poniedziałek, 30 grudnia 2024

Rok za rokiem...

Wspominam 2018. Rok 2018. Najtrudniejszy rok w moim życiu.

W styczniu 2018 roku po trzymiesięcznym wypowiedzeniu odchodzę z pracy. Do emerytury mam jeszcze kawałek, niemniej w pracy mojej nie da się już wytrzymać. W porę pojęłam, że czeka mnie albo psychiatryk albo lądowanie w pierdlu, z rozemocjonowaną i niestabilną nową dyrekcją nie jestem w stanie się dogadać. W swoim życiu zawodowym przeżyłam różnych dyrektorów całkiem sporo, z tym jednym człowiekiem współpracować nie mogę. Na dodatek w 2017 roku nękają nas liczne kontrole - ZUS, skarbówka, RIO, organ nadrzędny i na deser - NIK! Mam porządek w papierach, niemniej takie nagromadzenie kontroli generuje stres, pożera mnóstwo czasu i nie pozwala wydajnie wykonywać bieżących obowiązków.

Za pracą nie tęsknię, czuję ulgę, decyzja była świadoma i podjęta wspólnie z mężem. Niemniej zmiana to w życiu ogromna.

W lutym tegoż roku w łonie mojej bratanicy umiera znienacka pierwsze dziecko, córeczka, w ósmym miesiącu życia płodowego, uduszona pępowiną. Ciąża idealna, monitorowana, zadbana. Nikt się nie spodziewał. Wszyscy jesteśmy w szoku. Rodzice dziecka w największym...

W czerwcu 2018 moją mamę dopada znienacka udar niedokrwienny. O 9.00 wsiadam na rower, jadę do rodziców sadzić kwiatki, O 9.15 jestem na miejscu, mama traci równowagę, widzi podwójnie. Jedziemy na SOR, biegiem, krzyczę że udar, mama dostaje łóżko, w ciągu godziny sytuacja jest opanowana. Mama na tydzień ląduje w szpitalu, ja doglądam taty, bo sam nie powinien być.

W lipcu i sierpniu tegoż roku rodzice mają planowane zabiegi usunięcia zaćmy, zabiegi się odbywają, towarzyszę im non stop, pomagam w pielęgnacji poszpitalnej. Sprzątam, gotuję, poczyniam zakupy wszelakie.

W listopadzie 2018 zięć ma bardzo niebezpieczny wypadek w pracy, spada ze sporej wysokości na plecy. Badania, diagnoza - na szczęście nic wielkiego się nie podziało, niemniej stres był ogromny. Kilka dni oddychamy z ulgą.

Z końcem listopada na OIOM-ie ląduje zięciowy ojciec. Sprawy mają się poważnie, ojciec zięcia umiera po kilku dniach nie odzyskawszy przytomności. Jeszcze nie wiemy, że za chwilę pojawi się kolejny temat, kolejne zdarzenie, które ponownie zaważy na naszym życiu.

Ostatniego listopada kiepsko zaczyna się czuć mój tato. Boli go żołądek. Dostaje skierowanie do szpitala, jest obolały, ma wysoką gorączkę. Jedzie na oddział. Jestem przy nim ile tylko mogę, dziś sumienie mi wyrzuca, że za mało, że mogłam więcej i dłużej... Tato jest leczony silnymi antybiotykami, które bardzo go osłabiają. Pacjenta szpital wypisuje około 5 grudnia, w wypisie jak wół stoi "w stanie ogólnym dobrym".

Ten wypis bardzo mi się kłóci z biegiem następujących po nim zdarzeń. Mój schorowany wielonarządowo tato z dnia na dzień słabnie coraz bardziej, dyżurujemy przy nim z mamą na zmianę. Towarzyszy nam kilkakrotnie cudowna pielęgniarka, pomaga w opiece i udziela właściwych informacji. Lekarz rodzinny wezwany do taty 19 grudnia mówi, że wszystko jest ok, zakłada tacie cewnik. Pielęgniarka mówi, że serce jest bardzo słabe i że można się spodziewać wszystkiego... około godziny 15.00 tato wchodzi w agonię, o 19.00 oświadcza: "ja umieram", o 20.00 bierze ostatni wdech i wszystko zamiera...

Pogrzeb mieliśmy 24 grudnia, w Wigilię Bożego Narodzenia. Stół zastawili nam obficie przyjaciele. Traumy nijakiej nie mamy.

Odwracając się za siebie w tym 2018 roku pojęłam, że gdybym znała jego przebieg nie udźwignęłabym tego, co ze sobą niósł. A ponieważ przyszłości nie znałam, mogłam krok po kroku przeżyć to, co przyniosło życie. Dałam radę to udźwignąć. No i mogłam być z moimi najbliższymi, bo już nie pracowałam...

Jutro opiszę rok 2024.

sobota, 28 grudnia 2024

Dobry, dobry to czas -

- albowiem tegoroczne Święta Bożego Narodzenia pełne są pięknej, słonecznej pogody. Maszerujemy ile tylko się da, a się nie da długich spacerów uskuteczniać. To ja jestem spowalniaczeniem i ogranicznikiem, aczkolwiek każdy wybierający się ze mną na na spacer wie, na co się pisze.

Zatem słońce świeci, wiatru nijakiego nie ma, plus około zero Pana Celsjusza, co przy pełnym słońcu daje nam piękną, radosną w ciągu dnia pogodę.

Córka z mężem jadą dziś oglądać dorodnego nissana kaszkaja (2015 rocznik, 120 000 km przebiegu), może im wystarczy kasy, a jeśli nie, to jakoś to załatwimy.

Mój-Ci-On wyjechany do mamy, mamę trzeba odwiedzać, ma swoje późne już lata, potrzebuje się widzieć z MCO i z jego bratem. Zatem ja zostałam ze swoją mamą, mamy nasze w jednakim są wieku (88 lat), nie bardzo już się im samym zostawać powinno. Bywa, że nie jest łatwo ten tryb ogarnąć. Cenię sobie zatem, gdy mię MCO bądź z któreś z dziecek naszych ze smyczy spuszczają. Mogę wtedy wybyć bądź w trybie pieszym, bądź też w trybie wyjezdnym. Każdy z rzeczonych wiele mię daje radości :)

Pozostaję z nadzieją, że Mój-Ci-On na rychłą emeryturę przechodzon pozwoli mię pohasać na wolności, wraz z moją mamą pozostając jako opiekun. Nadzieja ma jest już w terminy konkretne ubrana, nadziei mej lipiec miesiącem się roi, pozostańmy zatem w tych lipcowych terminach trzymając się nadziei, że się one spełnią!

czwartek, 26 grudnia 2024

Świętujemy

W Wigilię Bożego Narodzenia - oprócz Wieczerzy i życzeń - się obdarowaliśmy 💑 

Wnuk i jego ukochana zostali obsypani kasą, córka z mężem kasą większą będącą załącznikiem do książki, mama dostała książki i własnoręcznie przez jej wnuczkę, a moją córkę upieczone beziki (ograniczenia dietetyczne mamy pozwalają jej na spożywanie produktów z Wyjątkowo Pewnych Źródeł).

Wczoraj nasze świętowanie to Msza Święta (nie byłam od miesięcy, zdrowie nie pozwalało), spacer godzinny zepsem córkowym w cudnym słońcu oraz wieczorny "Kevin w Nowym Yorku". Parsknęliśmy śmiechem jak jeden mąż, gdy pod koniec filmu podczas sceny pukania w drzwi pies zawołał:" Ołołołołoooooooł!"

Albowiem dokładnie tak samo szczeka wówczas, kiedy w drzwi piesa domowe ktoś znienacka zapuka 😀😀😃



wtorek, 24 grudnia 2024

Wigilia

Bożego Narodzenia.

Od kilkunastu już lat nie organizuję Świąt sama. Do pewnego czasu mocno angażowała się moja mama, później nie miała już sił i wtedy mi było najtrudniej. Teraz, od kilku lat głównym organizatorem oraz głównodowodzącym jest córka, wspólnie omawiamy kto, co i jak - i działamy. Ciekawe, że co roku przygotowujemy coraz mniej i co roku nam coraz więcej po Świętach zostaje :)

W tym roku w przygotowania zaangażował się również wnuk i jego dziewczyna, stół szykuje się zastawiony mocno i gęsto, ponieważ młodzi wprowadzają lubiane przez siebie potrawy. Będzie się działo i będzie się jadło. 


Wszystkim tu zaglądającym błogosławionych Świąt, łask wszelakich od Narodzonego, spokoju, radości i wszelkiej obfitości.



P.S. Dziś 6 rocznica pogrzebu mojego Taty. Tak, mój Tato odszedł w grudniu, a pogrzebany został właśnie w Wigilię Bożego Narodzenia. Dajemy radę, świętujemy radośnie, czasem tylko ktoś się zamyśli i łezkę otrze.

No i dziś, pierwsza od kilku lat Wigilia bez syna. Czasem musi tak być, powtarzam sobie. Czasem musi. Na szczęście mamy siebie na łączach telefonicznych, ile fabryka dała.
Czasem musi tak być.

niedziela, 22 grudnia 2024

Urodziłam Cię

właśnie 22 grudnia, córeczko. Moje drugie dziecko, upragniona po synku dziewczynka. Dziś niedziela, możemy poświętować Twoje urodziny, nie każdy rok jest nam tak łaskawy. Bo kiedy 22 grudnia wypada w dzień roboczy wtedy ciężko pracujesz i na świętowanie nie masz już czasu ni chęci.

W prezencie dostałaś pieniądze (zbierasz kasę na coś większego) oraz ciepłą "bloozie" w duże truskawy, która ogromnie Ci się spodobała :) Rzadko się zdarza aż tak trafić z prezentem dla kogoś bliskiego. Bardzo się cieszę. Bardzo bardzo. 

Póki co - uszka świąteczne mamy już nalepione 😃😃😃


poniedziałek, 16 grudnia 2024

Wycisk

Maine Coon, sztuk dwie. Ona - szylkretka, decyzyjna hrabina, jasno zaznaczająca swoje granice. Asertywność pierwsza klasa. On - rudy, białe butki i kryza - miziasty przytulas, no "miaaaaauuuuu, poszłaś do kibla, a ja tu tęsknię"!

Rzeczone MCO czesać trzeba w miarę regularnie, inaczej robi się z sierści okrutne kołtuństwo. Jako że opieka dość długo tego roku niedomagała, zatem czesanie regularnym nie było. No i się zrobiło. No i przyszedł czas czesania...

Rude przeżyło. Nie robiło większego problemu. Szylkretowe zabiegu NIENAWIDZI. Syczy, warczy, atakuje. Mamy do celów czesaniowych zakupione rękawice. Takie do spawania. Na moje nieszczęście przedwczoraj użyłam tylko jednej rękawicy. I mnie hrabina użarła, czterozębnie, straszliwie. W prawą dłoń. I jeszcze podrapała. A co se będzie żałować.

Zabolało jak jasny gwint. Jedno miejsce po zatopionym w nim zębie spuchło, zarumieniło się, znów spuchło, po czym zaczęło się paprać. Zatem trzeba było zrobić wycisk - istniało słuszne podejrzenie ropnej infekcji. O wycisku więcej nie będzie, może ktoś akurat coś je...

Jest lepiej. Jeszcze spuchnięte i boli. Smaruję maxibiotikiem. Może przejdzie. Nie mam w zwyczaju szaleć ze świątecznymi przygotowaniami, niemniej jakby nie patrzeć prawa ręka jest mi obecnie wyjątkowo potrzebna..

Wiedzieliście, że ugryzienia kota są niebezpieczne? Doświadczam tego drugi raz, objawy są identyczne. Że też mnie podkusiło czesać zwierzaki samej, bez męża. Co dwie pary rękawic spawalniczych to nie jedna rękawica, nieprawdaż?

piątek, 6 grudnia 2024

Tadeusz cdn.

Początek był  tutaj (klik). Jednakowoż wena mnie opuściła (co widać, słychać i czuć), dlatego zakończenie opowieści będzie mniej spektakularne.

Otóż Mój-Ci-On wszedł do przedpokoju Tadeusza szeroką na circa 30  cm ścieżynką, wzdłuż której piętrzyły się nieprzebrane ilości Tadeuszowych skarbów... Rzeczone skarby były zdobyczami z tajemnych wyjazdów i zagracały nie tylko długi na 4,5 metra przedpokój. Zagracały identycznie caluśkie mieszkanie. Zdaliśmy sobie sprawę, że oto nad nami (mieszkanie nasze mieści się pod Tadeuszowym) wisi mnóstwo kilogramów (tona?) różności, które to kilogramy mogą nam kiedyś zwyczajnie spaść na łeb razem z sufitem. Niepokój nasz przybrał na sile.

Któregoś dnia Tadeusz dał nam znać, że jedzie do Dużego Miasta na bypassy. Był w niezłej formie. W okolicach przedbożonarodzeniowych na zabieg miał dotrzeć.

No i pojechał. I zszedł był biedak w samiuśkie Boże Narodzenie. Serce nie wytrzymało. Byliśmy na pogrzebie i na stypie, niemniej obciążony sufit w naszej głowie urastał do coraz większych rozmiarów, albowiem mieszkanie dostał w spadku Tadeuszowy brat. On chory na serce, jego żona schorowana wielorako.

Tadeuszowy spadek nadal wisi nam nad głową...

Spadkobierca Tadeuszowy (brat) zmarł. Została schorowana żona i dwójka jej dzieci. Nikt się tematem nie interesuje. Żonę sprowadziliśmy, kiedy latem w kuchni zaczęła nam się woda lać z sufitu. Podczas jednej z licznych tegorocznych burz. Póki co temat ogarnięty (ekipa naprawiła kawalątek dachu i rynny). Co będzie dalej???