czwartek, 2 kwietnia 2015

Miałam zniknąć,

ale jeszcze wpadłam.
Coś mi się przypomniało.

Przez wiele lat przykładałam się bardzo do organizacji świąt wszelakich, głównie pod względem kulinarnym. Z tak zwanych przyczyn niezależnych byłam w tym sama, centrum świętowania natomiast zawsze było u mnie.
Pierwsze lata były cudne, latałam jak fryga, miałam mnóstwo sił i jeszcze więcej pomysłów i chęci.
Po pewnym czasie okoliczności się zmieniły, wiele lat chorowałam, starałam się bardzo, ale po ciężkiej harówie padałam na pysk, a z prawdziwego świętowania niewiele zostawało, bo nie miałam sił.

Później przyszedł czas, że pomagała mi mama i było trochę lżej, ale logistyka i tak była na mojej głowie.
Po jakimś czasie mama już mi w niczym pomóc nie mogła, teraz z kolei ona bardzo chorowała, często nawet w świątecznych uroczystościach uczestniczyć nie mogła. Na dodatek przekwalifikowałam się zawodowo i tak się rokrocznie składało (i nadal składa), że ekstremum i apogeum pracowe ma miejsce w okolicach tak Świąt Bożego Narodzenia, jak i Wielkiej Nocy. Nic dodać, nic ująć.

Poszłam już wtedy po rozum do głowy i chciałam ograniczyć ilość potraw, zminimalizować ilość pracy. Niestety w tym czasie w wiek "budowania siebie" jako pani domu weszła moja córka. Uczyniła siebie organizatorem (cieszyłam się), zatem wymyślała menu (wyczynowe:), dekorowała chałupę, dzieliła robotę pomiędzy nas dwie. Żarcia było do rozparcia, my obie wykończone do imentu. Nie chciałam jednak psuć jej planów i szłam za ciosem.

Minęło parę lat, aż nadszedł ubiegłoroczny grudzień.
I wówczas do akcji wkroczył mój mąż.
Po świętach.
Rzekł, że on sobie nie życzy mieć w chałupie wykończoną żonę i stosy żarcia, których nikt nie jest w stanie przejeść. Wtórował mu zięć - też wolał mieć uśmiechniętą kobitę i zdecydowanie mniej przysmaków.
Poza tym nasi panowie mało się angażują w domowe prace - tak mamy, próbowałyśmy, nie da się tego zmienić, zatem walczyli tak jakby o sprawiedliwość.

Pozostało dogadać się z ambitną kulinarnie córką. Ja nie chciałam tego robić, wziął to na siebie mąż.
Skutek jest fantastyczny:)
Ona w tym roku piecze mięsa (jest w tym świetna), ja piekę dwa ciasta (według życzenia naszych panów), robię jajka w sosie tatarskim i jakąś prostą sałatkę. Mąż upiecze pyszny chleb, sprzątania jest niewiele, więc tegoroczny świąteczny stres kulinarno - sprzątaczy totalnie mnie omija. Okna mam BRUDNE, kiedy była piękna pogoda to chorowałam, teraz jest armagedon i nie zamierzam ich myć. W gronie moich sąsiadek będę się wyróżniać:)

Ten plan został wdrożony raz na zawsze, pilnować tego ma mąż i zaprawdę powiadam wam,  on to zrobi:)
A ja?
Ja cieszę się jak dzika norka:)
Dorżnięta sprawami zawodowymi (do 31 marca) tak, że aż płakałam ze zmęczenia i bezsilności mogę sobie teraz pozwolić na powoooolne sprzątanie, niespieeeeeszne kucharzenie... oraz pościk na blogu:)

Ciekawam, jak to wygląda u Was.
Zapracowujecie się na amen czy też nie?
Nie warto.
Naprawdę myślę, że nie warto:)
A mężu memu jestem dozgonnie wdzięczna:***

14 komentarze:

vipek pisze...

Od kilku lat równiez poszłam po rozum do głowy.Nie zabijam się.
Fakt, okna pomyte ale deszcz, wiatr i cuda pogodowe od zeszlego tygodnia zrobiły swoje.Mam to w nosie.Dywanów, chodników nie trzepam, nie szoruję-od tego jest pora letnia kiedy wszystko pieknie schnie,szoruje się na podwórku a nie zawilgaca chałupine bo mus .Zresztą nigdy nie rozumiałam tego calego czyśca kątowego akurat przed świętami.Czy my naprawde żyjemy w brudzie, że akurat teraz i natychmiast latac po górach i dolinach.Wolę mę duszę oczyścic.
Kuchnia-to już inna bajka.Z biegiem lat mniej jemy, bardziej świadomi tych wszystkich węglowodanów, tłuszczy i wszystkich ataków obcych.Tak jak napisalaś 2 ciasta, wystarczy.Mięsiwa też dużo mniej,pasztet francuski nie musi byc akurat teraz, na wiosenną niedziele po również. bardziej na sałatki bezmajonezowe stawiam (utopia).Poślubion klasyk warzywny tylko z majonezem uwielbia).
Nie zabijam się.Praca podzielona.rozłożona.Najważniejsza dla mnie jest atmosfera, bez kłótni, nakazów, zakazów, ponagleń.Każdy wie co do niego nalezy i mam teraz czas na lapcia.Tylko nieestety w tak pięknie ułożony plan wkrada sie proza życia zawodowego i widmo pracy w Wielką Niedzielę.Niestety mus, raz na kilka lat.
Życzę Ci na te święta właśnie spokoju, wyciszenia i radości w gronie najbliższych.

Dorothea pisze...

No właśnie - my też z biegiem lat dużo mniej jemy, a wszelkie nadmiary nam szkodzą, więc po co? bezsens totalny:) Dobrze, że ten rozum do łba przyszedł - lepiej późno niż wcale. A życzenia składam Ci takie same - nic lepszego nie wymyślę:)

Zofijanna pisze...

już dawno doszłam do wniosku Twoich Panów........
Miłego Świętowania dla całej Rodziny !!!

Antonina pisze...

Też wyluzowałam, okna myte na raty, więc wszystkich nie pomyłam. Sprzątam niespiesznie i raczej normalnie bez jakiegoś tam mycia całej zastawy... Jemy mniej, ja raczej coś innego, niż wszyscy. Zrobię dwa ciasta dla rodziny, jakąś sałatkę. Szynki powędziliśmy już dwa tygodnie temu. Młodzi sami będą piekli mięsa - tak jak lubią. A my z mężem pocieszymy się wnuczką.
Nie padam na tzw. pysk, jak w poprzednich latach. Po prostu w pewnym momencie trzeba zrozumieć, że się już nie musi.

Karolina pisze...

Okna sobie darowałam - ostatnie mycie przy takiej pogodzie przypłaciłam przeziębieniem. Robotę kulinarną zawsze i od zawsze w całej rodzinie zarówno mojej jak i męża dzielimy po równo i też nie przesadzam z ilością. To nie jest sensem tych Świąt, a przy nawale roboty zawodowej i sprzątania/gotowania człowiek nawet nie czuje tego co jest najważniejsze - zarobiony pada na twarz i się cieszy że ma 3 dni wolnego. Dłuższy weekend i tyle.

emka pisze...

radzę sobie dokladnie tak jak Ty w tej chwili. Jedynie centrum siedzenia jest przeważnie u mnie ale za to prawie całe jedzenie jest donoszone a ja mam jedynie proste sałatki, ciasta czy zupki.. w zależności od Świąt ;) Lubię takie Święta. Nikt nie jest zmęczony przygotowaniami a jedzenia i tak jest do wypęku a w kąty nikt nie zagląda, szczególnie teraz kiedy jestem w ciąży :)
Błogosławionych Świąt dla całej Waszej rodzinki :) :********

errata pisze...

Nie masz pojęcia, jak Cię lubię za zdanie o tych oknach:)).
U mnie wręcz analogicznie. Też ciężko chorowałam w tym pięknym czasie, gdy wiosna zdawała się w rozkwicie. Teraz są brudne. I to jeszcze jak! Moja siostra pewnie już umyła, choć myła nie dalej, jak miesiąc wstecz. Niektórzy tak mają...
Im mniej będziemy się niepotrzebnie zamęczać, w tym lepszym będziemy humorze. A o to wszak chodzi. Wesołych! :)))

Rybeńka pisze...

to ja już od 20 lat tak postępuję:)
życzę wytrwałości
I Wesołych tym bardziej świąt

Ania M. pisze...

Świąt o mało nie przegapiłam. Dążę w tym do doskonałości (w niezauważaniu ich) i może kiedyś się uda? Albo je z czystym sumieniem zignorować? Marzenie...

graszkowska pisze...

szkoda, że nie możesz zobaczyć moich okien :-)
Na Święta nie robię nic, kompletnie nic. Wracając z jednej pracy a jadąc do drugiej zatrzymałam się na ryneczku. Kupiłam to co z synem lubimy najbardziej.

Przygody z drutami pisze...

Co racja to racja, u mnie spokojnie, patrzylam na moja mame ,kiedy jeszcze zyla i trzy, cztery dni prezd swiatmi, dnie i noce przygotowywala wszystko, ciasta, serniki, makowce,jablecznik ,pierniki, starczlo to na dwa tygodnie po swietach ,pasztety domowej roboty, kurczak, indyk, bigos wigiliinny,itp, nie udalo mi jej sie zmienic i,potem oczywiscie padala, spala w pierwszy , drugi dzien swiat, i ja postanowialam na swieta nigdy nie popelniac tego bledu, bo nie warto,pozdrawiam

Ania pisze...

Dzieci wyfrunęły i mam już święty spokój z przygotowaniami świątecznymi. Teraz dzielimy się pracami. Każdy coś przyniesie i świętujemy. Nikt nie jest zmęczony.
Okna są dla mnie a nie ja dla okien - nie wariuję ze sprzątaniem. Poza tym jestem w wieku, że już nic nie muszę!
Wesołego jajka!

Ataboh pisze...

Ja wstałam po chorobie dwa dni przed... słaba jestem nadal - więc samo się tak ułożyło, że nic nie zrobiłam i jest super :)
Nie zamierzam zawsze chorować przed ;) więc świadomie tak już będzie :)))

Grażyna pisze...

Okna myję jak jest ciepło i mam akurat na to chęć, na święta sprzątam tak jak w sobotę, piekę pewnie i tak za dużo w stosunku do potrzeb ale bez padania na twarz. To nie to jest w Świętach ważne. Poza tym miałam przez wiele lat traumę po tym jak było w moim domu rodzinnym, 3 tygodnie przed Świętami z głowy, mama ryjąca ze zmęczenia - fakt, kiedyś gości masa przychodziła. Powoli, powoli, wyzwalałam się z tego i jestem wolna! Gdyby moja mama sprzed 20 lat zobaczyła jak kilka dni przed świętami siedzę w niesprzątniętym mieszkaniu i oglądam coś w kompie????? Koniec świata! :) Pozdrawiam !!! I zachęcam do naśladowania te, które jeszcze mają inaczej :).

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)