sobota, 27 grudnia 2014

No to lecę - będzie długo.

Trza zapamiętać.

1. Wigilia

Raniutko bladym świtem, znaczy około 8.00 lecę kurcgalopkiem po gazetę z filmem Magdaleny Piejko "Tam, gdzie da się żyć". Wiem, czekam, chcę, bardzo chcę to zobaczyć.
Oglądam natychmiast po zdobyciu płyty.
Prawie godzina zatrzymania-się-w-miejscu.
A ja przecież nikogo na emigracji nie mam...
(tutaj na tubie dziś odkryty wywiad z autorką filmu, serdecznie polecam).

Około 10.00 dzwonek do drzwi - mój ulubiony paczkonosz przynosi mi moje zamówienie - bardzo się cieszę, nie spodziewałam się przed Świętami. Na razie odkładam - są inne sprawy na głowie.

Przygotowania trwają, barszcz się gotuje, kręgosłup łupie, mąż wraca z pracy.
Wieczerzamy.
W siódemkę.
Młody pokaszluje, pęta mu się jakieś trzydzieści siedem z kreskami.
Rolę Rozdawacza Podarków odgrywa koncertowo.
Wśród góry prezentów pod choinką brakuje jednego.
- Byłaś niegrzeczna? - pyta młody. - Dlaczego nic nie dostałaś???
Smutnieję.
Mój Gwiazdor czerwienieje i wybiega z domu do domu.
(kontekst: od bardzo wielu lat Gwiazdorem byłam ja, dla wszystkich).
Dostaję swój prezent, zapakowany w pierwszą z brzegu torebkę zaadresowaną nie-do-mnie.
Daję radę.

Około 22.00 wracamy do siebie.
- Przykro Ci? - pyta Gwiazdor.
- No przykro - mówię.
Idę do mojej kryjówki.
Odpalam tableta, włażę na palmę.
Słucham odcinka "Schrzanione święta".
Wracam do Gwiazdora.
Niepocieszonego pocieszam, przytulam, całuję.
Jemu jest bardziej przykro niż mnie. A ja nie schrzanię tych Świąt. Nie ma mowy.

2. Pierwszy Dzień Świąt

Kręgosłup - prawie apogeum. Odpalam przeciwbólaki, robię swoje, pakujemy się, idziemy na śniadanie. W kominku u dzieci już napalone, w sumie niepotrzebnie. Młody ma pod 40 stopni Celsjusza, ogrzałby chyba całą chałupę. Rano pojechał z rodzicami na SOR, dostał antybiotyk (bez sensu, widać czarno na białym, że to grypa), dobrze, że lekarz go widział i dobrze, że rano. Po śniadaniu rodzice młodego idą na Mszę, ja zostaję z dzieckiem, mąż się szykuje do wyjazdu. Dziecka nie ma - nie ma. Oddycha z trudem, leży plackiem, czasem się budzi i coś wypije. Na własne oczy oglądam żywe srebro - półżywe...
Robię okłady, wietrzę rozgrzaną chałupę, podaję panadole. Młody buzuje cały czas, na szczęście przytomności nie traci.Do końca dnia nic się nie zmienia.
A o 14.00 przyjeżdża full wypas gości, mamy się spotkać u rodziców, na szczęście to sami swoi, więc nie ma mocnych - dobrze musi być.
Zabierają mnie spod domu, półleżę obłożona poduchami, głupio mi, bo jeszcze i mnie się obsługuje.
Nie nawykłam.

Mąż w trasie do rodziny swojej, jak się ma niemłodych rodziców to trzeba, bardzo trzeba, mnie dowożą na wieczorną Mszę, około 19.00 ląduję w domu, jeszcze mój pies i moje pchły i wreszcie mogę odpocząć.
Czuję ulgę.
Leżę, czytam, słucham, modlę się, dziergam.
Zasypiam...

3. Drugi Dzień Świąt

- Mamooo, przyjdziesz na śniadanie? - słyszę w słuchawce.
(spokoju, spokoju, ciszy, poproszę...)
- Przyjdę, przyjdę - odpowiadam.
Idę.
Jemy, gadamy.
Młody już całkiem trzeźwy - 38,5 to nie gorączka, no wcale:)
Myślę o moich rodzicach. Widzieliśmy się wczoraj. Nie wyglądali dobrze. Zmęczeni, bardzo niemłodzi już ludzie...
Około 14.00 zabieram moje pchły i moje dziergadło i w kopnym śniegu przedzieramy się do nich. Bo nie wiem, czy następne Święta, no nie wiem.
Pyralgina sprint odczula mię bólowo,  siedzimy, dziergamy, mierzę moje ponczo co je mam dostać od Mamy (ha - miód malina, przynajmniej dla mnie!:)
Mama robi końcowe okrążenia, tato gada, słuchamy, pytam o rodzinne historie, muszę je kiedyś nagrać, muszę. Odkąd jestem mama kaszle. Ciężko, dudniąco. Mało mówi. Jestem z nimi około czterech godzin. Zbieram się. Mama podnosi głowę znad drutów, zdejmuje okulary. Oczy ma jak królik. Na moja prośbę mierzy temperaturę. Jest 37,5, to nic, dziecko, to nic.
Wracam do siebie.
Robię to samo, co Pierwszego Dnia Świąt.
Zasypiam.

4. Dzisiaj

Młody już bez gorączki.
Mama - 39 stopni... na razie mam nie przychodzić, dają radę, Tato dzwoni regularnie. Obiad sobie odgrzeje. Monitoruję. Jakby co mam 10 minut na piechotę. Przylecę.
... kto następny???
Mam lekkiego pietra. Tyle mam jeszcze pracy w pracy - w poniedziałek i wtorek - to koniec roku, nikt niczego za mnie nie zrobi, muszę w pracy być.

Póki co cieszę się ciszą.
Samoobsługowe ogrzewanie robi mi ciepełko, choć na zewnątrz minus siedem.
Zwinięta sznaucerska kulka podsypia - naszalała się w ostatnie dni do imentu.
Kręgosłupowi zapodałam ponad 2 km nordikowania - nie ma, że boli. Dość gadania, pora się brać i powalczyć. No to się wzięłam. Mała ta trasa, wiem, ale od czegoś trzeba zacząć.
Piję herbatę z miodem, cytryną i imbirem - uzależniłam się, kto siedział na palmie ten wie:)
Jeszcze niespiesznie ogarnę domową kuwetę, ale wcześniej to ja sobie porządnie podziergam. Może jeden kwadracik, a może ruszę z projektem "malabrigo Arroyo"? Mam do zrobienia coś dla kogoś, kogo bardzo kocham:)
I już będę mogła czekać na mój-ci-onego, już dzisiaj wróci.
Nareszcie się przytulę...!

P.S. Czy to były wesołe święta? Nie.
A czy dobre? Tak!
A kto dotrwał do końca ten bohater:)))

9 komentarze:

Kamilla pisze...

Duzo zdrowka dla wszystkich. Ja dotrwalam do konca, bo lubie jak piszesz. U mnie podobnie, nie bylo wesolo, ale bylo dobrze, no i moj mlody wczoraj zachorowal...zycie. Pozdrawiam:)

Dorothea pisze...

@ Kamilla - dziękuję! Nie wiedziałam, że piszesz zza oceanu, ale juz wiem:)

artema pisze...

Samo życie. Oby nie było gorzej. Moja Mama bardzo słaba. Syn wpadł na Wigilię i 1 Święto. W drugie już w drogę, bo obowiązku. Córka z rodziną daleko. Tesknię mimo skypa. W nich krucho a my emeryci a samolotem drogo. Od stycznia zaciskam pasa. Wielkanoc u nas, komplet musi być i basta.

Kankanka pisze...

Ty się ciesz, że masz Ich dwoje. Ty się ciesz!

Bernadetta pisze...

To były Dobre Święta ! tak po prostu dobre !

graszkowska pisze...

znam to.
Teraz za tym tęsknię

Unknown pisze...

Wczoraj wróciłam ze świąt, ani dobrych, ani złych - bardziej męczących. Niby wszystko jest ok, a smutno mi jak cholera za przeproszeniem, a po Twoim wpisie już totalnie się rozkleiłam i teraz siąkam nosem nad klawiaturą. Ściskam!

emka pisze...

Przytulam :********

Anna pisze...

ech, biedaku, przetrwasz i to, po świętach do chrzanu jest jeszcze coś ciekawego i na pociechę

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)