w pracy i w domu o tej porze roku mam "zimny wychów cieląt" zatem co roku potrzebuję od września do kwietnia ciepłych dużych swetrów i poncz, coby porządnie się ogrzać.
Poncza jeszcze by się znalazły ze dwa, ale swetry "wyszli".
Zatem poczyniłam zakup, a ponieważ gadziny mają być duże, tunikowe i naprawdę grube to i wełna musiała być odpowiednia.
W ramach procesu minimalistyczno - oszczędnościowego również cena grała rolę.
Padło na Alaskę Dropsa, bo Lima i Nepal mi się ciutkę przejadły.
Dziś paczkonosz kurier uprzejmie doniósł grubą pakę rzeczonej Alaski.
Robię próbkę i zaczynam dziać.
Będą swetrzyska.
Jak dobrze pójdzie to dwa.
Pewnie szybko nie będą - ale będą na pewno, bo mi zimno.
Efekt marznięcia (głównie w pracy, bo mam bardzo zimny pokój) już jest - antybiotyk leci od tygodnia, zdrowienie idzie kiepsko.
Leżałam tylko trzy dni, bo czas pracowy gorący.
Trzeba by się wziąć za długotrwałe cierpliwe budowanie odporności.
Mimo wszystko i tak nie oddam chłodnych pór roku za wściekłe upały.
Wolę chuchać niż dmuchać.
P.S. Przepraszam za niewywiązanie się z obietnic przepisu na sos paprykowy.
Byłam zarobiona.
Czy to jeszcze aktualne?
Pisać ten przepis?
6 komentarze:
No, nareszcie! Jużem myślała, że co paniusię zezarło.
W skrzynce mi wiatr ino hula :-) Pisac. Wszystkie przepisy :-)
Prawie zeżarło, wessało, wciongło.
No mówię Ciebie, Łoterloo - studnia.
Na szczęście nie bezdenna:)
Kaczka - kocham ciem!
Już myślałam, że mię nie wybaczysz, a tu pacz Pani - niespodzianka.
:)
fajnie, że znowu piszesz.... zrówka życzę i czekam na te swetry :)
zimno mi...!!!
Ojej, czyżby miał się jakiś udzieg pojawić ? ;-)
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)