wtorek, 2 grudnia 2014

Na wstępie

mojej dzisiejszej pisaniny informuję uprzejmie radośnie, że pieseńka ma się dobrze.
Je (upssss - żre!), pije i ponosi konsekwencje jedzenia i picia w postaci pewnych regularnych zachowań:)
Obszczekuje na spacerach kogo się da.
Dużo wypoczywa i śpi.
Pokornie pozwala zmieniać sobie opatrunek i spryskiwać ranę octaniseptem.
Nadal wynosimy ją i wnosimy - chodzenie po schodach jest dla niej niewskazane.
Nasze kręgosłupy płaczą:)
Jutro o 18.00 wizyta kontrolna.
Postaram się zdać raport.

O tej porze roku, w zatęchłym listopadzie lub jakimkolwiek innym początku jakiegoś grudnia mój organizm/żołądek od pewnego czasu domaga się ciepłych zup. Nie ukrywam - sporo czasu zajęło mi zrozumienie, o co memu żołądku/organizmu chodzi.
Na szczęście byłam pojęłam:)

Nauczyłam się gotować sycące, esencjonalne rosoły (kostek rosołowych i innych veget nijak nie uznaję, nie chcę albowiem jeść UMAMI), które stały się bazą do pewnych określonych zup. A zupełnym szczęśliwym trafem moja osobista fryzjerka - skądinąd młoda wiekiem osóbka - podpowiedziała mi, co z rzeczonymi zupami (i nie tylko) można zrobić.

Siedzę onegdaj na fotelu, moja-ci-fryzjerka obrabia mię włosy i opowiada, jak to co wieczór podaje rodzinie dwudaniowy obiad.
Pytam, jak to możliwe przy 12-godzinnym dniu pracy mieć co dzień dwa dania na stole.
Fryzjerka zdradza mi SEKRET.

Otóż - gdy gotuje jakąkolwiek zupę - zawsze gotuje jej dużo.
Część podaje na bieżący obiad, część pakuje w słoiki 0,9 - wlewa wrzątek, odwraca do góry nogami, a jak wystygnie pakuje do lodówki. Zassane słoiki spokojnie wytrzymują 2 do 3 miesięcy. W lodówce - to ważne!
Skoro zupa obiadowa robi się "sama", drugie danie nie jest już problemem.

Ten pomysł zaczyna mnie fascynować.
Przemyśliwuję temat.
Z mojego esencjonalnego rosołu zwyczajowo powstaje:
  1. rosół:)
  2. zupa krem (z dyni, pieczarek, zielonego groszku, brokułów etc.)
  3. jakakolwiek inna zupa (pomidorówka, ogórkowa, krupnik etc)
Nie ukrywam, że najczęściej są to zupy kremy.
Następnym więc rosołowym razem gotuję, miksuję, doprawiam - i pakuję do słoików.
Pomysł mojej fryzjerki sprawdza się znakomicie!
Z reguły po ugotowaniu dużego gara rosołu mam w zapasie 2 słoiki rosołu oraz 2 x 2 słoiki jakiejś zupy - krem, plus te same zupy w garach na bieżące spożycie. Wystarcza tego na 2 tygodnie - serio! Ponieważ zawsze jest obiadowa baza dorabia się do niej jakieś drugie danie - raz bardziej wyrafinowane, raz mniej. A jak Pani Domu totalnie brak sił (lub ma totalnego lenia ;p) to zawsze jest sycąca, gorąca zupa. Mówię wam - miodzio!

Dziś po pracy mąż dostał pomidorówkę i mięsne pierożki.
Kiedy on jadł ja nie czułam się głodna, więc zmiótł wszystko, co było.
Godzinkę temu jednak dopadł mnie spory głód.
To było klasyczne zupowe ssanie:)
Poleciałam do lodówki - a tam w słoikach zupa krem z dyni i rosół (ten drugi w słoiku niewielkim).
Odkorkowałam słoik.
Podgrzałam zawartość.
Ukręciłam lane kluseczki.
Ugotowałam - i pożarłam.
Ciepło mi w brzuszku:)

To brzuszkowe ciepełko jesienno - zimową porą jest bezcenne.
(nawet pieseńkę karmię ostatnio ciepłym jedzonkiem - myślę, że po operacji i o tej porze roku dobrze jej to zrobi).

Czemu o tym piszę? Żyję już długo na tym świecie, a o tak prostym sposobie nie wiedziałam (wiedziałam o długiej pasteryzacji, natomiast o tak krótkiej nie).
I może komuś z Was ten pomysł się przyda.
I może ktoś tak samo jak ja będzie miał lodówkowe zup zapasy, a później - w dowolnej chwili - będzie miał ciepło w brzuszku:)))

8 komentarze:

Violet pisze...

Ja mam zgoła inny sposób. Tez nie umiem gotować mało - więc z premedytacją gotuje dużo. A potem zupy wlewam w plastikowe pojemniki w odpowiednich porcjach - i zamrażam. Zamrażam również pierogi, kopytka, kotlety - te ostatnie potem tylko myk do piekarnika na chwilę - i już mam. Mrożę też kiełbasy i swojskie wędliny, które kupuję hurtem od dobrego faceta ze wsi podkieleckiej, a które nie mają chemii i trucizn w składzie..
Dziś zmogła mię grypa czy inne przeziębienie - weny do gotowania niet - a na obiad wyjęłam rano z zamrażarki pyszną wojskowa grochówkę. Gdy wrócę z pracy będzie rozmrożona, tylko zagotować - i już.:)
A za mną łazi ostatnio Twoja zupa gulaszowa:)
Buziaki:***

Dorothea pisze...

Cześć kochana:)
Każdy pomysł dobry, nie?
U mnie zamrażarka z reguły pełna, więc słoiki sprawdzają się lepiej.
Przepis na moją gulaszówkę masz? Jakby nie to podeślę:)
:***

emka pisze...

przepis na gulaszówkę też bym chętnie otrzymała ;)
co do zup, robię podobnie :) rosół mrożę lub zalewam w słoikach i jest bazą do przeróżnych zup na jakie mam akurat "dziś" ochotę :)
Jakże się cieszę że psinka w formie!
To super wiadomość! :****

Dorothea pisze...

@emka - w takim razie chyba będzie trzeba przepis opublikować na blogu. Ale najpierw będę musiała gulaszową ugotować w domu - dawno nie robiłam, a z przepisem nie mogę dać plamy:)

in. pisze...

a kukurydziana z chilli i mlekiem kokosowym? rewelacyjna tą porą. (ugotować kukurydzę w kolbach, obedrzeć kolby z ziarenek, dolać pół na pół bulionu warzywnego i mleka kokosowego - żeby miało gęstość jaką sobie Pani Szanowna życzy, dosypać chilli do smaku, zmiksować i pożerać:))

Dorothea pisze...

@ in. - z kukurydzą trochę mi średnio po drodze. Obawiam się, że modyfikowana genetycznie. Ale kto wie, czy nie spróbuję:)

Www.tysiacoczekiwloczek.blogspot.com pisze...

gdyby nie pomysł na zupy w słoikach "na szybko" - chyba bym padła...
Gotuje tak zupy dla mojej mamy.
Rosół (odlewam do dwóch słoików) z którego pichcę coś jeszcze.
Znałam metodę i nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez niej.
Dobrze, ze psina lepiej. Miałam kiedyś pół roku w życiorysie ze złamana psia łapą. Łapa była skręcona na śruby, pies - młody, niewybiegany seter szkocki... To było długie i ciężkie pół roku.
Pozdrawiam.

Dorothea pisze...

@ Wioleta - a ja potrzebowałam wielu lat, żeby metodę poznać. Na szczęście co się odwlecze...:)
A psina ma się całkiem dobrze:)

Prześlij komentarz

Dobrze, że jesteś :)