09.45. Meldujemy się z psiną na miejscu. idziemy na piechotę - taszczę koc, legowisko, ręcznik i psa. Znaczy pies wesoło podskakując i poszczekując idzie sam.
Nie wiem, czego się spodziewać.
Lekarz jest już wolny, już na nas czeka.
09.50. Pies dostaje atropinę, a po 5 minutach "głupiego Jasia". Pies się powoli "ogłupia", ja konwersuję z lekarzem, co i jak będzie po zabiegu (w międzyczasie mam przykazane głaskać, miziać, dać poczucie bezpieczeństwa, co posłusznie czynię). Zdobywam ważne informacje - czego mogę się spodziewać, jak mam sobie radzić,.
10.00. Pies "odpływa". Lekarz prosi mnie o opuszczenie gabinetu, od tego momentu będzie się psem zajmował sam. Siadam w poczekalni. Ogarnia mnie spokój. Wyciągam szydełko, dziergam narzutowe kwadraty. Czekam.
10.30. Lekarz wychodzi z gabinetu.
- Proszę pani, to nie guz jajnika ani wątroby. To ogromny naczyniak śledziony. Mogę zaszyć, wtedy pies ma do dwóch tygodni życia, nie więcej. Mogę operować dalej, ale jest ryzyko ogromnego krwotoku. Muszę usunąć śledzionę i naczyniaka. Zwierzę może tej operacji nie przeżyć...
- Co Pan radzi? - pytam
- Jedziemy dalej - mówi lekarz.
- Proszę operować - mówię.
Lekarz biegnie robić swoje.
Moje narzutowe kwadraty wychodzą krzywe.
Płaczę.
Czekam...
12.30. Lekarz prosi mnie do gabinetu.
Psina pozszywana leży na boku.
Jest zaintubowana.
Dowiaduję się, że dwa razy w czasie zabiegu otarła się o śmierć.
Raz z powodu krwotoku, drugi raz z powodów sercowych.
- Proszę głaskać, miziać, mówić do niej - mówi doktor.
Robię, co każe.
Całuję psią mordę.
Znów płaczę.
Pies się wybudza.
Odzyskuje powoli prawidłowe krążenie, choć stracił mnóstwo krwi.
Patrzy na mnie i widzę, że wie, kogo widzi.
Zaczyna niespokojnie ruszać głową, pluje rurką intubacyjną.
- Jest dobrze! - mówi doktor.
Tlen trzymam przy psim pysku jeszcze jakiś czas.
Po czym oglądam wyciętą śledzionę i naczyniaka.
Naczyniak ma wielkość mojej pięści.
Obrzydlistwo...
13.15. Doktor szuka odpowiedniego rozmiaru pooperacyjnego psiego fartuszka, kolejny raz odkaża ranę, zakłada opatrunek, zakłada fartuszek.
Podaje leki - witaminy, żelazo, tramal.
- Będzie Pani sama robiła zastrzyki z tramalu? - pyta.
- Pewnie - odpowiadam. - Teściowi robiłam z morfiny, psu z tramalu też zrobię.
Przechodzę krótki kurs, po czym pod okiem lekarza robię psu pierwszy zastrzyk.
Mówi, że poradziłam sobie świetnie.
13.30. Dostaję szczegółowe instrukcje.
Jak pielęgnować ranę, co może dziać się z psem, czy m się niepokoić, a czym nie.
Dostaję dwa jednorazowe zastrzyki z tramalu i informację, kiedy mam je podać.
Umawiam się na 10.30 w niedzielę na wizytę kontrolną.
Gdyby coś złego się działo mam dzwonić nawet w nocy...
13.50. Lekarz bierze psinę na ręce.
Ja zamykam na klucz gabinet.
Otwieram jego auto, on podaje mi psa.
Odwozi mnie do domu, wnosi psa do mieszkania, układa go na legowisku.
Ściskam mu prawicę.
Serdecznie dziękuję.
Pies drży.
Zgodnie z zaleceniami okrywam go, otulam.
Jak będzie mu za cieplo to sam się rozkopie.
Już to zrobił.
15.00. Pies wymiotuje.
Po narkozie.
Jestem spokojna.
Tak miało być.
16.17. - czyli w chwili, gdy kończę tego posta - pies wyłazi z legowiska.
Pije.
Chla!
Wypija pół miski.
Jaka radość!:)
P.S. Lekarz powiedział, że to twarda sztuka.
Że wojownik, co się nie poddaje.
Próbka wstrętnego naczyniaka jedzie do Dużego Miasta na badania histopatologiczne.
Będzie, co ma być. Póki co - lepiej być nie może:)
Czy muszę pisać, że bardzo, bardzo się cieszę?:)))
12 komentarze:
ojej! co za dzień pełen emocji!
myślałam dziś o Was... trzymajcie się dzielnie ... i duużżeee, oggrroommnnnee głaski dla pieska - wojownika!
Zwyciężyło: ratować, jeżeli się da. Gratulacje, że się dało. Wierzę, że będzie dobrze.
Emka - dziękuję serdecznie:***
Antonina - nie wiem, czy będzie dobrze. Cieszę się z dobrej decyzji i świetnego lekarza. Dziękuję Ci bardzo za pomoc:)
Brawo :)
Super. Wszystko gra.Ucałuj psinę.
och! ja też się strasznie cieszę! dzielniście wszyscy!
Będzie dobrze i u Was i mnie ...u nas też serducho od trzech dni lepiej pracuje, woda z płuc zeszła i dlatego dwoma rękami podpisuję się pod tym co napisałaś... będzie co ma być , póki co jest dobrze...cieszę się razem z Wami :)
jak to dobrze! cieszę się razem z Wami!
No! i uff!
Często zaglądam - nigdy nie komentuję. Ale dziś jestem z WAS taka dumna i tak bardzo się cieszę, jakby chodziło o mojego pieska. Wszystkiego dobrego i szybkiego powrotu do zdrowia. Będzie dobrze :)
Ewa
Jakbym czytała opis naszej sytuacji sprzed roku... tylko to mąż jeździł z psiną... to samo było u naszej (guz na śledzionie), też była twarda sztuka :) musiał jednak dostać krew bo miała bardzo duży ubytek przy operacji. Fartuszek taki sam również :) Trzymajcie się cieplutko i szybkiego powrotu do pełnej sprawności :D
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)