Wstaję o piątej.
Wykonuję codzienne poranne czynności, około 6.10 ruszam na neurologię.
Chora śpi. Siadam na korytarzowym krzesełku.
Na oddziale cisza, krzątają się dwie pielęgniarki.
- Czemu pani tak wcześnie? Transport jest dopiero o 7.30.
- Ja wiem, że o 7.00 - mówię.
SOR powiedział mi o wyjeździe o 7.00. Kilkakrotnie.
Natomiast neurologia ma w dokumentach zapis, że o 7.30. Ten dokument sporządzano wcześniej przy mnie, co w nim było napisane - nie widziałam.
O tej porze, w roboczy dzień nawet pięć minut to dla mnie bardzo dużo.
Czekam.
Minuty wloką się niemożliwie.
Przychodzi nowa zmiana pielęgniarek i salowych.
Na cichym, zaspanym oddziale kilka młodych kobiet śmieje się w głos, piszczy z uciechy, opowiada sobie dowcipy. Słyszą to wszyscy chorzy. Ich spokój się kończy.
Przyjeżdża karetka.
Nie, nie po moją chorą, po kogoś innego.
O mały włos dokumentacja chorej nie dostaje się w ręce ratowników z nie-tej karetki!
Gdyby nie moje oczy dookoła głowy tak by się stało.
Chory wyjeżdża.
Jest godzina 7.22.
Do stolika pielęgniarek podchodzi jedna z nich, siada, zabiera się za papiery.
Podchodzę, pytam, czy chorą ktoś do transportu przygotuje.
Tak, tak, proszę się nie martwić, panie właśnie przekazują sobie zmianę, zaraz chorą się ktoś zajmie.
Tjaaaa...
Nocne pielęgniarki dawno wyszły, widziałam.
A panie chichrają się od 6.50.
7.28.
Zaczyna się ruch wokół "mojej" chorej.
Przebieranie, mycie, nacieranie.
Na stopach lądują skarpetki w kwiatki, na głowę kupiłam czapeczkę, z kwiatuszkiem z boku.
Chora przytomna, rozmawiamy, pokazuję jej czapeczkę.
Podoba jej się.
Myślałam, żeby jej dziergnąć skarpetki i czapkę, ale nie zdążyłam.
Opowiadam jej raz jeszcze, co się będzie działo.
Wszystko rozumie.
- Chcesz jechać? - pytam.
- Muuuuszę... - odpowiada.
Jest w tym słowie nostalgiczna zgoda na to, co będzie się działo.
O 7.50 przyjeżdża karetka.
Zakładam czapeczkę.
- Załatwiłam Ci przystojnych ratowników - mówię. - Mogą być? Czy zmieniamy?
Chora uśmiecha się.
- Moooogą - mówi - ładne chłopaki.
Ratownicy uśmiechają się, sprawnie przepakowują "ładunek" do karetki, zdejmują chorej czapeczkę, bo w karetce ciepło.
Jestem do końca.
Stoję.
Patrzę.
Karetka rusza o 8.10.
Dzwonię do córki chorej.
Obie oddychamy z ulgą.
Karetka jest w drodze.
P.S z godziny 11.52 - sms od córki: "jest już na sali, wszystko w porządku"
Kamień.
Kamień z serca!:)))
4 komentarze:
A życie toczy się dalej, ja pokazuję marnotę a Ty piszesz o prawdziwym życiu...
Życzę Ci wszystkiego najlepszego, powodzenia!
Twoje życie też jest prawdziwe, Elu, a to co robisz - piękne:)
Potrzebne jest jedno i drugie.
Dziękuję za dobre życzenia:)
Też tak myślę... ale dobrze, że jesteś Dorotko i piszesz to co piszesz... przywracasz wiarę w ludzi... dajesz odrobinę nadziei, że zawsze w naszym życiu spotkamy swoją Dorotkę :)
Buziole
Ataboh - piszę, bo pamięć szczegółów nie zachowa, a myślę, że warto je pamiętać. No i może komuś się to wszystko przyda.
:*
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)