poniedziałek, 19 stycznia 2015

Pies i termy

Czwartek. Pies ok.
Piątek. Pies super.
Sobotnie przedpołudnie. Rewelacja.
Sobotni wieczór.
Drży, ledwie chodzi, nie je.
Myśli biegną w wiadomym kierunku.
Pogorszenie, myślę.
Na niedzielę zaplanowaliśmy wyjazd do wód, na kilka godzin.
Chorego zwierza mogę zostawić tylko z rodzicami i tylko na krótko, na tyle, żeby nie musieli go wyprowadzać.

Niedziela rano.
Jakby trochę lepiej.
Pije, jeść nie chce nadal.
Decydujemy się na wyjazd, bydlątko odholowujemy autem do protoplastów, ruszamy w drogę.
Miejsce nowe, jeszcze nam nieznane, relatywnie blisko.
Żarcie i gorącą herbatę z cytryną zabieramy ze sobą.

Jest cudnie.
Do dyspozycji mamy całkiem sporą powierzchnię, na której umiejscowiono i pływackie tory, i bąbelkowe kociołki, i wanny z masażerami, i wreszcie dwa zbiorniki z ciepłą zupą - czytaj wodą termalną:)
Nie ma tłoku, bo idąc za radą znajomych pojechaliśmy w porze obiadu.
Do basenu wchodzę nieśmiało.
Dwa lata temu nauczyłam się pływać, przepływałam cały sezon... i przez te dwa kolejne lata w temacie był totalny zastój.
Na szczęście to jest jak jazda na rowerze, nie zapomniałam nic a nic, tnę wodę sprawnie, oddycham jak się należy, ino kondycji mi brak.
Zwiedzamy z mój-ci-onym cały kompleks, po czym zabieramy się za masaże, każdy w swoim kątku.
- Idź na tę płaszczkę - po jakimś czasie proponuje mąż. - Byłem, stałem dość długo, ona coś robi na głowę, serio.
Lecę.
Płaszczka wali mnie po karku, plecach, ramionach.
Już wiem, co ona robi na głowę.
Resetuje ją totalnie:)

Wypływani, wymasowani, wygrzani w zupie wracamy do chałupy.
Zwierz lepszy.
Po kolejnej godzinie jeszcze lepszy.
A po dwóch walczy ze mną o każdy kęs mojej paszy, na którą ma niewątpliwą ochotę.
Coś mi nie gra.
Myślę.
I mam!
W sobotę na spacerze larwa chapnęła do dzioba małe coś.
Po chrupaniu domyśliłam się, że to smakowita kosteczka.
Na 99% cierpiała po tej durnej kości, której nie zdążyłam jej z pyska wyszarpać.
Kosteczki wysypują "dobrzy ludzie", kosteczki maści wszelakiej, kosteczki, po których zwierzaki cierpią.
Ludzie, nie róbcie tego, to naprawdę nie jest dobre dla psów!

P.S. Mój fizjoterapeuta - 80 zeta za godzinę plus dojazd, razem będzie stówka.
Nasz wyjazd do wód - w całości za dwie osoby pobyt i dojazd również stówka.
Przez jakiś czas mój fizjoterapeuta na mnie nie zarobi.
Może na mój kręgowy słup wystarczą masaże wodne, z których możemy korzystać z mój-ci-onym oboje i w opór?
Pożyjemy, zobaczymy:)

Cdn. będzie - córka chorej była w sobotę, ja dziś lecę na SOR napisać podanie o karetkę, postaram się coś skrobnąć jutro.

10 komentarze:

artema pisze...

Czytam z zainteresowaniem. Tak bym tez chciała do wód z moją nogą. Niestety schorowanej Matki nie da się odholować do nikogo. Pozdrawiam i czekam na relację z SOR.

Dorothea pisze...

@Jola - jeżdżę, póki mogę.
Przyjdzie i na mnie czas taki, jak Twój obecny, właściwie każdy dzień mam darowany i każdego następnego mogę już nie mieć.
Bo schorowanych rodziców mam.
Jeszcze (okresowo) samodzielnych.
Dlatego rozumiem, bardzo rozumiem.

Antonina pisze...

Oj tak - czasem czuję się jakbym walczyła z wiatrakami. Ludzie w blokach wyrzucają przez okna resztki: tłuste podgradle, jakieś kości itp. Nawet idąc z psem na smyczy nie jestem w stanie wydrzeć dużej z pyska, tego co złapie (nie da sobie), a tak pilnuję, żeby nie dostawała w domu czegoś, co może zaszkodzić. Specjalna karma, gotowane jedzonko. A potem na spacerze coś skłapnie i "kabarecik": burczenie w brzuchu, sraczka, złe samopoczucie, dieta, tabletki. O tak ludzie: nie wyrzucajcie resztek dla psów - z tego tylko nieszczęście!
Tak naprawdę moja irytacja sięga wtedy zenitu, a mogę sobie tylko w domu popyskować - bo do kogo mam iść?

Dorothea pisze...

@ Antonina - no patrz, utwierdziłaś mnie jeszcze w myśleniu! Pies dziś nówka sztuka, biega, bawi się piłeczką - nie to zwierzę. Kiedyś dawała sobie dobrze radę z takimi "znaleziskami", trawiła to, wydalała i było ok. Teraz nie wolno jej nawet chrząstek z kurczaka jeść, lekarz mówi, że jej żołądek już tego nie trawi. No to nie daję. A tak ważne jest dla mnie wiedzieć, z czego wynikają jej problemy, bo wszelkie zmiany kładę na karb nowotworu. I może być tak, że niepotrzebnie będę lekarzowi zawracać głowę, że bezsensownie będę coś przeżywać.
A psia sraczka w domu - masakra. Zresztą masz zwierzę, to wiesz.
To sobie dzisiaj popyskuję do lustra na tych, co wyrzucają resztki:)

Ania M. pisze...

Dobrze, że mogłaś pojechać i odpocząć. Ja wykupiłam sobie fitnes club z fajnym basenem, a przez chorobę nic na razie nie wychodzi z tego...

Dorothea pisze...

@ Ania M. - dobrze, bardzo dobrze, choć dziś wszystko mnie boli:)
I tak dobrze Cię rozumiem. Po świąteczno - noworocznym chorowaniu dopiero wczoraj mogłam pomarzyć i marzenie zrealizować. Zdrowiej, Aniu. Tegoroczne wirusy i bakterie są wyjątkowo wredne. Wiele ludzi to potwierdza.

Iza pisze...

Kurczę, mnie ze sportów zostało tylko pływanie (nic to, że tylko trochę lepiej od siekiery :-)), więc się cieszyłam jak głupia, kiedy nam po xx latach wreszcie wybudowali obiecane termy. Ale z wpisów na lokalnym forum już wiem, że nic z tego - ktoś przyoszczędził na klasie antypoślizgowości płytek podłogowych. Żeby ten ktoś zdechł... Chociaż wcześniej padłby mój ortopeda - na zawał, widząc mnie na śliskim podłożu.
A co do wyrzucania czegokolwiek przez okno, z resztkami z obiadu na czele... nie mieści mi się nigdzie, nie tylko w głowie. Chyba na moim blokowisku jakaś elita mieszka, chociaż to przecież podobno "potomkowie nieucywilizowanych zabużan". Biedna psica... :(

Dorothea pisze...

@ Iza - tam, gdzie byłam również są śliskie podłogi! Trzeba chodzić ostrożnie, bo można wycisnąć orła.
A psinie już dużo lepiej , :D

Anna pisze...

ach, termy! uwielbiam, uwielbiam! i polecam każdemu i przy każdej pogodzie, jak tylko można, jak jest czas

Dorothea pisze...

@ Anna - też już uwielbiam:)

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)