środa, 12 lutego 2025

Demotywatory,

czasoumilacze, łotry i gagatki - czyli moje futra :)

Kiedy odeszła nasza sznaucurka bardzo chciałam mieć jeszcze jednego psa. Niestety zgody na to nie wyraził Mój-Ci-On i musiałam się dostosować, bo argumenty miał poważne i jedynie słuszne. Zaczęłam mu zatem wiercić dziurę w brzuchu, coby się zgodził na kota... jednego kota! No i się zgodził na-jednego-kota, wybraliśmy rasę (Maine Coon), podjęliśmy decyzję i się zadziało! Do domu wprowadziła się dama i królowa, odważna i mężna wielce Kofi (nie Coffee, nie Koffee lecz po prostu Kofi, tak w kociej metryce stoi:)


Kofi okazała się być zwierzęciem wielce niezależnym, a mnie po miłości do psa ciężko było pokochać kota... Wypłakiwałam się MCO, że ja chyba kota pokochać nie umiem! I wtedy Kofi ciężko zachorowała, były dwie operacje, trudne leczenie, momentami nawet strach o to, czy zwierzątko przeżyje. Moje serce otworzyło się wtedy i pokochało koteczkę, która paradoksalnie zaczęła się mnie bać i ode mnie odwracać, to ja w końcu byłam tą złą, która ją kłuła i wlewała do jej gardziołka różne paskudne mikstury. Koniec końców to MCO dostał kota, Kofi chętnie przyjmowała z jego rąk pieszczoty, mnie ciągle traktowała jako zło konieczne. 

Po trzech latach mąż dał się naprosić na kolejnego kota, tak, abym ja również mogła mieć kogoś do głaskania i przytulania. W domu zagościł Rudolf, z tej samej hodowli co Kofi. Rudolf okazał się być miziakiem, przytulasem, trochę tchórzem, a trochę cwaniakiem.


Do tego Rudolf pokochał mnie bezgranicznie. Wprowadzany do naszego kocioludzkiego stada został przez Kofi potraktowany warkotem i syczeniem, choć zachowaliśmy zasady socjalizacji z izolacją. W tym trudnym dla Rudka i Kofi okresie wzięłam kilka dni urlopu, żeby jakoś ogarnąć domową sytuację. Czas poświęcony futrom w tym okresie okazał się bezcenny, Kofi przestała warczeć i syczeć, Rudolf się zaadaptował w swoim nowym domu; po kilku dniach Kofi zrobiła sobie z Rudka swojego synka, a po osiągnięciu trzech lat życia chłopak stoczył "walkę o niepodległość" i w ten sposób uniezależnił się od swojej przybranej mamy:)))


Moje dwa koteły mają się dobrze, każdy z nich ma swój drapak (tu zgodnie wespół wzespół okupują jeden z nich). Żyją w miarę zgodnie, choć czasem pióra lecą, a z kocich gardeł wydobywają się syki i warkoty. Psychika kotów rasy Maine Coon jest bardzo ciekawa, to są w zasadzie kotopsy - łażą za człowiekiem, domagają się bliskości, komunikują swoje potrzeby, gadają. Kofi waży 12 kilogramów, Rudek nieco powyżej 10 kilogramów. Odkąd karmię moje futra wysokomięsną mokrą karmą koty zupełnie nie chorują. Do każdej porcji jedzenia dolewam każdemu z nich porcję wody, która zostaje pochłonięta razem z jedzeniem. Raz w tygodniu zwierzaki dostają żółtko, w ciągu doby pochłaniają 800 gram karmy.


6 komentarze:

Rybeńka pisze...

Fajnie mieć zwierzaka w domu

Dorothea pisze...

@Rybeńka - a Ty masz jakiegoś?

Anna Maria P. (Pantera) pisze...

O rany, jakie giganty! Moje to okruszki, Miecka wazy 4,5 kilo, a Bulka 2,5. Miecka to rezydentka, wlasciwie odziedziczylam ja po corce, ktorej sie odechcialo kota, pozniej postanowilam sie "dokocic" i sprowadzilam do domu Bulke, Krulova nie zaakceptowala jej do dzisiaj. Za to wychowywala nasze psy, wszystkie czuly przed nia respekt. Ale one to tez nasze ostatnie zwierzaki, strach tylko, zeby nas nie przezyly.

Dorothea pisze...

@Pantera - no giganty :)
Twoje są takie w normie kotiki:)
Twoja Krulova to prawdziwa pani jest!

Dorota pisze...

Nie mam i nie miałam kota, ani psa. I nigdy nie chciałam mieć, bo za bardzo cenię sobie wygodę. Syn ze swoją rodzinką mają kota sfinksa (4 lata), uwielbiam go. Cudny jest. I mają psa(szpic miniatura) kupionego w styczniu. Śliczny i milutki jest. W styczniu musieli uśpić pieska, schorowaną już staruszkę.

Rybeńka pisze...

Nie mam. Dzieci mają to korzystam. Przy moim trybie życia nie ma możliwości

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)