czwartek, 23 czerwca 2016

Cóż,

dziś osiągnęłam punkt prawie-krytyczny.
Organizm błaga o wolność.
Od pracowego stresu.

Serce bije nierówno.
(zbyt często).
Napięcie sięga zenitu.
Pracować trzeba, a w cholerę się nie da.
Do dobrej pracy potrzebna jest współpraca,  a tej niestety nie ma.
Z tymi, z którymi robić to muszę...

Ludzka zachłanność na władzę jest straszna.
Powalająca.
Patrzę na to i niedobrze mi.
Tyłki przyklejone do stołków, odrywane siłą.
Pewność własnej nieomylności (na kompleksach zbudowana).
Niszczenie najlepszych, utrudnianie życia utalentowanym, byle tylko własną "pozycję" zachować.

Kłamstwa.
Manipulacje.
Podkładane świnie.

Nie nadaję się do takiego życia.
Mowa moja jest "tak, tak, nie, nie".
Lawiruję z trudem, bo muszę.

Była nadzieja na lepsze.
Czekaliśmy wszyscy z radością.
Dziś nasza nadzieja uległa poważnemu nadwątleniu.
Jeszcze nie umarła...

Za trzy tygodnie jadę na urlop.
A w sierpniu... jeśli stres osiągnie apogeum, jeśli nie dam rady... po raz pierwszy w życiu pójdę do lekarza i powiem mu, jak jest.
I poproszę o dwa tygodnie dodatkowego "urlopu".
Inaczej zeświruję.

Czuję, że bezwzględnie muszę o siebie zadbać.
W końcu mam tylko jedno życie...

2 komentarze:

errata pisze...

Ten opis władzy do niejednej sytuacji przystaje. I do niejednej politycznej orientacji. To prawda, nadzieje były, lecz jeśli idzie o mnie, coraz to bardziej zawiedzione. Rugowanie najlepszych li tylko dla własnej politycznej pozycji - tego akurat w mojej najbliższej rodzinie doświadczono. Cóż...

Dorothea pisze...

@errata - mój tekst nie dotyczy polityki.

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)