piątek, 31 grudnia 2010

Nasza znajomość

zaczęła się około trzech lat temu. Początkowo była tylko wirtualna i nic nie wskazywało, że to się kiedyś zmieni. Wszystko działo się samo, działo powoli, nie byłam nawet świadoma, że dzieje się coś, co głęboko mnie dotknie, trwały ślad we mnie odciśnie, coś, co we mnie zostanie.

Latem ubiegłego roku przyszedł Czas Wielkiego Cierpienia.
Pierwszy sms, pierwszy telefon, długa pełna łez rozmowa.
Czas bólu i współodczuwania, czas, którego zapomnieć nie sposób...

W grudniu zrodziła się propozycja spotkania. Jak dla mnie szalona - nie miałam żadnych doświadczeń z przenoszeniem relacji z życia wirtualnego do realnego, pragnienie miałam ogromne, ale niepokój też był niemały. Na dodatek trzeba było przekabacić mój-ci-onego - jazda ponad 500 km w środku zimy to nie jest to, co mój tygrys lubi najbardziej.

I zapadła decyzja, że jedziemy.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia szybciorem kupiłam sobie czarną kurtkę (tę, co razem ze strażackim była prezentowana). Kurtka nie miała kaptura, potrzebna była czapka, a ja nie cierpię czapek! Dziergnęłam czapkę, udało się trafić z fasonem, wyglądałam jak człowiek, na szczęście. Dziergnęłam szaliczek. Brakowało rękawiczek! Zdążyłam zrobić jedną, a że cholera była bardzo długa, nakurtkowa to czasu zajęła mi sporo i dzierganie następnej ledwo rozpoczęłam.

31 grudnia ubiegłego roku około 8.00 ruszyliśmy w trasę - mąż dzierżył w dłoniach kierownicę, ja druty:) Padał śnieg, było ślisko. Rękawiczkę skończyłam tuż przed zapadnięciem zmroku.
A cały zestaw wygląda tak:



Dojechaliśmy około 18.00... W drodze mama wysyłała mi smsy, że mam koniecznie dać znać, czy jesteśmy cali i zdrowi, bo przecież jedziemy do LUDZI Z INTERNETU i nie wiadomo, co się może dziać!

Pamiętam śnieg i siarczysty mróz.
Pamiętam M. machającego do nas z okna, bo zajechaliśmy nie od tej strony, co trzeba.
Pamiętam jedwabistość włosów dziewczyny, z którą przytuliłyśmy się najmocniej, jak tylko było można, ze łzami w oczach, niedowierzając, że widzimy się naprawdę.
Zupę grzybową, która smakowała najlepiej na świecie.
Fajerwerki na jakimś placu, którego nazwy nie pamiętam.
Szaleństwa na Wii, którą od tego czasu namiętnie uwielbiam:)))
Śpiewanie w scholi u Dominikanów na Freta - tak, pozwolili mi ze sobą śpiewać, a ona śpiewała psalm - i tam usłyszałam jej głos, jaki ona ma głos!
Rozmowy po świt, rozmowy o emocjach i duszy, rozmowy o tym, jak żyć, jak żyć, kiedy żyć tak trudno...

I Starówkę - cudną, ośnieżoną, rozświetloną.
Było minus 10 stopni, dwóch wariatów latało z aparatami fotograficznymi kompletnie nie czując wściekłego mrozu, dwóch wariatami być nie chciało i polazło do coffeeheaven, kawa była pyszna, nazwy nie pamiętam.
Doskonale za to pamiętam oczy, w które wtedy patrzyłam.
Nie zapomnę ich nigdy.
Wtedy zrozumiałam, że takie cierpienie ma zawsze dwie strony - nie jedną...

Rozstanie po czterech wspólnych dniach było trudne, "ludzie z internetu" okazali się nie być wampirami ani cichobójcami, oboje z mój-ci-onym czuliśmy się w tej gościnie wspaniale, jakbyśmy się znali ze sto lat.
Powrót był jeszcze dłuższy i jeszcze trudniejszy - w międzyczasie napadało śniegu, widoczność była niemal zerowa. Mąż na rogatkach stolicy zarobił mandat (on jest typ bezmandatowy, dla niego mandat to masakra), a później w połowie drogi do domu nieomal nie przejechał człowieka na pasach - on, tak zawsze rozważny w tej zamieci nie dostrzegł, nie zauważył... Człowiek zrobił szybki unik i tylko dzięki jego refleksowi nie stało się nic strasznego, a mąż przez dwie godziny nie był w stanie powiedzieć ani słowa....
Dojechaliśmy, Bogu dzięki dojechaliśmy cali i bezpieczni.

Dziś już wiem, że równo rok temu narodziła się więź, której zniszczyć nie sposób, bo nie na ludzkim fundamencie jest zbudowana. Bo jeśli On czegoś chce i stawia ludzi obok siebie to później to, co zbudował pod swoje skrzydła bierze i chroni.
Na zachodnim krańcu Polski czeka zawsze otwarty ciepły dom - i taki sam czeka blisko stolicy. Od tego czasu spotkaliśmy się już nie raz, a ile spotkań jeszcze przed nami!

Dziś mija rok od chwili, gdy się spotkaliśmy w realu.
Dziś będę tęsknić, już mnie bierze!
Bo jest mróz, bo pada śnieg, bo wszystko tak bardzo przypomina tamten czas...
Dziś będę nosić biało-czarny komplet - dziś i jutro i pojutrze i do niego się przytulać:)
Będę go nosić i jutro i pojutrze też.
I sercem będę przy Was!

Wszystkim tu zaglądającym na ten Nowy, 2011 Rok - wszystkiego, co dla Was najlepsze!

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Radość, radość!

Ubrać w słowa to, co się wydarzyło - niepodobna.
Po raz kolejny plany okazały się planami, a życie życiem - i to drugie było niesamowite, intrygujące i tak nieprawdopodobne, że sama bym tego nie wymyśliła.

Pisałam, że w wigilię pójdę płakać w poduszkę, pisałam, prawda?
Że w samotności, boleśnie, żeby nikt nie słyszał?
Otóż uprzejmie informuję, że TAK PŁAKAĆ nie miałam powodu ani okazji!
Było tak:

W dniu wigilii, kiedy jeszcze trwał wir przygotowań przyszedł niespodziewany sms.
Zamarłam z wrażenia.
Z logicznego punktu widzenia nie powinno go być.
Pomyślałam, oddzwoniłam.
I od tego momentu zmieniło się całe nasze świętowanie.
I runęły plany...

Płakałam krótko, mocno, wtulona w męża drżącego ze wzruszenia - płakałam z radości.
Dlaczego - zaraz, później napiszę.
Później wir dalszych przygotowań, przepiękna, żywa, pełna śmiechów wigilia, a w niej dwójka maluchów (3,4 roku i 2,5 roku) rozświetlająca wszystko.
Taki skład jaki tam był mógł się zebrać przy stole tylko z woli Najwyższego - skład niespodziewany, liczny, ludzie, których łączą nie tylko więzy krwi, ale On, przede wszystkim On.

A kiedy wszyscy już posnęli... późna, nocna, trzygodzinna rozmowa telefoniczna.
Dużo w niej emocji, wrażeń, przeżyć, rozmawiałyśmy wszak ze sobą pierwszy raz (nie wszystko dokładnie pamiętam, skończyłyśmy o drugiej, musisz mi wybaczyć!:) Nie pytać, z kim gadałam - i tak nie powiem, tajemnica!

Krótki sen, szybkie śniadanie, jeszcze trochę wahania, bo śniegu u nas po pas, a na drodze szklanka, lustro, lo-do-wis-ko!
A skąd wahanie?
Bo był sms, tak?
A później rozmowa telefoniczna, tak?
A z rozmowie ten ktoś, z kim na rozmowę telefoniczną nawet nadziei nie miałam powiedział: "A może byście przyjechali...?"

Jazdę odradzali wszyscy - wyglądało to próbę samobójczą.
Mój mąż, mój asekurancki mąż, który wszystko zawsze pięć razy rozważy, zanim cokolwiek zrobi podjął SZYBKĄ decyzję, że ryzykujemy. Zupełnie jak nie on...

Zrobiliśmy 330 km. 100 km kopnego śniegu na przemian z lodowiskiem, później już w miarę normalnie. Dotarliśmy o 23.30.
A później... ciepły dom, rozmowy do 4 w nocy, kolorowe świeczuszki, pyszne drinki i piwo, delikatna muzyczka.
Wspólny śmiech.
Ja nie pamiętam, kiedy my ostatni raz wspólnie się śmialiśmy...
Roztapianie zmrożonych serc.
Jeszcze nie bliskość, ale już nie chłód.
Jeszcze broń w pogotowiu, ale już nie walka.
Początki zrozumienia.
Przełom - po prostu przełom.
Po największym życiowym cierpieniu jedna z największych radości mojego życia.
Dużo, bardzo dużo muszę się jeszcze nauczyć...

Od wyjazdu do przyjazdu upłynęło 24 godziny, oboje z mój-ci-onym bezwzględnie musieliśmy być dzisiaj w pracy.
Trochę szkoda, bo wszyscy chcieliśmy pobyć ze sobą dłużej, czego też nijak pojąć się po ludzku nie da, bo od lat wspólne przebywanie było dla nas wszystkich tylko źródłem bólu.
Mimo wszystko nie straciliśmy nic, bo to był i jest naprawdę nowy początek!

Nie muszę pisać, że jestem szczęśliwa?
Bardzo, bardzo szczęśliwa.
Nie tylko z powodu tych 24 godzin.
Bardziej z tego, że jest tak, jakby... jakby lekko opadła pięcioletnia mgła.
Jakby po tych ślepych do bólu latach zaczynała być widoczna droga, mały kawałek, krótki odcinek. Kolejny krok. Wiem, jak i gdzie mam go postawić. Wiem to już z mężem oboje.

Jestem szczęśliwa, choć w temacie tak wiele jeszcze przede mną! Jakby nie patrzeć - w bólu czy w radości - ja się nie mam kiedy w życiu nudzić:)
Napiszcie, jak u Was.
I o szczęściu, i o nieszczęściu.
O tym, o czym chcecie.
Napiszcie.

A na koniec - wszak to dziewiarski blog, sama sobie o tym przypominam - kilka fotek tego, co do mnie dotarło ze sklepu "Kaszmir" od Laury. W zachwytach się rozpływać już nie będę, zachwyty nad tymi włóczkami są bezdyskusyjne, oczywiste, gwarantowane i stałe:)))


Wełna wensleydale - połysk, szlachetność, ciepło, piękno, w dotyku... konkret:)






Wełna z merynosów - miękkość, loczki, skrętki, ciepło, piękno:




P.S. Po cichu, po wielkiemu cichu powiem, że czekam na następne:)))
Dzieje się kolejna Estonian Flowers, mam ponad połowę (poprzednią oddałam:), a już dziś na druty pójdzie aestlight z merynosa z jedwabiem (vide poprzednia notka) - święta miałam takie zawirowane, że dopiero dziś zaczynam odpoczywać:)))

czwartek, 23 grudnia 2010

List do Najdroższego

Jesteś.
Od zawsze, odkąd pamiętam.
Niezmienny, jedyny, stały.
Przepuszczałam Cię latami przez sito wyobrażeń moich i wyobrażeń tych, którzy mi Ciebie pokazywali.
Znosiłeś to, bo cierpliwy jesteś cierpliwością najgłębszą, bezdenną.
Zburzyłeś wszystko, sito się podziurawiło, wyobrażenia poszły w pierniki, trzeba się było zacząć Ciebie uczyć od nowa.

Więc się uczę, uczę cały czas - wespół z tymi, którzy też się Ciebie chcą choć trochę nauczyć, choć Nieogarniony jesteś i nie dasz się zamknąć w nijakich schematach.
Nie mogę powiedzieć, że Cię dobrze znam, choć ciągle podglądam Cię w działaniu i uwielbiam, uwielbiam to robić!
Bo niczego piękniejszego jak ślady Twoich stóp i dłoni na tym świecie znaleźć nie mogę.

Kiedy z miłością przytulasz.
Kiedy ratujesz i wyzwalasz.
Kiedy obnażasz prawdę o mnie, o innych, kiedy nie pozwalasz czynić zła i blokujesz takie możliwości.
Kiedy wyznaczasz czas na to, co ma być.
Kiedy przychodzisz do piaskownicy z zabawkami, piaskownicy dla dorosłych dzieci, piaskownicy pełnej kolorowych włóczek - tak, nawet tam jesteś, nawet tam mnie znalazłeś, przecież wiesz...:)

Jesteś. Wiem, dziś wiem, że jesteś.
Ale kiedy się ukryjesz, przecież robisz to czasem będę tęsknić i płakać za Tobą.
Bo ja już nie umiem i nie chcę bez Ciebie żyć. Bo życie bez Ciebie to nie jest życie.
Bo nie przestaniesz być, a ja się będę czuła tak, jakby Ciebie nie było...
Wtedy podtrzyma mnie wiara, perspektywę pokaże nadzieja, a miłość - miłość w taki czas będzie bez uczuć, będzie tylko aktem woli...

Jutro Twoje Urodziny.
Będę świętować i będę się dobrze bawić - będę jeść i pić, głośno się śmiać i śpiewać kolędy.
Wieczorem, jak wszyscy pójdą spać będę gryźć zęby i płakać w poduszkę.
Krótko, mocno, boleśnie.
Bo jednego z moich najbliższych w tym świętowaniu nie będzie i ten ból musi jutro po cichu ze mnie wyjść.
Może będę mogła to tego kogoś zadzwonić, może ze mną porozmawia...?
Bardzo bym bym chciała...

A później znowu wróci radość, bo przecież jesteś i nie może być inaczej:)
Dziękuję Ci za wszystko.
Za tych, co kochają i za tych, co ranią i krzywdzą.
Od tych ostatnich najwięcej się uczę.

I z okazji Twoich Urodzin podaruj tym, co tu zaglądają to, czego potrzebują najbardziej.
Ty przecież wiesz, Ty wiesz, czego im trzeba.


Niech Cię Pan błogosławi i strzeże.
Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą.
Niech cię obdarzy swą łaską.
Niech zwróci ku tobie swoje oblicze
i niech cię obdarzy pokojem.


(z Księgi Powtórzonego Prawa) 



środa, 22 grudnia 2010

Proroczy

jak mniemam coraz częściej był pomysł na tytuł tego bloga.
Bo tyle się dzieje i tak się dzieje, że ni myślą ni emocjami tego dogonić nie mogę! W życiu osobistem to w osobistem, moja bajka, w relacjach międzyludzkich to już wicher i pęd i radości dużo, ale że w pracowem?
Że bank, przez który spać w święta nie miałam trzy minuty przed wigilią pracową dopiął wszystko? Zagrały hasła i bazy i zaś można kolejne miliony przerzucać? No tego się nie spodziewałam. Wdzięcznam do grobowej deski. Albowiem zmiana banku, proszę państwa, zmiana banku z datą 27 grudnia to niekoniecznie jest to, co finansiści lubią najbardziej, wrrr... Bo świąteczna przerwa, bo pomóc nie ma komu, bo wszystko na mojej głowie - reszta już łapy w pierogach i ciastach, a ja do nieludzkich godzin w robocie kwitnę.

No i poszło - poszło dziś jak burza, hasła zmieniłam, bazę zaimportowałam, program odpaliłam - gra i buczy i Bogu dzięki!

Wczoraj kolejna paczka. Kupiłam moteczek u Laury, w "Kaszmirze".  JEDEN moteczek kupiłam, a przyszły DWA. Ten drugi inny. No ona ma chyba z matematyką jakiś problem, no nie wiem, nie wiem...
Oba przecudne, ja je jutro sfocę, bo dziś nie dałam rady. Patrzyłam i patrzyłam i do dziś nie pojmuję, jak to się stało, że takie piękności dotąd świata nie widziały. A one zdecydowanie w ukryciu nie powinny być!
I jutro je na bloga wrzucę.
Muszę, muszę Wam to pokazać!
I będę chciała tego więcej - niech się ten Laurowy kołowrotek szybko kręci, bo ja już kasę zbieram.
Premię dostałam:)))

Dziś kurier bez przeszkód o 8.30 zameldował się w  Krakowie, u pewnej młodej damy, z przesyłką szczególną bardzo. Dla mnie szczególną. Mam już wieści, że dama uszczęśliwiona bardzo, co i mnie uszczęśliwia i jej mamę też:)
A radość się mnoży, jeśli się ja dzieli, to już wiemy:)

To pokażę - w kolejności, w jakie powstawały. Oczywiście aparat kłamie, zdjęcia z błyskiem, ale to Pan Nikon 90D, więc jest nadzieja, że oszukuje mniej:)













 No jednak oszukuje i to bardzo, a szkoda. One są o wiele żywsze i piękniejsze, o wiele! To bawełna luxor ISPE, wzory na bieżąco, w czasie dziergania, z czaszki. Potrzebny był taki właśnie fason i lekkość bawełny, pojecie o tym, jak mają wyglądać wyrobiłam sobie na podstawie fotki czapeczki przysłanej w mailu przez mamę młodej damy.

Będą jeszcze później zdjęcia na modelce na blogu jej mamy - może uda się uchwycić kolor w świetle dziennym, no i zdjęcia na dziewuszce to zawsze zdjęcia na ludzi, jakby nie patrzeć.

Justysiu - jak Ci brakuje do kompletu jeszcze jakiegoś koloru to napisz do mnie, mama ma maila! Na pewno Ci udziergam - może jeszcze ze dwie, żeby była inna na każdy dzień tygodnia?:) na pewno brakuje tu zielonej - no i jakiej jeszcze? Jaką byś chciała? Pod tym postem też się możesz wpisać, o ile mama pozwoli!:)

wtorek, 21 grudnia 2010

Kłamstwa

mojego aparatu fotograficznego doprowadzą mnie wkrótce do śmiertelnego zejścia. Albo do uszkodzenia aparatu, co też nie będzie dobrym rozwiązaniem, albowiem gadzina będzie mi jeszcze potrzebna, na jaką  lepszą sztukę kasy brak. Lepszą ma mój-ci-on, ale się chytrzy i se tylko na tę sztukę popatrzeć mogę. No, czasem mi sesyję zrobi albo jakie zdjęcie udziergów też cyknie, ale to nie to co maszyna własna.

Wściekłam się byłam, bo wczoraj dostałam prezent. To znaczy nie na prezent się wściekłam, prezent najcudniejszy z cudnych, przepyszny i serca w nim tyle, że wartość ma wyjątkową. No i prezent chciałam pokazać, bo jak radość się dzieli to ona się mnoży, no takie niematematyczne to jest ale prawdziwe. To się podzielić zamiarowałam. I przed chwilą rzeczoną idiotenkamerą szczeliłam fotki - i kłamstwo wyszło na jaw. Kłamstwo aparatu, kłamstwo kolorystyczne! Dziad jeden. Na razie rzuciłam go w ciemny kąt i udaję, że go nie znam, za to fotki pokazać muszę takie, jakie są.







Kolor oszukany - nie wierzcie własnym oczom! Prawdziwy kolor nazywa się tryton i jest w tym sklepie, u Laury. Kolor jest... no trytonowy, no! W Laurowym sklepie nazywa się tryton i już. Jest jak... jak morze o wczesnym zmierzchu - zmienny, połyskujący, niejednolity, niby odcienie zieleni, kropelka szmaragdu... no tryton i już!

Ja rzadko dostaję prezenty. Nie, żebym narzekała - tak po prostu jest. Wychowano mnie w dystansie do przedmiotów, ba - może nawet w lekkiej pogardzie... A teraz jest mi dane powoli odkrywać ich... mistykę? Przesłanie? Przedmiot może być wspaniałym nośnikiem - już to wiem. Nośnikiem uczuć, nośnikiem obecności.
I wiem, że ten też takim nośnikiem jest - i dlatego oprócz tego, że piękny, szlachetny i wspaniały to na dodatek jeszcze sercu bardzo bliski.
Już wiem, co z niego będzie - Laura mi doradziła, a właściwie potwierdziła mój wybór. Pomocy potrzebowałam, bo z jedwabnym merynosem jeszcze nie pracowałam. 

Laura - bardzo Ci dziękuję... Bardzo mnie ten prezent wzruszył. Bardzo.

Kończę i wracam do roboty.
Na pracowym stoliczku stoi paczuszka, czeka na kuriera. Kurier umówiony już jest.
Kurier ma obowiązek dostarczyć ją jutro rano w umówione miejsce.
Niech spróbuje coś schrzanić, to znajdę i suchej nitki nie zostawię - sprawa jest specjalnego znaczenia i załatwiona ma być, innej opcji nie uznam.
Zawartość paczuszki pokażę na blogu, jak właścicielka ją dostanie i zawartość zobaczy.
A na blogu pokażę, albowiem udzierg to jest:)
Jak zgodnie z planem dostanie to jutro pokażę.

Zanim popracuję to się jeszcze pomiziam.
Pod biurkiem.
Z moim trytonem:)))


piątek, 17 grudnia 2010

Było sobie ponczo

Dopisane (i wykryte) 17.12.2010 godz. 15.50 - skopiowane po próbie zalogowania się na konto do sklepu:
  • Odmowa dostępu! Twoje konto zostało zablokowane albo nie jest jeszcze uaktywnione. Sprawdź w skrzynce pocztowej, czy nie dotarł list z linkiem aktywacyjnym.
  • Nie możesz się zalogować! Możliwe, że Twoje konto jest zablokowane albo nie zostało uaktywnione za pomocą kodu, który przesłaliśmy na podany przez Ciebie adres.
  • Odmowa dostępu! Twoje konto zostało zablokowane albo nie jest jeszcze uaktywnione. Sprawdź w skrzynce pocztowej, czy nie dotarł list z linkiem aktywacyjnym
Tak to wygląda w rzeczywistości:    
    Chyba pozostawię to bez komentarza.   Bo może to wszak być kolejna awaria...:)     I jeszcze jeden dopisek: Po 12, kiedy pisałam ten post poncza w galerii nie było, mam na to świadków. Teraz (około 16.00) jest znów, ale ze zwiększoną oglądalnością - ponad 17.000! Super, cieszę się.   Dostępu do swojego konta nie mam nadal. I oświadczam publicznie - już go mieć nie chcę. Nawet wtedy, gdyby brak dostępu również okazał się być "czasowy".   *****************************************************************************************
      Było sobie ponczo z wełny wielbłądziej. Z pięknej wełny o nazwie Lana del deserto firmy Ispe.
      O takie:




      Wisiało sobie w galerii w e-dziewiarce. Już nie wisi!

      Miało najwięcej wejść ze wszystkich, ponad 16 tysięcy, no mówię Wam.
      Ponad 16 tysięcy!

      I zniknęło. Dziś zauważyłam, że go nie ma.
      Ktoś ukradł...?
      Awaria systemu?
      Ktokolwiek widział ktokolwiek wie - proszę uprzejmie o informację.
      Będzie nagroda:)

      czwartek, 16 grudnia 2010

      Łapiąc pracowy oddech

      i chwilkę na przyjemność znajdując wylogowałam się z zawodowych czynności na czas jakiś, udaję że mnie nie ma i że stosu papierów na biurku (dziś porządki, już nie ogarniam, a to niebezpieczne jest) nie widzę. To jedyne wyjście, żeby nie zwariować. Taki jest każdy pracowy grudzień, w listopadzie już na samą myśl jest mi słabo. Najpilniejsze dzisiejsze sprawy już poszły, mniej pilne pójdą pod wieczór, do 20.00 zdążę:)

      Pod biurkiem włóczka i szydełko, tym razem szydełko, dawno go w rękach nie miałam, ale idzie całkiem nieźle. Udziergu nie pokażę ani zajawki nawet, bo to zamówienie i tajemnica i niespodzianki element takoż ma być. Jeśli mi przyjdzie tu rzeczywiście do godzin późnonocnych kwitnąć to na bank sobie przerwę miast obiadowej włóczkową trachnę - ta nadzieja przy życiu mię trzyma.

      Oglądam na waszych blogach piękne udziergi, apetyt mi rośnie z każdą chwilą ino mocy przerobowych brakuje, bo wieczorem zasypiam nie tak wcześnie co prawda, za to w locie i natentychmiast -  budząc się dnia następnego ze zdziwieniem wielkim, że to dzień następny już jest. Albowiem ciemno za oknem jak wiadomo gdzie:)

      Zatem się dzieje, dzieje się... następna Estonia, powoli, z namaszczeniem i już bez większych wstrząsów, wzór załapałam i lecę z koksem. I z przyjemnością. Ktoś zobaczył, zachorował na taka samą chustę... a tam, niech ma. Życie ma byle jakie, to się choć do chusty przytuli. Estonia identyczna jak pierwowzór, zatem fotek zamieszczać nie będę.

      Nic nie kupować miałam, zęby były w tynk i gęba w kubeł, ale wola nie zniosła takiego nacisku i poszła się bujać. Niniejszym ujawniam, co byłam nabyłam:

      Zdjęcie z wełnistej zagrody i zakup tamże:



      Wełna piękna, połyskująca, jedwab i merynos, a motki po 1000 metrów, będzie duuuży aeolian i na pewno jeszcze coś. Mam nadzieję, że dorosłam do cienizn, druty przygotowuję trójki knitt pro, bo robię luźno, mam je drewniane i mam nadzieję, że będzie dobrze. Ażuru już się nie boję, mistrza Violetovego mam, pójdzie:) Widziałam takiego wielkiego aeoliana na raverly i mnie zachwycił. Motyl, piękny motyl.  Pozostaję z nadzieją, że mój mu w niczym nie ustąpi:)

      Drugi zakup równie piękny, ale z zupełnie innej bajki. Cudnej urody bfl prosto z Brytanii, ufarbowane specjalnie dla mnie na zamówienie przez Pimposhkę doleciało jeszcze przed największym ichnim śniegiem i mrozem. Na szczęście - inaczej pewnie lazłoby miesiąc, a tego mogłabym nie zdzierżyć, czekałam na ten motek niecierpliwie:)










      Motek długo trzymałam na kolanach, miziałam, razem z metryczką to śliczny widok. Uroczy. Jakbym dostała odrobinę wiosny w tę ostrą mroźną jesień:)

      Zrobiłam chyba pięć różnych sesji zdjęciowych. Aparat mam cienki, wiem, ale żeby aż tak kłamać co do żywości kolorów? I zdjęcia w świetle dziennym robione, no tak kłamać? Uwierzcie mi, to jest piękny, lekko cieniowany, żywy szmaragd. Jeden motek, 400 metrów. Zamówienie mam następne już złożone, kolor jeszcze sobie wybiorę, póki co chęć na przetestowanie tej włóczki mam ogromną. Początkowo myślałam o abrazo, ale nie widzi mi się ten pomysł. Podpowiedzcie coś, fachury. Dobrych włóczek dopiero się uczę. Podpowiedzcie, na jaki wyrób zużyć 400 metrów ręcznie farbowanego, szmaragdowego bfl?

      I ostatnie zakupy:


        







      Piękna, kolorowa bawełna luxor ISPE. Zrobiła na mnie duże wrażenie - jest dość gruba jak na bawełnę, lekko połyskująca, dzierga się świetnie i równie wspaniale trzyma formę. Jak znam życie to latem sobie coś z niej dziergnę - nie miałam jeszcze żadnych doświadczeń z bawełną, a ta sprawdza się znakomicie. 

      I tak to dobrnęłam do końca.
      Mózg zresetowany mogę zaprząc do kolejnej roboty - pisząc posta naprawdę odpoczęłam:)
      Się dzieje zatem, kochani - się dzieje.
      Na szydełku i na drutach się dzieje.
      I w życiu też się dzieje - rzeczy wiele -  trudnych i bolesnych, ale i pięknych, dobrych, niespodziewanych i ... tajemniczych:)
      Przychodzą zaskakujące propozycje i równie zaskakujące pomysły się w głowie lęgną.
      W tych włóczkach coś jest, mówię Wam. Coś jest.
      A przede wszystkim jest w tych, którzy te włóczki lubią:)


      niedziela, 12 grudnia 2010

      Jeśli to strach

      to nie jest dobrym doradcą.
      A jeśli to wykorzystanie ludzkiej słabości (czytaj:uzależnienia od...) to sięgnięto znacznie głębiej, bo to już technika manipulacji.

      Czasem można więcej stracić niż zyskać przez nierozważny krok,
      Czasem można - niepotrzebnie - wylać dziecko z kąpielą.
      Bo z tego uzależnienia można się wyleczyć w ciągu tygodnia.
      W sumie to należałoby podziękować za odcięcie od narkotyku:)))
      A pamięć zdarzenia pozostanie...

      A jeśli mi ktoś burzy piaskownicę, w której się bawię - choćby i ona nie moją własnością była - to buduję następną:)
      I bawię się równie dobrze, jeśli nie lepiej:)

      środa, 8 grudnia 2010

      Włóczkoza zakaźna

      Tak nazywa się ta choroba.
      Dzisiaj ustanowiono nazwę, należy do wikipedii zapodać.
      Rozprzestrzenia się - w odróżnieniu od innych chorób - również drogą internetową.
      Powiedziałabym, że nawet szczególnie tą drogą!
      Nie ma na nią lekarstwa.
      No, może jedno: totalny brak kasy.
      Jednakże prawdziwie zarażona nawet nie mając kasy nijakiej i tak na włóczki rzeczoną znajdzie.
      Z najciemniejszego kąta ostatnie oszczędności wyciągnie.
      Chleba nie kupi, a na jedwab wyda....
      Koniec, panie, koniec!:)

      Oczywiście rzecz jasna pisząca tego posta sama zarażoną i ostro infekującą będąc (ostatnią poczynioną świeżo chustę napięłam na szpilki w pracy,mam tam stosowną wykładzinę w symetryczne kropki,  po czym zachwycona dziełem własnem niczym dziecko przywlokłam do "piaskownicy" każdego, kto był płci żeńskiej i po okolicy się pętał, coby zachwyt mój podzielił, a spróbowałby nie.........) nikogo w tej materii nie potępiam, a wręcz współodczuwam:)

      Przejdźmy do tematu zasadniczego.
      Nie wierzyłam.
      Że kiedykolwiek takie coś udziergam.
      Taka jedna (ta sama co zawsze, nie będę się powtarzać:) wzór mi 13 listopada 2010 pokazała.
      Schemat rozpisała.
      Próbkę piękną dała i moją nieudolną sprawdziła.
      O gdybym ja wiedziała, czym się to skończy...
      Włóczkoza przeszła w chustozę!
      Wiem, bo już zamówiłam włóczkę na chustę następną - a na jeszcze jedną mam w paczce pod biurkiem, dziś przyszła, o taka:





      To wróćmy do tematu głównego.
      Zdjęcia na ludziu później, bo jeszcze nie mam.
      Dziewiarski opis też później, bo dziś do nocy ciemnej w robocie siedzę.
      Dziś kilka "napiętych" fotek:)









      To jeszcze nie ósmy cud świata i jeszcze nie klasyka gatunku.
      Nie wiem, czy takowa kiedykolwiek będzie:)))
      Czuję jednak, że pokonałam jakąś poprzeczkę - i pójdę dalej! Następnym wyzwaniem będzie aeolian z przepięknej cieniutkiej wełny z merynosa z jedwabiem. Daję sobie dużo czasu na jego zrobienie - tym bardziej, że w tak zwanym międzyczasie czekają inne pilne robótki, o czym już niebawem.

      Nazwałam tę chustę "Estonian Flowers" - niech mnie kto poprawi, jeśli po angielsku to ma się nijak!
      Klęłam po kilka razy w każdym rzędzie.
      Kilkanaście razy powtarzałam "nigiwiciu":)))
      Aż w końcu mam.
      Jest ogromna. Jest piękna! Jest moja...:)

      Od czasu, kiedy ją zrobiłam mam wielki szacunek dla dziergających chusty i szale.
      Spotkałam się z opiniami, że to dzierganie ze schematu, że nudne, że mało twórcze.
      Każdy, kto tak myśli niech najpierw spróbuje, jaka to mrówcza praca.
      A do mrówczej pracy trzeba mieć szacunek - i już!

      Do kid moheru adriafilu dostałam od właścicielki sklepu sporo próbeczek, cieszę się, że tak dużo, jest sposobność przyjrzeć się różnościom - zobaczcie:


      Zaraz sobie pomacam i pomiziam te próbki, ale coś mi się zdaje, że regia stretch ma u mnie spore szanse - w kwestii pięciopalczasych rękawiczek:)

      piątek, 3 grudnia 2010

      Etyka i handel

      Na skutek zniesmaczenia spostrzeżeniami z ostatnich kilku tygodni postanowiłam skrobnąć w temacie jak powyżej słów parę.

      Ja wiem, że można mieć w ofercie towar jakości przedniej i jakości gorszej.
      Można  sprzedawać świeżutką młodziutką wołowinę po wysokiej cenie – kogo stać lub kto w potrzebie ten kupi. Sporo zapłaci za przedniej jakości towar. I będzie tego chciał.

      I można sprzedawać lekko śmierdzącą porcję rosołową – z zaznaczeniem, że lekko śmierdząca jest – kto w potrzebie i kogo na nic lepszego nie stać ten kupi. Będzie jednak wiedział, na co się decyduje.

      Można też handlować mięsem zupełnie średnim, o średniej świeżości, ot takim dla każdego. Takie mięso kupi każdy przeciętny klient i też będzie wiedział, co bierze i za co płaci. I nie będzie narzekał.

      Nie wyobrażam sobie natomiast, żeby lekko śmierdzącą rosołową porcję sprzedawać jako świeżą, przedniej jakości. Żeby ją klientowi zachwalać i polecać. Taki klient da się nabrać raz, no może dwa. Więcej do sklepu nie wróci.

      Mięso ma to do siebie, że porcji rosołowej z wołowiną pomylić się nie da.
      Cielęciny z podgardlem wieprzowym też nie.
      W innej branży takie pomyłki są możliwe…

      Jestem klientem.
      Nie lubię, jeśli się ze mną gra znaczonymi kartami.
      Świeże to świeże, zawsze pytam. Jeśli mi ktoś nieświeże sprzeda jako świeże więcej do sklepu nie wrócę.

      Jestem klientem.
      Widzę te znaczone karty, rozpoznaję je. Taka karta już mi się trafiła – ba, cała talia wręcz.
      Jestem klientem, który dał się nabrać. Z własnej i nieprzymuszonej rzecz jasna woli - decyzję o zakupie podjęłam sama
      Który obserwuje, jak nabierają się inni. Bo brak im prawdziwych i rzetelnych informacji.
      Szanse, żebym wróciła są małe.

      P.S. Uprasza się o niezadawanie pytań.
      Kto wie, ten wie.
      I niech tak zostanie.

      niedziela, 28 listopada 2010

      Zaś czerwono, ale musi tak być:)

      I zaś ponczek, szczególny bardzo, bo i dla osoby szczególnej:)))

      Miły, przytulaśny, cieplutki. Mechaty i włochaty. Z mnóstwem ciepłych emocji w każdym oczku i lekką niepewnością w trakcie dziergania, czy rozmiar będzie właściwy. Na szczęście był i jest:)))
      Klon poprzedniego czerwoniastego, ba - nawet odcień ten sam, ino włóczka inna.

      Proszę państwa - oto miziany swego czasu na kolanach Włoch na swej uroczej właścicielce!
      Rzeczona wygląda w nim przepięknie i niezmiernie kobieco, oczyma własnemi widziałam, płcie męskie komplementami potwierdzają - aż żal, że na tych zdjęciach jest taka niewyraźna...:)))






      (Czy państwo widzą ten włos, jego kręconość, obfitość i cudność? Zazdraszczam okrutnie!)



      I brocha:





      Broszka cudnej urody (jak dla mnie) projektu mojej córcianki, ino nie wiem, dlaczego mi cholera jedna na tym zdjęciu niewyraźna wyszła! Jutro się dowiem i naprawię:)
      I jutro wkleję dziewiarskie szczegóły.

      P.S. 1 - już naprawiłam, a właściwie Vi naprawiła.
      P.S. 2 - dziewiarskie szczegóły poniżej.

      Dodane 29.11.2010.

      To teraz dziewiarskie szczegóły:
      1. Projekt - wiadomo, jaki, przepis poniżej:)
      2. Włóczka - merino angora ISPE, o taka , nazwałam ją "winny Włoch", bo jest koloru ciemnego czerwonego wina;  - 70% wełna merino, 30% angora, 50 gram 160 metrów. Nitka ładnie skręcona, mięciusieńka, kosmata i włochata, delikatna w dotyku, niesamowicie przyjemna w mizianiu:)
      3. Druty - 5 mm, Knitt-pro.
      4. Ilość włóczki - na wszystko razem 12 motków, dziergałam podwójną nitką, choć były momenty, że tego żałowałam - bałam się, że dzianina wyjdzie za gruba. Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły. Poza tym to było moje pierwsze zetknięcie z angorą, bliskie spotkania z moherem dopiero przede mną;)
      5. Efekt - bardzo miękka, bardzo przyjemna dla ciała dzianina, niesamowicie ciepła. Kompletnie niegryząca - wrażliwiec włóczkowy, dla którego była robiona zaświadczył, że prawdę mówię:)
      6. Uwagi i ostrzeżenia - z włóczką trzeba delikatnie, zachować należy najwyższy stopień ostrożności w obchodzeniu się z rzeczoną. Prać oczywiście ręcznie, w letniej wodzie, wydeptać w ręczniku, suszyć rozłożone. Prać według przepisu zbiorowego autorstwa zamieszczonego w jednej z poprzednich notek.
      7. Uwagi eksploatacyjne - upraszam właścicielkę o takowe, jak tylko się nimi podzieli natychmiast zamieszczę.
      8.  Już się właścicielka podzieliła, więc cytuję:" Włóczka przemiła w dotyku, megaciepła, nic a nic nie gryzie. Nie przewiewa jej. Dzianina ładnie się układa, gniecie się troszkę, ale potem na ludziu pod własnym ciężarem się prostuje.
        Na razie mocno kłaczy - te kłaczki wyłażą, czepiają się odzieży, ale samo ponczko się nie kulkuje, nie zbija się ten włosek w kulki - czyli super. Włóczka bardzo szlachetna, nigdy takiej nie miziałam:)" (
        a doprawdy miziała włóczek przeogromne mnóstwo:)
      To jest trzecia kupiona przeze mnie włóczka z firmy ISPE (poprzednio wielbłąd i kiddys mohair) i do żadnej z nich nie mam zastrzeżeń. Pięknie uprzędzione, dokładnie takie jak w opisie, szlachetne. "Winnego Włocha" mam jeszcze kilka motków na ciepły, delikatny sweterek - bluzkę, a z kiddys mohair`u powstanie niedługo piękny, zwiewny szal utkany przez moją kochaną Mistrzynię Od Chust i Szali:). Wydaje mi się, że nie przesadzę, jeśli napiszę, że ISPE to jest po prostu marka sama w sobie i że włóczki tej firmy można kupować w ciemno. Mimo wszystko jednakże na własną odpowiedzialność:)))

      czwartek, 25 listopada 2010

      Przepis na "Ponczo Dorothei":)

      Postanowiłam i poczyniam, co poniżej.

      Pojawiają się komentarze pod zdjęciem wielbłądowego ponczka w pewnym znajomym miejscu, mam subskrypcję i dostaję powiadomienia na maila. Prawie wszystkie zawierają prośbę o przepis na ponczo:) Nie mam czasu rozsyłać wzoru każdemu, kto o to prosi, a z drugiej strony nie roszczę sobie praw superautorskich do tego mojego udziergu:) Wobec tego w związku z powyższym, a wobec poniższego oficjalnie zamieszczam ten przepis tutaj - w takim kształcie i formie, jak został zredagowany. Nie będę już w nim niczego poprawiać - jak się komuś wyda ten przepis nieczytelny to niech go rozgryza do skutku:)

      Przepis był wysłany mailem do konkretnej osoby i w takiej tez formie tu się pojawi. Bardzo bym chciała z czystej babskiej ciekawości, żeby osoby, które to ponczo zrobią zechciały je pokazać - wiecie, baba to baba, ciekawość zaspokoić musi:). Widziałam już jedno, premiera drugiego się szykuje (nie zdradzę, gdzie:) - wychodzą śliczności! Zatem umawiamy się, ok? Ja wam przepis, a Wy mi podgląd na fotki, może być?:)

      Jednocześnie pozostając zdrowa na umyśle składam prawnie ważne oświadczenie woli - więcej przepisów na tym blogu oczekiwać nie należy! Nie mam na to czasu:)

      A oto "Przepis na "Ponczo Dorothei":)

      "Zaczyna się je od góry.
      Nabierasz na okrągłe (lub skarpetkowe) druty 80 oczek metodą provisional cast one, żeby później wykończyć tak, jak będziesz chciała. Te 80 oczek pasuje do włóczki, która wymaga drutów między 4 a 5 - czyli do grubszej. Jeśli włóczka cienka i druty cienkie to oczek trochę więcej, zawsze później po spruciu łańcuszka możesz jeszcze obwód szyi spokojnie zmniejszyć, a zwiększyć się już nie da.

      80 oczek nabrane.
      Robisz 1 okrążenie, co 20 oczek umieszczasz marker.
      Markery masz z przodu, z tyłu i na obu ramionach.
      Przerabiasz w okrążeniach.
      Co 2 rząd przez markerem i za markerem dodajesz oczko (jak nabierać to wiesz - chodzi o to, żeby się kładły w odpowiednią stronę. Robiłaś sweter dla Leszka, to wiesz). Ja dodawałam po 1 oczku oczko przed markerem i oczko za markerem - pomiędzy dodanymi oczkami były dwa oczka zwyczajnie przerabiane, tak to wychodziło i ładnie się układało.
      Dodajesz 4x2 oczka, razem 8 oczek w co 2 rzędzie.

      Dość szybko przestaje się dodawać oczka na ramiona - praktycznie jak się tylko długość ramienia skończy. Po naciągnięciu wychodziło mi około 10 cm - zależy, jaka miała być plisa przy dekolcie. Jak to ramię już będzie dobrej długości to przestajesz dobierać oczka na ramiona - lecisz w okrążeniach i cały czas co 2 rząd dobierasz oczko przed markerem i oczko za markerem - z przodu i z tyłu, razem 4 oczka co 2 rząd.
      Ot, i cała filozofia:)
      Robisz tak długo, jak długie chcesz mieć poncho albo ile włóczki wystarczy:)))

      W wielbłądzie z przodu i z tyłu mam warkocz z 8 oczek, z każdej strony warkocza 2 oczka lewe. Więc dobierałam przed warkoczem i za warkoczem i wyszło bardzo ładnie. Może jakiś szerszy wzór i spokojnie można dobierać oczko przed motywem i oczko po motywie. Ważne, żeby były 4 oczka co 2 rząd.

      I ważne, żeby na końcu oczka zamykać względnie luźno - żeby można było spokojnie podnosić ręce.
      I na końcu wypruwasz łańcuszek z provisional cast one i wykańczasz dekolt tak, jak chcesz jadąc sobie do góry."

      Miłego dziergania wszystkim - i pokazywać udziergi, bo ścigać będę!:)))

      sobota, 20 listopada 2010

      Strażacki:)

      Rok temu kupiłam sobie czarne, czarne buty.
      I czarną, czarną kurtkę...
      I czarne, czarne spodnie...
      I jak nic trzeba było coś z tą czernią zrobić, bo stanowczo za czarna była:)


      Się wymyśliło i się dziergnęło.
      Się nie przewidziało, że kolor będzie strażacki.
      Ale jako że czerni było dużo to strażacki ją ożywił.
      I tak powstał zestaw czapa + szalik + długaśne, naciągane na rękawy kurtki rękawiczki.
      Komplet na siarczyste mrozy (jak dla mnie minus jeden to już jest siarczysty:)

      Nie mam na ludziu, bo słonka nie ma. Zatargałam co miałam do roboty i mizernym aparatem osobistem obfociłam. Będzie słonko to dokleję fotkę na ludziu:)

      Dodane 22.11.2010:

      Już mam na ludziu:) Wrzucam na początek, coby widać było.

       Odsłona pierwsza:




      Odsłona druga - z sznaucurką:)


      J jeszcze jedno:



       Kawałek szalika:



      Czapa na piłce do siatki:




       I zbliżenie wykończenia:




       Rękawice prawie do łokci:



       I całość:


       I jeszcze raz:



      Szczegóły techniczno - włóczkowe wkrótce, albowiem dziś padamnanos i naryjopad:)
      (cienizna te fotki, mąż robi ładniejsze, muszę się naumieć)


      To teraz dziewiarskie szczegóły:
      1. Komplet własnego pomysłu, inspiracja u Violet (mailowe pogaduchy)
      2. Włóczka - rozetti first class żarówiasta, kupiona tutaj  - 50% wełna merino, 50% akryl microfibra, 50 gram 115 metrów. Nitka ładnie skręcona, miękka, jakość włóczki jak na mieszankę wełny z akrylem według mnie jest wyjątkowa. Ostatnio rozpuściłam się wełnami 100%, ale z first class raczej nie zrezygnuję. Nitka ma świetną sprężystość, to pewnie ta microfibra. I jest niedroga. Z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu - nie wymaga specjalnej pielęgnacji, jest bezpieczna i daje świetny efekt. I nieźle sie blokuje, choć oczywiście nie ta, jak wełna 100%.
      3. Druty - 4 mm, Knitt-pro, do czapki i rękawiczek druty nr 3, skarpetkowe, dziergałam na okrągło.
      4. Ilość włóczki - na wszystko razem 10 motków. Wzór włóczkożerny, rękawice bardzo długie, dzierganie podwójną nitką - to wszystko spowodowało duże zużycie włóczki.
      5. Efekt - ciepła dzianina, po praniu dość miękka, dobrze się nosi. Prawie się nie mechaci, jest wytrzymała i sprężysta, miła dla ciała. Mechacą się lekko rękawiczki, ale takie ich prawo. Robię im lifting golarką i jest ok.
      6. Uwagi i ostrzeżenia - właściwie brak. Prać oczywiście ręcznie, w letniej wodzie, wydeptać w ręczniku, suszyć rozłożone.A właściwie odwirować też można - kiedy ten komplet robiłam nie miałam jeszcze pojęcia o pielęgnacji delikatnych dzianin:)
      7. Uwagi eksploatacyjne - nie mam żadnych negatywnych. Nosi się świetnie, dobrze grzeje, przy wielkich mrozach wkładam pod spód drugą parę rękawiczek i nie rusza mnie nic:) Bardzo lubię ten komplet i będę go pewnie nosić aż do zdarcia - kosztował mnie dużo pracy i bardzo mi się podoba. No i ta żarówa do czerni - jak dla mnie miodzio:)

      czwartek, 18 listopada 2010

      Uśmiechnij się:)

      Mąż mi przysłał maila z tym zdjęciem, dedykuję je wszystkim dziergaczkom:)))



      To dopiero odwaga, pewność własnej męskości i luzik! A komplecik ciekawy, nie uważacie?:)

      środa, 17 listopada 2010

      O praniu i blokowaniu dzianin z delikatnych włóczek

      To co dziś napiszę nie jest moją autorską własnością. Kilka dni temu rozmawiałyśmy na ten temat na pewnym znanym czacie, opowiedziałam wtedy co wiem, Elliszewa prosiła, żeby powtórzyć jeszcze raz. Pomyślałam, że napiszę taki post, bo ta wiedza naprawdę jest przydatna i może kogoś uratuje przed sfilcowaniem pięknej włóczki. Ja musiałam nauczyć się na własnych błędach, czego nikomu nie życzę. O mało nie skończyło się zawałem:)

      Pozbierałam więc to, czego się dowiedziałam czy to ze słyszenia, czy z filmików czy też wyczytałam nie-wiem-już-gdzie. Odkąd zniszczyłam piękną chustę z merynosa zasady te stosuję zawsze i odkąd to robię nigdy nic złego z włóczką mi się nie dzieje.

      Zaczynam rzecz jasna od zakupu delikatnej, szlachetnej włóczki, później mozolnie dziergam z niej równie delikatną dzianinę. Mam na myśli wełnę 100% o dowolnym składzie, niemniej jednak najbardziej podatne na filcowanie jak dotąd wydają mi się merynosy. Szefowa e-dziewiarki poradziła mi też, żeby być ostrożną przy wełnie wielbłądziej, co sobie wzięłam do serca, ponieważ ona także wymaga szczególnego traktowania. I na dodatek nie chce "pić" wody - trzeba ją do tego zmuszać dźgając paluchami:)

      Mam więc gotowy wyrób "w stanie surowym", następnym krokiem jest kąpiel tegoż wyrobu. Woda do kąpieli musi być chłodna - znacznie niższa od temperatury ciała ludzkiego, ale nie zupełnie zimna. Jeśli kąpieli następujących po sobie ma być kilka temperatura każdej kolejnej wody powinna być identyczna. Do wody dodaję odrobinę płynu zmiękczającego przy mniej szlachetnych włóczkach, przy merynosach i wielbłądach kropelkę mydła do mycia rąk - płyny zmiękczające im szkodzą. W trakcie kąpieli pod żadnym pozorem dzianiny nie ściskam, nie dociskam ani nie wyciskam! "Kłuję" tylko opuszkami palców, żeby wchłonęła wodę.

      Kiedy już dzianinę wykąpię wyjmuję ją z miski, wylewam wodę, miskę odwracam i taki zwarty, zupełnie nie rozciągnięty kłąb na tej misce kładę. Woda sobie bokami ścieka, ja cierpliwie czekam. Jak już wstępnie odcieknie wyścielam umywalkę ręcznikiem i kłąb dzianiny na ten ręcznik przenoszę. To kolejny etap pozbywania się wody. Pod ciężarem dzianiny woda wsiąka w ręcznik, często też delikatnie ręcznik z wierzchu zawijam i szybkim ruchem odwracam na drugą stronę, coby woda wsiąkała w drugą część ręcznika.

      Kiedy już kolejnej porcji wody się pozbędę przygotowuję duży suchy ręcznik. Rozkładam go na podłodze, delikatnie przenoszę odsączoną dzianinę i na tym ręczniku równie delikatnie ja rozkładam. Niedokładnie, wręcz niedbale, w miarę równomiernie. Ręcznik zwijam jak rulon makowca, niezbyt ściśle, po czym włażę na niego z buciorami i zawartość ręcznika wydeptuję. Kiedy widziałam to na filmiku  nie mogłam uwierzyć, że zawartość ocaleje:) Tymczasem z dzianiną naprawdę nic złego się nie dzieje, mogłoby się natomiast dziać, gdybym ten rulon próbowała wykręcać czy wyduszać.

      Jeśli wody w dzianinie nadal pozostało dużo czynność powtarzam z użyciem kolejnego ręcznika, aż uzyskam tak odciśniętą dzianinę, jakiej potrzebuję.

      Jeśli jest to sweter rozkładam go tylko na suchym ręczniku nadając mu dokładnie taki kształt, jaki chcę uzyskać i zostawiam w świętym spokoju, dopóki nie wyschnie. Jeśli jest to chusta to ją blokuję - czyli napinam, naciągam przy pomocy szpilek nadając jej w ten sposób pożądany kształt i również zostawiam do wyschnięcia. Dobrze napięta chusta z wełny100% zachowa dokładnie taka wielkość i taki kształt, jaki jej nadam.

      To wszystko, co mi przyszło do głowy. Proszę Was o uwagi w komentarzach i współtworzenie tego posta - wszystkie istotne uwagi dopiszę później, żeby informacja była kompletna. Mam nadzieję, że dzięki temu opisowi ocaleje wiele pięknych merynosów, wielbłądów i innych pięknych włóczek, a ich właścicielki nie będą płakać nad nieopatrznie i nieświadomie zniszczonymi dzianinami:)

      Dopisane:

      Padły pytania, jak prać, kiedy się już zabrudzi.
      Oto sprawdzone rady:

      Mariolcia radzi:  "Postępować tak, jak w pierwotnym moczeniu, tylko mydła do wody trzeba dodać więcej, żeby brud zszedł. Nie za wiele, żeby nie było dużo piany, nie za mało, żeby usunąć brud.  Środków zmiękczających żadnych."

      Ulesia radzi: "SA8™ Delicate jest płynem do prania delikatnych tkanin z jedwabiu, bawełny oraz syntetyków. Skutecznie usuwa plamy z naturalnych tłuszczów oraz zabrudzeń kosmetykami. W tym celu należy przed praniem nalać płyn bezpośrednio na plamy. Może być stosowany do prania ręcznego jak również w pralkach. Jest skuteczny nawet w niskich temperaturach, nawet w zimnej wodzie. Nie wymaga dodatkowego płukania. Ma delikatny kwiatowy zapach. Produkt ten jest w formie koncentratu, dostępny w Amway, też eko, bio i b. dobry".

      Orange radzi: "to ja też napiszę - mam ECOVER Delicate. jakiś belgijski, podobno bardzo pro-eko;) i pięknie pachnie.  Ja kupiłam (i widziałam tylko w) w delikatesach Bomi."

      evasosnowiec radzi: "płyn z lanolina dostępny tutaj (klik) - wypróbowany, dobry".

      Violet radzi:  "a ja piorę i pluczę w płynie Globi - tani i nic się złego nie dzieje, wełnianą kołdrę tez w tym piorę".

      Seremity radzi: "Zamiast miski do góry dnem + ręcznika na umywalce można użyć stojącego odcedzaka z małą ilością oczek (mam coś takiego, wygląda jak durszlak, tylko z plastiku).
      Duży ręcznik można także kłaść na krześle czy łóżku i na nim siadać (choć w skrajnych przypadkach można sobie tą metodą zamoczyć spodnie)". 

      Pozbierałam informacje, jakby się komu co ulęgło jeszcze to koniecznie piszcie!

      Ale coś już mamy - środki sprawdzone, przetestowane, mamy w czym wybierać:)

      wtorek, 16 listopada 2010

      Chusta podróżniczka:)

      Podróżniczka - bo w całości wydziergana w podróży - w czasie jazdy lub też na miejscu. Szału co do efektu nie będzie, bo zdjęcia w sztucznym świetle. Wkładka w stroju przypadkowym, więc nie bardzo pasującym do chusty. O modelu i wzorze pisałam w poprzednim poście, jest bardzo zwyczajny - kto nie uwierzył to się teraz wynudzi:)

      Kolorowa. Moja pierwsza (choć taka to już trzecia;). Ciepła, radosna, rozjaśniająca ciemne stroje i bure dni, świetnie zastępująca szal, otulająca ramiona. Ta widoczna na zdjęciach zrobiona trochę na nietoperka - tak jak chciałam. Już wiem, jak to zrobić i będę mogła powtórzyć:)

      Tu w całości:



      I z tyłu:


      I z profilu:



      I z bliska - zamotana w ulubiony sposób:




      To teraz dziewiarskie szczegóły:
      1. Projekt chusty ogólnie znany, zmodyfikowany przeze mnie dodaniem dodatkowych oczek (mniej więcej w 4 rzędach równomiernie rozłożonych w całej chuście co 5 oczko dodałam oczko dodatkowe z poprzecznej nitki, to dało efekt nietoperka)
      2. Włóczka - Magic Yarn Art,  kupiłam ją rok temu tutaj  - wełna 100%, 100 gram 200 metrów. Nitka 1-ply. Wełna konkretna,  dość zgrzebna, podgryzająca, z włoskiem. Na gołe ciało nie próbowałam i w życiu nie spróbuję:) Jedyna kolorowa włóczka YA, z jaką miałam do czynienia, większych zastrzeżeń nie mam.
      3. Druty - 4 mm, Knitt-pro.
      4. Ilość włóczki - na wszystko razem około 4 motków. Niecałych 4 motków.Tym razem dziergałam nitką pojedynczą.
      5. Efekt - ciepła dzianina, po praniu dość miękka, dobrze się nosi. Prawie się nie mechaci, jest wytrzymała.
      6. Uwagi i ostrzeżenia - właściwie brak. Prać oczywiście ręcznie, w letniej wodzie, wydeptać w ręczniku, suszyć rozłożone.
      7. Uwagi eksploatacyjne - nie mam żadnych negatywnych. Poprzednią chustę (bo ta jeszcze ciepła) eksploatowałam bardzo mocno i często bez należnego szacunku, nic się z nią nie działo.
      W czeluściach domowych szaf wykopałam jeszcze ciepły sweter, pokażę za czas jakiś. Jak dostanę fotki od właścicielki włoskiego pączka to również je zamieszczę. Na wykończenie (rękawy) czeka golfik z melanżowego merino fingering, ale dużo bardziej kusi mnie estoński kwiacior, co się go na wojażach nauczyłam.  No i śmieją się do mnie nowe włóczki - urugwajskie merynosy 3-ply, tweedowe duńczyki, piękna winna cascade, kashmir w kolorze ecru i piękna włóczka aranowa na takiż sweter przeznaczona. Wszystko to na osobistych półeczkach. Śmieje się też przepiękny jedwab Debbie Bliss w elegancką bluzkę mający się zmienić i te moteczki merino lace, co na zdjęciu frontowym kolorami świecą.

      Na wszystko przyjdzie czas.
      Na razie na druty pójdzie chyba estoński kwiacior i to nie z włóczki lace, ale chyba z kashmiru (nie mylić z prawdziwym kaszmirem). A później będzie ciepły sweter - może duński hamelton? A w międzyczasie jakieś przerywniki, na które przyjdzie ochota, kiedy duże projekty zmęczą.

      poniedziałek, 15 listopada 2010

      Dziś goły tekst - ostrzegam, cobyście się nie zanudzili:)

      W tytule napisałam ostrzeżenie mierząc każdego swoją miarą, bo sama, gdy wchodzę na dziewiarski blog i nie widzę żadnego zdjęcia czuję się zawiedziona i jest mi smutnawo:) Ostrzegłam - to mogę pisać spokojnie:)

      Wróciłam wczoraj z warszawskich wojaży, z moimi kochanymi gospodarzami się nagadałam i nachcichrałam, pyszności najadłam, nowych potraw dietetycznych nauczyłam, włóczek namacałam, na dziewiarskim spotkaniu stolicznym byłam, 11 godzin drogi powrotnej zaliczyłam (jak się macha drutami to zupełnie tego nie czuć, nic a nic:) Jeszcze siedzę z kawką w wyrku, śniadanie wciągnę za chwilkę, obiad wieczorem:)

      Abrazo... ach, abrazo dostałam! Patrzę na nie i tak mocno mi się kojarzy prezent z osobą, która go dla mnie zrobiła. Uczę się nowych wspaniałych doznań i planuję, co kupić, żebym mogła mój prezent na siebie założyć. On wymaga stosownej oprawy, mam o czym myśleć:) I z pewnością wymaga odpowiedniej okoliczności na swój pierwszy raz. Jak znam życie okoliczność takowa z pewnością się znajdzie.

      Zdjęć z warszawskiego spotkania zamieszczać nie będę - nie są autoryzowane, a dziewczyny pozwoliły się "opstrykać" tylko pod takim warunkiem, że ich publikować nie będę. Zdjęcia mam zatem na wieczną rzeczy pamiątkę, kto był na spotkaniu, a maila mi poda to rzecz jasna na pewno mu wyślę, potrzebuję tylko trochę czasu, żeby się z tematem uporać. Na spotkaniu było świetnie - macanie, mizianie, dzierganie, dużo śmiechu i gadania, pyszna kawa. Niektórym ręce o mało nie odpadły po zwinięciu milionpińcetnego  motka:). Cztery godziny minęły jakby to była jedna, mogłabym tam siedzieć spokojnie drugie tyle:) Gościnną gospodynię sobotniego wieczoru i wszystkich, których mogłam poznać serdecznie pozdrawiam i ściskam - mam nadzieję spotkać się z Wami jeszcze niejeden raz!

      Długa podróż i pobyt u moich gospodarzy zaowocował nowym udziergiem:) Czas jakiś temu - będzie rok z okładem - kupiłam cały kilogram włóczki. Zrobiłam z niej pierwszą w życiu chustę - sposób robienia znalazłam na jakimś blogu, wzór wymyśliłam sama (żadne wyżyny, prosty jak konstrukcja cepa). Chusta mnie się spodobała i służyła mi wiernie czas jakiś. Spodobała się mojej córce i poszła do niej na służbę:) Machnęłam zatem następną, służyła mi wiernie jakiś czas... spodobała się córcinej kuzynce - i poszła sobie:) Zrobiłam zatem trzecią, tej już nie oddam, nie ma szans. Z kilograma włóczki zostało mi 20 metrów, jeszcze mi kilka z nich będzie potrzebnych do wykończenia. Wczoraj po długiej podróży zamiast paść martwym bykiem wrzuciłam wyrób gotowy do wody, ublokowałam, schnie. Jak uschnie wykończę gadzinę, jutro albo pojutrze wrzucę zdjęcie. Zwyczajna, gruba, ciepła chusta, zdobią ją kolory, abrazo przy niej to arystokracja, proszę zatem oczekiwania mieć stosowne - żeby nie było, że nie ostrzegałam:)

      Z wyprawy przywiozłam dwie nowe umiejętności, które sobie cenię wielce - Violet nauczyła mnie pięknego wzoru chustowego i jeszcze mi go w pocie czoła rozpisała, wdzięczność moja nie zna granic i już dziś go wypróbuję. A Małgosia, gospodyni spotkania pokazała mi ukochaną falbankę na ravelry wypatrzoną - pięknie i starannie ją udziergała, ja ją sobie sfotografowałam i już wiem, jak ją zrobić:)

      Lecę wrzucić do gara obiad, ja dziś się lenię jeszcze, ale rodzina głodna za czas jakiś wróci i jeść będzie chciała. Serdeczności raz jeszcze dla tych, co ich poznałam osobiście i dla wszystkich tu zaglądających.

      sobota, 6 listopada 2010

      A co tam, pokażę coś:)

      To wprawdzie nie Włoch, ale jego starszy brat:)
      Teraz zdjęcia, późną nocą dziewiarskie szczegóły.

      Całość:



      I detal:



      Kłania się Masowy Producent Ponczków:)))

      Dopisane 08.11.2010:

      To teraz dziewiarskie szczegóły:
      1. Projekt poncza oparty na tym samym modelu, co wielbłąd i melanż, na dole rząd prostego ażuru w ramce z prawych oczek.
      2. Włóczka - fina dk,  można ją kupić tutaj  - wełna 100%, 50 gram 140 metrów. Nitka skręcona, ile-ply nie wiem, nie napisali:) Wełna dość delikatna, dobrej jakości, nie podgryza, bez włoska, gładka, wydajna. Na gołe ciało nie próbowałam, ale golf szyi podżeraniem nie zmęczył:)
      3. Druty - 4 mm, Knitt-pro.
      4. Ilość włóczki - na wszystko razem około 14 motków. Tym razem dziergałam znów nitką podwójną:) Nitka jest grubsza niż fingering, z pojedynczej można spokojnie udziergać bluzeczkę, nie tylko sweterek.
      5. Efekt - ciepła dzianina, dobrze się nosi. Mój kolor, jestem bardzo zadowolona:)
      6. Uwagi i ostrzeżenia - właściwie brak. Prać oczywiście ręcznie, wydeptać w ręczniku, suszyć rozłożone.
      7. Uwagi eksploatacyjne - nie mam żadnych negatywnych. Noszę na zmianę z melanżem, noszę od kilku tygodni, jak dotąd dzianina się nie zmechaciła. W ciągu dnia troszeczkę się gniecie na zgięciach, ale prostuje się równie szybko, więc się nie przejmuję.
      Niedługo będzie jeszcze Włoch - bracia różnią się w dotyku, trochę też w wyglądzie, kolor jest prawie identyczny. Włocha wrzucę jak tylko obfocę właścicielkę, to znaczy niebawem:) I bardzo dużo dobrego napiszę o włóczce, z której jest zrobiony - oczywiście jeszcze bez specjalnych uwag noszalno - eksploatacyjnych, bo Włoch dopiero będzie debiutował.

      Dziecko mi wczoraj uratowało bułkę - jak kto chce wiedzieć, co to jest bułka musi wrócić do poprzednich postów:) Córka wrzuciła rzeczoną na manekina (nie mogąc znieść mojej chęci pozbycia się tejże i mojej niechęci do patrzenia na nią), dodała różne różniste cudeńka i kazała się w to wystroić dziś do roboty. Znaczy się wystylizowała matkę:) Się posłuchałam, się zestaw podoba, ale fotek nie dam jeszcze. Po pierwsze - bo nie mam, a po drugie - bo mi niektórzy komentujący każą zwolnić tempo:))) Posłucham się, a co. Lubię Was, muszę dbać...:)))

      Pojutrze jadę w Polskę, do stolycy i już się nacieszyć nie mogę na wyjazd, na moich gospodarzy kochanych i na dziewiarskie spotkanie:)
      The Day After Tomorrow!

      (O tym, co po powrocie nie myślę, pomyślę o tym jak wrócę,  perspektywy trudne, ale radę dać trzeba, jak zwykle)

      Tym, których nie znam jeszcze, a będę miała przyjemność poznać już dziś piszę - do zobaczenia!:)