środa, 28 stycznia 2015

Quinto.

W kontekście tego.

W ubiegłym tygodniu około czwartku córka chorej zdobywa papiery od Rzecznika Praw Pacjenta z oddziału NFZ. Papiery traktują o prawie do absolutnie darmowego transportu karetkowego w istniejących okolicznościach. Podpisy, pieczątki, wszystko jest jak należy. Z tymi papierami córka idzie w miejsce, gdzie te sprawy bezpośrednio się załatwia. Pani za biurkiem robi oczy jak złotówki i twierdzi, że w żadnym wypadku i absolutnie NIE. Nic się nie należy, transport ma być komercyjny, a w ogóle to dlaczego taaaak daleko? Czy nie ma gdzieś bliżej stosownego ośrodka, gdzieś bliżej szpitala, z którego będzie odbywał się transport???
Córka tłumaczy, że chce mieć matkę jak najbliżej.
Pani zza biurka nie rozumie, poooo coooo....
Córka - osoba łagodna, opanowana - wścieka się do imentu, dzwoni do mnie, długo nie może złapać równowagi. Pod koniec naszej rozmowy jeszcze broni pani zza biurka, mówiąc że to system tworzy takich ludzi.
Mówię jej, że to nie system.
Że wszędzie można i trzeba się starać.
I że nie można pozwolić się wykreować... na kreaturę.

Córka jest straszliwie zmęczona. Zaczyna się obawiać o siebie, o swoje zdrowie i wytrzymałość. Mówi mi, że od dawna miała zaplanowany bardzo tani kilkudniowy wyjazd, z dziećmi, w gronie przyjaciół.
I że wie, że pojechać nie może.
I wstydzi się, że tak bardzo tego wyjazdu pragnie.
Rozmawiam, tłumaczę, proszę - jedź.
Złe wieści Cię znajdą wszędzie i jak będzie trzeba to wrócisz.
Matkę odwiedzają sąsiedzi, stan póki co jest stabilny, reszty dopilnuję ja.
W końcu córka chorej mięknie, pakuje się i wyjeżdża.

W tym tygodniu wysyłam faksem jeszcze jeden dokument, którego domaga się SOR.
Wszystkie wyjazdowe procedury zostają dopięte na ostatni guzik, takie mam informacje.
Po czym okazuje się, że płatność tylko gotówką, że faktury przelewowej za transport nikt nie wystawi.
Walczę.
Sekretariat SOR-u, księgowość, na koniec główna księgowa.
Nie - nie i już, ma być płatność tak jak chcemy, główna nie odpuszcza.
Podaję swój mailowy adres, żądam przynajmniej faktury proforma, jeśli ją dziś dostanę jutro zrobię przelew ze swojego konta, w piątek powinni pieniądze mieć. Niech córka chorej odpoczywa, nie chcę jej niepokoić. Tyle jeszcze przed nią, że trudno mi to ogarnąć.

W niedzielę wieczorem zaniosę na neurologię odzież na drogę dla chorej. Wtedy też ją spakuję.
W poniedziałek o 7.00 wyjeżdża karetka. Będę tam wcześniej, dopatrzę wszystkiego, na stopy założę chorej cieplutkie skarpetki. Powiem jej, gdzie jedzie i po co, ucałuję, popatrzę, jak odjeżdża.
Później zadzwonię do córki i powiem, jak jest. Córka będzie czekała w ZOL-u, w miejscu docelowym. Przywita mamę, zaopiekuje się nią.

A później Wam napiszę, co ja z tego mam.
Napiszę, kiedy się to wszystko dla mnie zakończy.

P.S. Pies ok - tylko się cieszyć:)

5 komentarze:

Ataboh pisze...

Normalnie ręce opadają... pytanie "po co?" zwaliło mnie z nóg. Normalnie ręce z gaciami opadają ...

Dorothea pisze...

Ano.
Mnie już nie zwala.
A znajoma żona ratownika radzi, coby we wszystkich kontaktach ze światem medycznym mieć oczy dookoła głowy.
Jedna wizyta, pięć konsultacji do tej wizyty.
Coś niecoś o tym wiedziałam.
Teraz będę te oczy mieć bardziej, póki jeszcze je mam.

Anna pisze...

ale chociaż Ty nie pogrążasz mojej niewiary w ludzi, wręcz przeciwnie - jesteś przykładem, że można bardzo inaczej żyć niż wszyscy, dojrzalej

Dzianinowe Studio pisze...

Podczytuję Cię już od bardzo dawna, od dawna wiem, jakim dobrym człowiekiem jesteś. A Twoja mądrość sprawia, że chcę Cię czytać więcej i więcej. Pozdrawiam ciepło. Ela

Ania M. pisze...

Wiem, co ja jako czytelniczka z tego mam. Poczucie, że świat jest sensowny i dobry - między innymi dzięki Tobie.

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)