poniedziałek, 12 stycznia 2015

Kolęda i niespodzianki

Ciąg dalszy (patrz poprzedni post).

Od soboty od godziny 13.00 "kolędujemy".
Najpierw szpital.
Chora bez kontaktu.
Lekarz dyżurny mówi, że on nic nie wie, że do lekarza prowadzącego proszę, koniecznie w tygodniu i tylko do piętnastej.
Koniec końców przyciśnięty do muru delikatną perswazją ujawnia, że był kolejny udar, że "dolało" (to dane z trzeciej tomografii), że porażenie się zwiększyło i stan jest bardzo ciężki. 
I że chora nie kwalifikuje się do wypisu i nie nadaje do dłuższego transportu (max kilka kilometrów).

Córka chorej mówi, że nie może przyjechać w tygodniu.
Że chce mnie upoważnić do rozmowy z ordynatorem, żeby otrzymać niezbędne informacje.
NIE WOLNO.
A jak wolno?
Podejść do łóżka chorej,  czekać aż otworzy oko, zawołać pielęgniarkę, poprosić chorą o mrugnięcie otwartym okiem, pielęgniarka potwierdzi, że chora zgodziła się na upoważnienie.
Pielęgniarka z kolei mówi, że tym powinien zająć się lekarz, że jedynie w obecności lekarza coś takiego jest możliwe.
Chora oczu nie otwiera.
A personel spuszcza nas po rynnie.

Wychodzimy ze szpitala, idziemy do kogoś, kto był blisko z chorą i koniecznie chce się spotkać, bo ma ważne informacje. Znam dobrze tę osobę, córka chorej nie zna jej zupełnie.
Dowiadujemy się, że koniecznie natychmiast trzeba coś sprawdzić.
Bo może być bardzo niebezpiecznie.
To "coś" to banki.
Nies-po-dzian-ki.

Robi się godzina 16.00, nie ma czasu na domowy obiad, lądujemy w pobliskiej pizzerii, łapiemy oddech, córka chorej oswaja się z niepokojącymi wieściami. Rozdzielamy się - ona wraca do mamy, ja idę do niewidzianych od czasu choroby rodziców. Uzbrojona w klucze do mojego mieszkania córka chorej wróci, kiedy będzie chciała i mogła.
Ostatecznie lądujemy obie w moim domu około 20.00.
Herbata z miodem i cytryną, kolacja, pogaduchy, wyrko.
Jesteśmy wyżęte.

Niedziela.
Córka chorej wybywa do szpitala, później planuje wyjść na dworzec, ma przyjechać jej syn, wspólnie mają iść do mieszkania matki, w którym mieszka matki mężczyzna. Można się tam spodziewać wszystkiego, należy zachować daleko idącą ostrożność.
Syn nie przyjeżdża, rozchorował się, córka chorej prosi, żebym razem z nią do mieszkania poszła. Już wcześniej wspominałam, że jeśli będzie potrzeba to pójdę.
Pijemy kawę, zabieramy pakowne torby, idziemy.
Mam się przygotować na masakrę teksańską, na brud i smród.
Zastajemy człowieka w totalnym ładzie, mieszkanie błyszczy, kultura, miód i orzeszki.
Tak jest na TĘ chwilę.

Córka chorej okazuje się mistrzem mediacji i oazą cierpliwości.
Zdobywa prawie wszystkie niezbędne dokumenty, jest tego sporo, pakujemy je do toreb.
Po godzinie z okładem żegnamy się, wychodzimy.
W domu podaję szybki obiad, córka chorej wstępnie przegląda potężną stertę papierów, robi jej się słabo.
Później łapie oddech, naprędce pisze mi upoważnienie do rozmowy z ordynatorem (może akurat się uda, będę próbować), pakuje niewielką część dokumentów matki i pyta, czy może zostawić dwie wielkie torby papierów u mnie i czy znajdę chwilę czasu, żeby dokumenty chorej przejrzeć.
Może. Przecież ich nie dźwignie, jedzie pociągiem.
Znajdę czas.
Przejrzę.
Posegreguję.
Kobieta ma tyle na głowie, że z trudem wszystko ogarnia.

Córka chorej wyjeżdża.
Wieczorem zamykam się w pokoju.
Głowę mam jak trzydrzwiowa szafa.
Próbuję się wyciszyć.
Wstępnie przeglądam papiery.
I teraz mnie robi się słabo...

To jest bardzo trudne.
Grzebię w dokumentach człowieka, którego znam.
Składam w całość fakt po fakcie. Wszystkie udokumentowane.
Pieczątki, podpisy, umowy, skutki prawne umów.
To jest jakiś horror.
Chcę się obudzić.
A czym to będzie dla córki?
I jak mam jej o tym powiedzieć...

Umrzesz.
Umrę.
Zostaną po nas papiery i wynikające z nich skutki prawne naszych zobowiązań lub należności.
I będą w tych papierach grzebać ludzie, będą odkrywać wszystkie TAJEMNICE.
I będą musieli ponosić konsekwencje naszych wyborów.
I tylko od nas zależy, czy to, co znajdą polepszy ich jakość życia czy być może to życie zrujnuje.

Trwam w stuporze.
Trudno mi się z tego otrząsnąć.
Tak naprawdę tylko śmierć chorej może jej córkę ocalić.
Potrzebny będzie najlepszy w temacie prawnik.
Niestety on też będzie chciał kasę...

Cdn - w środę idę do ordynatora neurologii.
W sobotę przyjedzie córka chorej.
W międzyczasie może zdarzyć się bardzo wiele.

NATYCHMIAST zaczynam porządkować swoje papiery.
Nie ma w nich rzeczy strasznych dla moich dzieci, ale są moje tajemnice.
Muszę przejrzeć każdy papierek.
Nie chcę, żeby ktoś kiedyś w tym grzebał...

P.S. Psina raczej dobrze, głowę mam zajętą czym innym, więc specjalnie się nie przyglądam. na pewno mniej je. Może to jakiś symptom, a może nie. Się zobaczy.

18 komentarze:

Rybeńka pisze...

tyle się o tym mói, a ludzie wciąż żyją, jakby nigdy mieli nie umrzeć
i te papiery stają się upiornym spadkiem

ovillo pisze...

Uderzam do Góry...

Dorothea pisze...

Rybeńka - prawda. Straszna prawda.

Dorothea pisze...

Ovillo - uderzaj i porusz, kogo tylko możesz.
Potrzeba chyba cudu.
I dziękuję, bardzo dziękuję.

Ataboh pisze...

Tak, o tym nie myślimy... a papierów każdy ma sporo, różnych. Też planuję coś z tym zrobić. Może teraz sie zmobilizuję.

Dorothea pisze...

@ Ataboh - zmobilizuj się, koniecznie. Nie każdy, kto zajrzy w Twoje papiery będzie trzymał język za zębami, szczególnie, jeśli znajdzie coś "ciekawego"...

artema pisze...

Tak, trzeba mieć porządek w papierach, bo jak powiedział pewien mądry człowiek "nic tak nie plami jak atrament".

emka pisze...

ułaaaa
takie niespodzianki nie są miłe
chyba pomyślę o generalnych porządkach...

Dorothea pisze...

@ Jola - ano. Przypomniałaś mi to zdanie.

Dorothea pisze...

@ emka - rób porządki i westchnij za bohaterów tych zdarzeń. I jeszcze poproś przyjaciół i znajomych. Tak bym chciała, żeby wszystko się ułożyło.

urbasia pisze...

Sorry, że tak brutalnie się wedrę, ale być może jest tak, że dopóki matka żyje - to córki banki chyba nie mogą dopaść. Później odrzuca się spadek z dobrodziejstwem inwentarza. A jak są dzieci córki, to je też sądownie trzeba chronić.Chyba że to sprawy jeszcze grubszego kalibru...Ech, życie...

Dorothea pisze...

@ urbasia - każda rada na wagę złota. Bardzo Ci dziękuję. O odrzuceniu spadku i o dzieciach wiemy. Nie wiemy tylko, co będzie tu i teraz, póki matka żyje.

Unknown pisze...

Dzieci nie odpowiadają za długi rodziców dopóki rodzice żyją.Jeżeli ta pani zawarła jakieś umowy sama i nie ma nigdzie podpisu córki, córka nie powinna się martwić. Jezeli podpis córki widnieje na jakimś dokumencie a ona zaprzecza aby taki dokument kiedykolwiek widziała, można też sprawdzić czy podpis nie jest przez kogoś sfałszowany
Pózniej, jak już napisała urbasia, odrzuca się spadek z dobrodziejstwem inwentarza.
Mam nadzieję, ze wszystko uda się wyjaśnić

Dorothea pisze...

@ Monika Jakubiak - bardzo dziękuję. Każde info na wagę złota. Nie wiemy tylko co będzie, jeśli chora będzie żyła, a długi będą rosły lawinowo...

urbasia pisze...

Bedzie ciężko, bo banki mogą położyć łapę na wszystkim co się da, ale jakieś minimum dochodów muszą zostawić, co oczywiście pozwoli li i jedynie na biedowanie. Współczuję tak naprawdę dzieciom tej chorej, bardzo niefajnie jest zostac postawionym przed takimi faktami. Przerabiałam na własnej skórze. Niestety.

Dorothea pisze...

@ urbasia - zechciałabyś napisać do mnie na priv? Adres mailowy jest po prawej stronie na górze. Możesz być źródłem cennych informacji, a ja tak bardzo chciałabym córce chorej jakoś pomóc. Jeśli znajdziesz trochę czasu na korespondencję mailową będę bardzo wdzięczna.

urbasia pisze...

Późnym wieczorem się odezwę na @

Dorothea pisze...

@ urbasia - dziękuję Ci bardzo. Jeśli nie odbiorę maila dziś to odezwę się jutro rano.

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)