czwartek, 30 kwietnia 2015

Dziękuję

i podziękowania przekazuję.
Bóg trzyma całą obolałą rodzinę mocno, to takie silne doznanie.
Tak mówią oni sami.
Więc módlcie się, módlmy się ciągle.

Pogrzeb Tomka w sobotę.
Zjedzie się mnóstwo przyjaciół.
Otoczą Matkę i rodzeństwo miłością Bosko - ludzką.
Nie zostaną sami.
Nie chcą być sami, tak mówią.
Chcą być z ludźmi.
Chcą rozmawiać, chcą żyć.
To dobrze, tak myślę.

W połowie maja najmłodsza siostra Tomka ma I Komunię Świętą.
Temu też Matka musi sprostać - dwa tygodnie po pogrzebie...

P.S. A pieniędzy uzbierało się tyle, ile trzeba.
Po prostu wystarczyło.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Ktoś bliski mi

powtarza często, że najgorsza w życiu jest bezsilność.
Już od dawna się z nim zgadzam.

Wczoraj dodzwoniłam się do mamy drugiego z chłopców.
Tej, która jest mi bardzo bliska.
I jej dzieci również.
Powiedziałam jej o zbiórce pieniędzy.
Rozpłakała się.

Nie tykałam najtrudniejszego tematu.
Powiedziała mi sama z siebie, że jest straszliwie rozdarta.
Bo ona chciałaby, żeby żył.
Bo to jej dziecko.
Ale takie życie, jakie ewentualnie go czeka to nie życie.
Matczyny ból nie do wytrzymania.
Wczoraj jeszcze lekarze dawali mu około 10% szans, stan był nadal krytyczny.

Przed chwilą z zebranych pieniędzy robiłam jej przelew, wszak tak najprościej.
Czekałam na sms-kod.
W jednym czasie przyszły trzy sms-y.
Jeden z kodem.
Dwa z informacją...

Tak.
Odszedł.
Nie żyje.
Już nie cierpi.

Ale być w skórze jego matki... no w życiu. Brak mi wyobraźni.
I znów Was proszę.
Ona znosiła to wszystko dzięki pomocy ludzi dobrej woli.
I dzięki "bańce modlitewnej", w której się znalazła.
Tak mi wczoraj powiedziała.
Módlcie się bardzo, módlcie się, ludzie.
To nie Bóg jet autorem tych cierpień, tych śmierci.
Ale tylko On może z tego wyprowadzić dobro.

Tomku - mam nadzieję, że pomknąłeś autostradą prosto do Nieba.
Że masz już nowe, piękne ciało.

Napiszcie w komentarzach, kto do modlitwy się przyłącza.
Przekażę mamie Tomka, kiedy przyjdzie czas.
A Bóg - dzięki Wam - pozwoli jej to wszystko znieść.

niedziela, 26 kwietnia 2015

Jako że

z ostatniej (szóstej - od października licząc) infekcyi,
trwającej (z dzisiejszym - objawowo mocno schyłkowym - dniem włącznie) dwa pełne tygodnie wylazłam byłam bezantybiotycznie i bezzwolnieniowo - świętuję!

Popijam miód mniszkowy własnoręcznie uwarzony, z letnią wodą rozcieńczony (buduje odporność w długim czasokresie).
Mój-ci-on urywa mniszkom łebki, ja warzę.
Mamy już całkiem sporo tego specyfiku:)
Poz tym łykam Spirulinę Pacific - 6  tabletek dziennie.
Do tego jeszcze sok z cytryny, okazjonalnie czosnek z miodem.
Albowiem
zamierzam
być zdrową.

Się zobaczy.
Może się uda?
No niechby!

Jeśli kuracja się powiedzie za dwa tygodnie zaczynam etap hartowania.
Znaczy wracam na rower i kije, niezależnie od pogody.
Się zobaczy.
Czy się uda:)

czwartek, 23 kwietnia 2015

Ważne info!

Jeśli komuś "znika" blog, a pojawiają się jakieś dziwne chińskie znaczki niech koniecznie usunie z bloga wszelkie dodatki, które pochodzą spoza bloggera - bajery, widgety etc. Najbardziej "infekują" blog obce liczniki - mam takie wieści od innych blogujących.
Jagnieszko - jeśli mnie czytasz spróbuj zrobić to, co piszę, problemy powinny zniknąć!

Tak wyglądają "krzaczki" - po próbie otwarcia bloga:


To się działo

już wiele razy.
Trudno spamiętać, trudno policzyć.
Zresztą przecież wcale nie trzeba.
Ci, których to dotyczy pamiętają i pamiętać będą.
Choć nigdy nie poznają szczegółów.

"To" działa niczym kręgi na wodzie.
Ciche rozmowy, sms-y, maile.
Z ucha do ucha, z rąk do rąk.
Nikt nikomu nie patrzy na ręce, nikt niczego nie liczy.

Ostatnia taka sytuacja była we wrześniu ubiegłego roku.
Chyba o niej nie pisałam.
Bliskiej koleżance nagle bardzo ciężko zachorowało dziecko.
W krótkim czasie potrzebne były większe pieniądze.
Telefon z pytaniem, czy mogę coś zrobić.
Ależ jasne!

Złapałam kopertę, poleciałam do kilku starannie wybranych osób.
Nie patrzyłam, ile do koperty wkładają.
Później poprosiłam męża, żebyśmy się dołożyli (jego rękami), po czym jeszcze po cichu dołożyłam się sama.
Kopertę zakleiłam nie wiedząc, ile w niej było.
W określonym czasie i miejscu przekazałam ją konkretnej osobie.
W międzyczasie działali inni.
Potrzebująca rodzina dostała dokładnie tyle, ile potrzebowała.
Płakali z wdzięczności.
I do dziś nie wiedzą, komu dziękować.
Bo nie wiedzą, kto brał udział w akcji.
I nie wiedzą, kto ile dał.
I się nie dowiedzą.
Bo tego nie wie nikt:)

Dziś, przed chwilą dostałam sms, że mama podpalonego chłopca, tego, który przeżył jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej.
Zatem "to" będzie się działo kolejny raz.
Właśnie się zaczyna.
Idę poszukać koperty.
Inni z pewnością też wzięli się już do roboty.

P.S. Koperta już nie jest pusta.
Cztery osoby już coś włożyły, nie wiem ile.
Ja będę piąta.
Może jeszcze kogoś znajdę.

Nie możemy sprawić, żeby będący ciągle w stanie krytycznym chłopak odzyskał zdrowie.
Ale możemy pozwolić jego mamie nie martwić się o byt.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Kochani,

róbmy kopie zapasowe naszych blogów.
Opcja "ustawienia - narzędzia bloga - eksportuj bloga".
Ostatnio dzieją się dziwne rzeczy, właściciele blogów lub odwiedzający zamiast bloga widzą dziwne krzaczki.
Przed chwilą czytałam info, że to samo spotkało naszą koleżankę z wordpressa.
Próbowałam, nie mogę wejść na jej stronę.
A za moment nie mogłam się dostać na fejsową stronę udostępnioną przez kogoś innego.

Róbmy kopie - szkoda by było stracić to, co przez lata napisaliśmy.

Edytowane przed chwilą - żeby nie było, ja już zrobiłam, plik mam na twardym dysku.

sobota, 18 kwietnia 2015

Rosół, pies, mniszek, zamach, włóczki.

Cokolwiek by się nie działo oprócz modlitwy nie mogę NIC.
Dlatego na siłę staram się żyć swoim życiem.
Na siłę, bo myśli są niepokorne.
I nieposłuszne.

Właśnie gotuję aromatyczny rosół.
Rosół to dobra rzecz na skołatane nerwy i na wzmocnienie, rosół to taka rzecz prosta dla każdego, kto nie ma poparzonego przełyku i może go przełknąć.
Pachnie w całym domu.
Zaraz ugotuję makaron.

Pies czuje się różnie, ale zdecydowanie żyje na całego.
Ma kłopoty z apetytem, kłopoty selektywne nieco, bo własną michę z suchą karmą omija, natomiast chętnie podżera razowy chlebek z pasztetem z pańskiego stołu, na ten przykład.
Zamierzam go dziś oszwabić.
Kiedy ugotuje się rosół rozmoczę w nim kilka suchych psich chrupek, dodam gotowaną rozgniecioną marchewkę i trochę pokrojonego mięsa, zrobię z tego jednolitą papkę i gadzinę nakarmię z ręki. Jak znam życie da się zrobić w bambuko i wciągnie do ostatniego kęsa.

W ogrodzie mamy multum mleczajstwa, czyli po mądremu mniszka lekarskiego. Żółto, aż strach! Dziś planowane są (a właściwie juz realizowane, mężowskimi rencamy) kwiatowe zbiory, po czym będę warzyć miód mniszkowy (wygooglajcie sobie) - prosty jak konstrukcja cepa, sprawdzony w rodzinie, wspomaga odporność.
A z odpornością u mnie kiepsko, od tygodnia kolejna porządna infekcja. Na szczęście bez ZLA i antybiotyku, na szczęście organizm walczy (przed południem walczy pracując, popołudniami walczy w poziomie), muszę więc wysłać na front dodatkowe wojska mniszkowe. Póki co lecą miody, cytryny w ilościach hurtowych, tran oraz imbir. W drodze jest Spirulina Pacific. Jeśli tę infekcję pokonam bezchemicznie będę się cieszyć jak dzika norka.

Dotarł "Zamach na prawdę" Małgorzaty Wassermann. Dawkuję go sobie, bo w połączeniu z lokalnymi "atrakcjami" (dwa dni temu zginął w wypadku brat znajomej, wspominałam? Chyba nie. Jakby tych płonących było mało...) stanowi mieszankę piorunującą. Więc dawkuję, a jak już nie mogę to po prostu rzucam w kąt.

Włóczki leżą i patrzą, coś tam kombinuję z jedwabiem ale średnio to widzę i pewnie będę pruć, nie umiem się skupić na projektowaniu. To minie, wiem, trzeba poczekać.

Co u Was? Co dziś robicie - gotujecie, sprzątacie, pracujecie w ogrodzie - co robicie ZWYCZAJNEGO? Poczytałabym... piszcie, jeśli wola i łaska, jestem głodna codzienności.

P.S. Przed chwilką wysłałam SMS-a: "Wiesz może, co u T.?"
Odpowiedź: "Lepiej. Przeszczepiono mu skórę na ręce, goi się. Czekamy."

????
Co może być dalej po TAKIM poparzeniu???
... czy jest na sali lekarz...?

piątek, 17 kwietnia 2015

Dwóch.

Było ich dwóch.
Jeden umarł w nocy.
Ten mniej poparzony.

Drugi żyje i jakby lekko się poprawia.
To wszystko, co wiem na pewno.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Powinnam... czy nie powinnam?

Pisać TAKIE rzeczy???

Sms, otrzymany przed chwilą:

"Dorotko, dzielę się tym, co WIEM. Jeden z chłopców w stanie bez nadziei - informacja z wczorajszej nocy. Drugi 5-10% szans. Była dziś u mnie jego koleżanka, która rozmawiała z jego mamą. Podobno jeśli nastąpi zwrot i uda się go uratować ma nie mieć ręki, obu nóg i wzroku :("

Ta wiadomość jest w pełni WIARY GODNA.
TA osoba (autorka sms-a) nie rzuca słów na wiatr.

Ten chłopiec, co bez nadziei to ten, którego znam mniej.
Tego, któremu nadzieja pisana znam dobrze.
I jego mamę...

JA wolałabym śmierć.
... a może tylko tak mi się wydaje...?

P.S. Jeśli dostanę od Was w dziób ten post zniknie.
Straciłam umiejętność oceny sytuacji.

środa, 15 kwietnia 2015

Niczego

więcej na dziś nie wiem, zatem nie zapodam.
Nie mam też siły focić udziergów.
Nie mam.
Niech będzie mi wybaczone.
Zupełnie na nic nie mam siły.

Zatem udaję się na spoczynek.
Mąż wyprowadzi psa. Uprosiłam.
Ja mogę już leżeć i pachnieć.
I nie zawaham się tego uczynić.

Zjadłam późny obiad.
Dopijam herbatę.
Teraz będę się regenerować.
Nawet telefon ustawiłam w tryb "udaję-że-mnie-nie-ma".

P.S. Nie wierzcie mainstreamowym mediom, jeśli będą coś w temacie publikować.
Guzik wiedzą.
Dam znać, jeśli cokolwiek wiedzieć będę.
Najwcześniej jutro.

P.S. Modlący - módlcie się.
Niezbyt dokładnie wiem, o co.
Na pewno o pokój serca dla dwóch obolałych matek.
Jeszcze tyle przed nimi...

wtorek, 14 kwietnia 2015

Z bardzo wiarygodnych źródeł

napływają równie BARDZO niewiarygodne informacje.
Winna zatem jestem sprostowanie.
OBAJ chłopcy żyją.
Mają się KRYTYCZNIE.
Dopóki pięć razy nie sprawdzę niczego więcej w temacie nie napiszę.
Wstyd i hańba podawać TAKIE nieprawdziwe informacje.

Nawet poważnym ludziom nie można ufać.
Bardzo Was, moi czytelnicy, przepraszam.
To się już nie powtórzy.
Na TEN temat napiszę, jeśli będę miała całkowitą pewność.

Jest bardzo źle, to oczywiste.
Co się stało, się nie odstanie, szanse na życie są nikłe.
Niemniej jednak jest mi wstyd.
Raz jeszcze proszę - wybaczcie.

Napiszcie, że wybaczacie...

P.S. Czyżbym miała iść spać bez choćby jednego wybaczenia...?

Ja... chyba...

jestem bardzo zmęczona tym, w co się ostatnio angażuję.
Czuję, że mogę się skończyć.
Dlatego... dlatego kończę.
Z przerastającymi mnie tematami.
Bo nie mogę sobie pozwolić na życie na krawędzi.
Bo to jednak nie moja krawędź, moja czeka, moja gdzieś się czai, muszę na nią oszczędzać siły, nie jestem ze stali.

Od tego ostatniego tematu tak do końca mentalnie uciec nie mogę, choćbym chciała.
Całe miasto huczy.
Całe miasto MÓWI.
Na miejsce zdarzenia wędrują pielgrzymki.
Na szczęście mam dostęp do wiarygodnych INFORMACJI.
Plotki omijają mnie szerokim łukiem, bo ich nie słucham.

Jeden z chłopców/mężczyzn już nie żyje.
(okazuje się, że też go znałam i często widywałam, nie wiedziałam, że to on...)
Ten mniej poparzony.
Miał inne poważne schorzenia, one przyczyniły się do szybszego odejścia.
Drugi chyba jeszcze się trzyma, ale szanse ma prawie zerowe.
To ten, którego znałam od wczesnego dzieciństwa.

Nie mam na ten moment żadnych nowych wiadomości.
Nie mam też z nikim kontaktu.
Pozostaje czekać.
Na nekrolog.
Na pogrzeb, na który będę chciała pójść.
Ten pierwszy.
O następnym będę myśleć, jeśli będzie.

Zanurzam się w druty, audiobook, prasowanie, gotowanie.
W MOJE życie.
Po prostu muszę.
Postaram się na jutro sfocić jakiś udzierg.
Postaram się.

Nieutulone w rozpaczy Matki oraz ich Synów chowam głęboko w sercu.
Módlcie się, proszę.
O serca spokój... i o pokój...

Jeśli czegoś nowego się dowiem, dam znać.
Dopiszę do tego posta.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Masz słabe nerwy - nie czytaj.

Ostrzegam!

Wstęp.

W każdy roboczy dzień średnio wczesnym rankiem idę do pracy.
Mam blisko - chodzę, nie jeżdżę.
ICH widuję od pewnego czasu.
Może od kilku tygodni.
Mijają mnie, idą przede mną lub za mną.

Drobni, niewysocy, niżsi niż ja.
Z reguły dwóch, czasem jeden.
Rozbiegane, złe oczy. Szalone.
Szczurze (przepraszam) pyszczki.
Nie jestem strachliwa. ICH się boję.
Niby niewielcy, ale jakby coś wokół nich się snuło.
Jakiś mrok.
Są w kontakcie, porozumiewają się wzrokiem i gestami.
Prawie nic nie mówią.
Mam wrażenie, że są głodni.
Nie wiem tylko, czego...

Któregoś dnia wydawało mi się, że się na mnie szykują.
Nie wiedziałam na co.
Raczej na "dobra" które miałam w torebce niż na mnie samą - miejsce jest publiczne, można kogoś okraść lub trzepnąć w czaszkę i zwiać, zgwałcić mimo wszystko trudniej.
Nieoczekiwanie na drodze pojawił się ktoś jeszcze, ONI odstąpili od zamiaru... bądź też go nawet nie powzięli.
Nie chcę tego wiedzieć.

Rozwinięcie.

Pracując sprawnie i wydajnie dzisiejszym wczesnym popołudniem dowiedziałam się, że rano miało miejsce pewne zdarzenie.
(szykując się do pracy słyszałam straż i karetki, średnio mnie to rusza, szpital jest blisko).
Jeden z lokali w moim mieście ktoś podlał obficie benzyną, rankiem, tuż przed karetkami.
Zapłonęli dwaj młodzi mężczyźni, w tymże lokalu pracujący.
Niczym pochodnie wybiegli na ulicę, po czym zemdleni padli.
Później ta straż i karetki, jeszcze później helikopter, jego już nie słyszałam.

Zakończenie.

Pierwszy Młody Mężczyzna to syn bardzo bliskiej mi koleżanki. Znam chłopaka osobiście od lat.
Ma 5% szansy na przeżycie. Może... może już...
Drugi Młody Mężczyzna jest synem kogoś, kogo również osobiście znam.
Ma tylko kilka procent więcej.
... modlić się dla nich o życie czy o szybką śmierć...?
Bo nie wiem.
No i matki, matki, też jestem matką i sobie-nie-wyobrażam, nijak.
Do matki Pierwszego nawet nie próbuję dzwonić.
Mam wiarygodne wieści z drugiej ręki.
Właśnie dzwoniłam, do tej "drugiej ręki", nie mogła rozmawiać, coś ważnego na froncie się dzieje.

Post scriptum.

Pierwsze skojarzenie to mężczyźni o rozbieganych, złych oczach.
O szczurzych twarzach.
Niekoniecznie tak być musi.
Ale przecież MOŻE.

I przecież MOŻE być tak, że zupełnie nieoczekiwanie ktoś obleje Cię benzyną i podpali. Żywcem.
Straciłam dziś coś bardzo cennego.
Straciłam poczucie bezpieczeństwa.
Przecież to się dzieje TU i TERAZ.
A lepiej - lepiej to raczej nie będzie.
Gdzieś za uszami bezgłośnie brzmi mi "Droga"...

Przepraszam.
Post jest bardzo trudny.
Ostrzegałam.

piątek, 10 kwietnia 2015

"ZAMACH NA PRAWDĘ"

Kiedy brak

własnych sensownych słów trzeba pozwolić przemówić Poecie.
W piątą rocznicę Smoleńska, w piątą rocznicę Drugiego Katynia.
Z nadzieją, że Prawda zostanie poznana, a świat wreszcie przyjmie Zabitych na spokojne łoże...
Z dedykacją dla Prawych, których dziś tak bardzo brakuje. 
I których jak dotąd nikt nie może zastąpić.
Dziś, 10.04.2015.
Pięć lat po tym Strasznym Dniu.

1
Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie,
Że ci ze złota statuę lud niesie,
Otruwszy pierwéj...

Coś ty Italii zrobił, Alighiery,
Że ci dwa groby stawi lud nieszczery,
Wygnawszy pierwéj...

Coś ty, Kolumbie, zrobił Europie,
Że ci trzy groby we trzech miejscach kopie,
Okuwszy pierwéj...

Coś ty uczynił swoim, Camoensie,
Że po raz drugi grób twój grabarz trzęsie,
Zgłodziwszy pierwéj...

Coś ty, Kościuszko, zawinił na świecie,
Że dwa cię głazy we dwu stronach gniecie,
Bez miejsca pierwéj....

Coś ty uczynił światu, Napolionie,
Że cię w dwa groby zamknięto po zgonie,
Zamknąwszy pierwéj.....

Coś ty uczynił ludziom, Mickiewiczu?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2
Więc mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie,
Gdzie? kiedy? w jakim sensie i obliczu?
Bo grób twój jeszcze odemkną powtórnie,
Inaczej będą głosić twe zasługi
I łez wylanych dziś będą się wstydzić,
A lać ci będą łzy potęgi drugiej
Ci, co człowiekiem nie mogli cię widziéć...

3
Każdego z takich, jak ty, świat nie może
Od razu przyjąć na spokojne łoże,
I nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem,
Bo glina w glinę wtapia się bez przerwy,
Gdy sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem
Później... lub pierwéj...

                                               C.K. Norwid.

P.S. Rodziny są tutaj. I mnóstwo bezcennych materiałów, PRAWDZIWYCH materiałów. 
Warto tam zaglądać, warto czytać, warto.  

A tu bardzo ciekawa wypowiedź, trafiłam na nią wczoraj.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Nazbierało się tego

Oj, nazbierało:)
Cyknęłam fotkę zbiorczą, taki uroczy bałaganik, niestety wyszła nieostra, a na powtórkę nie mam już czasu.
To lecę po kolei.

To już znacie - czeka tylko na połączenie i wykończenie. A właściwie czekają obie, bo są dwie, widać?
Dolna czeka na ostatni rządek i wciągnięcie nitek, przy górnej (większej) będzie jeszcze sporo pracy:


Z pokazywanych onegdaj kłębków malabrigo arroyo powstały cztery czapki i dwa kominy, czapki skończone, kominom tylko nitki, a całości porządne sfocenie, ale póki co pokazuję, jak mam:


Tunika arroyo vaa skończona (tylko nitki, nitki, nitki), zdjęcie fatalne, ale MUSIAŁAM,  a udzierg się suszi:) Już wiem, że będzie potrzebna niewielka przeróbka, zrobię ją ogólnie znanym chitrym sposobem i zajmie mi to nie więcej, niż jeden wieczór:
 

Poniżej próbkuję, to bawełna z wiskozą lana gatto, bawię się pierwszym z brzegu ściegiem, ciężko się przestawić ze sprężystego malabrigo na sznurek, ale muszę potrenować:) Podoba mi się to, co widzę, muszę pomyśleć nad jakimś ażurem, wszak to ma być udzierg letni, nie wiem tylko, czy tego typu włókno dobrze mi się zblokuje. Pięknie proszę o podpowiedź, nigdy jeszcze nic z takiej mieszanki nie robiłam i nie wiem, czego się spodziewać. Wiem, że będzie to dzianina lejąca się, ale czy się zblokuje? Poradźcie coś, pliiiis.


A teraz kompletna nieprzyzwoitość, po prostu nie wiem, jak się wytłumaczyć, ale TO chodziło za mną już strasznie długo i wreszcie się zdecydowałam. Planuję czarną bluzkę i białą tunikę, muszą być ażury, lekkość, zwiewność - jedwabie i koronki jednym słowem. Pomysłu jeszcze nie mam, słabo mi na samą myśl, że mam się za TO wziąć, trzeba się będzie przełamać:)


Zakładkę do książki dostałam od jednej z blogokoleżanek, bardzo ją lubię, choć ostatnio towarzyszą mi głównie audiobooki z tabletu lub kindelek:)

Przy ostatnich dziergankach  towarzyszyła mi "Droga". Bardzo trudna lektura, trzeba do niej mocnych nerwów. Niemniej to dobra książka. Tak myślę.


Okładka produktu


(zdjęcie z serwisu audioteka.pl)

Serdeczności wszystkim zaglądającym:*

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

I jest jak zwykle

NIEZWYKLE.

Bo przecież Ten czas, Ta śmierć, Ten grób.
Ta Sobotnia Wielka Cisza.
I Ten Poranek, kiedy we wnętrzu zostaje jedynie zwój białych szat.

"Zabrano Pana i nie wiemy, gdzie go położono!".
Rozdziawione usta pierwszych świadków Wielkiego Pustostanu.
Kobieta, ta ladacznica co ją z więzów wyzwolił, której pozwala się zobaczyć jako pierwszej, jak zwykle wywracając wszystko do góry nogami.
Kocham Go za to i uwielbiam:)

Jestem Jego, cokolwiek i gdziekolwiek się zdarzy.
W moich żyłach płynie Jego Krew, królewska Krew.
Jestem Jego, bo mnie kocha i nie przestanie.
Bylebym nigdy o tym nie zapomniała.
A zresztą.
Jeśli zapomnę to będzie mi przypomniane.

Świętujemy w siódemkę.
Spokojnie, niespiesznie, bez opasłych brzuchów, bez niestrawności.
Kobiety niezmęczone, uśmiechnięte i wystrojone, mężczyźni zadowoleni.
Niczego nam nie brakuje, choć wszystkiego jest niewiele.

Bawimy się.
Rozrzut wiekowy - 73 lata, ha!
Na czołach mamy przyklejone karteczki, każdy na podstawie zadanych innym pytań z możliwą odpowiedzią "tak" lub "nie" ma odgadnąć, kim jest. Wiemy, że jesteśmy zwierzętami. Jestem papugą i wcale nie idzie mi łatwo:)))

Drugą rundę ordynuje junior i mówi, że teraz to on będzie wymyślał i że to będą czynności, no takie po prostu czynności. Wypisuje dane na karteczkach, oblepia nam czoła.
Stajemy w szranki.
Rżymy do wypęku.
Odgaduję z trudem.
Zobaczcie, w co mnie wrobił:


 Przydałaby się enigma:)))


 Wieczorem dzwoni tato. Ten ziemski.
"Wiesz córeczko, chciałem ci coś powiedzieć.
Bo zapomniałem, wiesz, ja czasem zapominam.
Wyjątkowo pięknie dzisiaj wyglądałaś".
Wzruszam się, choć mówi mi to zawsze, kiedy jest takiego zdania.
Wzruszam, bo nie wiem, jak długo jeszcze.

Tak się wychowuje kobiety, które nie mają kompleksów na punkcie swojego wyglądu.
Nie mają ich nawet wtedy, kiedy tracą młodość.
Ojcowie, mówcie swoim córkom, że je kochacie.
I że są piękne.
Tego skarbu nie da się przecenić.
I prościej jest wtedy do pewności, że w ich żyłach płynie Królewska Krew.
Jego Krew.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Miałam zniknąć,

ale jeszcze wpadłam.
Coś mi się przypomniało.

Przez wiele lat przykładałam się bardzo do organizacji świąt wszelakich, głównie pod względem kulinarnym. Z tak zwanych przyczyn niezależnych byłam w tym sama, centrum świętowania natomiast zawsze było u mnie.
Pierwsze lata były cudne, latałam jak fryga, miałam mnóstwo sił i jeszcze więcej pomysłów i chęci.
Po pewnym czasie okoliczności się zmieniły, wiele lat chorowałam, starałam się bardzo, ale po ciężkiej harówie padałam na pysk, a z prawdziwego świętowania niewiele zostawało, bo nie miałam sił.

Później przyszedł czas, że pomagała mi mama i było trochę lżej, ale logistyka i tak była na mojej głowie.
Po jakimś czasie mama już mi w niczym pomóc nie mogła, teraz z kolei ona bardzo chorowała, często nawet w świątecznych uroczystościach uczestniczyć nie mogła. Na dodatek przekwalifikowałam się zawodowo i tak się rokrocznie składało (i nadal składa), że ekstremum i apogeum pracowe ma miejsce w okolicach tak Świąt Bożego Narodzenia, jak i Wielkiej Nocy. Nic dodać, nic ująć.

Poszłam już wtedy po rozum do głowy i chciałam ograniczyć ilość potraw, zminimalizować ilość pracy. Niestety w tym czasie w wiek "budowania siebie" jako pani domu weszła moja córka. Uczyniła siebie organizatorem (cieszyłam się), zatem wymyślała menu (wyczynowe:), dekorowała chałupę, dzieliła robotę pomiędzy nas dwie. Żarcia było do rozparcia, my obie wykończone do imentu. Nie chciałam jednak psuć jej planów i szłam za ciosem.

Minęło parę lat, aż nadszedł ubiegłoroczny grudzień.
I wówczas do akcji wkroczył mój mąż.
Po świętach.
Rzekł, że on sobie nie życzy mieć w chałupie wykończoną żonę i stosy żarcia, których nikt nie jest w stanie przejeść. Wtórował mu zięć - też wolał mieć uśmiechniętą kobitę i zdecydowanie mniej przysmaków.
Poza tym nasi panowie mało się angażują w domowe prace - tak mamy, próbowałyśmy, nie da się tego zmienić, zatem walczyli tak jakby o sprawiedliwość.

Pozostało dogadać się z ambitną kulinarnie córką. Ja nie chciałam tego robić, wziął to na siebie mąż.
Skutek jest fantastyczny:)
Ona w tym roku piecze mięsa (jest w tym świetna), ja piekę dwa ciasta (według życzenia naszych panów), robię jajka w sosie tatarskim i jakąś prostą sałatkę. Mąż upiecze pyszny chleb, sprzątania jest niewiele, więc tegoroczny świąteczny stres kulinarno - sprzątaczy totalnie mnie omija. Okna mam BRUDNE, kiedy była piękna pogoda to chorowałam, teraz jest armagedon i nie zamierzam ich myć. W gronie moich sąsiadek będę się wyróżniać:)

Ten plan został wdrożony raz na zawsze, pilnować tego ma mąż i zaprawdę powiadam wam,  on to zrobi:)
A ja?
Ja cieszę się jak dzika norka:)
Dorżnięta sprawami zawodowymi (do 31 marca) tak, że aż płakałam ze zmęczenia i bezsilności mogę sobie teraz pozwolić na powoooolne sprzątanie, niespieeeeeszne kucharzenie... oraz pościk na blogu:)

Ciekawam, jak to wygląda u Was.
Zapracowujecie się na amen czy też nie?
Nie warto.
Naprawdę myślę, że nie warto:)
A mężu memu jestem dozgonnie wdzięczna:***