Przyjeżdżamy w piątek 14 stycznia, jest około 21.00.
Wchodzimy do domu, witamy się z mamą, tobołki pakujemy do "naszego" pokoju.
Mama spokojna, lekko uśmiechnięta, opanowana. Będzie taka przez cały czas naszego tam pobytu.
To już trzeci - po dwojgu rodzicach - człowiek, którego wyprawia na druga stronę życia.
Doświadczona w boju. Patrzę. Uczę się.
Idziemy do pokoju chorego.
Przyciemnione dyskretne światło.
Powoli kapiąca kroplówka. Założony dwa dni temu cewnik.
Podręczny stolik z medykamentami.
Aparatura do podawania tlenu.
Na łóżku umęczony cierpieniem człowiek.
Właściwie... jedna trzecia człowieka. Tyle zostało...
Już nie jest w stanie się podnieść, bez pomocy nie przewróci się na bok.
To nieprawda, że traci świadomość. To tylko tak wygląda. Jest przytomny, na każde pytanie odpowiada dokładnie i precyzyjnie, jeśli tylko jest w stanie. Z trudem udaje mi się odczytać, co do mnie mówi. Proszę o powtórzenie. Bardzo się stara, bym go mogła zrozumieć. Oboje się staramy, mnie też zależy.
Pytam, czy mnie poznaje.
Oburza się, a potem lekko uśmiecha.
"A co Ty Dorota myślisz, że ja jestem taki stary ramol?" Śmiejemy się oboje.
Ja głośno, on resztką sił.
Co chwilkę podajemy niewielkie ilości płynów, gardło ma zaschnięte, bo usta cały czas otwarte.
Chyba już rozumiem, co oznaczają słowa "język zapiekły i usta spragnione".
Jedzenia już prawie nie przyjmuje, nie czuje głodu.
Kroplówka tyko nawadnia, wartości odżywcze ma niewielkie.
Nie trzeba przedłużać życia, kiedy od wyroku nie ma już apelacji. Trzeba tylko zmniejszać cierpienie.
Kiedy śpi siedzę przy nim i cicho się modlę.
To człowiek, który przez całe swoje życie nikomu nie pozwalał się do siebie emocjonalnie zbliżyć, nie pozwalał się kochać, nie umiał. Znam przyczyny, ale walkę o jego serce przegrałam, jak każdy. Nie było szans...
Teraz trzymam go za rękę, głaskam po czole, przytulam. Nie protestuje, choć trudno mi wyczuć, czy mu to nie przeszkadza. Później, w niedzielę mówi mi, że dzięki mojej bliskości nie czuje się odosobniony i że mi za tę czułość dziękuje... Zapisuję to, bo zapomnę, a nie chciałabym. Bo to jedyne ciepło, jedyna czułość, jaką ode mnie kiedykolwiek przyjął, jaką był w stanie przyjąć. I jedyne ciepłe słowa, jakie ja w ciągu trzydziestu prawie lat od niego usłyszałam. Muszę je zachować na wieczność. Tęskniłam za nimi tyle lat...
A później... później pyta mnie, jak długo to jeszcze potrwa, czy ja coś na ten temat wiem.
I że chciałby wiedzieć, że Bóg jest, bo ciągle nie ma takiej pewności, a bardzo by chciał już teraz mieć.
I mówi, że bardzo mu się dłuży to czekanie i że najgorsze są noce.
Że się nudzi - że jeszcze niedawno rozwiązywał krzyżówki i sudoku, a teraz już nie jest w stanie, bo nie ma sił. I że ta nuda jest straszna.
Bo teść to człowiek intelektu, człowiek z pasjami naukowymi.
I wydaje się, że szybciej słabnie jego ciało niż jego umysł. A zupełnie tego nie widać, trudno to dostrzec że mózg całkiem sprawny jeszcze.
Matko od anioła, gdyby nie wieloletnia lektura Twojego bloga nawet nie wiedziałabym, że mam w tym umęczonym ciele szukać człowieka, który myśli, nawiązuje kontakt i wyraża potrzeby! Za każde napisane przez Ciebie słowo bardzo Ci dziękuję.
Mąż oswaja się wolniej, wolniej się uczy, jest niepewny i onieśmielony, pomagam mu.
Ja zaprawiona jestem - miałam 10 lat, jak umierał dziadek, 19 - jak zmarła przyjaciółka, 25 lat, jak umierała babcia. Byłam przy nich do końca. Śmierć stała się dla mnie częścią życia, a ciało po śmierci... tylko ciałem.
Osoby w ciele już nigdy znaleźć nie umiałam.
Osoba była już gdzie indziej.
W końcu przychodzi chwila, kiedy syn bierze ojca za rękę. Pierwszy lat od niepamiętnych czasów... Siedzi w ciszy, patrzą na siebie. Dyskretnie utrwalam tę chwilę na zdjęciu. Z daleka. Cieszę się... Mój mąż dotyku swojego ojca nie pamięta. Być może nigdy go nie doświadczył...
Z wieczornej łazęgi wraca do domu czarny kot i wskakuje na klatkę piersiową swojego pana tuląc się do niego i moszcząc. Wychudzona dłoń teścia delikatnie gładzi ręką kocią sierść. Też utrwalam, dyskretnie, z daleka, bez szczegółów. Chcę zapamiętać ten kadr. Jest dla mnie ważny.
Dużo jest jeszcze bólu fizycznego, dużo cierpienia. To znieść najtrudniej, bo nie można pomóc. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak cierpiący człowiek nie dostaje jeszcze morfiny. Lekarz już dawno sugerował, mój znajomy blogowy lekarz również tak mi radził, wszystko przekazałam... Dziś przyjdzie lekarz z opieki paliatywnej. Namawiamy mamę, żeby się zgodziła. Słowo "morfina" nie wiedzieć czemu działa na nią porażająco...
Trudno było dziś rano wyjeżdżać. Popatrzyliśmy w zamglone, ale świadome oczy, nie wiem, czy nie ostatni raz. Pożegnaliśmy słowem, dotykiem dłoni. Zażyczyłam sobie buziaka w policzek i dostałam - dostałam! Mąż będzie się starał wrócić tam jak najszybciej, ja będę mogła najwcześniej w czwartek, może piątek... Może jeszcze zdążę, a może już nie.
Chciałabym zdążyć.
Chciałabym być przy jego śmierci i trzymać go za rękę.
Bardzo bym chciała...
17 komentarze:
Dobrze, że piszesz takie rzeczy. Ludzie tak bardzo negują śmierć, unikają tematu... a to przecież takie ludzkie, nasze, czeka każdego z nas.
A ja myślałam kiedyś, że to będzie tylko dziewiarski blog. :)
:*
Pięknie to opisujesz.Nie każdy tak umie. Szczerze Ci współczuję.
nie mam słów na właściwy komentarz.
za to mam mokre oczy.
modlę się, żeby nie cierpiał.
niech odejdzie lekko i spokojnie.
jak dobrze, że dajesz znak. myślałam o Was cały weekend.
:*
Pięknie to napisałaś i tak prawdziwie...
Znowu oczy mi się spociły, wszystko mi się przypomniało ....
Mam nadzieję, że Twój teść dostanie morfinę - nie ma potrzeby tak strasznie cierpieć, a na pewno się już nie uzależni ...
Dobrze, że tam byłaś...
Dobrze, że Twój teść nie odchodzi samotnie.
Dobrze, że mieliście możliwość zbliżenia się do siebie.
A w tym wszystkim zobaczyłam Miłość, może i trudną, może i niepokorną - ale widać ją.....
Dlaczego odchodzenie jest takie trudne ...
Jak cudnie napisałaś. Jak dużo widzisz i rozumiesz. Jesteś pięknym człowiekiem.
Dziękuję Ci za ten wpis.
Jakiegokolwiek słowa bym nie użyła, będzie ono mizerne...jestem duchem z Tobą....z Wami...
...
Boże , pomóz Mu!!
Cieszę się ( choć może słowo brzmi nieadekwatnie), że nie ominęłaś tak trudnego tematu, że umiesz o tym pisać, że byłaś tam.
Umieranie wśród bliskich,to trudne, ale dobre umieranie.
przyszłam z chusteczkami, nauczona doświadczeniem... Przytulam Was mocno! i dziekuję!
...
Musiało minąć tak strasznie dużo czasu, żeby miłość mogła się wysączyć z twardego człowieka. Jego cierpienie ma sens, bo dzięki niemu skruszały mury które zbudował...
Nie byłam przy śmierci mojego ojca, odszedł cicho we śnie... przed śmiercią dobry Bóg dał mu szansę być ciepłym uczuciowym człowiekiem ... dostałam okruchy ojcostwa, noszę je w sercu i dziękuję za nie... Łączę się z Wami w czuwaniu i modlitwie.
Dumnym ludziom chyba najtrudniej odchodzić. Ale Bóg czasem daje szansę. Dobrze, chociaż to boli.
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)