wtorek, 24 stycznia 2012

Blondyn w wersji "Islandic":)

Udzierg szczególny, z drugim dnem i z podtekstem, dziś się nie uda tego pokazać ani też nie napiszę, o co chodzi:)
Być może w niedzielę będzie ciekawa wycieczka, a po niej zdjęcia na egzemplarzu żywym - i bynajmniej nie blondynie - i wtedy napiszę więcej.

W poszukiwaniu modela wlazłam do małego sklepiku. Pani zrobiła oczy jak złotówki usłyszawszy, że mam sweter do sfocenia i że potrzebuję plastikowego chłopa:) Niemniej jednak dała się naprosić, we wszystkim mi pomogła i nie wzięła ani złotówki, choć chciałam zapłacić - wdzięczność moja dozgonna:)

Najlepszy egzemplarz, przystojny brunet był na wystawie - i gość był nie do ruszenia. No po prostu nie i już - odziany, dopięty, miał się prezentować i był kłopotliwy w demontażu. Nie upierałam się, zależało mi, żeby w ogóle byłe jakiś men - zadowoliłam się blondynem, choć nie był w moim typie:)

Odkręciłyśmy rączki (nawiasem mówiąc bez dłoni!:), nadziałyśmy na niego sweter - i oto proszę państwa islandzki sweter wydanie drugie w wersji męskiej na blondynie w dżinsach, blondynie bez dłoni:


Okoliczności "przyrody" (znaczy składu ciuchów i innych rupieci) wyeliminować się nie dało - sklepik malutki, przestrzeni zdecydowanie brakowało.
Tu zbliżenie, proszę państwa:


Tu mamy jeszcze większe zbliżenie - ach, tych ust korale...:)))



Tutaj mamy karczek z wrabianym wzorem - taki detal dla ciekawych:


I jeszcze bliżej...:)))



A tu zaczyna się kolejny etap, a właściwie temat:)
Dostałam za zadanie wydziergać... kippę, czyli jarmułkę! Do islandica. No w życiu tego nie robiłam. W życiu! Miałam podane rozmiary, ale mi zdecydowanie nie szło - prułam trzy razy, zaraza nie chciała przybrać rozmiarów, jakie mi podano. W końcu ją "zmęczyłam", ale okazało się, że wymaga blokowania! Jarmułka jest wypukła, a moja wyszła lekko plaskata - pierwszy raz i kompletnie "z czaszki" dziergałam takim sposobem, czas naglił - trza było szukać pomysłu.
Koniec końców wytaszczyłam starutkie, rzadko używane plastikowe sitko - takie przedpotopowe:)
Wypchałam je ścierkami do naczyń (coby można było skutecznie wbijać w nie szpilki) i zaczęłam przygodę z blokowaniem:


Układania, naciągania i wyrównywania do potrzebnych rozmiarów raczej nie zapomnę:))) Była niezła jazda, jakby nie patrzeć.
 Kolejna odsłona - kolory lekko nierzeczywiste, te na mężczyźnie są prawdziwe:


Tutaj jarmułka po zblokowaniu i uschnięciu - kolory już takie, jak należy:


 Wydanie drugie rozszerzone - cichociemny podgląd moich kuchennych kafli z jaśminową fugą epoksydową:)


Jest jeszcze jedno zdjęcie, ale nie mogę go dodać!
Być może wy je widzicie - i to w wersji sklonowanej:) Komp mnie się biesi, nie wiem, na czym rzecz polega. Czas najwyższy zmienić sprzęt - i nadziergać sobie kasy na niego:)

P.S. 1. Komunikat specjalny dla JEDNEGO człowieka: dziś odkopałam niebieską stop odkopałam książkę z wykończeniami stop jest nadzieja na rychłe zakończenie stop - będzie dobrze!

P.S. 2. Przed chwilą "niechcący" wylałam około o,4 litra browara... śpimy w oparach, nie chcielibyście być w naszej sytuacji:D:D:D

P.S. 3. Wełna - oczywiście Lima, około 1 kg (mężczyzna słusznego wzrostu), oczywiście od Tuptupa , tam najlepsze ceny i świetna obsługa, ja tam kupuję:)

P.S. 4. Mam info od czytelników, że zdjęcia są za duże, widziałam zrzut ekranu od Gazeli - no masakra! Jutro z innego kompa poprawię, coś się niedobrego z moim sprzętem dzieje. Cierpliwości upraszam!

P.S. 5. Inspiracja i wzór wrabiany -  proszę klikać tutaj.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Z męskim manekinem

są problemy - a i czasu brakuje, żeby gorliwie go szukać.
A przecież męskiego swetra na babie nie sfocę!
Trza mi na przyszłość jakiś kontrakt z modelem płci męskiej podpisać - modelkę już mam, trza chłopa poszukać:)

Tak czy siak zdjęcia jutro - choćbym miała jakiś egzemplarz z ulicy zgarnąć, przymusić i na nim sweter sfocić!

Do swetra jest też niestandardowy dodatek - zęby na nim dziś zjadłam, myślałam, że to będzie pikuś, a to był Wielki Pan Pikuś:)
Teraz dosycha w warunkach również niestandardowych - jutro wieczorem pokażę:)))
Zatem do  jutra!

P.S. Ja też - ja też!!!


Warto zajrzeć tutaj, a później na wykop czy też demotywatory. Ciekawy widok.Wkrótce tak naprawdę może wyglądać internet! Albo i jeszcze gorzej.

sobota, 21 stycznia 2012

Patrzcie tylko,

jaka akcja - u Herbimanii:)

2012 km w 2012 roku - coby się ruszać... i nie zardzewieć - my wszystkie, siedzące z drutami:)

Zapisuję się i mobilizuję do latania na kijach jeszcze bardziej niż dotąd, a jak przyjdzie sezon to może i rower tez mi będzie zaliczony? Innych też zachęcam, to naprawdę samo zdrowie!

Udzierg zakończon.
Na deskach ułożon.
Schnie.
Mogłabym fotkę nadeskową wrzucić, posiadam takową, ale... nie:)
Muszę na mężczyźnie lub na męskim manekinie - no muszę!
Dopiero wtedy będzie efekt:)
W poniedziałek będą fotki, obiecuję!

Parszywa karta sieciowa dalej strajkuje i zrywa połączenia, jak chce i kiedy chce. A prawda jest taka, że laptoka mam lipnego. I że mam już dość! Wściek osobisty doprowadzi mnie ani chybi do zakupu nowego - jak tylko będzie za co. Już chyba nawet wiem, co chcę mieć. Ino many many potrzebne:)

P.S. O plagiacie słyszałyście? Bo ja tak. Ludzie piszą "jak tak można?" No widać można.
Chyba już wszystko można!
Co nie znaczy, że się trzeba z tym zgadzać.
Ja się nie zgadzam - ja protestuję!

czwartek, 19 stycznia 2012

Najwyższy czas

zdjąć z lewej szpalty zielony znaczek z napisem "Blog roku", choć po prawdzie dla mnie ta przygoda jeszcze się nie skończyła - z całego serca kibicuję Zorkowni i życzę autorce bloga, żeby wygrała ten konkurs. Podzielcie się, jeśli komuś kibicujecie - pięknie proszę! A tak naprawdę to ciekawa jestem, jak cholera:)))

Braliście udział - zaglądaliście na stronę konkursową, słaliście sms-y? Znaleźliście dla siebie jakieś ciekawe blogi? Ja znalazłam, już pisałam, mam je w linkach i bardzo się cieszę. Będę czytać - czytać uwielbiam, a do literatury z kategorii "z życia wzięte" ciągnie mnie najbardziej. Takie zboczenie:D
Podzielcie się, co wykopaliście w trakcie konkursu - może i ja się "zarażę" i też będę czytać:)

Dziergam - dziergam namiętnie i w tempie - muszę, czas nagli. Właściwie już kończę, udzierg będzie gotowy w sobotę i wtedy pójdzie "na deski", coby wyschnąć i nabrać właściwych kształtów. Mogłabym dziś wrzucić zajawkę, ale nie mam już sił na focenie - wybaczcie. Mam siły jedynie na zaleganie na szezlongu:)
Udzierg jest wyzwaniem - niby trochę powtórka z rozrywki, ale w zupełnie innym rozmiarze i kształcie.
Albowiem udzierg jest... męski!
Dawno nie dziergałam swetra dla mężczyzny, bardzo dawno.
No to dziergam:)

Będę musiała jeszcze dopaść jakiś męski manekin - podpowiedzcie, jak to zrobić.
Iść do sklepu i poprosić o użyczenie?
Przydałby się jakiś przystojniak, z głową i z rękami:)))
Gdzie ustrzelić takiego?
Żywy egzemplarz nie wchodzi w rachubę - nie mam na podorędziu godnego osobnika rozmiarów odpowiednich do wielkości swetra:)

P.S. Ha! Tinki narysowała dla mię:)))
Ma obiecanego kota w worku - to i jest kot!
Obłędny - i mój-ci-on:)))

wtorek, 17 stycznia 2012

Myślę, że...

"To była by wielka rzecz, że taki blog, o takim temacie..." - cytuję.

Ja też tak myślę. Że to byłaby wielka rzecz, gdyby ten blog stał się blogiem 
roku 2011

Zajrzyjcie.
Poczytajcie.
Ja czytam prawie od roku - to skarb, prawdziwy skarb.
Startuje w kategorii "Blogi literackie", ale to jest literatura faktu.
Literatura życia.
Literatura towarzyszenia w ostatnich tygodniach, dniach życia.
Literatura piękna, najpiękniejsza.

Sms-y można słać tutaj:


Zostały jeszcze dwa dni.
Zachęcam - poczytajcie! Gwarantuję, że przyjdzie czas, kiedy wszystko co przeczytacie Wam się przyda. Nie ma innej opcji.
Poczytajcie - i głosujcie, jeśli wola i łaska.

Pomysł zareklamowania bloga zwinęłam od Joanny.
Bo to dobry pomysł!

Blog prowadzi w swojej kategorii, ale jeśli miałby walczyć o pierwsze miejsce na blogokonkursowym podium potrzebuje jeszcze sporo głosów.
Proszę Was o te głosy - sprawdźcie, naprawdę warto!

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Jest wieczór

Siedzę w kuchni, mojej nowej kuchni.
Magiczne chwile...
Nie ma jeszcze mebli, nie ma oświetlenia, włączam "remontową" silną lampę i przenośny grzejnik.
Jest pięknie.

Zamykam drzwi, jestem sama.
Na parapecie okna herbata i kieliszek półsłodkiego wina, pysznego, za grosze.
Siedzę na świeżo rozpakowanym nowym miękkim krześle, rozpakowane są dwa, reszta czeka na swój czas.
Przebieram drutami - dziergam, znowu dziergam, przyrasta mi coś dzierganego w bardzo ciekawym kontekście, ale o tym będzie osobna notka, już niedługo, naprawdę niedługo.

Słucham muzyki, sączy się SDM z nokii E-51, podarowanego mi przez Ciebie telefonu, sączy się ta muzyka powoli i jak zwykle zapada w serce - a najbardziej zapada jak zwykle  "Nie Brookliński most"...
Pamiętasz? Pamiętasz, jak podarowałaś mi ten telefon, mój się zepsuł i potrzebowałam nowego, przysłałaś mi pocztą - a na nim była ta właśnie nagrana przez Ciebie muzyka... Odkryłam, pokochałam, już jest moja.

Słucham muzyki. Obok mnie, na wyciągnięcie ręki moje trzy przyjaciółki. Niespełna dwuletnia zmywarka. Ulubiona. Nowiuteńka pralka - niedroga, z pięcioletnią gwarancja producenta - świetna. I lodówka, też nowa, z systemem "no frost" i wszystkimi śmiesznymi pomrukami, jaki ten system generuje. Wsłuchuję się w te odgłosy. Cieszę się, jestem tu i teraz...

Słucham muzyki. We mnie cisza i harmonia - po długich trudnych remontowych dniach wreszcie w środku pokój, wreszcie słyszę siebie... I nagle pojawia się tęsknota - ogromna, dojmująca.
Jeszcze tydzień, dwa - i kuchnia będzie skończona.
Za dwa - trzy tygodnie następne etapy prac remontowych. Kiedyś się przecież skończą, już w to wierzę.
Tęsknię za Tobą...
Obiecaj mi, obiecaj, że przyjdzie czas, kiedy pokonasz te 500 km i przyjedziesz, kiedy usiądziemy późnym wieczorem w tej bardzo mojej, sercu bliskiej kuchni i przebierając drutami przegadamy pół nocy - albo i całą...?
Kiedy Ci ją pokażę i wiem, przecież wiem, że zamiast mi zazdrościć podzielisz moją radość - że po tylu latach wreszcie jest tak, jak trzeba. Że wreszcie mogłam sobie na to pozwolić...

Mam nadzieję, że kiedy przyjedziesz w moim mieszkaniu nie będzie już pomieszczeń, których będę musiała się wstydzić, pomieszczeń latami nie remontowanych - bo nie było za co... Że pokażę Ci z radością każdy kąt i napijemy się na okoliczność czegoś dobrego, procentowego - z radości i ku czci:)

Już późno.
Pakuję włóczkę, dzianinę i druty, wyłączam muzykę. Wyłączam lampę. Trzeba iść spać, ale wcześniej chcę napisać na blogu parę słów.
Przyjaciółki moje dziś odpoczywają - za wyjątkiem lodówki, ona ma robotę non stop.
Cisza, błogosławiona cisza w sercu i tęsknota we mnie pozostają.

Przyjedź.
Przyjedź - kiedy już przyjdzie czas...
Proszę.

piątek, 13 stycznia 2012

No właśnie!

Pamiętacie ten szal?
Ten, o ten?


To cudo wylosowane moje-ci-one?
Noszę to w pracy. Okrywam się, spinam piękną spinką, otulam siebie.
Grzeje pięknie... i robi wrażenie jak cholera - bo jest prześliczne!

Skąd to masz - pytają? Ile kosztowało?
Mówię, skąd mam - i mówię, że mnie - nic:)
Więc pytają, ile by kosztowało, gdyby chcieć taki zamówić.
Odpowiadam.
O luuudzie! Tak drogo??? No wiesz!

I tu chcę przekierować moich czytelników do posta opublikowanego w tym miejscu. Kompletne, trafione w dziesiątkę uzasadnienie. Rękodzieło to unikat, rękodzieło to oryginał - rękodzieło kosztować musi i kosztować będzie! A szal, który mam wart jest naprawdę wiele. Wspaniała wełna. Cudne wykonanie. Pomysł!!! A nawet jeszcze więcej, bo jest zrobiony wzorem, który jest własnością autorki. Czyli jest patentem.
Rękodzielniczki wszystkich krajów - ceńcie się! Ceńcie. Warto! I trzeba, koniecznie.

Autorka rzeczonego szala napisała dziś na swoim blogu coś, co przekleję jako sentencję, z którą się w całości zgadzam i pod którą podpisuję:

"Jeżeli człowiek walczy samotnie przez 20 lat, to może przegapić moment, że... właśnie skończył"

To w kwestii mojej choroby - przegapiłam ten moment, nie zauważyłam, jak słowo daję:) Dobrze, że medyk mi o tym powiedział!


I drugie zdanie - tym razem z bloga Joanny:


"Opanowałam do perfekcji przekuwanie gówien w sukces"

Perła czystej wody! Non stop się tego uczę, przekuwania gówien znaczy,  idzie mi  średnio, ale robię postępy i nie zamierzam przestać - w tej dziedzinie i Chustka i Devorgilla są moimi mistrzyniami. I opanuję, jak słowo daję - opanuję do perfekcji! To przekuwanie. I tegoż samego Wam wszystkim życzę.
We wszystkim, co wydaje się trudne i nie do przejścia jest zawsze drugie dno - wielką sztuką jest móc zobaczyć... tę drugą, wcale nie gorszą stronę medalu:)

P.S. W konkursie na blog roku mam już dwie kulki - hurra, dziękuję!:***

czwartek, 12 stycznia 2012

Minęła dwunasta, a ja nie mam karty!

Sieciowej.
Albo sterownika!
Piernik wie.
W każdym razie w chacie mam beznecie w związku ze związkiem.

A jaki z kolei ma związek z powyższym ma minięta godzina 12.00??
Ano właśnie skończył się etap zgłaszania blogów do konkursu, a za trzy godziny znaczy o 15.00 rozpocznie się etap głosowania.
Więc po godzinie12.00 nastanie niewątpliwie 15.00, a ja zostanę bez możliwości podglądania, głosowania i bez możliwości netowych w ogóle.
To dopiero złośliwość losu czy innych rzeczy martwych. - jasny gwint!

Garść informacji:

Generalnie chodzi o to - klik w obrazek:)


Mój szczęśliwy numerek - A00281
(to są zera a nie "O":)

Ślemy sms-y. Jeszcze nie wiem, na jaki numer i ile kosztują.
Napiszę, jak... napiszą:)
Z jednego telefonu można oddać 1 głos na dany blog.
Sms-y z operatorów działających w Polsce - Era, Plus, Orange i Play.

Jak jeszcze miałam sprawnego laptoka polatałam sobie trochę po blogach konkursowych i stwierdziłam, że moje szanse są niewielkie. Za dużo dobrych blogów zgłosiło się w tym roku!:) Oczywiście nie zamierzam płakać w chusteczkę - raczej cieszę się, że jest co poczytać i jest w czym wybierać. 
Już wiem, na kogo zagłosuję w mojej kategorii - i nie będę to ja:) Nie wiem tylko, czy mi wolno o tym pisać - na razie będę siedzieć cicho, coby mnie cichcem z konkursu nie wywalili.

Poczytajcie blogi konkursowe, poszukajcie tych najciekawszych - naprawdę warto!
I głosujcie - jeśli wola i łaska to na mnie, jeśli nie - to na tego, kto w serce czy  w oko wpadnie.
Ja głosuję co roku i co roku świetnie się bawię - największe emocje były wtedy, kiedy w konkursie startowała zimno - tutaj jest jej pierwszy blog, a od pewnego czasu pisuje równolegle tutaj, w nowym miejscu. Działo się wtedy, oj działo! Zimno wygrała w swojej kategorii i w kategorii "blog roku". I do dziś się dzieje - uwielbiam tam bywać:) Czytelniczką zimnobloga jestem od 10 lat, jeśli dobrze policzyłam. Z tego miejsca kłaniam się zimnu i serdecznie pozdrawiam!:)

Serdeczności ślę wszystkim... i ciekawa jestem jak dziecko, co będzie dalej.
Z tym konkursem znaczy:)))

piątek, 6 stycznia 2012

Ekshibicjonizm

Będzie dłużyzna - lojalnie ostrzegam, uprzedzam i w ogóle. Żeby nie było:)
Osobników żądnych doznań udziergowych uprzejmie zawiadamiam, że:
  1. Mam na drutach duży projekt i mam go już całkiem sporo;
  2. Nie wiem, gdzie mam aparat (dobrze, że ciągle jeszcze wiem, gdzie mam bieliznę osobistą, torebkę i buty:);
  3. Szukanie onego będzie się równało szukaniu igły w stogu siana, w związku ze związkiem nie mogę sfocić tworzonego udziergu;
  4. Musicie mi uwierzyć na słowo... i znieść kolejny post nie - udziergowy:)
Tytuł posta jest jaki jest, albowiem rzeczywiście będzie trochę ekshibicjonistycznie. I będą PRZEMYŚLENIA. Moje osobiste, z wnętrza mojego "ja" - i nie z teorii bynajmniej, o nie. Z wieloletniej pratyki.

Rzecz będzie o szczęściu. O jego doświadczaniu. O mojej do niego drodze. Napiszę, a co. Bo może trafi tu ktoś szczęśliwy i się z tym, co napiszę zidentyfikuje, a może trafi nieszczęśliwy - i skorzysta. Nie napiszę o recepcie na szczęście, bo recepty nie ma. Napiszę przede wszystkim o sobie. Myślę jednak, że część z tego, co napiszę jest dla każdego.

Odkąd siebie pamiętam byłam człowiekiem nieszczęśliwym. Taki stan najbardziej dotykał mnie w młodości, tej nastoletniej. Nigdy w życiu nie chciałabym wrócić do tamtych lat. Poczucie nieszczęścia było doznaniem niemalże fizycznym - choć nikt, kto na mnie patrzył nie mógł się tego domyślić. Mogli najbliżsi, no ale...  się nie domyślili. Któż by się w tamtych czasach zajmował emocjonalnością nastolatki... Byłam nadąsana, nadęta. To słyszałam. Bolało.

Szczęścia doświadczałam okazjonalnie - a to zakochując się, a to przeżywając coś mocno i głęboko. Od czasu do czasu. Poczucie nieszczęścia wracało jednak z prędkością światła. Na domiar złego nie mając głębszego kontaktu ze swoimi emocjami nie mogłam dojść, co jest owego stanu przyczyną. Czułam się skazana na taki stan, byłam rybą, która żyje w wodzie i nie wie, że w niej żyje - no, może czasem patrząc ze swojego akwarium na inne światy widzi, że niektórzy mają inaczej.

Wyszłam za mąż, urodziłam dzieci, szczęście bujało się niczym na huśtawce - raz było, raz nie było...
I wtedy poznałam MIŁOŚĆ. I nie piszę tu o człowieku. Doświadczyłam jej, poczułam - dotarło do mnie, że tej pustki, jaka we mnie była, tego głodu nie zaspokoiłby przenigdy żaden człowiek, bo nie ludzka to rzecz.
I przez kilka tygodni pławiłam się w Szczęściu - i myślałam, że tak już będzie zawsze...

 

Nic bardzie mylnego. Szczęście się schowało, Miłość się ukryła (mądra ta Miłość), a ze mnie zaczęła wychodzić PRAWDA. Że moją drugą naturą jest notoryczne zamartwianie się o wszystko. Że marudzę i narzekam, że ciągle jest mi ciężko, że koncentruję się na tym czego nie mam, a nie na tym, co mam (sfery materialnej to nie dotyczyło). Że jestem na najlepszej drodze do totalnego zgorzknienia.
Że cudze nastroje mają na mnie ogromny wpływ, że jestem gąbką emocjonalną i chłonę wszystko hiperempatycznie, a przy okazji żyję cudzym życiem - nie swoim...

Wtedy zachorowałam. Poważnie. Choroba miała związek z moim głębokim poczuciem nieszczęścia...Choroba była trudna do zniesienia, nie pozwalała żyć, a żyć trzeba było. Dziś jestem świadoma, że często pozostawałam w bezpośrednim zagrożeniu życia i że tak naprawdę prawie nie miałam szans, żeby z tego wyjść. Tylko... tylko nikt mi o tym nie powiedział. I dobrze zrobił, bo umarłabym ze strachu! Trafiłam na mądrego lekarza. Kilkoma ostrymi słowami postawił mnie do pionu. Nienawidziłam go wtedy, czułam się bardzo skrzywdzona. Od lat noszę w sobie wdzięczność - za tamten czas i tamte słowa. Bo później już nikt więcej tego mi nie powiedział. A bez tych słów nie wyzdrowiałabym...

Choroba stała się wyzwaniem. Przymusiła mnie do katorżniczej pracy - to wtedy zaczęłam poznawać opisaną wyżej PRAWDĘ, latami, powoli. Miłość czuwała nad tym, żeby prawda mnie nie zabiła. Ileż tego było...
Miłość postawiła na drodze kilka mądrych osób. Jedna z nich wyśmiała martwienie się mówiąc, że to strata czasu i że niczego nie zmieni. Dla mnie to było jak objawienie! Wytępiłam martwienie się jak zarazę dziką. Mogę cierpieć, mogę płakać, mogę się wściekać - nie martwię się już nigdy. W trakcie walki z chorobą przytrafiła się rodzinna tragedia, sytuacja, na którą nie miałam wpływu i z którą nic nie mogłam zrobić - paradoksalnie to ona uwolniła mnie ostatecznie. Cierpiąc jak zwierzę, gryząc z bólu pazury i przerabiając temat przez 4 lata doszłam do wniosku, że jeśli przeżyłam TO - to przeżyję wszystko.

Latami tępiłam narzekanie. Szkoliłam koncentrację na tym, co mam, a mam naprawdę dużo - i moja szklanka stała się do połowy pełna, a chwilami przepełniona! Wysłałam na księżyc zgorzknienie - wysyłałam kilkakrotnie, bo cholera wracała jak bumerang. Któregoś razu nie wróciła:) I nauczyłam się cieszyć z tego, co mam - i wreszcie nauczyłam się pokornie za to dziękować.

Chorowałam 18 lat - i cały czas walczyłam. Wyzwaniem był każdy dzień, po prostu trzeba go było przeżyć i podołać obowiązkom. Lekarz, ten pierwszy stanowczo mi zabronił o chorobie z kimkolwiek rozmawiać. Z KIMKOLWIEK - z mężem też! Taka postawa była dla mnie bardzo trudna, ale tak naprawdę mnie uratowała. Popełniałam też błędy - ponieważ poznałam MIŁOŚĆ więc pełną parą poszłam w duchowość. Przesadziłam - dziś mogę powiedzieć, że przesadziłam i że w tym wszystkim zabrakło równowagi. Ta przesada nie była dla mnie dobra, ale wyciągałam wnioski i szłam dalej. Później dołączyłam poznawanie własnej emocjonalności - wygrzebywałam z podświadomości zakopane problemy, zadawnione zaropiałe rany, odkrywałam totalny brak akceptacji siebie i głody uczuć, o których mi się nie śniło. Powierzałam przeszłość Miłości, a ona ją leczyła. Tak było. Tego mi nikt z pamięci i z serca nie wyrwie.

Kiedy około 16 roku choroby poczułam się dużo lepiej zaczęłam odkrywać sport. Koń by się uśmiał, nieprawdaż? Niestety w szkole byłam cieniasem - liczył się skok wzwyż, w dal, przez kozła i czas na setkę, w tym byłam cienka. Reszta nie miała znaczenia, gier zespołowych nie było. I miałam przekonanie, że do wielu rzeczy mogę się nadawać, ale nie do sportu! To była ogromna trauma - dziś tak na to patrzę.

Najpierw odkryłam rower, dużo jeździł mąż, kiedy dzieci zaczęły żyć nastoletnim życiem zaczęłam jeździć i ja. Pierwsze 10 km - katorga, pot, krew i łzy - i nigdy więcej! Później kupiłam sobie swój pierwszy rower... do dziś go mam. I przyszedł rok, kiedy zrobiłam na tym rowerze ponad 2 tysiące kilometrów, a później rok, w którym zdobyłam na tym rowerze Stóg Izerski! To był piękny rok:) Dziś 60 km dziennie nie robi na mnie większego wrażenia:)

Później przyszła amatorska siatkówka, początki były żałosne, ale poszło! Walczyłam jak lwica, orłem nie jestem - ale gram i będę grać:) Doszła siłownia (czasem, bez przesady), doszły kije Nordic Walking, wreszcie doszły warsztaty taneczne dla kobiet - moja ostatnia miłość:) Ruch stał się w moim życiu bardzo ważny.

Miałam więc już duchowość, miałam połapaną emocjonalność, miałam sport. Równolegle trwało ostre szkolenie umiejętności interpersonalnych i relacyjnych - emocjonalna gąbka poznawała swoją zdolność do toksyczności, swój brak asertywności, nieumiejętność odczuwania i wyrażania gniewu... I tutaj Miłość postawiła na mojej drodze pewną młodą blond istotę, którą znałam od lat, która latami uczyła się ode mnie, a od której teraz zaczęłam się uczyć ja. Będąc sobie bardzo bliskie "trenowałyśmy" na sobie w ogniu walki, w życiu, w sytuacjach nie mieszczących się nam w głowie. Trzeba je było razem przejść, trzeba je było pokonać i zwyciężyć, straszliwym kosztem. Śmiałyśmy się i płakałyśmy, traciłyśmy wiarę i wpadałyśmy w rozpacz, aby znów podnieść się i walczyć... Póki walka dotyczyła "sprawy" było ok, ale przyszedł czas, że zaczęłyśmy walczyć ze sobą. Było ostro, było tak boleśnie, że miałam ochotę odejść i zapomnieć, bywały 2 miesiące przerwy w kontaktach - bo tak musiało być...
Kuźnia relacji, niezapomniane warsztaty, wielkie błogosławieństwo - a dziś ogromna wolność, głęboka miłość dana przez Miłość - i radość, że udało się wygrać i że można nad relacją z człowiekiem TAK pracować. Warunek jest jeden - obie strony muszą chcieć, a w tym przypadku tak było:)

Po latach widzę i czuję, że warto było przez to wszystko przejść. MIŁOŚĆ kochając mnie dała niesamowite, bezdenne poczucie bezpieczeństwa i świadomość , że JEST. Po latach jest to stan constans. Na tym opiera się całe moje życie - i moje szczęście.  MIŁOŚĆ jest jego fundamentem.
A ponieważ dom to nie tylko fundament, więc moje szczęście oprócz Miłości to również ludzie - najbliższa rodzina, przyjaciele (kobiety! cudowne, kochane kobiety!), to sport, taniec i dzierganie, łażenie po górach, zapach uprawianej ziemi i nieustanne coroczne zdziwienie, że kiedy wrzucam w czarną glebę ziarenka to później wyłażą małe zielone kiełki:) Nigdy nie wierzę, a zawsze wyłażą!:)

Po wielu latach czuję się wewnętrznie scalona, spójna. Mam świadomość, że jeśli sama mojego szczęścia pielęgnować nie będę to odejdzie. Skłonność do łatwizny gdzieś się we mnie tli - czasem trzeba wbrew sobie ruszyć tyłek, żeby wyjść do ludzi, wsiąść na rower, pojechać na mecz. Ale umiem też coraz częściej być szczęśliwa sama ze sobą - na siłownię latam sama i sama tam ćwiczę (mam taką możliwość) i na kijach też:) Ileż wtedy można spraw przemyśleć, ile poukładać...

Czemu o tym piszę...? Bo świętuję zwycięstwo!
Bo niedawno lekarz mnie wyrzucił mówiąc, że jestem zdrowa!
A nastawiałam się na chorowanie przez całe życie - jak pisałam szanse miałam małe.
Bo stałam się pasjonatką życia, bo umiem już śmiać się głośno i płakać do imentu, bo umiem czuć i wyrażać gniew i rzucać piorunami, kiedy trzeba. Bo żyję, żyję - a mogło mnie nie być - i nie mam tu na myśli autodestrukcji.
Bo wreszcie kocham siebie - taką jaką jestem. Bo wiem, jak jestem, bo znam swoje jasne i ciemne strony, bo nie boję się prawdy. O sobie. Bo pracuję nad sobą, bo moje życie jest dynamiczne. A ja nie cierpię się nudzić:)))

"Kochaj bliźniego swego jak siebie samego" - znacie to, wiecie skąd, prawda?
A jak możesz kochać, jeśli siebie nie kochasz?
A czymże jest miłość, jeśli nie uszczęśliwianiem drugiego człowieka?
Zarażaniem szczęściem?
A jak możesz uszczęśliwiać nie będąc szczęśliwym...?


Najpierw siebie samego - inaczej się nie da! Nieszczęśliwy będzie unieszczęśliwiał, szczęśliwy swoje szczęście poniesie i będzie uszczęśliwiał.
Dlatego spróbuj o siebie zadbać - i powalcz o swoje szczęście.
Swoje - osobiste, wewnętrzne, prywatne, niezależne od innych.

Jest jedno ryzyko. Nieszczęśliwi nie lubią szczęśliwych, szczęście budzi zazdrość, bezinteresowną i często okrutną. Rodzi się chęć zniszczenia szczęścia tego, który jest szczęśliwy... Doświadczam tego. Taka jest cena. 
W myśl zasady, że co nie zabije to wzmocni - dalej jestem szczęśliwa i zamierzam taka być:)

P.S. Osobiste ewentualne pytania do mię - tylko na maila:)
I napiszcie - napiszcie, jak z Waszym szczęściem lub nieszczęściem, jaką mieliście drogę...
Tutaj - albo na maila:)


Pogadajmy - po prostu pogadajmy!

środa, 4 stycznia 2012

Zobaczcie - kto nie widział

"Znam ją" od dwóch lat, od czasu do czasu podglądam nowe rzeczy.
Fascynuje mnie ogromnie - nie tylko talentem, ale głębią osobowości.
Jest psychologiem.

Uwielbiam patrzeć na nią i na to, co robi - i co przekazuje.
Popatrzcie.
Napiszcie, co przeżyliście patrząc i słuchając.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

No to przylazł! Ten Nowy:)

Przywitany hucznie, wśród tańców, fajerwerków i szampanów. Były strony dobre balu, były i niedostatki. Konkluzję mam jedną: mogę się bawić i przy pasztetowej, byle towarzystwo było przednie! A było dokładnie odwrotnie - żarcie fenomenalne, za to towarzystwo przypadkowe - porównanie z imprezą andrzejkową było powalająco niekorzystne dla sylwestrowej, więc. Nauczka na następny raz:)

Nowy w pakiecie przytaszczył mega przeziębienie i absolutny  (medyczny!) nakaz leżenia zapisany na stosownym druku, zakaz antybiotyków (czwarty z kolei byłby bezskuteczny), nakaz również absolutny (medyczny!) spożywania napojów wysokoprocentowych (wyłącznie rozgrzewających) w niewielkich ilościach. Aroniówka rulez! Ponadto kąpiele rozgrzewające, takież same okłady i nacierania.

Mój-ci-on takoż chory i ze stosownym medycznym blankietem, więc oboje leżymy... i kwiczymy:)))
4 metry kwadratowe wyrka są nasze, reszta chałupy remontowo zajęta, na dokładkę przybyła jeszcze nówka sztuka pralka i lodówka - aaaaaa! Powoli się kończą rezerwy cierpliwości. I kończy się życiowa przestrzeń!
Dobre strony są takie, że JUŻ nie wypluwamy płuc wraz z oskrzelami i że mamy WIZJĘ.
Przespanej całej nocy:)

Leżąc i klepiąc w klawiaturę umyśliłam,że muszę w końcu wyłożyć Wam, w czym rzecz z tym blogiem roku (przez wiele lat ja nie wiedziałam, to i Wy też nie musicie) - i rzecz jasna zachęcić:)
Zgłosiłam się, to już wiecie. Tam mnie jeszcze nie było, więc... jestem! Nie mam nic do stracenia:))) Najpierw mnie nie przyjęli, później napisałam maila reklamacyjnego, zgłosiłam się jeszcze raz - a redakcja przeprosiła za odrzut pierwotny:)

W dniu 12.01.2012 o godzinie 12:00 zakończy się etap zgłaszania blogów.  Ja to już mam za sobą. Natomiast o godzinie  15:00  rozpocznie  się   etap   głosowania.  Trza słać sms-y. Na dodatek płatne. W ubiegłym roku 1 sms kosztował 1,23 PLN. Tylko tyle - i aż tyle, zależy od punktu siedzenia.



Mój szczęśliwy numerek - A00281
(te kółeczka to zera, nie "O" jak Olga:)
Jeszcze napiszę - jak przyjdzie czas - gdzie słać sms-y.

Terminarz Konkursu:
 
15.12.2011 - 12.01.2012 - zgłaszanie blogów do konkursu
12.01.2012 - 19.01.2012 - nominowanie blogów (głosowanie SMS)
19.01.2012– 07.02.2012 – nominowanie blogów (głosowanie SMS) do wyboru Bloga Blogerów
07.02.2012- 14.02.2012- Ocena blogów przez Jury Bloga Blogerów wybór Bloga Blogerów
02.02. 2012 - ogłoszenie nominacji Jury z poszczególnych kategorii tematycznych
14.02.2012 - wyświetlenie zwycięzcy Bloga Blogerów
16.02.2012 – Gala

Zatem głosujcie na mię kiedy przyjdzie czas, jeśli wola i łaska - albo i nie głosujcie, też będzie dobrze:) Tylko mi stąd nie uciekajcie! Od oddanego na mnie głosu po stokroć bardziej liczy się Wasza tu codzienna obecność, nawiązane kontakty i znajomości, wspólne wygłupy i wspólne łzy. Tutaj! I na Waszych blogach - jeśli je macie:) Bo konkurs się skończy, fanfary przeminą - a my zostaniemy!

Koniecznie zaglądajcie na strony zgłoszone do konkursu - naprawdę warto! Gorąco zachęcam wszystkich lubiących literaturę faktu. No i wszystkie dziergaczki - szukajcie w kategorii "ja i moje hobby". Co roku wyłapuję tam świetne blogi w przeróżnych kategoriach - w tym roku już wypatrzyłam i zalinkowałam. Trochę trzeba pokopać, ale warto:)

P.S. Wreszcie podziergam! Wreszcie!
Będzie coś co już było, ale w zupełnie innej kolorystyce, rozmiarze - i z zupełnie innej okazji.
Bardzo dla mnie ciekawej:)
Szczegóły w swoim czasie!