wtorek, 6 września 2016

Oddycham głęboko,

szczypię się w co tam mam pod ręką, przecieram oczy - i nic.
Nic.
Nic się nie zmienia, ciągle jest cudnie, jest pięknie:)
Ludzie zasuwają jak motorki, bo wreszcie traktowani są jak ludzie.
Mojej szefowej dałam ksywkę: saper!
Rozbroi każdą "bombę", a metody ma totalnie niekonwencjonalne.
Mówi człowiekom, że umią, wiedzą i że dadzą radę.
I człowieki w to wierzą - i to się dzieje!

A jaaaaa....
Ja wstaję każdego ranka z bananem na twarzy.
- Co Ci jest? Co się tak cieszysz? - pyta mój-ci-on, do radosnej porannej miny nijak nie przyzwyczajony.
-  Do pracy, do pracy idę! - odpowiadam.
- Zwariowała, normalnie zwariowała... - mówi.
Wychodząc do pracy cicho dopowiada:
- Wiesz... też bym tak chciał...

Dziś zupełnym przypadkiem w nagłym przebłysku geniuszu wymyśliłam rozwiązanie trudnej sprawy, z którą szefowa boryka się od początku swojego urzędowania.
Natychmiast przekazałam jej to rozwiązanie.
Ucieszyła się jak dzika norka.
Po czym elegancko i z gracją delegowała mnie do realizacji tudzież pilotowania całego pomysłu!
Będę zatem żeglować po wodach dotąd mi nieznanych, bez koniecznych po temu kwalifikacji, ale z nią to ja mogę nawet na Marsa, już - tak, jak stoję:)))

P.S. Mój-ci-on zapytany, czy to szczęście moje się kiedyś skończy odpowiedział, że tak. Przyzwyczaisz się do nowego - powiedział.
Hmmm.
Myślę, że wątpię:)))

2 komentarze:

Ataboh pisze...

Ja też myślę, że wątpię :)
A tak wogóle fajnie powiedziane - myślę, że wątpię ;)

Dorothea pisze...

@Ataboh - :)))

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)