niepotrzebnie wdałam się w dyskusję z anonimami.
Tychże uprzejmie zapraszam do korespondencji mailowej.
Epatowania chorymi emocjami - tu i teraz, natentychmiast!
Obrzucania się wzajemnie gównem i błotem.
Pisania i wycofywania się z tegoż pisania.
Posiadania jedynie-słusznej-racji i Prawdy Najprawdziwszej.
Mam dość.
Dość, dość!
Mnie interesuje tylko PRAWDA.
Nie gówno prawda, ale PRAWDA!
A tej się nijak nie dowiem ani jej nie poznam - w tym pieprzonym internetowym pogmatwanym świecie nie mam na to szans.
Jemu (klik) wierzę.
Pisze u siebie, pisze u Chustki, jemu wierzę.
Resztę będących w temacie póki co mam w głębokim poważaniu.
Tu i teraz, w niedzielę 4 listopada 2012 o godzinie 21.41.
Albowiem nie mam w posiadaniu narzędzi, które pomogłyby mi odnaleźć prawdę.
P.S. I póki co nie wiem, czy mam ochotę jeszcze w tej wirtualnej przestrzeni być.
Tu, gdzie ludzie mają śmiałość oceniać nie tylko czyny, ale także INTENCJE.
I pisać o tym na blogach.
Niedobrze mi.
P.S. Reklamacji nie uwzględniam, na pytania nie odpowiadam.
Dopisane 05.11.2012:
Komentarze zamknięte.
Niepotrzebnie wdałam się w dyskusję z anonimami.
Tychże uprzejmie zapraszam do korespondencji mailowej.
czwartek, 1 listopada 2012
Co sie wylać miało - się wylało.
Wyryczałam się.
Smutek się jeszcze pęta i szwenda, ale ja żyję dalej.
I od wielu lat już nie biegam, nie pędzę, nie warto:)
I oczywiście nie martwię się!
Płaczę, wściekam się, wyrażam gniew, klnę - ale się nie martwię.
Strata czasu.
Dziś odwiedziłam cmentarz, poszwendaliśmy się z mężem i pięcioletnim "załącznikiem", zapalaliśmy znicze (zapałki w ręku dziecka to pożar, ale młody się nauczył i radość go rozpierała!), modliliśmy się, dużo z małym gadaliśmy.
Na koniec kupiliśmy lizaki pod cmentarzem - wiecie, te takie, co były kiedyś, moje smaki dzieciństwa, pożarłam trzy i się zepsułam! Na szczęście niegroźnie:)
Później spokojny obiad u córki, pogaduchy, zero stresu, luz, święto, po prostu święto.
Puszczanie papierowych samolocików i chichoty do imentu:)
Smakowanie chwil.
Uczę się, uczę smakować jedną po drugiej.
Uczę się zapominać w zabawie, w radości, niczym małe dziecko.
Na koniec dnia przyszło mi wyprawić małego w bety, jako że reszta sobie poszła, a ja jako popsuta zostałam.
Wykończony młody nie buntował się, umył co trzeba i przylazł na przedsenne pogaduchy.
Zamierza być pilotem, zatem umówiliśmy się już na podniebne włóczęgi - mamy PLAN!
Zaczął odpływać w momencie, kiedy opowiadałam mu o podświetlanych nocą pasach startowych i o wieży kontroli lotów:)
Zapytany, co było najciekawsze i najfajniejsze w dzisiejszym dniu odpowiedział... "puszczanie samolocików z dziadkiem!":D
P.S. Tak, przyjdą jeszcze inaczej przeżywane "te" dni.
Dzisiejszy dzień Wszystkich Świętych i jutrzejszy Dzień Zaduszny, czyli Święto Zmarłych.
Będę stać nad grobami najbliższych, spotykać się z rodziną i łykać łzy.
Ale nie dziś, jeszcze nie dziś.
Zajmę się tymi dniami, kiedy przyjdą.
Smutek się jeszcze pęta i szwenda, ale ja żyję dalej.
I od wielu lat już nie biegam, nie pędzę, nie warto:)
I oczywiście nie martwię się!
Płaczę, wściekam się, wyrażam gniew, klnę - ale się nie martwię.
Strata czasu.
Dziś odwiedziłam cmentarz, poszwendaliśmy się z mężem i pięcioletnim "załącznikiem", zapalaliśmy znicze (zapałki w ręku dziecka to pożar, ale młody się nauczył i radość go rozpierała!), modliliśmy się, dużo z małym gadaliśmy.
(znalezione w necie)
Na koniec kupiliśmy lizaki pod cmentarzem - wiecie, te takie, co były kiedyś, moje smaki dzieciństwa, pożarłam trzy i się zepsułam! Na szczęście niegroźnie:)
(sfocone przez mój-ci-onego)
Później spokojny obiad u córki, pogaduchy, zero stresu, luz, święto, po prostu święto.
Puszczanie papierowych samolocików i chichoty do imentu:)
Smakowanie chwil.
Uczę się, uczę smakować jedną po drugiej.
Uczę się zapominać w zabawie, w radości, niczym małe dziecko.
Na koniec dnia przyszło mi wyprawić małego w bety, jako że reszta sobie poszła, a ja jako popsuta zostałam.
Wykończony młody nie buntował się, umył co trzeba i przylazł na przedsenne pogaduchy.
Zamierza być pilotem, zatem umówiliśmy się już na podniebne włóczęgi - mamy PLAN!
Zaczął odpływać w momencie, kiedy opowiadałam mu o podświetlanych nocą pasach startowych i o wieży kontroli lotów:)
Zapytany, co było najciekawsze i najfajniejsze w dzisiejszym dniu odpowiedział... "puszczanie samolocików z dziadkiem!":D
P.S. Tak, przyjdą jeszcze inaczej przeżywane "te" dni.
Dzisiejszy dzień Wszystkich Świętych i jutrzejszy Dzień Zaduszny, czyli Święto Zmarłych.
Będę stać nad grobami najbliższych, spotykać się z rodziną i łykać łzy.
Ale nie dziś, jeszcze nie dziś.
Zajmę się tymi dniami, kiedy przyjdą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)