Raptem dwa dni i to niepełne.
Ujkędowe.
Dnia pierwszego - jeziorna motorówka.
Wow!
Pierwszy raz w życiu.
Wrażenia niezapomniane, szczególnie podczas zakrętów:)
A później żagle.
A właściwie żagielki:)
I wieczorne ognisko, znaczy wspólne żarcie przepysznej kiełbachy (jednak ogniskowa lepsza od grillowanej) pifffkiem zapijanej, przerywane tłuczeniem komarów.
Wszystkich nie zarąbałam - mam na ciele ukomarzenie jedno na drugim.
Ot - zarazy jedne.
Drapię się okrutnie.
Dnia drugiego - górska wycieczka, znaczy górki niskie z pięknymi jeziorkami.
Długa spacerowa trasa z lekką podgórką (Vi wie, o co chodzi, choć wtedy chodziło chyba o niegórkę?:)
Kompanija przednia.
Na koniec głodomorską ekipą wpadliśmy do całkiem miłej knajpki i pożarliśmy obiad, po czem podzieliliśmy się na podgrupy i ruszyliśmy każda w swoim kierunku.
Domowym znaczy:)
Zresetowanam.
Przynajmniej z letka.
Mój-ci-on takoż.
No i niespodzianie zlecenie dostałam!
Od młodej panienki.
Będę dziabać na drutach czy te innym szydełku suknię dla... Barbie!
I muszę się sprawić, obowiązkowo.
Jakieś sugestie lub podpowiedzi?
Będę wdzięczna bardzo:)
1 komentarze:
pikny łykend, bardzo mily
a co do sukienki dla Barbie... krotka i wydekoltowana, i z falbanka
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)