środa, 26 stycznia 2011

Jeszcze trochę

Jeszcze jutro o 14.00 pogrzeb, na który wyruszam rano.
Urna już gotowa.
Rodzinne spotkanie na obiedzie, okazja, żeby pobyć i porozmawiać - zdziwienia i zaskoczenia nie ma, wszak o tym co będzie wiedzieliśmy wszyscy.
Dobrze przygotowana do zmian teściowa - rzeczowa, konkretna, świadoma i ufająca.
Da sobie radę, a my będziemy wspierać.
Jest sprawna, samodzielna, ma mnóstwo planów na życie.
To dobrze.

Obserwuję, jak przedziwnie przeplata się śmierć i życie, odchodzenie i przychodzenie, smutek i radość.
Mojemu mężowi zmarł ojciec.
Dokładnie w tym samym czasie jego pracownikowi urodził się syn.
Obaj brali urlopy - jeden na trwanie przy śmierci, drugi przy narodzinach...

Dwa dni przed śmiercią ojca zdechł jego kot.
Myślałam, że mama się zmartwi - a ona poczuła ulgę.
Bo to obowiązek i kłopot, a ona teraz takich obowiązków już nie chce.
Kot chorował, zdechł niespodziewanie.

U mnie w pracy u męża koleżanki zdiagnozowano to, co u mojego teścia.
Postęp piorunujący, odwrotu nie ma, człowiek ma 60 lat, a żona w moim wieku.
Będę pomagać i podpowiadać, jeśli będzie chciała.
Może się uda uniknąć dodatkowego cierpienia.
A jednocześnie dziś przyszedł na świat synek pracowej pary - zdrowy, piękny mężczyzna wagi 4.100, a mama drobiażdżek malutki.
I znów się splotło w jednym miejscu życie - i perspektywa niedługiej śmierci...

My z mężem jesteśmy na pograniczu schizy.
Tak, dokładnie tak i ani trochę mniej.
Bo jutro pogrzeb i smutek, a z drugiej strony dopinamy biegiem formalności związane z własnym lokum dla naszych dzieci. Bo niebywała okazja z dnia na dzień - i pieniądze "z nieba". Córka płacze, bo straciła dziadka - i śmieje się, bo niedługo będzie ustawiać kubeczki na swoich półkach i wybierać firanki.
Zięć trwa w stuporze. Bo jego własne nazwisko na akcie notarialnym nie może się jeszcze przebić do jego świadomości. Bo dla niego to jest kosmos i inna planeta, o której nawet nie marzył, bo marzyć nie mógł.
I znów przeplata się smutek i radość...

Dlatego jeszcze trochę - i wracam.
Już niedługo.
Będą kury, co je dostałam i broszki nowe śliczne.
Będzie tryton po raz drugi zblokowany - finezja, fantazja i piękno, tryton z wełny z "mojego", Kaszmirowego sklepiku - wiem, że trytonowa czesanka już jest w drodze, kto będzie miał cierpliwość żeby poczekać ten będzie się mógł zaopatrzyć. O tej piękne wełnie niedługo napiszę więcej. 
Będzie jeszcze jedna Estonian Flowers, poprzednią oddałam, a drugą napięłam aż trzeszczała i jest lekutka i od pierwszej piękniejsza.
I będzie Poppy z wełny weyensdale również  z Kaszmiru - wełny z włoskiem, z połyskiem, wełny tak ciepłej, że cieplejszej nie mogę sobie wyobrazić, wełny urokliwej i pięknej.
O planach już nie wspomnę:)
Ale na pewno będę szale - rozszalałam się i zaszalałam, coraz mi się więcej chce i marzy.
I będą swetry - czekam, aż Laura naprzędzie mnóstwo nowych wełen (już dziś wrzuciła dwie - jagodowo - zieloną Berry i jeszcze jedną - szafirową corriedale o wdzięcznej nazwie "Saphire") - i będę kupować i dziergać. Zakochałam się w pięknie tych nitek, w ich niebywałej jakości, w niepowtarzalnych barwach.
Nic na to poradzić nie mogę:)

Ale póki co trzeba przeżyć wszystko po kolei.
Więc pogrzeb, jutro. I smutek.
Pojutrze notariusz. I radość.
A później wracam - i blog znów będzie dziewiarski.
Do następnego razu...:)

"Wszystko ma swój czas,
    i jest wyznaczona godzina
    na wszystkie sprawy pod niebem:

  Jest czas rodzenia i czas umierania,
    czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
czas zabijania i czas leczenia,
    czas burzenia i czas budowania, 

 czas płaczu i czas śmiechu,
    czas zawodzenia i czas pląsów,
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania,
    czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich, 

 czas szukania i czas tracenia,
    czas zachowania i czas wyrzucania,
 czas rozdzierania i czas zszywania,
    czas milczenia i czas mówienia, 

 czas miłowania i czas nienawiści,
    czas wojny i czas pokoju."

Koh 3, 1-8

14 komentarze:

;) pisze...

Dorotko, nie znamy się prawie... ale wiedz, że pamiętam wciąż o Was przed NIM...
Tulam mocno:)

Dorothea pisze...

Pamiętam, Millu - pamiętam!
Tacy doświadczeni cierpieniem jak Ty pamiętają...
A my czujemy pokój i spokój.
I nie od nas on pochodzi - to dla mnie jasne jak słońce.
Dziękuję!

Gazela pisze...

Pięknego przeżywania wszystkich tych stanów, o których piszesz. Każdy z nich ubogaca nas i sprawia, że zbliżamy się do PRAWDY :-)
Czekam na zdjęcia cudeniek włóczkowych, opisywanych przez Ciebie.

Dorothea pisze...

Czekaj, Gazelo - czekaj, już niedługo:)
Pięknie napisałaś - tak właśnie jest i nie inaczej.
Ubogacona jestem nieprawdopodobnie...

fanaberiapraga pisze...

Kiedy umierał mój Ojciec byłam zupełnie nieprzygotwana na Jego odejście.Wiedział i bał mi się uświadomić,że każdy jego uśmiech to krok do Niego. Odszedł cicho, sam, we śnie, prosząc na dobranoc byśmy dbali o Jego wnuka. Nie umiałam pogodzić się z tą śmiercią przez lata. Aż nagle, doznałam takiej siły spokoju i dobra jak nigdy przed ani po. Dziś, śmierć jest dla mnie przejściem. Dokładnie wiem,co tam jest i spokojnie czekam na swój moment.
Życie się toczy,rodzimy się, umieramy, dajemy prezenty, dziergamy ...
Wszystko ma swoje miejsce i czas.
Poczekam tu sobie na Ciebie i te pyszności o jakich wspominasz :)

Dorothea pisze...

Dziękuję z serduszko przy Estonian Flowers - od takiej fachury do prawdziwy zaszczyt:)
Dziergamy, żyjemy, rodzimy się, umieramy - nie sposób się z tym nie zgodzić:)
I póki co niektórzy jeszcze przepięknie przędą -to też dobry sposób na życie:)))

tkaitka pisze...

Pięknie piszesz.
Dobrze jest z Tobą zadumać się nad życiem, jego skrajnościami...Nad śmiercią...

Kamino70 pisze...

Myśli kłębią się po głowie, mokre oczy nie pomagają w skupieniu, łączę się z Tobą w bólu i radości. Co dzień dziękuję za to że spotykam w taki czy inny sposób ludzi niezwykłych. Chciałabym umieć podzielić się własnymi przemyśleniami, może kiedyś się odważę...

Kankanka pisze...

Przeprowadziłam prawie swojego Ojca na drugi brzeg. Prawie - bo ostatnie sekundy lekarze walcząc o życie zabrali. Ale do dziś się cieszę, że Ktoś w środku snu obudził mnie, kazał szybko się ubrać, obudzić męża i pojechać do do szpitala. I mogłam trwać przy samotnym szpitalnym konaniu - sama, bo nikt sobie sprawy nie zdawał, że to właśnie nastąpi.
I kiedy świtem wychodziłam, ściskając piżamę z zapachem Taty poczułam się lekko.

Agnieszek pisze...

jestem z Tobą myslami!
I wcale się nie dziwię temu pograniczu schizy - przy takiej ilości skrajnych emocji... Ale ty jesteś człowiek mocarny, dasz radę:)
Pozdrawaiam bardzo ciepło!

Spes pisze...

Bóg dał...Bóg wziął...niech będzie pochwalone Imie Jego.....
to najlepsze motto na zycie:)

Spes pisze...

i jeszcze coś...
Nie potrafie inaczej tego poukładać....
Pomogłas Teściowi znależć Drogę w Jegp "czasach ostatecznych'....a On pomógł jak umiał...i stał sie cud z mieszkaniem dla córki...pragnęłas tego...prawda?
Dobro dane z serca wraca stokrotnie....

RiP
Czy wiesz, ile ludzi prosiło o tę łaskę dla Niego..dzieki Tobie? :)Kocham Cie Doro!!

Anonimowy pisze...

Przytulam Cie mocno Dorotko.
Jutta

Sylwka35 pisze...

Dziękuję za Naukę, Wiarę i Świadectwo.

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)