poniedziałek, 30 marca 2015

Już mnie

mało będzie, już znikam.
Tydzień Wielki, Największy się zaczął.
Psią wysoką wielce temperaturą, wezwaniem weta w niedzielę do domu, opieką nad zwierzyną z opuszczeniem niedzielnej Eucharystii (psina moja trzęsła się niczym osika, bałam się, że to JUŻ), niech będzie mi wybaczone.

Infekcja jakowaś jelitowa, zwierzyna ma się dziś dobrze całkiem, antybiotyki w zastrzykach pobiera, żre, skacze i śmiga, zatem to jeszcze NIE TERAZ.

Kończę robotę pracową, po prawdzie doginam masakrycznie, ale jeszcze jutro i będzie po bólu.
Skończyłam męskie malabrigowe czapki (sztuk cztery) oraz kominy (sztuk dwa), są nieskromnie cudne acz proste, pojutrze wysyłam, jutro mam nadzieję sfocić oraz opublikować. Opublikować niekoniecznie jutro:).

Pozdrawiam najcieplej.
Jeśli tylko się zresetuję i wczołgam na Palmę to zniknę mocniej.
Taki czas.
Śmierć.
Milczenie.
Czuwanie.
Zmartwychwstanie.

Bezwzględnie WSZYSTKIM życzę DOBRZE.
Jak NAJLEPIEJ.

czwartek, 26 marca 2015

Nie pojmuję.

Nie rozumiem.

Niusłik nie jest dla mnie wiarygodnym źródłem informacji.
Onet, wirtualna, interia - takoż.
Niezależna.pl - owszem, jest.
Ona jednak zachowuje wstrzemięźliwość w temacie.
Niepoprawni.pl jeszcze się nie wypowiedzieli.
Ten portal  również nie spieszy się z opiniami.

Trzeba mi czekać, a czekanie jest trudne.
Czy poznam prawdę?
Czy dowiem się, co pchnęło 28-latka do morderstwa dokonanego na wszystkich pasażerach samolotu?

Jego rodaków mam nieprawdopodobnie blisko.
Irytująco blisko.

150 osób, w tym ten jeden, który CHCIAŁ.
Reszta MUSIAŁA.
Znów brak mi słów.

środa, 25 marca 2015

Dużo bym pewnie

mogła mieć do gadania, dziś jednak będzie krótko.
Jest we mnie milczenie i nie chcę mu przeszkadzać.
Uwięziła mnie w domu na kolejny tydzień angina.
Coś obfity w choroby ten rok.
Więc znów pracowe laptopy i segregatory, a w międzyczasie dzierganie i audiobooki.
Do pracy wróciłam wczoraj.

Dobrze mieć gdzieś na półce całe pięć motków zakitranej i nieco zapomnianej włóczki.
A jeśli to już jest malabrigo arroyo vaa to już w ogóle jest super.
Zatem wykopałam i zaczęłam drutować.
A dzieje się tunika.
To bardziej zimowy niż wiosenno-letni udzierg, ale ojtam.
Przyda się.
Miałam problem z wydobyciem rzeczywistego koloru, wierniejszy obraz jest na pierwszym zdjęciu.


Dziergana od góry, bezszwowo, fason prosty, mieszanka ściągacza i dżerseju.


Tył planuję dłuższy i zaokrąglony, cały dół wykończę "nieściągającym" ściągaczem, nie mam jeszcze pomysłu, jak dalej pociągnąć rękawy. Może się coś w trakcie urodzi.

A do czytania/ słuchania raz jeszcze polecam "Czerwony alert" - tu piszę o nim więcej.
Dziś w ramach wspólnego dziergania i czytania.
Ciekawych pozycji do polecenia mam całe mnóstwo.
Przyjdzie na to czas:)

czwartek, 19 marca 2015

Jakie piękne...

Posłuchajcie.

Natalia Sikora zaśpiewała tę piosenkę dziś na pogrzebie Madzi.
Takie było pragnienie Kseny.

Refleksja.
Cierpienie.
Ból.

Rzadko tak mam, ale dziś naprawdę brakuje mi słów.

Edytowane 20.03.2015.

Na blogu rybeńki,  w komentarzach znalazłam ten tekst.
Został przeczytany na pogrzebie, był przesłaniem od Madzi.
Znałam go, ale w tym kontekście...

P.S. Na pogrzebie nie byłam.
Zawiozła mnie w swoim sercu rybeńka.

sobota, 14 marca 2015

Odeszła Madzia.

Ksena.

Komunikat jej Męża pojawił się o godzinie 21.10.
Teraz jest 21.58.

Ech, wszystko milknie w obliczu śmierci.
Zatem trzeba milczeć.
Do zobaczenia, Madziu, nieustraszona Wojowniczko.
Niech Bóg pocieszy Twoich najbliższych.
I niech obdarzy ich wszystkimi możliwymi siłami do zniesienie Niemożliwego.

Edytowane 15. 03.2015.

UBYŁO NAM
UBYŁO
CHOĆ KAŻDY PRZEWIDZIEĆ MÓGŁ
ŚMIERTELNA DO ŻYCIA MIŁOŚĆ
ZWALIŁA I CIEBIE Z NÓG 

ŚMIERĆ SIĘ LUDZIOM PRZYTRAFIA POTOCZNIE
UMIEMY UŚMIECHEM JĄ ZBYĆ
TERAZ… PO PROSTU ODPOCZNIESZ
TYLKO NAM
BĘDZIE TRUDNIEJ ŻYĆ

TROCHĘ PRAWDY ZE ŚWIATA UBYŁO
ŻAŁOBA PO TOBIE MA KOLOR JARMARCZNYCH TĘCZ
WIARA
NADZIEJA
MIŁOŚĆ
ŚPIEWAJ, KOCHAJ, SMUĆ SIĘ I MĘCZ

NAS NA TO... JUŻ NIE STAĆ
BYĆ CZŁOWIEKIEM
I NA TYM POPRZESTAĆ

/Jonasz Kofta,{Epitafium dla Luisa Armstronga}/

E-learning. Z dedykacją.

1. Jesteś w sieci. Surfujesz, podglądasz, czytasz. Dość rzadko na czymś zatrzymujesz się dłużej. Aż wreszcie "przypadkiem" znajdujesz coś interesującego. Wkrótce okazuje się, że nie możesz się od tego oderwać. Że nie jesteś w stanie przestać czytać.
Zdumiewasz się.
Niedowierzasz.
Po czym skanujesz całość od deski do deski.
Raz.
Drugi raz.
A później jeszcze raz, w końcu ze zrozumieniem.
Odkrywasz nową, nieznaną przestrzeń. Totalnie nieznaną ci galaktykę.
I długo w noc myślisz, jak to możliwe... jak to w tym kraju jest możliwe.
Dochodzisz do wniosku, że ciągle jeszcze niewiele nie wiesz o życiu, choć tak bardzo próbujesz się wczuć.
Dociera do siebie, jak okropnie i bezczelnie jesteś BOGATY (choć bogactwo to wszak pojęcie tak względne...) i jest ci wstyd.
Jeszcze pojęcia nie masz, że właśnie pobierasz bezcenną e-learningową lekcję.
Na dodatek zupełnie darmową.

2. Decydujesz się wysłać mail.
Otrzymujesz odpowiedź.
Cieszysz się z odpowiedzi i cały czas się uczysz.
Próbujesz zrozumieć, choć to niemożliwe. Nie byłeś nigdy w takich butach, nie chodziłeś tymi ścieżkami.I nie wiesz jeszcze, że BUTY staną się w temacie słowem kluczowym.
Na szczęście ktoś, do kogo napisałeś odrobinę odsłania ci swoje światy.
Maleńko, troszeczkę, anonimowo.
Starasz się to ogarnąć na tyle, na ile się da.
Już czujesz, już wiesz, że dotykasz skarbu, który nie ma ceny.
I że mógłbyś go nigdy nie odkryć, nigdy się nie dowiedzieć.
Gdyby nie ta sieć.
Gdyby nie ten człowiek.
Gdyby nie wszystko, co się zadziało.

3. Idziesz na spacer z psem.
Na swojej trasie widzisz człowieka. Mężczyznę.
Postury drobnej, szaty niezbyt czystej, twarzy brodatej.
Mężczyzna niesie trzy reklamówki.
Dwie są przezroczyste, trzecia nie.
W jednej reklamówce widać zgniecione puszki po piwie, w drugiej jedzenie, zapamiętujesz dużą paczkę makaronu. Zawartość reklamówki trzeciej pozostaje tajemnicą. Niemniej jednak już wiesz, że mężczyzna przed chwilą wyszedł z Twojego śmietnika.
A dzięki e-learningowi masz świadomość, ile czasu zajęło mu zebranie tylu puszek. WIESZ, że dziś bardzo ciężko pracował - mimo zimna, mimo deszczu. Jeść przecież trzeba i rachunki płacić też.

Mężczyzna Cię mija, pies sobie sika, ty rzucasz okiem na mężczyzny buty. Buty są bardzo zniszczone (może przeciekają - myślisz), a przecież buty są bardzo, bardzo ważne. I nagle cię olśniewa!
(szybko, szybko, musisz przypomnieć sobie całe e-learningowe szkolenie, zastosować je trzeba bezbłędnie, inaczej klapa, inaczej nic się nie uda!)
- Proszę Pana! - wołasz. Mężczyzna się odwraca.
- Bardzo Pana przepraszam, czy przypadkiem nie potrzebuje Pan butów?
- Potrzebuję - odpowiada mężczyzna. Patrzy na ciebie ze spokojem, bez emocji.
- Czy zechciałby Pan chwilkę poczekać? Mąż właśnie przygotował do oddania buty, które nie są mu już potrzebne, są w dobrym stanie, może Panu się przydadzą?
- A jaki rozmiar? - merytorycznie pyta mężczyzna.
Odpowiadasz. Rozmiar jest za duży, potrzebny jest o dwa numery mniejszy. Mężczyzna pokazuje ci swoje obute stopy i faktycznie, są (jak na mężczyznę) niewielkie.
- Wie pani, ja mimo wszystko je wezmę, może przydadzą się komuś innemu.
- Dobrze - mówisz z radością - proszę chwilkę poczekać, ja tu mieszkam, zaraz Panu przyniosę!
Biegniesz do domu, ciągniesz za sobą opierającego się psa, on nie rozumie, dlaczego spacer tak szybko się skończył.
- Biorę te buty, mam kogoś, kto ich potrzebuje! - wołasz do męża.
- Ale one są dziurawe, bardzo dziurawe! - odpowiada ci twój mężczyzna.
- To po jaką cholerę chciałeś je postawić obok śmietnika, skoro nadają się tylko do wyrzucenia??? - drzesz się jak oszalała. Awanturę jednak odraczasz, teraz trzeba działać, człowiek czeka, trzeba działać szybko.
I nagle cię oświeca. Przecież masz buty w jego rozmiarze - skóra, welur, mało używane, kolor neutralny, poradzisz sobie bez nich abo kupisz nowe. Łapiesz je pospiesznie, na te dziurawe nawet nie patrzysz, wybiegasz razem z butami i psem, pies szczeka, przepraszasz mężczyznę, nie chcesz by myślał że pies szczeka na niego, pies szczeka bo jest szczekliwy, taka jest przecież prawda.
- Znalazłam buty w Pana rozmiarze, czy takie będą odpowiednie? - pytasz.
Mężczyzna bierze buty i bardzo dokładnie je ogląda.
- Tak, są bardzo dobre, mogą być - odpowiada.
Podnosi głowę.
Patrzy ci prosto w oczy.
I uśmiecha się.
- Dziękuję, dziękuję bardzo. Dobrego dnia pani życzę - mówi. - I dużo zdrowia.
I odchodzi.

Pies ciągnie cię mocno, ma potrzebę, którą musi załatwić.
Idziesz dalej i łykasz łzy, łzy smutku (że tak być musi, że taki straszliwy człowieczy los) i łzy radości (przyjął te buty, będzie mu ciepło w stopy). I jeszcze łzy wzruszenia. Bo mężczyzna życzył ci zdrowia. Dawno nie słyszałeś tak prawdziwych, ascetycznie wypowiedzianych, szczerych życzeń.
Wydaje ci się, że e-learning nie poszedł na marne, ale pewności nie masz.

Wracasz do swojego życia.
Zamiast robić awanturę spokojnie tłumaczysz swojemu mężczyźnie, że baaaardzo dziurawe buty trzeba po prostu wyrzucić na śmietnik, że nie wolno nikomu robić nadziei, że jeszcze do czegoś się nadają.
Że to po prostu brak szacunku do człowieka.

P.S. Notkę dedykuję TOBIE.
Ty wiesz.
Za wszystko Ci dziękuję.
Zmieniło się moje postrzeganie, zmieniło się moje życie.
Mało kto ma na mnie taki wpływ, niewielu ludziom na to pozwalam.
Raz jeszcze DZIĘKUJĘ.

wtorek, 10 marca 2015

Czasem tutaj

jest przyjemnie.
Czasem pożytecznie.
Czasem bywa i przyjemnie i pożytecznie.
Dziś jednak nie będzie przyjemnie.
Za to z pewnością pożytecznie.
Post będzie nietypowy, czuję się jednak przynaglona, żeby to wszystko napisać.

Jak wiecie, czytam.
Nie tylko dla przyjemności.
Dość często wybieram pozycje oparte na faktach.
Szczególnie cenię sobie książki dziennikarzy śledczych.
Nie tylko polskich.
Tak się składa, że o takich książkach chyba tu jeszcze nie pisałam.
Nadrobię.

Czasem zdarza mi się trafić na pozycję, która porusza tak bardzo, że długo jeszcze żyje we mnie, choć lektura dawno ukończona. A czasem się zdarza, że nie chce mnie opuścić zupełnie. Że przebijając się przez warstwę emocjonalną pozostawia wewnątrz głęboki ślad.
W myślach.
W świadomości.
Po prostu zmienia moje postrzeganie rzeczywistości.

Wahałabym się, czy tę książkę polecać gdyby nie fakt, że jest ona polisą na życie autora. Te słowa usłyszałam w jednym z ostatnich rozdziałów (książkę mam w formie audiobooka). Autor prosi, żeby o tej książce pisać. Żeby ją polecać. Bo to być może go uratuje.
Zatem robię to, o co prosił.



Książka miała swoją premierę na początku lutego 2015 roku. Autor jest angielskim biznesmenem, który prowadził legalne interesy u naszych wschodnich sąsiadów. Od pewnego czasu stał się jednym z największych osobistych wrogów przywódcy wschodniego mocarstwa. To wyjaśnia, dlaczego jest w niebezpieczeństwie.

Dlaczego tym wrogiem się stał? Otóż miał nadzieję, że uda mu się wygrać walkę o sprawiedliwość. Że może stanąć przeciwko bogacącym się nieprawdopodobnie oligarchom, którzy okradali swoje państwo i okradli też jego posługując się metodami, które mu się nawet nie śniły. Bill Browder nie zdawał sobie sprawy, że w tym kraju nie walczy się uczciwie. Że tam niewygodnych ludzi po prostu się zabija.
Nie wiem, czy wiedział o Annie Politkowskiej (zastrzelona 7 października 2006 roku na progu swojego domu w Moskwie) czy Aleksandrze Litwinienko (otruty promieniotwórczym polonem 23 listopada 2006 roku w Londynie). Przypuszczam, że dowiedział się później, po tym, kiedy 16 listopada 2009 roku zakatowano w więzieniu Siergieja Magnitskiego, rosyjskiego prawnika, człowieka wielkiej wiedzy i wielkiej prawości. Siergieja, którego Bill dobrze znał i bardzo cenił. Człowieka, który bronił jego interesów i który również wierzył w sprawiedliwość. Wierzył w nią nawet wtedy, kiedy go więziono i torturowano. Wierzył do końca.

Po śmierci Magnitskiego Bill Browder bardzo się zmienił. Z człowieka robiącego głównie interesy i pieniądze stał się człowiekiem intensywnie walczącym o sprawiedliwość w imieniu nieżyjącego Magnitskiego, tym razem już z angielskiej perspektywy. Ujął mnie szczególnie zabiegami, jakie przez wiele lat czynił w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Doprowadził do uchwalenia Ustawy Magnitskiego...

Kilka dni po tym, kiedy skończyłam słuchać audiobook dotarły do mnie wieści, że ktoś z Polski również poczynił starania o poruszenie Kongresu USA, w imię sprawiedliwości. Tym kimś jest Pan Antoni Macierewicz.

"- Gdyby już w 2010 r powołano Komisje Międzynarodową badającą okoliczności śmierci prezydenta Kaczyńskiego i polskiej elity w Smoleńsku - mówił Macierewicz - nie doszłoby do ataku na Ukrainę, nie zginęliby pasażerowie malezyjskiego samolotu zestrzelonego przez Rosjan a armia rosyjska nie maszerowałaby dziś na Zachód w kierunku polskich granic i NATO oraz  prawdopodobnie nie zamordowano by Borysa Niemcowa. Wszystkie te wydarzenia są konsekwencja zmowy milczenia nad śmiercią polskiego Prezydenta i całej elity państwa polskiego - dodał. Ponadto poseł podkreślił, że aby zatrzymać Putina konieczne jest wysłuchanie publiczne w Kongresie USA pokazujące jak naprawdę doszło do zamachu smoleńskiego.

Antoni Macierewicz  podkreślił również, że Zespół Parlamentarny dysponuje materiałem dowodowym jednoznacznie wskazującym na odpowiedzialność strony rosyjskiej za katastrofę polskiego Air Force One, który został zniszczony dwoma eksplozjami w powietrzu nad lotniskiem Siewierny".

"Zespół Parlamentarny dysponuje materiałem dowodowym jednoznacznie wskazującym na odpowiedzialność strony rosyjskiej za katastrofę polskiego Air Force One".

Pierwszy raz jasno i dobitnie zostało to nazwane PO IMIENIU.
Bynajmniej ja pierwszy raz to widzę.
I jeśli po kilkuletniej walce i niezliczonych próbach zainteresowania sprawą amerykańskich kongresmenów Bill Browder doprowadził do uchwalenia Ustawy Magnitskiego, to być może starania Pana Macierewicza przyniosą podobne efekty i Prawda ujrzy światło dzienne. Być może USA zainteresują się tematem ze względu na własne bezpieczeństwo, a my na tym skorzystamy. Nie wiadomo tylko, kiedy.
Coś jednak zaczęło się dziać, a ja mam z tego wielką radość.

Temat smoleński budzi różne emocje.
Pana Antoniego Macierewicza różnie się traktuje.
Dla mnie temat z 10 kwietnia 2010 jest niesłychanie ważny, a Pana Antoniego Macierewicza ogromnie szanuję. Zaznaczam, że nie korzystam z żadnych mainstreamowych mediów. Opinię wyrobiłam sobie na podstawie wielu lektur i filmów.

Mam nadzieję, że ewentualni komentujący zachowają się godnie. Obraźliwe teksty wyślę w kosmos bez najmniejszego oporu.

Czerwony alert. Przeczytajcie lub posłuchajcie.
Litwinienko, Politkowska, Magnitski - wygooglajcie.
Poszukajcie filmów na Youtube, jest ich sporo - film o Litwinience, filmy autorstwa Billa Browdera, wywiady i konferencje Pana Macierewicza..
To wszystko ma ogromny ciężar gatunkowy.
Ale warto.
Naprawdę warto.
Po prostu warto wiedzieć.
Czasem tylko... czasem trudno po tym zasnąć.
Jednak - mimo wszystko - warto.

środa, 4 marca 2015

Ostatni dzień

ZLA.
Ja już w formie. Ba - w superformie! Dawno się tak nie czułam:)
Pozostało sprawdzić formę zwierzaka.
Rejestrację zrobiłam wczoraj.

Wita nas doktor. Oczy otwiera... noooo... szeroko:)))
Jest ucieszony.
Zaraza lata mu po gabinecie, obwąchuje co się da.
Długie USG.
Czysto...!
Brak przerzutów:)
Bolesny kręgosłup (dolegliwość nie powiązana z nowotworem), stąd lekki niedowład tylnych łapek.
- No to leczymy ten kręgosłup, to jest w naszej gestii - mówi weterynarz.
A reszta? Reszta nie w naszej, ale każdy miesiąc w zdrowiu zwiększa szanse na przeżycie o 10 %. Po upływie sześciu bezprzerzutowych miesięcy pies powinien żyć aż do końca:) Tako rzecze mój ukochany weterynarz.
A ja mu wierzę.


Udało mi się dziś "złapać" moją mordę. To zdjęcie nie oddaje nawet 10% prawdy o tym skubańcu. Nie oddaje emocji i jest pstryknięte z góry, stąd pies jest jakby zdeformowany:) Ale jest!
Nie mogę wyjść z podziwu dla jej woli życia.
Powiedziałam doktorowi, że podarował nam mnóstwo cennych dni i tygodni.
Że bardzo mu za to dziękuję.
Uścisnęłam ciężką, wielką prawicę.

Wyszłyśmy z nową obrożą przeciw-wszelkim-paskudztwom.
Niech już nic innego mojemu psu nie dokucza prócz tego, co musi.
Jutro odbieram lek przeciwzapalny i przeciwbólowy.
Małpiszon odpoczywa w kojcu, badanie dało mu popalić.
Mam więc jeszcze nadzieję na długie, cudne spacery.
No i czas planować urlop - urlop z psem.
Kiedy wyjeżdżaliśmy zawsze ją zostawialiśmy pod dobrą opieką.
Teraz to jest niemożliwe.
Nie wyobrażam sobie tego nijak.
No bo kto się tak nią zaopiekuje, jak ja? No kto???
Nikt!
Absolutnie nikt:)))

poniedziałek, 2 marca 2015

Kontynuacja

części wątków z poprzedniego posta, choć po prawdzie w głowie kłębi mi się całe mnóstwo innych myśli i emocji, które czekają na uwolnienie. Wszystkiego naraz się nie da. Wszystko w swoim czasie.

Po dwudniowym chorobowym urlopie wróciłam do pracy.
Nie poprawiło się.
W ubiegłą środę czując wielką słabość, rwanie w czaszce oraz ucisk w okolicach oczodołów i nosa po pracy poszłam do lekarza.
Tenże poczynił wywiad, obejrzał mię i osłuchał, po czym machnął obszerną receptę.
A po tym wszystkim mnie wyrzucił.
Na tygodniowe ZLA.
Protestów nie życzył sobie słuchać. Był bardzo stanowczy.

Wzięłam zatem zielony druczek i ruszyłam do domu całą drogę żałośnie płacząc.
Bo praca, którą naprawdę muszę, bynajmniej nie z nadgorliwości.
Bo pies, z którym codziennie wyruszałam na coraz dłuższe spacery.
Bo kręgosłup, który wreszcie odpuścił (!!!) i wypadałoby go dalej w kondycji utrzymać.
A tu perspektywa wyra. Medyk wątpliwości nie pozostawił nijakich.

Pomógł mi mój-ci-on.
Do auta wsadził, do roboty zawiózł, dwie wielkie torby wraz ze mną załadował i do chałupy wtaszczył. Psem obiecał się zająć i jak dotąd dotrzymuje słowa.
Rozpakowawszy torby urządziłam sobie w domu Centrum Zarządzania Pracowania Kryzysowego.
Musielibyście to zobaczyć.
Dwa służbowe laptopy, jeden osobisty, do tego tablet i smartfon.
Zabrakło mi biurkowej powierzchni:)
Pracowałam z wyra z trudem zbierając myśli, zatokowe dolegliwości spowodowały albowiem spore otępienie. Laptopy zmieniałam zależnie od potrzeby, smartfon się gotował z powodu gorącej linii, okresowo też gotował mię się mózg. Na szczęście dałam radę. Od wczoraj czuję wyraźną poprawę, dziś będzie się już pracowało lepiej.
ZLA kończy mi się w środę.

Kilka dni przed chorobą zaczęłam chodzić zepsem na coraz dłuższe spacery.
Pół godziny. Pięćdziesiąt minut. Godzina. Godzina piętnaście... i ciągle jeszcze zostawało jej trochę sił! Wprawdzie do domu gramoliła się z trudem, po czym padała na legowisko radośnie chrapiąc, to jednak jej możliwości mnie zdumiewały. Na dziś mamy spacerową przerwę z wiadomych powodów, wrócimy do tematu, jak ozdrowieję.

W trakcie swojej choroby okrutnie zarosła, a w sierści potworzyły się paskudne kołtuny, w okolicach łap, podbrzusza i brody. Mozolnie wycinałam je nożyczkami, na tyle, na ile psina miała wówczas siły. Trwało to tygodniami, po trochu codziennie cięłam. W rezultacie wyglądała prześmiesznie, w tamtym czasie nie miało to jednak żadnego znaczenia, wszak walczyła o życie.
Kołtunów się pozbyłyśmy, pozostała jednak jeszcze sierść właściwa.
Dobrałam się do niej w sobotę, rozkładając pracę na etapy, żeby zwierzaka nie zmęczyć. Mam dobrą maszynkę, która tnie futro sprawnie i szybko. Ku mojemu zdziwieniu spod grubej warstwy sierści i podszerstka wyłoniło się piękne, dobrze odżywione pieskie ciało. Do końca dnia "docięłam" łepek (nie lubimy, nie lubimy i walczymy), a stworzenie wykąpałam i wysuszyłam.
Zwierz cięcia nie lubi, natomiast uwielbia być obcięty, zatem natychmiast po obróbce ruszył w podskokach na poszukiwanie chętnych do miziania i drapania - brak sierści oznacza bliski kontakt ze skórą, a takie coś to dla zwierza miodzio:)

Od soboty mam w domu pięknego, zadbanego psa.
W niczym nie przypomina zabiedzonej, wychudzonej istoty, jaką była przed operacją.
Przystrzyżona sierść lśni.
Oczy błyszczą, widać w nich sznaucerskie chochliki.
Przy stole podczas naszych posiłków prowadzone są intensywne działania żebracze "na pandę":)
ZAWSZE coś jej daję.
Chrzanię trzymanie wychowawczego fasonu:)

Piszę z wyrka, a ona posapując śpi w jego nogach.
Wlazła tam sama, bez większych trudności.
Czasem podniesie łeb i patrzy, jakby wiedziała, że piszę właśnie o niej.

Statystycznie zbliżamy się do opcji "zero do trzech" miesięcy z pierwotnych "trzy do sześciu".
Dożywa do górnej granicy wyznaczonej przez lekarza.
I nie wybiera się na drugą stronę, jeszcze nie:)

Ciągle nie mogę jej strzelić dobrej fotki - takiej, która oddawałaby prawdę o jej naturze, o wesołości, o chęci do zabaw i psot. Nie tracę nadziei, że mi się uda - wtedy z pewnością Wam ją pokażę:)

Cieszę się.
Cieszę się każdym wspólnym dniem.
Zabiorę ją do doktora, niech ją obejrzy, niech się i on ucieszy, niech znów powie, że to "piekielnie silny pies".
Mam dla niego wielką wdzięczność.
Dał nam tyle dobrych dni.
Chciało mu się chcieć, chciało walczyć.
Nigdy mu tego nie zapomnę.