pomóc się nie da.
Ale temu blisko siebie zdecydowanie tak.
Jestem zwolennikiem pomocy stałej, celowanej do konkretnej osoby i tak też staram się czynić.
Jedną osobę której pomagam pominę - to już kilka lat, ona wie że o nią chodzi, może nawet czasem tutaj zagląda. Niech jej się szczęści, niech znajdzie pracę, życzę jej tego z całych sił.
Niech się wreszcie poczuje bezpiecznie.
Druga sprawa to szlachetna paczka, organizuje ją ktoś inny, my z mężem dołączamy się w takim zakresie, w jakim się zobowiązaliśmy.
Pani Pelagia będzie zabezpieczona na długi czas. I to jest radość.
Trzecia sprawa to nasza koleżanka pracowa, pisałam o niej, to ta, którą zaatakował nowotwór. Bierze kosztowną chemię, zorganizowaliśmy się wśród współpracowników, chemia ma trwać rok, dokładamy się do comiesięcznej kosmicznej ceny leku, dokładamy się wspólnie zbierając całkiem spore kwoty. To też jest radość, choć szans na wyzdrowienie chyba brak, za to są szanse na przedłużenie życia i o to oczy się walka.
To ziemskie życie trudne jest i niekoniecznie sprawiedliwe.
Dlatego chcę się dzielić tym, co mam i po prostu to robię.
To jest częścią mojego życia i nie służy bynajmniej poprawianiu sobie samopoczucia.
Ja wychowałam się w biedzie.
Dokładnie wiem, co to znaczy bardzo skromnie żyć, ubogo jeść.
Moi rodzice od zawsze poważnie chorują, majątek szedł na leki ratujące życie, za resztę się jadło i kupowało najpotrzebniejsze rzeczy.
Kiedy dowiaduję się, że ktoś nie ma butów, ciepłej kołdry na zimę i przymiera głodem... nie umiem tego znieść. Muszę DZIAŁAĆ. I robię to.
Głodnych nakarmić.
Spragnionych napoić.
Nagich przyodziać.
Nie, nie dlatego, że Kościół mi KAZAŁ.
To wypływa ze środka.
Z serca.
To jeden z elementów "zachowania się, jak trzeba".
I zrobienia - jako sługa nieużyteczny - tylko tego, co zrobić należało.
Bardzo szybko zapominam o tym, że daję.
Kompletnie nie pamiętam, ile daję.
Zatem nie wie moja lewa ręka, co czyni prawa.
I tak jest dobrze.
I tak ma być.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dobrze, że jesteś :)