niedziela, 23 czerwca 2013

Miałam w planach

blogowe porządki.
Stąd chwilowa ogólnoludzka niedostępność mojego bloga.
Jakieś zmiany wizualno - estetyczne na myśli miałam.
Kolorystyczne może..
Niestety brakło czasu:)

Zatem jakoś bez porządków przeżyć muszę.
I przeżyję:)
Co się odwlecze to nie uciecze.
Kluczyk chowam pod wycieraczkę:)

Dziś udziergałam ponad 50 km z mężem osobistym moją nową bryczką.
Rowerową znaczy.
Fantazja prawie ułańska!
Maszyna moja prawie-samojezdna, mam wrażenie, że mogłabym dziś przejechać jeszcze drugie tyle km.
Za tydzień w planach kilometrów sześćdziesiąt.
A za dwa tygodnie - setka:)

Plany planami, a życie życiem.
Sie zobaczy.
Mam nadzieję, że po dzisiejszym hiperdotlenieniu sny będą kolorowe - lub ich nie będzie wcale.
Znaczy że spać będę jak zabita.

Czego sobie i każdemu z Was życzę - nie tylko dzisiejszej nocy.
Każdej następnej takoż!:*

środa, 19 czerwca 2013

Lepiej zapobiegać...

Pozamykałam szczelnie wszystkie okna.
W mieszkaniu znaczy.
Żadnego wietrzenia!
W chałupie (póki co)  mam 23 stopnie Pana Celsjusza - z tendencją rosnącą.
(wiem, wiem, ludziska mają po 30 i muszą to znosić; moje współczucia wyrazy).

Włączyłam wentylator i skierowałam go na nasze wyrko.
Tak będziemy dziś spać (polecam!)
Chłodzi, na całe szczęście.

Co jeszcze pomaga? Znaczy ratuje życie w upale?
Schłodzony do jak najniższej temperatury "Żubr" lub cokolwiek innego, co lubicie.
I lodowata (wprost z lodówki, około 4 stopni mająca) truskawkowa frużelina.
Lub cokolwiek podobnego.

27 stopni Pana Celsjusza o godzinie 21.00 (na zewnątrz znaczy) zdecydowanie nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej.

Nienawidzę upałów.
Jutro ma być 35 stopni.
Jako, że dziś już tyle było na jutro obstawiam 38.
Masakra.

Z pracy do domu mam 10 minut piechotą., w jedną stronę.
Jakoś dotrę (mam nadzieję).
Tam i z powrotem.
Nawet nie chce mi się myśleć o tych, którzy nieklimatyzowanymi środkami lokomocji będą jechać pół godziny lub godzinę z okładem.
Trzymajcie się.
Pojutrze ma być już chłodniej.


sobota, 15 czerwca 2013

Koniec końców.

Znaczy - zdałam.
Tę kancelarię i archiwistykę.
Nie przyznam się do oceny, bo mię od kujonów wyzwiecie:D
(a to przypadek był - wylosowałam pytania jak dla mnie stworzone:)

Potrzebuję czasu, żeby porządnie odtajać.
Ciekawe, czy nieprzewidywalne życie mi na to pozwoli...:)
Całe szczęście nic nie poszło mi w zdrowie (czytaj: w serce), jeno w masakryczne zmęczenie.
Znaczy trza wypocząć i tyle.
Znaczy zmęczyć się fizycznie - i o niczym nie myśleć.
Całkiem mi to wychodzi:)

Dziś sobota, spałam nie-przyznam się-do-której.
Zrobiłam zakupy.
Planuję upichcić pasztet sojowy:)
Z pieczarkami.
Ciekawe, czy mi się uda.
Robiła któraś z Was?
Próbuję kolejny raz zmodyfikować naszą kuchnię.
Znaczy to, co jemy.

Sporo latami wprowadzanych zmian stało się już nawykiem (jemy tylko pieczony przez siebie chleb, nie używamy kostek rosołowych ani przypraw z glutaminianem i jemu podobnych, stawiamy na oryginalne zioła).
Teraz mam plan wprowadzić do menu soję - w postaci pasztetów własnoręcznie robionych, gulaszów i kotletów. W ramach ograniczania białka zwierzęcego, a wprowadzania roślinnego.
Się zobaczy, co z tego wyjdzie.
Kupiłam soję bio, zaraz namoczę, jutro ugotuję i "udziergam" pasztet. Pieczarkowy:)
Kupiłam fasolę "mung", ugotuję i też coś z niej zrobię- w formie pasty lub pasztetu.

Kontrole przeżyłam, egzaminy zdałam - póki co mogę się bawić w kulinaria:)
Za wszelkie podpowiedzi w kwestii dań bezmięsnych (szczególnie tych do chleba) będę niezmiernie wdzięczna.

Oczywiście nie planuję pełnej ortodoksji, co oznacza, że za chwilę zacznę gotować bulion mięsno - warzywny (szyje z indyka, skrzydła z indyka, warzywa, liść laurowy, pieprz, ziele angielskie) - bulion w formie koncentratu.
Lepsze to, niż kostka rosołowa.
Po prostu wiesz, co jesz:)


środa, 12 czerwca 2013

Przeżyłam.

Niewiarygodne, ale przeżyłam.
2,5 miesiąca nieustannej kontroli finansowej (jedna po drugiej), przy czym ostatni tydzień to było apogeum.
Do dziś.
Znaczy kontrola nr  2.

Niezapowiedziana (znaczy zapowiedziana 15 minut przed).
Mało czego się w życiu boję. Naprawdę.
Dużo przeszłam, czuję się zahartowana.
TEGO zawsze bałam się jak diabeł święconej wody...
Jeszcze nigdy TA instytucja mnie nie kontrolowała.
Mało kto  z TEGO wychodzi ocalony.
Ja wyszłam.
Nie pojmuję, dlaczego.
Dzięki Najwyższemu.

Jutro urlop. Napięte do granic ciało i rozhuśtane emocje domagają się resetu.
(albowiem we współpracy z kontrolującymi byłam bardzo merytoryczna, wielce opanowana i nieprawdopodobnie pogodna.
Frycowe płacę teraz. Schodzi ze mnie wszystko. Na szczęście płacę nie rozległym zawałem - jak moja koleżanka po fachu, jeno masakrycznym przemęczeniem).

Idę spać.
Pojutrze mam egzaminy kancelaryjno - archiwistyczne - idę na żywca.
Czas na naukę zabrała mi ta druga kontrolująca niezapowiedziana  INSTYTUCJA.
Znaczy ostatnie dwa tygodnie.
Mam zamiar zdać - cokolwiek to znaczy.

Na mnie już czas.
Dobre nocy, kochani!:*


piątek, 7 czerwca 2013

Mój-ci-on:)

I napaczeć się nie mogę - a paczę i paczę, stoi na mych oczach (naprawdę - w pokoju gościnnym/stołowym/niepotrzebne skreślić) - i nie znika:)





Kupiliśmy toto (znaczy monsz ulubiony mię kupił) wczoraj.
Jazda próbna przed zakupem - miodzio!
Sprzedawca paczał uważnie, cobym nie zwiała :D
(Choć po prawdzie jechałam na rezerwie sił ogólnych - mam w robocie kontrolę za kontrolą i na dodatek za tydzień kursowe egzaminy, emocjonalnie-zawodowo jestem prawie-trup). 
(A poza wszystkim... jeśli po tylu latach hmmm... pożycia mąż żonie znienacka kupuje takie cóś  i jeszcze mówi, że myślał o tym OD DAWNA, to żona powinna wynająć detektywa i sprawdzić, czy rzeczony nie ma kogoś na boku, azaliż nieprawdaż ???)

W domu laptoK i segregatory, huk roboty, ale jeśli tylko nie będzie padać to jak bum cyk cyk nie strzymię i jutro wsiądę na to, na co w tej chwili paczę:)
I choć kilkanaście kilometrów zrobię.
W ramach przerwy i relaksu od zawodowej orki.
W myśl idei, że po prostu należy-mi-się...

To piszę ja, po 320 km zrobionych dnia dzisiejszego samochodem (z kierowcą znaczy), 6 godzinach kursu teoretycznego i zajęć warsztatowych w Bardzo Dużym Mieście, skonana i nie-do-życia, nadająca z wyrka.
Pies już wyprowadzony (ufff!).
Kierowca chrapie obok mię (należy mu się).
Z bicyklem zaglądamy se w oczy - on pacza na mię, ja na niego.
Kocham ich obu!
Kierowcę od lat kilkudziestu, bicykla - od wczoraj:)))

sobota, 1 czerwca 2013

...