środa, 11 maja 2011

Plagi prawie egipskie

1. Auto dalej na warsztacie (drugi tydzień). Głowica silnika po regeneracji, silnik nie działa jak należy. Fachmani szukają usterki, my czekamy. Cierpliwie. Ale gdzieś w głębi czai się pytanie, co jest nie tak z tym samochodem... No i bardzo brakuje pojazdu - tak wielu spraw nie można bez niego załatwić.

2. Rodzice mocno chorzy i trudno im samym, niedługo będzie już trzeba towarzyszyć im w codziennych czynnościach. Byłam niedawno, żal mi ścisnął serce. Chcę przy nich być, a nie mogę. I plagą jest, że nie mogę! Pracuję długo, a później się uczę, nie mogę tego zmienić, nawet roku powtarzać nie mogę, bo nie będzie już mojego kierunku. Nieludzka jest konieczność dokonywania takich wyborów...

3. U rodziców od wczoraj poważna awaria związana z elektryką. Dobra obca dusza im pomaga i robi co może, bo córeczka próbuje pisać licencjat, a zięć walczy z samochodem, wykonuje dziesiątki telefonów, załatwia różne sprawy - i czeka na wiadomość, kiedy będzie biegiem musiał brać urlop i jechać po auto. Nie umiem się pogodzić z tym, że znów mnie przy nich nie ma!

4. Licencjat jak krew z nosa. Opór materii nie do opisania. Zakleszczyłam się, zablokowałam, masakra! A przecież mam pisać z tematu, w którym siedzę! Jestem praktykiem, a licencjat to nie praca typowo naukowa, a bardziej praktyczna (przed chwilą dostałam wiadomość, że jak się uprę to napiszę w tydzień. Próbuję w to uwierzyć - ambicji naukowych nie mam, moje priorytety są inne).

5. Liczę dni do końca czerwca - wtedy dzieci idą na swoje. Ogłoszę odzyskanie niepodległości. Cholernie ciężko mi się skupić na pisaniu, kiedy po domu lata mały grzdyl, nie umiem pracować w hałasie, nie mam podzielności uwagi. Oprócz tego cała masa innych problemów, ale aż tak wywlekać flaków na blogu nie będę.

6. Ciężkie są dla mnie te ostatnie miesiące. Od śmierci teścia się zaczęło... Ostatnio wracam myślami do tamtych dni, jakbym przeżywała wszystko na nowo, z innej perspektywy. Trudne jest umieranie i nijak tego przeskoczyć ani obejść... I trzeba przez to przejść samemu. I tak trudno wtedy przekazać, czego się potrzebuje, jak można ulżyć... To mnie porusza najmocniej.

Rozpisałam się bo czuję, że może mnie tu być dużo mniej. Czułam potrzebę napisania tego wszystkiego. Jak mam pięć minut to czasem dziergnę ze dwa rządki, ale od tego dzianiny zbytnio nie przybywa.
Więc niczego nowego też na razie nie pokażę...

Jakbym na trochę zamilkła to się nie martwcie - wrócę, jak tylko wszystko się rozwiąże i poukłada. I proszę Boga, żeby na razie nie było już żadnych nowości w temacie zwanym "Życie".
Bo jakoś tak uginam się pod tym, co już jest (nie o wszystkim napisałam, jest tego więcej).
A wiem przecież, że nadchodzi czas bardzo trudny - czas rozstawania się na wieczność z najbliższymi.
Tak będzie, nie ucieknę od tego, próbę generalną już miałam.
Chciałabym, żeby mi wystarczyło sił, by moich najbliższych doholować do Portu.
I tylko o to proszę...

Ściskam wszystkich serdecznie!

14 komentarze:

in. pisze...

jestem z Tobą. myślę ciepło.
wierzę, że ciemne chmury przejdą.
mocno ściskam.

Frasia pisze...

Dorotko - posyłam mnóstwo ciepłych myśli i pozytywnej energii :). Życzę Ci, żeby wszystko się rozwiązało i poukładało tak jak powinno, a także, żeby już nie było żadnych niespodzianek - no chyba,że z gatunku tych radosnych :).
Trzymaj się - będzie dobrze!!! Przytulam :)

Agata pisze...

wiesz co, patrząc na ludzi którzy mnie otaczają widzę, że Niebiosa cięzkie sprawy zrzucają na ludzi, którzy mogą je unieść. Ty silna jesteś, poradzisz sobie z problemami.
trzymaj się!

makajka pisze...

Piękny, mądry wpis. Jeśli "dzieciaki idą na swoje", to jesteśmy na podobnym przystanku. Rozumiem i mam podobnie.
Pozdrawiam.

vipek pisze...

Dasz radę.Po wszystkim stwierdzisz, że pisanie licencjatu było jak najmniej kłopotliwe w tym rozwichrzonym życiu.Swój pisałam 3 lata temu i też ciężko było się zebrać, ale siekiera nad głową daje bodźca i 5 dni wystarczy.
Najważniejsze to głowa do góry i codzienny poranek z twarzą w lustrze z mottem"będzie dobrze".
Pozdrawiam cieplutko i trzymam kciuki

Kankanka pisze...

O matko! Za co Ty w tyłek zbierasz????

Myślą przy Tobie i podania też ślę.

ovillo pisze...

Pamiętam i posyłam cieplutkie myśli.
Dasz radę!

malaala pisze...

Kiedyś w jednym romansidle pastor do swej córki powiedział ,że ,,Bóg nie zsyła większego ciężaru niż może unieść człowiek "oby to była prawda!!!Dobrze,że piszesz o tym ,bo trzeba się dzielić swoimi zarówno radościami jak i smutkami!!!Trzymaj się cieplutko!!!!

tkaitka pisze...

Coś się porobiło na blogach do kwadratu, bo już niby wszystko jest, a z komentarzami to tak, to siak.
No i to są nasze kochane a przyziemne sprawy, wybory konieczne - w gruncie rzeczy tak naprawdę niemożliwe. I w tej otoczce - sprawy całkiem zasadnicze - RODZICE. Znam kogoś, kto zrezygnował z dobrze płatnej pracy na zachodzie, by być przy wcale nie samotnej a tylko bardzo chorej teściowej.I kogoś innego, kto wyjechał i nie wrócił, choć samotna rodzona matka się rozchorowała.To są takie trudne sprawy!
Licencjat pewnie walczy o priorytet w Twojej głowie. Jak wywalczy - pójdzie jak z płatka.
A jednak nie zamartwiaj się . Znasz zasadę "co cię nie zabije - to cie wzmocni".Dokonasz właściwych wyborów, to się musi poukładać.
W każdym razie tego Ci z całego serca życzę.

Agata pisze...

Dora, mądrości wielkiej nie napisałam zanim się wszystko wykrzaczyło i poznikało, ale powtórzę się: zauważyłam, że Niebiosa ciężkie sprawy zsyłają na ludzi, którzą są w stanie je unieść. Ty jesteś silna, poradzisz sobie.
Trzymaj się!

Dorothea pisze...

Tkaitka - rodzice póki co na razie tak słabi i schorowani, że trzeba robić zakupy, sprzątać, gotować. Nie przyznawali się, że jest tak źle! Chcieli, żebym spokojnie pisała i skończyła studia, które mi pozwolą utrzymać pracę, bo to o to chodzi...
A stracić pracę, jak się jest 50+ to brak szansy na inną.
Dziś już nie mam dylematu, już znam prawdę, już wiem, co mam robić i gdzie być.
Nie zastawię ich samych, nie ma takiej opcji.
Nie mając przy sobie bliskiej osoby, która zajmie się tym, czym oni nie są w stanie tracą poczucie bezpieczeństwa.
Cały świat poczeka i da sobie radę beze mnie, oni nie.
Dziś długo byłam u nich, porobiłam co trzeba, pobyłam, pogadaliśmy. Już są inni - pogodniejsi, spokojniejsi, nie-sami.
I mam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu i mam pokój w sercu.
O resztę... niech się Pan Bóg martwi:)
Ja tam Mu wierzę!

Dorothea pisze...

Agata - ja silna???
Czy ja naprawdę sprawiam takie wrażenie?
Nie jestem silna. Taka jest prawda.
Jestem bardzo krucha, uwierz mi, wiem, jaka jestem.
Tylko On jest moją siłą - i jeśli cokolwiek widzisz to nie moje to jest, naprawdę.

Sylwka35 pisze...

Dorotko - głowa do góry, będzie lepiej, NA PEWNO !!!

tuptup pisze...

kochana, jak będzie czas na holowanie to doholujesz :*

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)