poniedziałek, 21 listopada 2016

Pani Pelagia

Malutkie, jednoizbowe mieszkanko.
Po opłatach i wydatkach na leki zostaje jej niecałe 200 zł na miesięczne najpotrzebniejsze zakupy.
Więc głoduje.
Ma jedne buty w rozmiarze 40/41.
Jedne jedyne.
Idzie zima - to pewne.

Potrzebuje żywności.
Najlepsza jest żywność trwała - mąki, kasze, ryż, trwałe konserwy, olej, ryby w puszce.
Już się na to zapisałam. Kupię.
Buty zimowe też jej kupię.
Jedyne jej skromne marzenie - sypana kawa Woseba.
Też kupię.

Ma 84 lata.
Nie ma pralki.
Myślimy, że przydałby się sprawny telewizor - takie okienko na świat.
Widzimy, że potrzebne by były garnki, patelnie, ciepły koc, ciepła kołdra, pościel...

Przerastają mnie takie dramaty.
Ta niemożność, ten brak, ta bezsilność do imentu...
Zrobię, co mogę, odbiorę sobie i oddam jej, nie można, nie można tak żyć.

Jeszcze potrzebna jest używana, ale sprawna pralka.
Środki czystości.
Ona nie ma marzeń, ma jedynie POTRZEBY...

Gdyby ktoś coś...
Będę wdzięczna w jej imieniu.
Takie ludzkie nieszczęścia łamią mi serce.
Takich nieszczęść jest całe mnóstwo...

piątek, 18 listopada 2016

Zgubiło się.

Dziecko.
Od 15.30 miało być pod moją opieką - i nie było.

Dziecko ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Matka dziecka ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Ojciec dziecka...
Wstrzymuję się.
Dogadywałam się z matką dziecka.

Czekam.
Mijają minuty.
Telefony milczą.
Szarzeje, wieje, leje.
Dziecka nie ma.

Dziecko ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Matka dziecka ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Do ojca dziecka piszę: "gdzie dziecko???"
Jest po 18.00.
Ojciec dziecka dzwoni.
Nie wie.

Za chwilę dzwoni matka dziecka.
"Oj maaaamuś, przecież ci pisaaaałam smsaaaa..."
Tak, że dziecko chwilkę będzie u matki w pracy.
CHWILKĘ, nie ponad dwie godziny.

Wyłączyłam telefon, nie chce mi się z nikim gadać.
Napięcie powoli spada.
Notkę sponsoruje M jak "Mezzek".
Trzeba czymś ukoić nerwy.

Może się jutro z matką dziecka dogadam.
Ona chciała dzisiaj, ale mnie trafiło dokumentnie.
Tak mi się zdarza raz na 10 lat.
Zamykam się i znikam.
Potrzebuję tego jak powietrza.
Nawet kot trzyma się z daleka - chyba czuje, że coś wisi w powietrzu.

czwartek, 17 listopada 2016

Nadmierna

introspekcja nie jest dla mnie dobra.
Być może dla nikogo nie jest, dla mnie jednak z całą pewnością.
Doświadczyłam takowej, przecierpiałam, wyszłam z nawyku, już mi więcej (mam nadzieję) nie grozi.

Zatem unikam.
Stosuję jedynie wówczas (ale tę zwyczajną, nie nadmierną), kiedy jakaś silna emocja bądź sygnały somatyczne sugerują, że coś we mnie jest nie tak.
Wtedy staram się odkryć co się dzieje, uświadomić to sobie, przeżyć - i pożegnać bez żalu tak przyczyny, jak też i skutki.
I tak się dzieje, i tak jest dobrze.
Nic nie ląduje na strychu podświadomości.

Ostatnio jednak coś mnie zaskoczyło.
Nawykła do odbierania i analizowania sygnałów negatywnych nie dostrzegłam, że moje ciało wysyła sygnały zgoła inne.
Że budzę się rano wyspana i wypoczęta.
Że mięśnie mam rozluźnione, kark niebolesny.
Że rano piję kawę, układam włosy, robię lekki makijaż - w spokoju.
Że ogarniam kocią kuwetę, nakładam porcję świeżej karmy, nalewam do miseczki wodę - bez pośpiechu.
Że pakuję do torby śniadanie, miziam kociznę na pożegnanie, przekręcam klucz w drzwiach - bez stresu.

Idę do pracy.
Po prostu IDĘ DO PRACY.
Szef mi nie strzeli w tył głowy, jego zastępca nie wbije noża w plecy.
Niczego nie muszę się bać.
Nikt nie musi, jeśli tylko uczciwie pracuje.
Rzecz jasna nie wszyscy tak robią i nie każdy ten spokój docenia...

Moje szefostwo nie ucieszy się z mojego błędu czy porażki, jeśli tylko uczciwie o tym poinformuję i poproszę o pomoc.
Ja zwyczajnie tę pomoc otrzymam, ot tak, po prostu.
Ja już mogę czegoś nie wiedzieć...
Moje szefostwo doceni każde zaangażowanie, każde staranie.
Moje szefostwo jest zwyczajne, nijak nie nadęte, cholernie pracowite.
Moje szefostwo cieszy się, kiedy podwładnym dobrze się dzieje...

Nie jestem już przyczajonym do skoku lampartem czy panterą.
Byłam - i nie wiedziałam, że jestem.
Robię swoje.
Pracuję.
Jest normalnie, jest tak normalnie, że trudno w to uwierzyć.
Mija trzeci miesiąc, odkąd nastały zmiany.
Emocje już dawno opadły, pozostała rzeczywistość, a ja się do niej uśmiecham...

Kot właśnie pożarł wieczorną porcję i mości się na drapaku.
Męża zgarnęła firma, każąc mu po nocy naprawiać, co się w międzyczasie popsuło.
Ja leżę w wyrku i skrobię ten post.

Życzę każdemu z Was doświadczania tego, co w końcówce pracy zawodowej, w ostatnich jej latach jest mi dane.
Pokoju.
Spokoju.
Szacunku.
Zwyczajności...

niedziela, 13 listopada 2016

Średnio zabawne

Bezbronny mię rozbroił dokumentnie.



piątek, 11 listopada 2016

Świętując - i pamiętając.

"O ileż mąk, ileż cierpienia
O ileż krwi, przelanych łez,
Pomimo to nie ma zwątpienia,
Dodawał sił wędrówki kres…

My pierwsza brygada
Strzelecka gromada
Na stos!
Rzuciliśmy swój życia los,
Na stos, na stos!

Mówili żeśmy stumanieni
Nie wierząc w to że chcieć to móc!

Leliśmy krew osamotnieni
A z nami był nasz drogi wódz!"

Tak o nas też niedawno mówili, żeśmy stumanieni.
Że Polska istnieje tylko teoretycznie.
A Polska żyje i żyć będzie - oby jak najdłużej!

czwartek, 10 listopada 2016

Przepraszam,

musiałam:)))



środa, 2 listopada 2016

Rzeczy pierwsze

Pierwszy od lat urlop z pełną kompleksową regeneracją, z uczuciem, że się człowiek fizycznie zmęczył wypoczywaniem :) Pierwszy urlop, po którym pierwszą czynnością było zapisanie się do klubu fitness. Nie, nie dla szpanu, dla sprawności i dla zdrowia, po prostu. Opłata uiszczona, karta klubowa w portfelu, lada dzień pierwsze zajęcia. Pilates albo siłownia - się zobaczy :)

Pierwszy bezstresowy powrót z urlopu. Bez obaw, że w czasie jego trwania szef przejrzał twoje dokumenty, porobił ich zdjęcia - wyłącznie po to, by udowodnić twoją niekompetencję. Oraz zrobić z ciebie durnia.

Pierwszy powrót z urlopu, kiedy twój (od dwóch miesięcy nowy) szef cieszy się twoim dobrym pourlopowym samopoczuciem, kiedy z klasą i kulturą informuje, co się zadziało podczas twojej nieobecności i pyta, czy na pewno wyrobisz się w terminach.
Oczywiście, że się wyrobisz, nahajka nie jest ci potrzebna.
Wyrobisz się, terminy to terminy, wiadomo, a ty po prostu nie chcesz zawieść swojego szefa.
Bo jest zwyczajnie dobrym człowiekiem i wie, co w życiu jest ważne.
Wie, że w życiu ważne jest... życie.
Wszak dwukrotnie umierał mu współmałżonek.
Twój szef wie, że życie to życie i wskrzeszenia zdarzają się rzadko...  a papier to papier i zawsze można go poprawić, jeśli popełniło się błąd.
Twój szef perfekcyjnie odróżnia sprawy ważne od mniej ważnych lub nieważnych...

Pierwszy w twoim życiu TAKI szef.
A ponieważ miałaś dziesięciu (czy też jedenastu) innych, nieporównywalnie trudniejszych szefów - doceniasz.
Och, jak bardzo każdego dnia doceniasz.
Doceniasz spokój.
Doceniasz merytoryczność.
Doceniasz bezkonfliktowość.
Doceniasz zaufanie, to zaufanie, dzięki któremu stajesz na baczność nawet wtedy, kiedy nikt od ciebie tego nie wymaga.

I dziękujesz Bogu każdego dnia.
Za to, że u schyłku twojego zawodowego życia dał ci szefa, z którym jest ci po drodze, do którego możesz bezkarnie się uśmiechać, który nie szuka podtekstów i dwuznaczności, który jest prawdziwym wielkodusznym człowiekiem...

Panie Boże.
Proszę Cię tylko o jedno:
niech będzie mi dane z obecnym szefem dożyć emerytury.
Tylko takie mam na dzisiaj marzenie...