poniedziałek, 7 maja 2012

I znów mnie nie było:)

Pojechałam w Polskę razem z czteroosobową grupą rowerowych napaleńców, wśród których - jakby nie patrzeć - byłam... hmmm... najsłabszym ogniwem:)
Ale nie całkiem do luftu:D

Na miejsce dotarliśmy w poniedziałek 30 kwietnia około 12.00.
Stacjonowaliśmy tutaj, o w tym domku.
A tu widok na posesję (zdjęcie podebrane gospodarzom):


Mieszkało się fantastycznie, w domku było ciepło (w łazience podgrzewana podłoga - mniam!), obiadokolacje warzyliśmy sami, a po całych dniach rowerowych tras wieczorem padaliśmy jak kawki (znaczy ja:)

Teren śliczny, aczkolwiek kompletne odludzie - jeśli kto szuka wrażeń towarzyskich tam ich nie znajdzie, no chyba, że je sobie dowiezie. Zalew Szczeciński 10 metrów od posesji. Zgraja żab drących ryje non stop - jak bum cyk cyk nie miały ani sekundy przerwy, cudne to było, ta żabia muzyka, aż się chciało nagrać. Bez stoperów usznych nie dałoby się spać przy otwartym oknie:)

Pogoda nas nie rozpieszczała - południe Polski przeżywało upały nie do zniesienia, my mieliśmy w porywach 20 stopni i częste deszcze, na szczęście perfekcyjnie manewrowaliśmy między chmurami i nie oberwaliśmy ani razu - rozpadało się dopiero w ostatnią sobotę, kiedy już wracaliśmy.

Okolice rowerowo objeżdżone, Wyspa Wolin i wioska wikingów zwiedzona, najdłuższa trasa - 75 km pod wiatr, silny wiatr, cztery litery zmasakrowane (rekonwalescencja jeszcze trwa:), ale dałam radę; spory odcinek przejechałam na flaku zupełnie bez świadomości, że tak się rzeczy mają, mąż stwierdził, że mam prawo doliczyć sobie caluśkie 5 km - zatem 80 km przejechanych, to moja życiówka!:);  Dziwnów, Dziwnówek, Międzywodzie, Świnoujście (latarnia, porty promowe i handlowe, jazda rowerem po plaży, promy do Ystad i ten wypływający i ten powracający obejrzane). Świeżutki smażony dorsz w Wisełce smakował tak obłędnie, że długo tego smaku nie zapomnę.

Rzecz jasna kije na plaży też były, choć wiatru nie można było pokonać, więc w jedną stronę szłyśmy z kijową koleżanką pół godziny wzdłuż plaży z wiatrem, mam pod powiekami kadr tego wzburzonego morza i totalnie pustej plaży, ale wracać musiałyśmy już przez wydmy, a właściwie chyba nie wydmy tylko okołowydmowe wzgórza, na azymut, tam przynajmniej nie wiało aż tak okrutnie. Widziałyśmy miejsca świeżo rozryte przez dziki, wokół nikogutko, udawałam, że się nie boję - i udało mi się nie bać:)

Do Międzyzdrojów już nie dotarłam, sił brakło, za to chłopaki zrobili sobie wycieczkę, mówią, że żałować nie ma czego - jeśli teraz taaaaaaaaakie dzikie tłumy to co dopiero musi się tam dziać latem!

Są już plany na następny rok, się zobaczy, czy się da radę, trza trenować - najsłabsze ogniwo musi się podciągnąć, bo reszta zawodników w dobrej kondycji. Zatem w najbliższą niedzielę 60 km, się zobaczy, czy się pokona - a póki co codziennie lub co drugi dzień kije - niech się dzieje!

Serdeczności ślę wszystkim:*

P.S. Dziergać próbowałam - z naciskiem na "próbowałam", ale wieczorem byłyśmy obie już tak padnięte, że sił zostawało już tylko na TV - albo i  na zalegnięcie w wyrku... o 21.00:)
Wszak siły na następny dzień trza było mieć!

5 komentarze:

theli pisze...

Jeśli już dojechaliście do Świnoujścia, trzeba było pojechać dalej, za granicę, jest tam pełno bardzo fajnych i długich ścieżek rowerowych po lasach i innej przyrodzie :)

Elżbieta pisze...

Szczerze gratuluję odwagi i wytrwałości.
Nigdzie nie smakuje tak rybka jak w Wisełce :)
Ale smutno było tu, bez Ciebie.
Pozdrawiam.

Sylwka35 pisze...

Piękna wyprawa - zazdraszczam po cichutku ;-)

Kaczka pisze...

WISELKA! Moje dziecinstwo. Ktoz by pomyslal, ze Wiselka przetrwala :-)))

Anonimowy pisze...

wszystko pięknie, tylko gdzie ta agroturystyka? ani śladu zwierzęcia, ani śladu pola. zwykły ośrodek wypoczynkowy, a nie żadna agro :((((

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)