Zamknął się jakiś etap w życiu mojej rodziny i choć jest smutek to czuję w sercu to domknięcie, taki "klik" - że wszystko jest na swoim miejscu.
I tak jak pisałam - radość zmieszała się ze smutkiem.
Tak jak Gackowa napisała ci, co się mieli zająć urzędowymi sprawami to się nimi zajęli - ja się zajęłam liturgiczną oprawą Eucharystii organizowaną naprędce, ale spokojnie i z sercem. Czytanie czytał młodszy brat męża, ja śpiewałam psalm i alleluja, modlitwę wiernych czytała córka. Każdy z głęboką świadomością tego, co robi. Rodziny nie było wiele, może ze 20 osób wszystkiego, ale na Eucharystii i na pogrzebie było ludzi dużo, naprawdę dużo jak na samotnego, nie mającego przyjaciół człowieka - a był to czwartek, środek dnia, trzeba się było postarać, aby móc być. Zabrałam grabarzom urnę i własnoręcznie zaniosłam ją przez nawę główną na stoliczek, na którym stała przez całą Mszę świętą. A z powrotem do karawanu zanieśli ją synowie... ale namieszałam ja. I dobrze - wreszcie wiem, czego chcę i mieszam wtedy, kiedy trzeba:)
Później ceremonia na cmentarzu, a jeszcze później niezwykle ciepłe spotkanie przy obiedzie - poznałam przyjaciółkę teściowej, kapitalna babka z rewelacyjnym poczuciem humoru, nagadałyśmy się do imentu, a przy okazji chytrze wyciągnęłam od niej adres i numer telefonu - mama nie zawsze powie prawdę, jak to z nią jest, a jej kumpelka jakby było trzeba uprzejmie doniesie:) Przy okazji dowiedziałam się, że byli we trójkę kolegami z roku ze studiów, że teść był niesłychanie przystojny jak był młody - i dowiedziałam się też, co o mnie myślał i jak mnie widział... Szkoda, że mi nigdy tego sam nie powiedział, ja tu nie powiem, czego się dowiedziałam, ale co wiem to moje - i dobrze mi z tym:)
Spotkanie przeniosło się do męża brata, tam kolejne rozmowy i zaproszenie, żeby pojechać na wakacje i odwiedzić - i kto wie, może pojedziemy. Do domu mamy wróciliśmy około 21.00, tam jeszcze w pokoju ojca tramale i morfiny i inne ampułki, a pamięć tamtych dni bolesnych wciąż żywa - szczególnie kiedy oczy widzą i fakty kojarzą się same.
Przespaliśmy noc i dziś rano wróciliśmy do domu, później biegiem banki i mnóstwo innych spraw - i około 16.30 córka i jej mąż stali się "państwem na włościach" z aktem notarialnym w ręku. Miny w momencie odebrania aktu - bezcenne:) Przeprowadzą się za kilka miesięcy, taki jest notarialny zapis, bo rodzina od której mieszkanie zostało kupione dopiero będzie kupować sobie nowe lokum. I nie będziemy ustawiać im mebli i mówić, co, jak i gdzie mają robić, dane i zapomniane, za to z przyjemnością będziemy do siebie z córką biegać na kawkę, bo będziemy mieszkać bardzo blisko siebie.
Zaczynam zatem blogowe porządki! Blog jest dziewiarski i na dziewiarskie tory wrócić musi, zatem na sam początek robię porządek z ponczkową aukcją - i niniejszym oświadczam, co następuje:
Na dzień 28.01.2011 godz. 23.45 cena oferowana za ponczo
wynosi NADAL
450,00 zł!
Zachęcam do licytacji - kto da więcej?:)
UPRZEJMIE DONOSZĘ, ŻE AUKCJA ZAKOŃCZY SIĘ
02.02.2011 O PÓŁNOCY
NASTĘPNEGO DNIA W GODZINACH PRZEDPOŁUDNIOWYCH SKONTAKTUJĘ MAILOWO SIĘ Z OSOBĄ, KTÓRA ZŁOŻYŁA OFERTĘ NA NAJWYŻSZĄ KWOTĘ W CELU DOKOŃCZENIA AUKCYJNYCH FORMALNOŚCI
Pozostaję z nadzieją, że przedmiot aukcji pójdzie w dobre ręce, a przyszłej właścicielce da wiele radości... i ciepła:)