czwartek, 28 maja 2015

Cyrk

medialny ma się świetnie.
Manipulacje w toku.
Szambonurkowe media produkują "chwytliwe" tytuły, pod którymi mieszczą się kompletnie inne treści.
Jeśli ktoś czyta tylko nagłówki szybko tym szambem się pobrudzi i bezmyślnie pośle je dalej.
I ludzie ślą - cholera jasna, ślą!

Przecież myślenie nie boli.
Poglądy dziś można sobie wyrobić bez problemu - trzeba się tylko postarać.
I trzeba wiedzieć o tym, że celem mainstreamowych mediów jest zrobić z nas idiotów.
Mnie osobiście to obraża.
Ja idiotką być nie zamierzam.

Czytajmy, szukajmy, nie dajmy się!
Zaczęło się bardzo silne manipulowanie wypowiedziami prezydenta - elekta.
Słuchajcie, nie trzeba go kochać, nie musi nikomu być z nim po drodze, ale mamy przecież prawo wiedzieć, co NAPRAWDĘ ten człowiek mówi, jak formułuje swoje myśli.
To jest dziś bardzo ważne - poznać go, budować zaufanie czy nieufność - ale w oparciu o prawdziwe dane, a nie medialne manipulacje.

Szukam.
Docieram do źródeł, do faktów, komentarze i opinie odstawiam na półkę.
Chyba, że wypowiadają się ludzie, którym ufam.
Niewielu ich jest, niektórych nowych dopiero poznaję.

Po długich i ciężkich cierpieniach (3 tygodnie!) dotarły do mnie wreszcie "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego" autorstwa Wojciecha Sumlińskiego. Zaczynam zatem lekturę jego trzeciej (dla mnie) książki.
Tutaj jest krótki artykuł.
Szczególnie zaś polecam Wam ten link (klik).
Obszerny artykuł i film.
Informacje, od których jeży się włos.
Gdyby były nieprawdziwe, autorzy już dziś siedzieli by w pierdlu - a nie siedzą.
To ich uwiarygadnia.

Bardzo chciałabym się przyczynić do tego dobra, które w niedzielę się stało.
Pielęgnować je, pomóc mu rosnąć, obnażać manipulacje.
Budzi moje zaufanie. To dobro. Ten człowiek.
Róbmy to, niech nas będzie więcej - nie populistycznie, nie emocjonalnie - rzetelnie, po prostu.
To MUSI nas obchodzić.
Mówmy, jak jest.
Jeden już taki jest, co mówi jak jest i powiadam Wam - mądrze gada!

P.S. Tak, ciężko mi.
Nadal nie lubię wracać do domu.
Tęsknię.
Bardzo.

poniedziałek, 25 maja 2015

To jest dla mnie

Wielka Zmiana.
I bynajmniej nie "Nocna zmiana".
I to jest mój Prezydent.
I radość moja jest wielka.

Wklejam film z początku maja, kiedy nic jeszcze nie było jasne.
Ujmuje mnie zwyczajność i prostota tego człowieka.




Panie Prezydencie - Elekcie, szkoda, że nie mogłam dziś rano napić się z Panem kawy:)

P.S. Swoją drogą druga tura wyborów w dniu Zesłania Ducha Świętego to jak samobój dla Jeszcze-Urzędującego. Gorszego (dla niego) dnia być nie mogło :)))

niedziela, 24 maja 2015

Niekoniecznie czytajcie.

Mnie pisanie tutaj bardzo pomaga.
Ale Wy możecie się tematem zmęczyć.
Na Waszym miejscu najzwyczajniej miałabym dość.
Przypuszczam, że jeszcze czas jakiś będę monotematyczna.

Głaszczę ekran monitora.
Niestety na ekranie nosek nie jest zimny i wilgotny.
Sierść nie jest ani trochę szorstka i ani trochę puszysta.
Nie czuję ciepła ciała, które zawsze było.
To ciepło.
Tego ciała.

Porządkuję rzeczywistość.
Muszę.
Wczoraj wyrzuciłam jej stary koc i legowiska.
Wieczorem znalazłam pod meblami zapomnianą ostatnio ukochaną niebieską piłeczkę.
Była z nią od początku jej psiego życia.
Uwielbiała ją aportować.
Dopóki jeszcze mogła.

Obroża i piłeczka.
Tego nie oddam.
To mi zostanie.
I (może) książeczka zdrowia.

Jeszcze parę przedmiotów muszę wyrzucić.
Ale jakoś mi niespieszno.
Choć to podobno pomaga.
Podobno lepiej pozbyć się szybciej. 
Takie dostaję rady...

Nie bardzo im ufam.
Co z tego, że wejdę w tryb udawania "nic się nie stało i wcale mnie nie boli"?
To głupie i nieprawdziwe.
Nie cierpię non stop.
Są chwile, że funkcjonuję normalnie.
A są i takie jak ta - kiedy wyjątkowo boli.
I kiedy chcę to zapisać.

Nie chcę niczego wyłudzać.
Nie chcę też w żadnym wypadku wymuszać.
Ale... każde słowo, każdy komentarz dużo dla mnie znaczy.
Nie mam w realu ludzi, którzy mogliby mnie zrozumieć.
Nie mogę o tym za wiele rozmawiać.

Wypisałam się.
Czuję ulgę...

piątek, 22 maja 2015

Oddzielam

ugotowane mięso od kości.
Odrobina spada na podłogę.
(w swoim czasie dbałam, aby takich "spadających odrobin" było sporo).
Nikt nie biegnie, żeby biegusiem jednym mlaskiem to, co spadło "sprzątnąć".
Sprzątnąć muszę sama.

Dzwoni domofon.
Nikt nie szczeka, żeby mnie ostrzec.
Że "uwaga-bandyci-mordercy"!
Muszę dbać o siebie sama, mój "system alarmowy" już nie działa.
A przecież jej szczek był zawsze bardzo konkretny.
Budził respekt.

Wracam z pracy do domu.
Nikt nie jazgocze i nie merda ciesząc się, że wróciłam.
Wita mnie dzwoniąca w uszach cisza.
Trudno mi ją znieść.

Chciałabym... chciałabym ucałować.
Psie czoło, między uszami.
Podrapać tam, gdzie lubiła najbardziej.
Zatopić ręce w jej futrze.
A właściwie nie.
Przytulić ogolone ciałko.
W ostatnim tygodniu było jej już za gorąco.
Udało mi się ją jeszcze (na raty, bo już nie była w stanie długo stać) ostrzyc.
Taka bezwłosa szczególnie lubiła mizianie, wskakiwanie do wyrka, przytulanie.

Dziś jest dzień łez płynących niczym wartki potok.
Na codzień muszę być profesjonalna i dzielna, bo kto to słyszał, tak smucić się z powodu psa...
Swoją tęsknotę skrzętnie więc ukrywam, jedynie smutku pozbyć się nie umiem.
Na szczęście tu na blogu mogę być sobą.
Podziękować każdemu, kto mnie wspiera.
Spuścić ze smyczy całotygodniową tęsknotę w postaci fontanny łez.

Dziękuję Wam za zrozumienie, za każde dobre słowo.
Mąż też mnie rozumie, a właściwie bardzo się stara, więc muszę mu na bieżąco siebie tłumaczyć.
Robię to.
Mężczyźni boją się naszych łez...

13 lat to kawał czasu.
Czasu kochania, przyzwyczajenia się, cieszenia z merdającej obecności.
Wiem, że ból minie i daję sobie na to czas.
Tu i teraz dzielę się tym, co czuję.
Dziękuję każdemu, kto chce ze mną w tym trwać.

poniedziałek, 18 maja 2015

Nie pamiętam...

takiej tęsknoty.

Odchodziły dzieci, do siebie, na swoje.
Pamiętam cierpienie, szczególnie po pierwszym.
Było, minęło.
Przeżyłam.
Może dlatego, że te odejścia nie były bezpowrotne..?
Że moje dzieci mają dobre życie?

Przytuliłabym.
Posłuchała oddechu, sapania, wzdychania.
Rzuciłabym niebieską piłeczkę i patrzyłabym, jak biegnie za nią do utraty tchu...
Złudzenia...
Od kilku miesięcy biegała za niebieską piłeczką już tylko po domu...

Przytuliłabym.
Przytuliłabym SIĘ.
Pomiziała za uchem, w kark, w dupkę.
Powąchałabym.
Poczułabym jęzor chlaśnięty na moim policzku.
I delikatne lizanie po rękach...
I moszczenie się w nogach wyrka - szczególnie w ostatnich dniach, kiedy znów na wspólne spanie pozwalałam...
I popatrzyła w te oczy, brązowe oczy, mądre, wyraziste.
Takich oczu nie ma żaden inny pies.

Jak... jak można (z miłości???) pozwolić zabić chcące jeszcze żyć zwierzę???

Pozwoliłam.
Nie ogarniam.
Tęsknię i chce mi się wyć.

Nie radźcie, żeby wziąć następnego psa.
NIE MA TAKIEJ OPCJI.
I nie będzie.

sobota, 16 maja 2015

Nie mogę

Patrzeć na psy i ich właścicieli.
Być sama w domu w tej absolutnej i absurdalnej ciszy.
Sporządzać jakiegokolwiek posiłku (nikt nie przychodzi żebrać o najlepszy kąsek).

Oczywiście robię to wszystko.
Ból przypływa i odpływa.
Czasem zupełnie znika.
Najtrudniej jest, kiedy wracają wspomnienia.
A ponieważ stworzenie było żywe i niezwykle zmyślne, wspomnień jest sporo.



Nie zapomnę Cię, maleńka...

.................................................................................................................

Jeśli po odejściu psa, z którym przeżyło się w jednym domu 13 lat lat jest tak ciężko, to jak jest, kiedy straci się człowieka, z którym w jednym domu przeżyło się lat kilkadzieści albo kilkadziesiąt...?
Jeśli ten człowiek był bliski???

Nie umiem
sobie tego
wyobrazić.

Nijak.

czwartek, 14 maja 2015

14.05.2015

Od dwóch godzin mam nową bransoletkę.
Na lewej ręce.
Jest dość siermiężna.
Trochę znoszona.
Skórzana.
Owija mój nadgarstek dwukrotnie.
Jest zdecydowanie nietypowa...

Coś mnie dziś późnym popołudniem tknęło.
Zadzwoniłam, umówiłam wizytę, udało się.
Dziś, o 18.30.
Badania.
USG.
Ogromne przerzutowe guzy.
Zero szans na życie...
Cierpienie będzie się wzmagać z dnia na dzień (przecież widzę, wszystko mi się zgadza).
Czas odejścia - najlepiej do końca tygodnia.

Powiedziałam, że jestem gotowa już dziś.
Że nie dam rady czekać...
Doktor obiecał przyjechać za godzinę.
Wytuliłam, wymiziałam, ułożyłam na kocyku.
Zdążyła jeszcze obszczekać doktora, kiedy zadzwonił domofonem...

Doktor kultury wielkiej.
Powiedział mi wszystko, czego potrzebowałam.
Podał zastrzyk pierwszy.
Wprowadził zwierzę w głęboką narkozę.
Po czym podał zastrzyk drugi.
Po dwóch minutach serce przestało bić...

Byłam cały czas, non stop, do końca.
Głaskałam, tuliłam, płakałam, przytulałam.
Później wzięłam na ręce zawinięte w kocyk  psie ciało i poszłam z nim do auta.
A później pochowaliśmy naszą sznaucurkę.

Teraz... teraz jest okropna.cisza.
Nikt nie chlipie wody z miski.
Nikt nie podżera psich chrupek.
Nikt nie tupie pazurami i nie zagląda do pokoju.
Pustka taka... parszywa taka...

Od dwóch godzin mam nową bransoletkę.
Na lewej ręce.
Jest dość siermiężna.
Trochę znoszona.
Skórzana.
Owija mój nadgarstek dwukrotnie.
Jest zdecydowanie nietypowa...
To obroża mojego psa.
Złudzenie, że moja psina jest blisko...
Jestem nienormalna??? Proszę bardzo, mogę być.
Bransoletkę będę nosić tak długo, jak długo będę jej potrzebować.

Kocham cię, maleńka, choć już cię ze mną nie ma.
Nikt mi ciebie nie zastąpi.
Czasem słońce, czasem deszcz.
Czasem łzy, czasem śmiech.

I tylko... tylko z kim ja jutro rano wyjdę na spacer?
No z kim, maleńka, z kim???

środa, 13 maja 2015

Nie.

Nie pójdę już (na razie) do weta.
Póki co to nie ma sensu.

Dziś minęło równo pół roku od informacji o złośliwcu.
I pół roku plus dwa tygodnie od operacji.
Jest w złej formie...

Nie je, a właściwie je bardzo mało.
Bardzo dużo pije.
Mocno schudła.
I chudnie dalej.
Jest słaba, 7 schodków w górę to dla niej Giewont.
Niedługo będę ją nosić.

Coś mnie tknęło dziś, godzinę temu, by obejrzeć jej dziąsła.
Są prawie białe, takie, jak tuż po operacji.
To oznacza bardzo poważną anemię.

Ale jeszcze cieszy się życiem.
Jeszcze wita mnie jej szczekanie.
Jeszcze nie widać po niej cierpienia.
Oczy ma całkiem żywe, mordę pogodną, ogonek merdający.
Jeszcze JEST.

Już nie pozwolę jej ciąć.
(doktor sugerował usunięcie listwy mlecznej).
Myślę, że to już nie ma znaczenia, że po prostu zżera ją cancer.
Mam jeszcze w zapasie tabletkę na kręgosłupowe dolegliwości.
Podaję ją raz w miesiącu.
Ten "raz" wypada za kilka dni.
Podam.

Kompletnie nie wygląda na swój wiek...
Nadal jest piękna.
Wyjątkowa.

Wiecie, co jest dla mnie najgorsze?
Nie diagnoza, nie prawie-wyrok.
Najgorsze jest czekanie.
Obserwowanie, czy to już.
Bezradność, kiedy się nie wie, co robić.
Na szczęście te białe dziąsła powiedziały mi dziś bardzo dużo... i odebrały nadzieję.
To dobrze.
... może odtąd czekanie będzie prostsze?

Och, mordo ty moja...

poniedziałek, 11 maja 2015

Ja czekam...

I PKW czeka.
Na wyniki z dwóch (ostatnich) komisji w Londynie.
Myślę jednak, że to już niewiele zmieni.

Andrzej Duda prowadzi.
Paweł Kukiz i jego elektorat zaskoczył chyba wszystkich i obnażył prawdę - Polacy chcą zmian i mają dość!
Urzędujący Prezydęt ma to, na co zasłużył.
(mam nadzieję, że dostanie tego zasłużonego więcej - w drugiej turze!)

Ja w spokoju dziergam etui na mężowski nowy smartfon.
Chwalić się nim nie będę - prosty, niewyględny.

To idę dziergać.
I czekać:)

piątek, 8 maja 2015

środa, 6 maja 2015

Jeszcze...

jesteś.

Jeszcze pijesz, jeszcze jesz, choć coraz mniej pokarmów twój żołądek znosi.
Gotuję ci.
Karmię małymi ciepłymi posiłkami.
Czasem zjesz, czasem nie...
Nie powiesz mi przecież, co ci nie służy, odpowiedzi mozolnie po omacku szukam sama.
Wczoraj po raz kolejny udało się takową znaleźć.
Dziś czujesz się lepiej, dziś znowu jesz, znów się uśmiechasz.

Jeszcze chodzisz, choć siedem schodków w dół to w sam raz, siedem w górę to już dużo, a piętnaście (w górę) wymaga trzech przystanków...
Gdzie ten czas, kiedy każdą ilość pokonywałaś migiem?
Nie wróci...

Jeszcze trochę spacerujesz.
Dwa miesiące temu dwugodzinna przechadzka była dla ciebie przyjemnością.
Dziś... dziś pół godziny czasem jest nie-do-wytrzymania.
Dostrajam się do ciebie.
Chodzimy sobie pomalutku...

Jeszcze nie cierpisz, nie widzę tego po tobie.
Dużo leżysz lub śpisz..
Nie piszczysz, nie skomlisz, więc chyba cię nie boli.
Przyglądam ci się, wiesz?
Nie pozwolę ci cierpieć.
Kiedy przyjdzie czas zrobię, co trzeba.
Później będę ryczeć.

Obszczekałaś dziś traktor.
I motocykl.
Smycz nie pozwoliła ci na więcej.
Okna w domu są otwarte, teraz też poszczekujesz od czasu do czasu.
Bo jakiś pies śmie hałasować pod domem.
Uwielbiam, jak wyjesz niczym wilk do taktu wozom strażackim i karetkom (przepraszam, może nie wypada tak pisać...)

Moja pierwsza i ostatnia psino, moja najmilsza sznaucurko.
Leżysz teraz blisko mnie, oddychasz płytko i szybko, inaczej niż zwykle.
Na moje wyrko już nie wskoczysz, brak ci sił...
Jest tak od kilku dni.
Tłumaczę sobie - czymże jest twoje odchodzenie wobec dwóch przerażających odejść młodych chłopców, czymże jest mój smutek wobec cierpienia ich matek...

Żyj, póki chcesz i możesz.
Chcę tylko, żebyś odeszła na moich rękach, wtulona we mnie, bezpieczna.

P.S. Jeśli ktoś, coś... jakiś pomysł, rada - to ja bardzo proszę.
Jestem juz na tym etapie, że wolę się uczyć na błędach (radach) niekoniecznie swoich...
Tylko o to proszę...

sobota, 2 maja 2015

Światłem, modlitwą i Wielką Ciszą...

Co się stało...


to się nie odstanie...

Do zobaczenia, Tomku.
Do zobaczenia!

piątek, 1 maja 2015

Udało się uciec.

MNIE się udało.
Od tematów najtrudniejszych.
Choć jutro jeszcze przede mną pogrzeb.

Wczorajsze mniszkowanie (słoiczków po kokardę, a będzie jeszcze więcej, mam zamówienia :D), leniwe sprzątanie kuchni, wieczór z książką.
Nic, co muszę, wszystko, co chcę.

Z wczoraj na dzisiaj wspaniały mocny sen.
Pyszne wspólne z mój-ci-onym niespieszne śniadanie.
(jako dodatek do kanapek własnej roboty sos czosnkowy - aaaach!)
Poranny telefon.
"Moooogęęęę do Ciebie przyjść??? Będę grzeczny, naprawdę!".

Plany miałam zgoła inne, ale plany się zmienia, kiedy ośmioletni (prawie) człowiek jest spragniony  niemłodych ludzi towarzystwa.
Się docenia, że człowieka ma się minutę drogi od własnej chałupy.
Młody zapakował kilka legomaszyn, zabrał świeżo kupiony album (wiecie, zbiera się takie karty, pakuje się je do albumu, album sama mu kupiłam, ale nie pamiętam już, z czym się te karty je:).

Wypił szklanicę rozcieńczonego mniszkowego eliksiru.
Na wyścigi ze mną wypił sok z połowy cytryny! (walczymy oboje, odporność mamy kiepską).
Pożarł kilka mandarynek.
Pochłonął michę domowej produkcji rosołu z makaronem oraz kawałek ciasta.
Zamówił - wraz ze mną jako sponsorem - nieprzyzwoicie drogi zestaw lego.
A co - niedługo dzień dziecka, będzie a konto:)
Po czym odmeldował się na imprezę (urodziny koleżanki).

A ja... ja polazłam na patyki.
Kije znaczy się.
40 minut - tylko - ale było cudnie.

Teraz odpoczywam, bom się uchetała - no brak ruchu, nooo.
Wokół mnie krąży zwierz.
Albowiem nadzieja umiera ostatnia, a rosołowe mięsko pachnie temu zwierzu niemożebnie.
Rzecz jasna swoje już dostał, walczy o dokładkę:)

Tak mija mi wczorajszy wieczór oraz dzisiejszy dzień.
Niespiesznie.
Spokojnie.
Najzwyczajniej na świecie.
Jutro kolejne mniszkowanie:)

A jak Wam mija początek majówki?
Czy też tak... tak zwyczajnie? Bez wodotrysków???

:***