Był dla mnie człowiekiem bardzo trudnym.
Zamkniętym w sobie, odpychającym w relacji.
Nie odpowiadającym miłością na miłość.
Walczyłam o niego jak głupia.
Nie wiem, czemu tak mi zależało, nie miałam wszak w tej dziedzinie żadnych deficytów.
Zaliczałam porażkę po porażce.
W moje czterdzieste urodziny powiedział, że mężczyzna po czterdziestce jeszcze ma przed sobą wszystko, ale kobieta po czterdziestce to już inna bajka.
Ona już nic nie może.
Ona się po prostu kończy.
Powiedział to przy swoim synu, a moim mężu.
Mąż się nie odezwał. Po latach zrozumiałam, dlaczego.
Zabolało.
A ponieważ jesteśmy z mężem rówieśnikami, więc... dotknęło do żywego.
Przestałam się starać.
Oddaliłam się, zostawiłam w spokoju, byłam grzeczna i układna, nauczono mnie szanować starszych, a tym bardziej bliskich.
Już nie czekałam na dobre słowo czy gest.
Rana się zagoiła, moja kobiecość (w kontekście mojego "starczego" wieku) na tym nie ucierpiała.
Był człowiekiem bardzo oszczędnym. Do bólu.
Trudno mi było to zaakceptować, ponieważ kiedy bywał u nas (rzadko) krytykował wszystko, za czym stały jakiekolwiek pieniądze. Kosmetyki, talerze, szklanki, firanki. Wszystko było za drogie, a ja byłam niegospodarna i wyrzucałam pieniądze w błoto. On sam ze swoją żoną z własnego wyboru żyli najtaniej, jak tylko było można, mając bardzo przyzwoite - jak na owe czasy - dochody.
Pewnie się domyślacie, że niedaleko padło jabłko od jabłoni.
Mąż nie odziedziczył po ojcu emocjonalności i sposobu bycia, ale skłonność do (według mnie) nadmiernej oszczędności już tak. Nierzadko dokuczałam mu, że ma węża w kieszeni. Że jest sknerą. Życie pokazało prawdę zupełnie inną - a ja po prostu musiałam dorosnąć.
W 2011 roku dane mi było towarzyszyć temu trudnemu człowiekowi, mojemu teściowi
w umieraniu.
W linku szczegółowy opis zdarzenia, jeśli ktoś będzie chciał niech przeczyta.
Wtedy dostałam od niego prezent w postaci jednego, jedynego dobrego słowa.
- Wiesz, gdyby nie ty byłbym teraz bardzo samotnym człowiekiem - powiedział trzymając mnie za rękę kilka dni przed śmiercią. Te słowa chowam w sercu jak relikwię.
Od jego odejścia minęło kilka lat.
Wiele spraw przemyślałam, przeanalizowałam, spojrzałam na nie z zupełnie nowej perspektywy.
Ten człowiek nie umiał okazywać uczuć, bo nikt ich mu jako dziecku nie okazał.
Był biologiczną sierotą...
W swoim życiu musiał walczyć o przetrwanie, stąd skłonność do życia na granicy ubóstwa.
I miał plan.
Bo to wszystko, czego sobie odejmował miało służyć, miało być dla kogoś...
Zobaczyłam to trzy lata temu, kiedy część z tego, co uzbierał teść, rękami mojego męża uratowała czyjeś życie, uratowała rodzinę.
Jednym przelewem.
Płacząc jak głupia dziękowałam mężowi za to, co zrobił. Odszczekałam węża w kieszeni. Nigdy więcej tego słowa nie użyję. Płakałam bardzo, uratował kogoś bardzo mi bliskiego... Mąż długo tulił mnie w swoich ramionach...
Podobnych sytuacji jest więcej.
To nie miejsce, by o nich pisać.
Ty, który byłeś i jesteś ojcem mojego męża... Tato...
Dziękuję Ci.
Za wszystko, czego sobie w życiu odmówiłeś.
Za to, że zabezpieczyłeś nas już dawno, że dzięki Tobie będą też zabezpieczone nasze dzieci.
Wiesz, że żyjemy skromnie.Twój syn zawsze tego chciał, ja potrzebowałam trochę więcej czasu, żeby do tego dojrzeć.
Wierzę, że nie umiejąc być szczęśliwy w życiu ziemskim jesteś szczęśliwy w wiecznym.
Dziś, w Dzień Zaduszny jesteś w moim sercu i pamięci w sposób szczególny.
Czuję wdzięczność.
Nic mnie już od dawna nie boli, Twoje złe słowa straciły moc, bo przykryło je to zdanie wypowiedziane na łożu śmierci - i to, co dla nas zrobiłeś.
Kocham Cię, Tato.
I wiem, że Ty też nas kochałeś.
I kocham Twojego syna, z roku na rok coraz bardziej.
I tylko z jednym nie mogę się zgodzić: kobieta po czterdziestce ma przed sobą jeszcze tyyyle życia! Wiem, bo nią jestem:)))