Dziecko.
Od 15.30 miało być pod moją opieką - i nie było.
Dziecko ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.
Matka dziecka ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.
Ojciec dziecka...
Wstrzymuję się.
Dogadywałam się z matką dziecka.
Czekam.
Mijają minuty.
Telefony milczą.
Szarzeje, wieje, leje.
Dziecka nie ma.
Dziecko ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.
Matka dziecka ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.
Do ojca dziecka piszę: "gdzie dziecko???"
Jest po 18.00.
Ojciec dziecka dzwoni.
Nie wie.
Za chwilę dzwoni matka dziecka.
"Oj maaaamuś, przecież ci pisaaaałam smsaaaa..."
Tak, że dziecko chwilkę będzie u matki w pracy.
CHWILKĘ, nie ponad dwie godziny.
Wyłączyłam telefon, nie chce mi się z nikim gadać.
Napięcie powoli spada.
Notkę sponsoruje M jak "Mezzek".
Trzeba czymś ukoić nerwy.
Może się jutro z matką dziecka dogadam.
Ona chciała dzisiaj, ale mnie trafiło dokumentnie.
Tak mi się zdarza raz na 10 lat.
Zamykam się i znikam.
Potrzebuję tego jak powietrza.
Nawet kot trzyma się z daleka - chyba czuje, że coś wisi w powietrzu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)