czwartek, 31 stycznia 2013

Dzisiaj kocham jutro!

Żyję dzisiaj, tu i teraz, ale dzisiaj kocham jutro i to bardzo bardzo!
Dzisiaj JUŻ jestem spakowana na full (poproszę księgę Guinnessa, albowiem niemożliwe stało się możliwe - ja, na czas, NA CZAS!:)
Dzisiaj od 15.00 jestem wolnym człowiekiem, a moja wolność ma niesamowity zapach i smak!
Czasem trzeba zarobić w cztery litery, żeby ten smak i zapach poczuć:)

A jutro...
Jutro szybkie lekkie śniadanie.
Zwinne autka pakowanie.
Maluśkie jeszcze zakupy.
I w trasę - w trasę!
A później - tulenie, ściskanie, nacieszanie się sobą nawzajem - i celebracja każdziutkiej minuty!
Każ-dej-jed-nej.

Jutro - jak Bóg da - pierwszy raz przypnę narty do stóp.
Jeszcze mam możliwość robić COŚ pierwszy raz:)))
Cieszę się jak głupia, no nie mam słów (choć po prawdzie Najmłodszy Pięcioletni Członek Rodziny autorytatywnie stwierdził, że na jeżdżenia na nartach jestem za stara i niechybnie się połamię albo stracę głowę; wyprowadziłam go z błędu, że NIE JESTEM STARA i że to on ma problem, a kolesianki pracowe stwierdziły, że owszem, głowę stracić mogę, ale ewentualnie dla instruktora:)))

Jadę.
Jedziemy!
Z nadzieją, że szczęśliwie dojedziemy i że nasze marzenia się spełnią:)
Radość tym większa, że następny wyjazd... następny może nieprędko.
Może nawet bardzo nieprędko.
Bo niemłodzi najbliżsi słabną.

Ale o tym - jak Pollyanna - pomyślę, jak wrócę!
Ściskam wszystkich ciepło - do napisania po powrocie, kompa nie zabieram!
:***

wtorek, 29 stycznia 2013

Zarobionam na amen!

Za prawie trzy tygodnie styczniowego chorowania trza mi teraz płacić twardą walutą.
Stawka wysoka, bo od 1 lutego mam planowany czterodniowy urlop, a w nim... ech, same pyszności!
Spotkanie z Violet (kliiiiiiiik!) i jej rodziną, w pięknym miejscu.
Pierwsze kroki na zjazdówkach i biegówkach.
Grzanie kości w ciepłych wodach  cudnych basenów.
Dzierganie, wieczorne (p)Polaków rozmowy, grzańce i piffko:)

Walczę zatem - coć łatwo nie jest, bo w rodzinie również nieciekawe niespodzianki.
Ale jestem dzielna i się nie poddaję:)

Udziergałam sporo.
Znów nie mam kiedy sfocić - wybaczcie.
W końcu przyjdzie TEN czas.
I zrobię to:)

Czytam Was, choć na komenty czasu nie staje.
Ale czytam!
I ślę ciepłe pozdrowienia:***

Errata:
Link do Violet był nieprawidłowy!
Poprawiłam:)
Nie powinnam pisać postów o nieludzkiej porze!:)))

piątek, 18 stycznia 2013

Pokontrolnie

Chyba jednak będę żyć:)

Mam zlecenie na rtg. Na wypadek wszelki.
ZLA jeszcze do końca następnego tygodnia (nie, to nie ja tak chciałam, to pani doktor).
Mam się do-le-czyć.
Olej z wątroby rekina na wzmocnienie odporności żreć i mucosolvan na wychrychanie płucnych zaległości popijać:)

Poprawiam się z dnia na dzień. Pomalutku.
Ale w chałupie mam siedzieć i nosa nie wytykać.
Się słucham.
I tylko nie wiem, jak to pogodzić z niezrobioną robotą pracową, co to o zrobienie woła...

I jak zwyczajowo TV u mię milczy tak teraz agentów ICNC z Los Angeles czy innego Miami  i różnych im podobnych mogę wymieniać z pamięci:)

Są też i trudne wieści.
W mężowej pracy rewolucja.
Niszczenia polskiego przemysłu cdn. Do cna, na amen, na śmierć.
I zwolnienia.
Spodziewamy się właściwie wszystkiego.

Czy się martwię?
Nie! Martwienie się niczego nie zmieni:)
Pomyślę o tym jutro.
Wierzę, że jakkolwiek by nie było przystosujemy się i damy radę na siebie zarobić.
A jeśli nie... to martwienie się i tak niczego nie zmieni:)

Idę spać. Dobranoc!

P.S. Vi - napiszę jutro.
Dziś przechrapałam!:***

wtorek, 15 stycznia 2013

Żyję.

Trochę dycham.
Trochę zdycham.
Trochę dziergam.
Trochę śpię i leżę.

Słabam, ale jest lepiej. Jakby od dziś.
Rzadko do Was zaglądam, bo sił brak.

Ściskam serdecznie wszystkich:*

A to dla Was:


(z netu)

piątek, 11 stycznia 2013

Dezorientacja

Robię badania u medyka pracy.
Osłuchuje mnie, długo i dokładnie. Za długo i za dokładnie jak na medyka pracy.

- Chorowała pani ostatnio? Kaszle pani? Proszę kaszlnąć.
(no chorowałam, antybiotyk, zwolnienie, kaszlę jak gruźlik etc.)
- A czemu pan pyta, doktorze?
- Bo ja tu słyszę początki zapalenia płuc.
!
Zeszłam.
Bo mię poniżej tchawicy NIGDY nic nie zlazło!!!

- Proszę iść do lekarza pierwszego kontaktu. Jak najszybciej.

Jasne!
Jest piątek, 14.00.
Lecę.
Lekarz jest, wprawdzie nie mój, ale jest.
Przyjmuje mnie. Mam 5 minut.
Mówię, z czym to ja.
- Proszę się rozebrać.
...
...
- Ja tu nie słyszę żadnego zapalenia płuc ani oskrzeli.
- A co pan słyszy?
- Nieżyt górnych dróg oddechowych.

Kolejne zwolnienie.
Kolejny antybiotyk.
I pytanie:
Który z nich dwóch - do cholery - miał rację???
Bo ja wcale a wcale spokojna nie jestem.
Ludzie padają jak muchy, wokół chorób miliony, jestem słaba...
Iść do trzeciego?

piątek, 4 stycznia 2013

Nie martwić się - jezdem!

Ino... na innej Galaxyce:)

W związku z tem deczko jestem zajęta nauką obsługiwania androidów i innych takich.
Wielce zajmujące zajęcie, uwielbiam to zresztą:)

Wydziergałam kiedyś-tam ciemnoszare ponczo. Bezgolfiaste. Wykończeniówkę robiłam kilka dni temu. Pół roku mię to zajęło zussammen do kupy, ale ojtam.
Na chorobowem dorobiłam do poncza czerwony komin. Podwójnie owijany miał być.
I zaczął się cyrk.
I małpy!

To miał być prosty bezmyślny udzierg, a o mało mnie nie trafiło - nie dość, że wełna obłaziła straszliwie (w oczy, w oczy nawet się mię pchała!), nie dość, że w trakcie roboty koniec komina mi się podfilcował to jeszcze szew wyszedł brzydko!
Bo komin robiłam wzorem patentowym, który się w rzeczonem udziergu układa cudnie, robi się po prostu długi szeroki szal i się go na końcach zszywa, ale zszywanie tego ściegu tego to masakra.
Miałam taki wściek jak rzadko.
Gdyby się tego komina nie udało zreanimować nie tknęłabym drutów przez kilka miesięcy.

No to od początku: dziergnęłam klnąc na kłaki i filcowanie na sucho.
Wyprałam w eucalanie (filc się nie pogłębił, na szczęście). Wyciągnęła się zaraza masakrycznie.
Nie paczyłam w jego stronę, bo chyba bym... no. Nie będę kląć.
Wysechł.
Dostał ostatnią szansę - zszyłam go. BRZYDKO. Postanowiłam to olać.
Omotałam go na szyi, popaczyłam w lustro... i oniemiałam.
Cudo - cudo!
Filce się pochowali, szew udawał że go nie ma, a ja zostałam z miękko układającą się na szyi dzianiną - dokładnie taką, jaka miała być!:)

Poleciałam po ponczo, wdziałam rzeczone.
Na to ciepnęłam komin.
I dołożyłam jeszcze wcześniej zrobione, czerwone mitenki.
I mniam - mniam! Jest to, co chciałam:)))
(o szwie nie będę pamiętać, nie będę, nie będę!!!)

Wszystkie udziergi proste jak drut, nihil novi pod słońcem, jeno zestawienie znaczy STYLIZACJA  baaaardzo mię się widzi i baaaardzo mię pasuje - dla mię znaczy.
Uffff!:)))

P.S. Pomarańcz z ciemnoszarym pasi, prawda?
Cza zamówić pomarańczową wełnę, bo mi się teraz zachciało do tego szarego poncza pomarańczowego komina. Ino nie zamówię żadnej zarazy z angorą - no nie i już!
No i jak kto zna sposób na zszycie wzoru patentowego to niech zapoda, co?