wtorek, 24 grudnia 2013

Jeszcze to.

Musiałam.
Po raz kolejny zresztą.
Bezkrytycznie uwielbiam.
Rycząc.


niedziela, 22 grudnia 2013

Przedświątecznie... i świątecznie.

Moja niemała już córeczka dziś ma urodziny.
Pamiętam każdą sekundę tamtego dnia sprzed lat.
Dnia, w którym obie zmagałyśmy się z rodzeniem.
Poród był dobry, byłam przygotowana, w końcu było to już drugie moje dziecko.
(nie, nie drugie - trzecie... drugie było moje tylko 12 tygodni...)
Dobrze było jednak do czasu.

Urodziłam zdrową, żywą, od pierwszych godzin ciekawą świata dziewuszkę, a wyszłam do domu z ciężko chorym noworodkiem, wyszłam na własne żądanie.
UCIEKŁAM.
Całymi latami ciągnął się za nami ten trudny początek, choć nikt z nas nie wiedział o tym...  Staphylococcus aureus w rozroście na trzy plusy to bardzo podstępna i nieprzewidywalna bestia (prawda, Kaczko? (klik!) ...
Pęcherzyca, smarowanie spirytusem, antybiotyki, rozległe rany na nóżkach... poprawa dopiero po piątym zastrzyku gentamycyny...
Były. Były takie święta.

Były też święta jeszcze bardziej dramatyczne.
Choćby te na SOR-ze, przy moim tacie, któremu serce biło we własnym, nieprzewidywalnym rytmie.
I nie było wiadomo, jak to się skończy.
Były i takie, gdy ktoś Najbliższy nagle spakował plecak i wyjechał - bez słów.
Wtedy zabrakło mi łez.
Po latach dane mi było poznać miarę jego bólu...

Dziś... jakże dziś jestem inna.
Dziś już wiem, co to cierpienie, dziś już nie mam oczekiwań, dziś cieszę się tym, co mam.
A mam doprawdy niemało:)
Dziś serce mojego Ojca póki co (póki co!) bije miarowo, córeńka ma się całkiem nieźle i jest szczęśliwa, a ten, który przed laty spakował plecak i nagle wyjechał jest ze mną blisko, w dobrej, ciepłej relacji...

Dziś ślę Wam wszystkim i każdemu z osobna ciepłe życzenia - wraz z piosenką, ktoś ktoś kiedyś przede mną odkrył, a tym samym mi ją podarował. Temu Komuś bardzo, bardzo dziękuję!

Cokolwiek by nie było - niech Ten, Który Jest ma każdego z Was w swoim Sercu.
Niech każdego przytuli.
Niech pocieszy.
Niech da nadzieję...




A tutaj tekst -  do wspólnego śpiewania:

"Dwa bezdomne, zmarznięte cienie przez miasto szły
Ludzi tłum je omijał spiesznie, ja biegłem z nim

Moje serce, choć całe w strzępach, zadrżało
I zawołało: "o Panie wybacz, przecież to Ty!"

Czekam życie na Ciebie całe, wejdź w moje drzwi
Szukasz miejsca, by stać się ciałem, umrzeć i żyć

Mego serca dziurawe ściany, zamokły strop,
Lecz zapraszam, bądź mi łaskawy, gość w dom, Bóg w dom

W moim sercu wybite okna, nieszczelne drzwi
Z Twą pomocą naprawię wszystko, znów zacznę żyć

W moim sercu wciąż sroga zima, zamieć i chłód
Wiem, ogrzejesz mnie swym oddechem, stopisz w nim lód

Idą do Ciebie mały Panie królowie trzej,
którzy rządzą dziś moim światem ból, smutek, lęk

Błagam Cię Panie daj mi siły, uwolnić chciej
Odpraw ich niech wracają sami, zatrzymaj mnie

Między Twymi cherubinami ukryję się
Dobrze mi z Tobą Mały Królu, uśmiechasz się

Te niewinne rączki i nóżki przeszyje ból
Grzechem swym w Twoje święte rany wsypuję sól

Klęczę przed Tobą z pastuszkami, dla Ciebie gram
Pragnę otrzeć Twe łzy pieśniami, uciszyć płacz


Biedny jestem, nie mam dość wiary, uwierzyć daj
Zamiast u stóp Twych złożyć dary błagam o dar".

wtorek, 3 grudnia 2013

Cisza...

Tyle dziś trzeba ciszy, ciszy tyle,
Że skrzące niebo zda się nazbyt gwarne,
Gwiazdy za głośno drżą w mgławicznym pyle. -
Z wolna je chmury zasnuwają czarne.

Ciemność się zgęszcza i w sobie się chowa,
Wiatr zgasł w ostatnim wyczerpania dreszczu.
Aby milczenia nie mąciły słowa,
Modlę się szeptem wieczornego deszczu.


Lepold Staff  "Cisza wieczorna"

poniedziałek, 18 listopada 2013

Ogłoszenie międzyparafialne:)

Oto jest robótka, psze państwa:

 


Zachęcam do udziału i serdecznie polecam robótkowych podopiecznych.
Roboty mało, radość wielka.
Zatem do roboty, ludzieńki:)

Poniżej cytat  z Kaczki:

"Cóż oferujemy Wam w zamian?

- Ich radość, jaką tylko oni potrafią się cieszyć. Trudno ją opisać, ale może zdjęcia zdołają uchwycić choć fragment.
- Ich pamięć o Was w wieczornych pacierzach.
- I nasze głębokie, kaczki i Bebe, przekonanie, że TAKIE dobro zawsze wraca do właściciela. Rozmnożone i dorodne jak wystawowe króliki z rodowodem.
"

Na pacierze jestem łasa.
I na to wracające dobro.
Biere, jak w dym!:)

środa, 13 listopada 2013

Będzie mętnie. Przepraszam.

"Matko moja droga" - z nutą radości, z odcieniem błękitu, zdecydowanie. Bez pompy:)
Matko.
Czekałam latami.
Warto było.
Płaczę.
Ze szczęścia.
Kocham.
Kocham Cię...

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Skarga.
Kategoria "sprawy trudne".
80% prawdy. W skardze.
Najbliższy Człowiek mówi "sprawiedliwość".
Rozumiem. Bardzo rozumiem.
Wierzę Najbliższemu.
A głupie serce (moje) nie chce sprawiedliwości.
Nie chce wyroku.
Wolałoby miłosierdzie...
Serce niejeden raz skrzywdzone (przez oskarżonego), skopane, pęknięte.
Głupie...?

Serce wie, że tylko na sprawiedliwości można się czegoś nauczyć.
Pod warunkiem, że się chce.
I że się otworzy oczy.
Albowiem serce nauki doświadczyło.
I będzie patrzeć, czy ze sprawiedliwości wykluje się Mądrość.

Serce wątpi.
Ale wierzy w cuda i o cud się modli.
Będzie patrzeć i będzie cierpieć.
I będzie się trzymać z daleka...

piątek, 8 listopada 2013

Dużo łez.

Dobrych, oczyszczających.
I zmęczenie - jak to po długim płaczu bywa.
Oczu opuchnięcie i podkrążenie.
Ulga niebywała, ponadprzeciętna, niezwykła.
Jego i moje najcieplejsze przytulenie.
Kocham.
I jestem kochana.
Skarb - ta miłość. Skarb.

Oddech wreszcie głęboki, pełny.
Ciśnienie 90/50.
Psychofizyczne totalne zmęczenie.
Niedzielny wyjazd - może.
Teraz wszystko jest "może".
Nic nie jest "na pewno".

Tato - w porządku.
Mama - trochę mniej.
Summa summarum nie jest najgorzej ani też nawet nie jest źle.
Jest prawie dobrze.
Zatem niedzielny wyjazd... może.
Jeśli powyższe dane pozostaną niezmienne.
Rodzicielskie znaczy.
Się zobaczy.

Jutro sprzątanie u protoplastów.
I ciasta pieczenie wespół wzespół z potomstwem.
Perspektywa dobrego dnia cieszy.
Jeszcze psa trzeba ukąpać i ustrzyc, coby można go było w ewentualną podróż zabrać.

I jeszcze prośba o modlitwę.
Za mężczyznę o imieniu Stanisław.
Wszystko wskazuje na to, że Jego dni powoli dobiegają końca.
A jeszcze parę spraw zostało Mu do załatwienia... spraw bardzo ważnych.
Módlcie się, proszę.
I poproście o modlitwę, kogo możecie.
I dajcie znać pod tym postem - proszę, bardzo proszę.
Jest Ktoś, komu z pewnością to doda otuchy i sił.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Jeden, dwa, trzy...?

Jeden.

Jeden dzień - bo tak najprościej. Tylko ten następny przede mną. Tylko jutro.
Jeden tydzień - do przeżycia. Da się wytrzymać.
Jeden mąż - do kochania. Na odległość. Pomieszkuję albowiem u dwojga. Rodziców.
Jeden pies - do drapania po uszkach i dupce. Stęskniony. Drapię, kiedy wpadam do domu.
Jeden mózg. Do myślenia. Do szukania rozwiązań. Znajduję.
Jedno życie. Moje. Jedno. Przyjmuję.
Jeden Bóg. Mój, a ja Jego.
Amen.

Dwa.

Dwie prace - do ogarnięcia. Staram się.
Dwoje rodziców - do opieki, karmienia, kochania. Chorujących. Mocno.
Dwie ręce.  Do roboty. Żeby podołać, żeby być i robić co trzeba.
Dwa piwa, bo strajkują nerki. Tylko ciiii, nikomu ani słowa... Znaczy o piwie można, ale o nerkach już nie. Żeby rodzice się nie dowiedzieli, bo się zmartwią...

Trzy.

Trzy sztuki w rodzinie złożone Grypą Wyjątkowo Zjadliwą.
Z gorączką około 40 stopni.
Bardzo niemłodego Ojca wczoraj ratował SOR.
Uratował.
Z ostrej niewydolności krążeniowo - oddechowej.
Spowodowanej 40 stopniową gorączką.
Dyżurowałam na SOR-ze około 8 godzin.
Dużo spostrzeżeń, dużo przemyśleń.
Mamy dobry SOR.

To idę. Do rodziców.
Nakarmić. Posprzątać. Dodać otuchy. Przytulić i pobyć.
Gorączkę zmierzyć i ciśnienie i tętno.
Musującą pyralginę podać, co gorączkę zbija piernikiem.
Decyzje podejmować. Bo trzeba.

Dziergam, chwilami jak szalona.
Kilka udziergów skończyłam. Na fotki nie mam czasu.
Wybaczcie.

Jeden, dwa, trzy...
To idę.
Do następnego.



środa, 23 października 2013

Upiłam się wczoraj i dziś

powietrzem świeżem.
Październik i plus 20 Pana Celsjusza w tymże październiku świetnie mię robią na system nerwowy.
Ogród prawie dopieszczony, maliny posadzone (ha, będzie sok - już za rok!), truskawki wyplewione i przygotowane do zimowego snu. Truskawki sadzone w lipcu (!) ukorzeniły się pięknie, krzaczki są dorodne, odmiana odporna na choroby. Mniam:)

Jeszcze tylko mój-ci-on przekopie ostatni niewielki zagonek, a w międzyczasie ja dopieszczę kwiatowe rabaty i będziemy mogli wespół wzespół zapaść w zimowy sen (czytaj: dokończyć remont i zacząć sezon narciarski, jeśli tylko kasy wystarczy i Szanowny Śnieg raczy spaść:)

Wydaje się, że jestem zdrowa.
Aż się boję pisać, że na pewno:)
Po bliskiej znajomości z augmentinem (jednak poległam, niestety zatoki nie chciały się łatwo poddać) od ponad tygodnia pracuję i czuję się świetnie.
Mój-ci-on wprawdzie od dwóch dni prycha, ale zajzajery mej produkcji pije i mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie. I że ja się nie zarażę. Capi czosnkiem po cholerze, normalnie nie strzymię...:)

Po raz pierwszy w życiu skończyłam udzierg (musztardowe ponczo) i zamiast go natentychmiast wyprać, ususzyć i Wam pokazać i peanów oczekiwać odłożyłam go... ad acta.
Znaczy na desce do prasowania spoczywa i czeka na me natchnienie (do prania i wysuszenia rzecz jasna), co to go obecnie na stanie nie posiadam.
Doprawdy sama siebie nie rozumiem, ale już nawet nie próbuję:)

W ubiegłym tygodniu przeżyłam czwartą pracową kontrolę w tym roku.
Nazywała się piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip:)
Wypadła świetnie.
Protokół w piątek.
No laurka będzie noooo:)
Jeszcze tylko ZUS, NIK i Izba Skarbowa i limit kontroli na najbliższą pięciolatkę będzie wyczerpany:)
Swoje w tym roku kalendarzowym przeżyłam (w związku z kontrolami), ale przy okazji się zahartowałam.
Znaczy się nie ma tego złego:)

Ostatnio z uwagą i dystansem przyglądam się ludziom.
Będącym w moim zasięgu.
I o ile szeroko pojęta  rodzina mię się cementuje (morda mię się zaciesza), więzi się zacieśniają i radość z tego rośnie, o tyle cała (prawie) reszta zawodzi po całości.
Zdaje się, że latami żyłam w kokonie bezwartościowych złudzeń.
Oraz niepotrzebnych bzdurnych nadziei.
O naiwności moja, jakże Cię pielęgnowałam, hodowałam, hołubiłam...
Bogu dzięki, że otwieram oczy i widzę tudzież słyszę prawdę o tychże ludziach.
Nie, nie z plotek. Od nich samych.
Bezcenne!
A mam tak, że cholernie nie lubię żyć w złudzeniach.
Prawda boli, ale wolę najgorszą prawdę od najpiękniejszych miraży.
Albowiem ważne jest dla mnie życie w rzeczonej prawdzie.
Bardzo ważne.

Temat z mojego poprzedniego posta jest nadal aktualny.
Nie zamierzam jednak dyskusji na ten temat przedłużać w nieskończoność.
Koń, jaki jest, każdy widzi.
A poza tym jest też inne - bardzo pozytywne - oblicze instytucji Kościołem Katolickim zwanej, z którym to obliczem ostatnio miałam do czynienia.
Napiszę.
Niedługo.
Albowiem noszę to głęboko w sercu.
To jest doświadczenie ostatnich dni.
Hardcore - oświadczam. Znaczy mocne.
Warte podzielenia się.

Zatem powinnam:
  1. Uprać, ususzyć i zaprezentować musztardowo - miodowe ponczo i Wam je pokazać;
  2. Napisać o tym, czego doświadczyłam i co mię tak poruszyło w Kościele w ostatnich dniach;
  3. Miałam gdzieś w głowie jeszcze trzeci punkt, ale... zapomniałam! Jak sobie przypomnę to dam znać i napiszę:)
P.S. Łoterloo, czy Ty czaisz, że ON wkroczył już w SIÓDMY rok życia? On, co to się rodził na Twoich oczach??? Czy trybisz, że chodzi do zerówki, jest długi, ciekawy życia i wytrzymały i że jest zadatkiem na rasowego (w najlepszym tego słowa znaczeniu) faceta???
Ja nie nadążam.
Serio:)))



wtorek, 8 października 2013

Chce mi się wyć...

Nie mam siły o tym (klik!) pisać.
Zresztą widzieli i słyszeli z pewnością już wszyscy.

Bóg jest moim Bogiem.
Jezus jest moim Panem.
Jestem chrześcijanką.
Nie wiem tylko, czy to jeszcze jest MÓJ Kościół...

Arcybiskupie - nie słyszałeś? Nie czytałeś Biblii?
O tym, co będzie z tymi, którzy gorszą i krzywdzą najsłabszych???

Gdyby Jezus fizycznie chodził dziś po świecie za takie słowa i postawę równo byś od Niego oberwał.
On się nie patyczkował, kiedy trzeba było.
Powywracał stoły, kiedy handlarze zrobili ze Świątyni targowisko i sprał im tyłki pejczem.
Ciekawe, co zrobiłby teraz, kiedy ci, którzy mienią się być Jego sługami robią tak straszną krzywdę dzieciom, a Ty Arcybiskupie odwracasz kota ogonem i ofiary czynisz winowajcami?

.........................................................

Jak można tak splugawić MIŁOŚĆ...

niedziela, 6 października 2013

O paczaniu

Bo paczam.
A właściwie paczamy na siebie - ja na niego, on na mnie.
Paczanie zaczęło się od lekarskiej wizyty, albowiem zaś się pogorszyło.
No i dycha (znaczy dni dziesięć) w łóżku i na ZUS-owym garnuszku.

No ten biotyk, co anty jest.
Leży.
Ja paczam na niego, on pacza na mię.
Imię jego augmentin.
Wziąć, albo i nie wziąć - oto jest pytanie.
Na razie paczam.
I myślę.
I grzeję dupkę w piernatach.
Się zobaczy, co dalej.

Żółte łamane przez miodowe prawie skończone, ale zabrakło mi wełny.
Mnie!
Mnie NIGDY wełny nie brakuje, bo zawsze biorę z zapasem - a tu masz babo placek.
Zabrakło około 8 dag, przed chwilą zamówiłam dwa motki.
I czeeeeeeeeekaaaaaaaaaam, albowiem chciałam jutro już sobie uprać, ublokować i zacząć suszyć.
Już czułam smak finału, dwie niecałe godzinki temu, a tu bulba.
Żółte ładne będzie.
Znaczy mię się podoba:)

A jutro wezmę na warsztat czerwone albo ciemnobrązowe.
Muszę se udziać jakie giezło swetrowe.
A ponieważ łapy się rozdziergały to trza korzystać:)

A w ogóle to pół rodziny choruje, a najmłodszy członek tejże wylądował w szpitalu.
Na szczęście niegroźnie, ale dożylne antybiotyki brać musi.
Pacjencik dzielny po cholerze.
Dzieciak, który nigdy nie płacze przy zakładaniu wenflonu i zastrzykach, czujecie?
Trzyma się i już i podziw opieki medycznej wzbudza niezmiennie.
(w szpitalu bywał już niejeden raz).
A po prawdzie to musi mieć chyba wysoki próg odczuwania bólu.
I ja wyrodna nawet go nie odwiedziłam, bo nie chciałam mu zawlec swojej infekcyi.

No i tak to.
Jak dostanę brakującą włóczkę do dokończę miodowe, upiorę i ususzę, na Kundzi zawieszę i sfocę.
Pewnikiem około czwartku - piątku.

No to zdrowia wam!
I do następnego:)

niedziela, 29 września 2013

Obiecane fotki - czasem bywam słowna:)

Primo -chyba zdrowieję.
Znaczy Celsjusz już prawie w normie, nos odetkany, oczy "odpuchły", głowa boli mniej.
Należy zatem przyjąć, że czosnkowy zajzajer (plus inne "smakołyki") regularnie łykany zaczął przekonywać mój organizm, że najwyższy czas wziąć się w garść.
Wońtrupka jeno sprawia trochę problemów (znaczy czosnek w ilościach hurtowych pewnikiem jej nie służy), ale przekonuję ją sylimarolem - i jakoś leci.
A przed chwilką dostała jeszcze własnoręcznie zrobionego winnego grzańca (premiera - ha!), mam nadzieję, że nie odmówi posłuszeństwa. W każdym razie grzaniec pyyyycha - możecie mi zazdrościć:)

Secudno - dziergam!
No wreszcie mię niemoc twórcza opuściła i dziergam z przyjemnością.
Całkiem to miłe - po tylu miesiącach...:)

Tertio - fotki.
Na razie mam udziergu ze 33 cm w pionie (oceniał na oko mój-ci-on:)
Mię się podoba, choć córcianka orzekła, że kolor nie jest musztardowy tylko sraczkowaty.
Pies ją trącał - ona tego nosić nie będzie:)
Zatem wrzucam cienie rzeczy przyszłych - czyli około 15% tego, co ma być, a co na fotce w przedostanim poście.






Kolor najwierniej się sfocił na ostatnim zdjęciu.
Jak się podoba zajawka? Tylko prawdę pisać proszę - bez ściemy!
Dzianina będzie rzecz jasna ładniejsza jak ją wypiorę, ale do tego czasu jeszcze sporo wody w lokalnej rzece upłynie:)

P.S. Mój-ci-on paczał jak fociłam, poczem przed sekundą zajrzał mi przez ramię i znienacka rzucił: "nooo, ładnie ci to wyszło" (w sensie fotki). Wow! Cenię sobie tę dygresję wielce, albowiem na foceniu ten pan się zna:)

sobota, 28 września 2013

W skrócie, albowiem 38,00 Celsjusza na liczniku.

A więc:

1. Na begzlucie jestem od dawna, z małymi wyjątkami. Wyjątki zawsze odchorowuję. Wyjątki mają miejsce na wyjazdach (restauracyjne żarcie z vegetą lub innym kucharkiem) albo w chwilach mej słabości (czytaj: pizza na telefon, na szczęście nie częściej niż raz na dwa miesiące).
Odchorowuję zawsze - po glutenie jestem "oczadziała", śpiąca, osowiała, zmęczona.
(albowiem gluta i glutaminianu zupełnie nie używam, za wyjątkiem 1-2 kromek chleba własnego wypieku dziennie, gdzie glutowej mąki jest tylko 30%; do przyprawiania potraw używam jeno czystych ziół - stąd silna reakcja organizmu, jeśli na glutaminian gdzieś się przypadkiem lub świadomie natknę).

2. Szczepić się nie będę - nie i już! Wiary szczepieniom nijak nie daję, jeśli mię zaszczepią to chyba z rewolwerem przystawionym do skroni. Dlaczego? Poszukajcie, poczytajcie. Swoje wiem. Żadnych rutinoscorbinów i chemicznej witaminy C łykać nie będę - również swoje wiem. Witaminę D ewentualnie tran rozważam - to wydaje się mieć sens.

3. Od miesiąca wciągam co rano budwigowe siemię lniane (złociste znaczy) - dwie łyżeczki ŚWIEŻO (ważne!) zmielonych ziaren, do tego 1/4 szklanki lekko ciepłej wody. I se wypijam. To bomba mikroelementowa i witaminowa. Nawet se kupiłam specjalny młynek - znaczy do kawy młynek, ale ja w nim nie kawę jeno siemię rozdrabniam. No i właściwie mój-ci-on mi kupił:) Ten młynek znaczy.

4. Od wczoraj piję nalewkę aloesową domowej roboty (od mamy - sobie zrobiła, "dziecku" oddała, ot co), 3 razy dziennie po stołowej łyżce. Nalewka na czerwonym winie i miodzie, mniam:) Mogłabym zechlać wsio - od razu :)

5. Dziś zrobiłam "eliksir" czosnkowo - cytrynowo - miodowy, według stosownego przepisu. Chory ma zażywać łyżkę stołową co 3-4 godziny, zdrowy profilaktycznie 1 łyżkę wieczorem. Jam chora, więc mię ta wyższa częstotliwość obowiązuje. Capię okrutnie, ale piję toto co 4 godziny, da się zełknąć bez problemu. Wieczorkiem profilaktyczną łyżkę wypije mój-ci-on i będziemy se capić obacwaj, znaczy nikt nikomu capić nie będzie:)

6. W planach jest jeszcze wieczorna herbatka ze świeżego imbiru z cytryną - jeśli sił wystarczy, coby ją uwarzyć.

7. Mam plan oraz ambicję wyjść z tej wtórnej infekcji bez chemicznych antybiotyków - życzcie mi powodzenia. Wszystko co poradziliście w komciach obczytałam bardzo uważnie, wybrałam to, co wydawało mi się sensowne i akceptowalne dla mię. Oczywiście za każdą radę bardzo serdecznie dziękuję - wszem i wobec i każdemu z osobna. Obiecuję przeczytać wszystkie komcie raz jeszcze (po odzyskaniu właściwej temperatury ciała) i rozważyć ponownie każdy wpis - i skorzystać, jeśli uznam za stosowne. Póki co realizuję plan "A" i obiecuję raportować, jakie będą skutki i czy obędzie się bez kolejnego antybiotyku. Jeśli się obędzie to odtrąbię pierwsze zwycięstwo, po czym eliksiry w ostatnich dniach poczynione łykać będę conajmniej do maja!

8. Idę zmierzyć gorączkę, bo coś mię się wydaje, że spadła, znaczy czuję się deczko lepiej:) I jeśli to "lepiej" się utrzyma to zabieram się za ponczo - już kawałek mam, trza lecieć z koksem, póki siły są. Jeśli będą to może jutro jakaś focia. Z naciskiem na "może":)

9. Jeszcze raz buziole i serdeczne dzięki za każdą dobrą radę pod poprzednim postem! Nie spodziewałam się aż takiego odzewu i dlatego baaaaaaaaaaaaaaaaaardzo dziękuję:***


czwartek, 26 września 2013

Antybiotyk się skończył

i przypałętał się wirus.
Urwa jego mać.
Ledwie dycham, a pracować trza.
Nie-mam-sił.

Plany włóczkowe nadal są.
Takie (znaczy podobne, bo modyfikacje poczynię, a jakże):



Włóczka przyjechała dzisiaj.
(znaczy Alaska poczeka, bo jednak Nepal będzie miał pierwszeństwo - chyba, że mię się odwidzi, o czem powiadomię).

Nos mam jak klaun.
Oczka niczym Chinka.
Samopoczucie jak skopany pies.

Idę zdychać - lub odżywać.
Się okaże.

P.S. Jak naturalnie poprawić odporność organizmu?
Jakieś nalewki domowej roboty, syropy, zioła?
Mam dość antybiotykoterapii.
Pomóżcie - jakby kto miał pomysła.
Obiecuję, że się zastosuję pokornie i najgorsze świństwa łykać będę.
O skuteczności wyżej wymienionych zdam sprawę z wdzięcznością wielką.

Zakopuję się zatem w piernatach.
Do czasu okresowej (sennej znaczy) utraty przytomności przebywać będę w okolicach okołoblogowych oraz fejsowych.
I będę czekać na Wasze pomysły zdrowotnościowe.
Mam dość bakterii, wirusów i innych paskudztw.
Niech idą w pierniki!


wtorek, 24 września 2013

Jako że

w pracy i  w domu o tej porze roku mam "zimny wychów cieląt" zatem co roku potrzebuję od września do kwietnia ciepłych dużych swetrów i poncz, coby porządnie się ogrzać.
Poncza jeszcze by się znalazły ze dwa, ale swetry "wyszli".
Zatem poczyniłam zakup, a ponieważ gadziny mają być duże, tunikowe i naprawdę grube to i wełna musiała być odpowiednia.

W ramach procesu minimalistyczno - oszczędnościowego również cena grała rolę.
Padło na Alaskę Dropsa, bo Lima i Nepal mi się ciutkę przejadły.
Dziś paczkonosz kurier uprzejmie doniósł grubą pakę rzeczonej Alaski.
Robię próbkę i zaczynam dziać.
Będą swetrzyska.
Jak dobrze pójdzie to dwa.
Pewnie szybko nie będą - ale będą na pewno, bo mi zimno.

Efekt marznięcia (głównie w pracy, bo mam bardzo zimny pokój) już jest - antybiotyk leci od tygodnia, zdrowienie idzie kiepsko.
Leżałam tylko trzy dni,  bo czas pracowy gorący.
Trzeba by się wziąć za długotrwałe cierpliwe budowanie odporności.
Mimo wszystko i tak nie oddam chłodnych pór roku za wściekłe upały.
Wolę chuchać niż dmuchać.

P.S. Przepraszam za niewywiązanie się z obietnic przepisu na sos paprykowy.
Byłam zarobiona.
Czy to jeszcze aktualne?
Pisać ten przepis?

środa, 28 sierpnia 2013

W necie i na blogu

bywam ostatnio rzadko.
Życie psze Państwa - życie!

Przetwory - potwory pochłonęły mię żywcem.
(Sos paprykowy rządzi - komu przepisik, komu?
Słoików wszelakich mam już póki co ponad 200 szt - ha! A następne w drodze, znaczy w garnku:)
Na dodatek jeszcze w ujkęd plus poniedziałek było w chałupie totalne beznecie.
Awaria psze Państwa OGÓLNOPOLSKA.
Znaczy się odwyk:)

Dziś polazłam na moje hektary (tfu - ary znaczy się).
Obaczyć, ile szparagowej fasolki będzie do zebrania w sobotę.
Późno sianej fasolki na jesienny zbiór zwanej Złotą Saxą (plenna gadzina jak cholera - polecam!).
Obżarłam się wpierw jeżyną bezkolcową i brzoskwiniami, zerwałam czternastą (piętnastą?) maczugę Herkulesa (czytaj: cukinię:), po czem polazłam w fasolkę.
Wylazłam z pełnem wiadrem, znaczy półtorakilogramowem zbiorem.
W sobotę zbiór następny.
Bedzie tego ze czy razy tyle...
Za to zimą będzie Wielkie Żarcie:)

Robota pracowa idzie (musi, nie ma bata).
Popołudniami dziergam szybkie obiady, po czem tworzę i przetwarzam, co Bóg dał (albo co kupiłam:).
Jutro będziemy tworzyć wespół wzespół z córcianką.
Przy drinkach.
Będzie pewnikiem "pijane leczo":)))
Dzierganie włóczkowe leży odłogiem - trza wpierw piwnicę zapełnić.

Nie mam pomysła na aronię.
Nalewka - nie.
Dżem - nie!
Jakaś podpowiedź...? Please!
Wdzięczna będę wielce.

P.S. Violet - mail najpewniej wjutro.
P.S. Kaczka - patrz jak wyżej.
Się postaram dziewczynki - serioserio.
Ino tej roboty (w pracy i w domu) po cholerze jest, a wieczorem naryjopad...
Ale się postaram.
Nie traćcie nadziei!
:***


czwartek, 22 sierpnia 2013

Danusia

umarła.
W niedzielę o 12.00.
Wczoraj był pogrzeb.

Ja - żyję, dalej przetwarzam, tworzę, działam, planuję...
Do czasu, kiedy podzielę jej los.
Jak każdy z nas zresztą.

... myślicie o swojej śmierci?
Że przyjdzie, kiedy przyjdzie, jaka będzie?
Że każdemu taki sam koniec...?

Czasem myślę,
że to jedyna sprawiedliwość na tym świecie.
Albowiem nikt się nie wywinie.
I każdy odejdzie zostawiając wszystko.
Oby nam dane było odchodzić bez niepotrzebnego cierpienia...

sobota, 17 sierpnia 2013

Zwyczajność.

Ledwie siedzę.
Za zmęczenia.
Nic a nic nie żartuję - serioserio.
Zmęczona fizycznie do tak zwanego imentu nie posiadam dziś problemów żadnych - oprócz bólu prawej ręki (od pędzla), nóg (od baaaardzo długiego stania oraz baaaaaardzo licznych przysiadów) oraz dotkliwego pragnienia walnięcia się w bety (co za chwilkę z lubością uczynię).

Rustykalne, drzewnianne drzwi właśnie "dochodzą".
Sztuk pięć, wraz z ościeżnicami.
Dwa dni (wczoraj i dziś znaczy), każda para dwukrotnie bejcnięta (średni dąb) oraz czy pary dwukrotnie polakierowane półmatem. Pozostałe dwie polakierowane raz, reszta w poniedziałek.
Piękne są - ciepły, z lekka ciemnawy odcień, półmat trafiony w dziesiątkę.
Od roku (opalone i oszlifowane) czekały na swój dzień.
Doczekały się.
Ból prawej ręki oraz liczne przysiady pozostają z drzwiami w związku jak najbardziej bezpośrednim:)

Zatem remont idzie do przodu.
Myślę, że w pięciolatce (jej początek - dwa lata wstecz) się zamknie:)
No cóż - ja i mój-ci-on nie darzymy miłością remontowej rozpierduchy.
A tyyyyle jeszcze przed nami!
"Pchnęliśmy" drzwi - zatem motywacja rośnie i pewnie teraz ruszymy z kopyta, choć koszty trzeba będzie mocno ciąć.
Albowiem zawisło nad nami realne widmo bezrobocia jednego z nas.
Jeszcze jest trochę czasu.
Jeszcze się zobaczy, co tak naprawdę będzie.

Jeśli scenariusz, o którym wiemy się sprawdzi, to... to znaczy że z Polską jest naprawdę bardzo źle.
Ja już nie muszę w to wierzyć, ja to mam na wyciągnięcie ręki.
Firma - duża, bardzo duża, strategiczna dla kraju.
To, co się w niej teraz dzieje pachnie totalną destrukcją - znaczy demontażem (czytaj: prywatyzacją) jednej z najważniejszych dziedzin gospodarki.
Wiem o wymuszanym cięciu kosztów liczonych w miliony, o licznych planowanych zwolnieniach (ludzie nie są informowani, kto się z pracą będzie musiał pożegnać, wiedzą jedynie, że zwolnienia będą).
Przewiduję doprowadzenie firmy do upadłości lub do jej skraju - i do korzystnej (dla kupującego) sprzedaży.
I wiem, kto planuje ten zakup.
I słabo mi w związku z tym...

Będzie, co ma być.
Nie lubię się martwić więc tego nie robię, jeno liczę się ze zmianami i staram się na nie przygotować.
Liczę każdy grosz, kupuję tylko to, co konieczne.
I tylko tak bardzo bym chciała, żeby wystarczyło na tegoroczne narty... a nie wiem, czy mając taką perspektywę odważę się na ten cel wydać choćby złotówkę.
Raczej się nie odważę - i dlatego czasem trochę mi smutno.
Ale tylko czasem:)

Niedawno byłam zepsem - sierpniowe gwiazdy świecą przecudnie, a noc taka ciepła... uśmiecham się do niej i ciepło mi na sercu.
A poza tym zaklinam letnie dobra w słoiki - mam ich już ze 150, z czego ponad 50 to cukiniowe leczo, które darzymy oboje miłościom wielkom:)
Jesienią i zimą dokupi się tylko i poddusi jakieś drobiowe mięsko, dołoży trochę startego czosnku - i obiadek za pięć zeta będzie, na dodatek zdrowy jak nie wiem co:)
Planuję jeszcze sos paprykowy, planuję paprykę z pomidorami i cebulą (do zupy gulaszowej), planuję pomidorowe przeciery (pomidory w tym roku są śmiesznie tanie) i fasolkę szparagową w pomidorach (fasolka pięknie rośnie, zbiór planowany na połowę września). Jak zdobędę to zrobię jeszcze tarte antonówki (świetne do szarlotki i pleśniaka) oraz powidła śliwkowe (mniam!). Aha - jeszcze muszę dorobić ogórków po meksykańsku, bo jak dotąd żadne się nie utrzymały - wszystkie pożarłam!

W nielicznych wolnych chwilach powolutku dziergam kolejne ciuszki dla Barbie. Niedługo pokażę.
Czytam. "W sieci" i "Do rzeczy".  Polecam.

W moim szpitalu powoli umiera na raka Danusia.
Zaledwie parę lat ode mnie starsza.
Prosi o modlitwę - wie, że nie ma nadziei, wie, że odchodzi.
Potrzebuje pokoju serca, spokoju ducha, bezpiecznego przejścia do Życia Po Życiu.
Kto się modli niech się za nią pomodli, ok?
Życia nie miała łatwego.
Niechby więc wpadła z ziemskiego marszu prosto w Kochające Ramiona...

I tak to.
Życie i śmierć.
Praca i jej potencjalny brak.
Remonty, przetwory i cudne fizyczne zmęczenie.
Sierpniowa rozgwieżdżona noc.
Pochrapujący na legowisku pies.

Zwyczajność.
Po prostu życie...

niedziela, 11 sierpnia 2013

Przez ostatnie trzy tygodnie

dziergałam całymi godzinami.
Zamówione Barbiowe kreacje dla małej dziewczynki.
Bawiłam się jak dziecko, ale i napracowałam nieźle.

Barbiów jest trzy.
Powstały zatem trzy sukienki koktajlowe, a do nich ozdobne opaski na włosy.
Powstały kiecki balowe - długie, piękne, ze stosownymi na okoliczność dekoltami.
Dziergnęłam też kilka zestawów cieplejszych -  w końcu jesień za pasem.
Na sam koniec poczyniłam czarne futerko ze srebrną błyszczącą nitką.

Fasony obmyślałam sama, dobierałam dodatki.
Rzecz jasna zwieńczeniem dzieła - po wręczeniu dziewuszce ciuszków dla lalek - miała być sesja zdjęciowa rzeczonych pannic w ich nowych kreacjach.

Pogoda była piękna i przyjazna wielce.
Światło fantastyczne.
Plener sesyjny - ciekawy, dający możliwości.

Zaczęłam fotografować.
Trzasnęłam kilkanaście fotek.
I jasny gwint, jasna cholera i co tam jeszcze - zdechły mi akumulatory do aparatu!
Pogalopowałam po zapasowe baterie.
Aparat po nich ani drgnął...

Wściekła jestem jak nie wiem co.
Będę musiała dokończyć focenie za jakiś czas (najwcześniej za miesiąc będę tam znów).
Dziś pokażę jedną dziesiątą wszystkiego, co zrobiłam - i nie są to modele, które uważam za najciekawsze.

Zatem do dzieła:

Legginsy i tuniczka z golfem:


I w innym ujęciu:

 
Sukienka:



Zbliżenie:


Sukienka z żakiecikiem:


I zbliżenie:


I inne ujęcie:


Kawałeczek sukienki z bolerkiem (reszta zdjęć prześwietlona):


Na koniec futro:)


Wszystkie zdjęcia wiernie oddają kolorystykę i fason - za wyjątkiem ostatniego. W rzeczywistości "futro" jest czarne, a srebrzysta nitka jedynie pięknie błyszczy.

P.S.1. Po cichu Wam powiem, że sto razy wolę dziergać duże ciuchy! Ile pracy trzeba włożyć w takie małe ciuszki, żeby je elegancko wykonać, a później wykończyć wie tylko ten, to je dziergał. Myślałam, że już od nich odpocznę, ale mam zamówienie na następne! Dziewuszka bawiła się nimi całe dwa dni, po czym zamówiła jeszcze spódniczki, bluzeczki i inne gadżety:) 
Zatem druga runda przede mną.
Mam nadzieję, że nie zdziecinnieję:)))
Ach - i koniecznie muszę dokupić butki! Laleczki nie mają butków - może ktoś ma na zbyciu? chętnie odkupię.

P.S.2. Większość ciuszków zrobiłam na szydełku. A sfociły się prawie wszystkie druciane zarazy! Doprawdy, co najmniej zastanawiające...:)

wtorek, 30 lipca 2013

Dziś przeżywam.

Wtedy... wtedy byłam cała połamana.
W środku.
Po koszmarnym przeżyciu, po czymś, co nie mieściło mi się w głowie.
Na krawędzi.

I właśnie wtedy Go zobaczyłam, dostrzegłam.
A właściwie zaczęłam dostrzegać... i trochę podglądać.
Był z piękną dziewczyną, która wydawała się być zakochana w Nim po same uszy.
Była naprawdę cudna i taka... taka jakaś autentyczna.
Tak ją postrzegałam.

Przychodził zawsze razem z nią, myślałam, że są parą.
Zawsze też wracali razem.
Tego dnia było inaczej - rozstali się tuż po zajęciach.

Później się okazało, że zupełnie przypadkiem  wsiedliśmy do tego samego tramwaju.
On i ja.
Uśmiechnął się.
Uśmiechnęłam się.
Podeszliśmy do siebie, przedstawiliśmy się sobie... i przegadaliśmy całe 15 minut wspólnej jazdy.
Ja wysiadłam pierwsza, On pojechał dalej.

Wysiadłam, przeszłam kawałek drogi, a później stanęłam jak wryta.
I zaczęłam myśleć, co jest, co mi jest!
Zakochałam się, zauroczyłam? Nie, nie byłam do tego zdolna, nie wtedy, nie po tym, co przeszłam.
Stojąc w miejscu myślałam dalej, próbowałam dojść, co się zadziało.
Dojście do prawdy zabrało mi kilka dni.

Te 15 minut w tramwaju było spotkaniem z kimś, kto miał wrażliwość taką jak ja, wartości takie jak ja.
Kto był do bólu prawdziwy.
Tak czułam, odbierając ten niewerbalny przekaz całą sobą.

Później... później poznaliśmy się bliżej.
Piękna nie była Jego dziewczyną, choć była w Nim zakochana.
Łączyła ich umowa, łączyły wspólne zajęcia, po których odprowadzał ją do domu.
A właściwie odwoził.
Robił tak, bo do tego się wcześniej zobowiązał, zanim jeszcze pojawiłam się ja.
Nawet wtedy, gdy byliśmy już parą nadal towarzyszył jej w drodze o domu, a ja wracałam sama.
Dziwne, prawda?
Z zajęć wychodziliśmy razem, ja byłam już Jego dziewczyną, a On inną odprowadzał do domu.
Jakaż wiarygodność, jakie dotrzymywanie słowa!
Nie, nie byłam na Niego zła.
Postrzegałam taką postawę jako coś bardzo wartościowego.

Kiedy zaczęliśmy się spotykać powiedziałam Mu, co się ze mną stało. O swoim połamaniu.
Widziałam, jak się zakochuje, jak Mu na mnie zależy - i jak nie jestem w stanie tego zaangażowania odwzajemnić.
Zrozumiał.
Przyjął mnie taką, jaką byłam i powiedział, żebyśmy spotykali się nadal. Że zobaczymy. Że nic na siłę.

Ta wolność spowodowała, że stawał mi się coraz bliższy, a moje serce przy Nim zaczęło się sklejać, zabliźniać.
Dzień po dniu, tydzień po tygodniu swoją postawą potwierdzał to pierwsze "tramwajowe" wrażenie, jakie na mnie zrobił.
I przyszedł dzień, kiedy dotarło do mnie, że kocham...że Go kocham.

Wrażliwość taka, jak moja.
Wartości, życiowe fundamenty też takie same.
Prawdziwość, autentyczność i dotrzymywanie słowa.
To, co odkryłam wtedy nadal jest takie samo!
Potwierdzam to dziś - dokładnie po 30 latach naszego małżeństwa.

30 lipca 30 lat temu wzięliśmy ślub.
Urodziliśmy dwójkę dzieci, które juz poszły w pierniki, znaczy na swoje:)
Oboje jesteśmy ludźmi z krwi i kości.
Niejeden raz mieliśmy ochotę wysłać jedno drugiego w kosmos bez możliwości powrotu
Życie wiele razy nas zaskoczyło i dało nam w kość.
I przyszło też w swoim czasie doświadczenie tak ciężkie, że ledwo ocaleliśmy...
Ale ocaleliśmy - dzięki Bogu!

Uśmiecham się dziś do myśli, że ciągle kocham Tego Faceta (i wiem, że też jestem kochana).
Tego mojego nie-ideała.
Ja - kobieta i żona również nie-idealna.
W środku mnie ciągle mieszka młoda dziewczyna, która nie chce się starzeć i próbuje oszukiwać czas (mam nadzieję, że nie metodą "dzidzia piernik:))).
A w oczach mojego męża oprócz zmęczenia często ostrzegam to samo ciepło, które widziałam, kiedy się poznaliśmy... to ciepło, z jakim na mnie patrzy...

Nie wiemy, co przed nami.
Wiemy jedno: bardzo byśmy chcieli razem się zestarzeć (choć się starzeć nie chcę to przecież muszę:).
Sie zobaczy, co przyniesie życie:)

piątek, 26 lipca 2013

Spływam potem... i przedtem też:)

Ja bardzo poproszę to:


zamiast tego:






33 stopnie w cieniu to masakra.
Szczególnie w pracy.
Papiery kleją się do rąk, dłonie spływają potem, zlasowany mózg odmawia współpracy.
A laptop się przegrzewa.

W tej chwili jest 23:33.
Na zewnątrz 25,5 stopni.
W niedzielę i poniedziałek u mnie ma być 38...

Odżywam wieczorami - kiedy biorę prysznic i ląduje pod "klimą".
Znaczy domowym wiatrakiem:)
Od kilku dni to mój najlepszy nocny przyjaciel:)

Jak znosicie tę kanikułę?
Czy jeszcze ktoś razem ze mną czeka na śnieg?:)

niedziela, 7 lipca 2013

Jeziora i jeziorka

Raptem dwa dni i to niepełne.
Ujkędowe.

Dnia pierwszego - jeziorna motorówka.
Wow!
Pierwszy raz w życiu.
Wrażenia niezapomniane, szczególnie podczas zakrętów:)
A później  żagle.
A właściwie żagielki:)
I wieczorne ognisko, znaczy wspólne żarcie przepysznej kiełbachy (jednak ogniskowa lepsza od grillowanej) pifffkiem zapijanej, przerywane tłuczeniem komarów.
Wszystkich nie zarąbałam - mam na ciele ukomarzenie jedno na drugim.
Ot - zarazy jedne.
Drapię się okrutnie.

Dnia drugiego - górska wycieczka, znaczy górki niskie z pięknymi jeziorkami.
Długa spacerowa trasa z lekką podgórką (Vi wie, o co chodzi, choć wtedy chodziło chyba o niegórkę?:)
Kompanija przednia.
Na koniec głodomorską ekipą wpadliśmy do całkiem miłej knajpki i pożarliśmy obiad, po czem podzieliliśmy się na podgrupy i ruszyliśmy każda w swoim kierunku.
Domowym znaczy:)

Zresetowanam.
Przynajmniej z letka.
Mój-ci-on takoż.

No i niespodzianie zlecenie dostałam!
Od młodej panienki.
Będę dziabać na drutach czy te innym szydełku suknię dla... Barbie!
I muszę się sprawić, obowiązkowo.
Jakieś sugestie lub podpowiedzi?
Będę wdzięczna bardzo:)


czwartek, 4 lipca 2013

Jestem winna info

zatem rzeczone poczyniam.

Oko całe z lekkim jeno uszczerbkiem - ufff!
Rzeczony opiłek (czy też cokolwiek innego) widziałam u dziecka naocznie.
W okularach - zaznaczam!
Błyszczał po cholerze, w lewym oku siedział.
W źrenicy.
Po czem następnego dnia wziął i się zutylizował!
Znaczy już go nie widziałam.
Znaczy samoistnie wypadł:)
Pan okulistycznie kształcona stwierdziła jeno rankę (na)oczną i ostry stan zapalny.
Zatem uff raz jeszcze i Bogu dzięki.

Oko zdrowieje, dziecko pracuje, ojciec dziecka niespodzianie powrócił na dni kilka w domowe pielesze - wolność panie, wolność!:)

P.S. Łoterloo - czy Ty masz pojęcie, że ten, w którego narodzinach netowo uczestniczyłaś we wrześniu idzie już do zerówki?
Czy Ty naprawdę masz pojęcie?:)

P.S.2 To co powyżej - ok.
Reszta jest do dupy.
(znaczy nie cała... domowa jest ok). 
Ale nie będę o tym pisać.
Przeżyję, pozbieram się niczym feniks z popiołów i może jeszcze pożyję.
Łatwo nie jest.
Ale komu dziś jest łatwo...

Serdeczności Wam, ludzieńki:)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozśmieszyłam Pana Boga.

Zrobiłam sobie plan.
Pokontrolny, domowy.
Prosty. Zwyczajny...
Mycie okien (jedno dziennie), sprzątanie, codzienne ciepłe domowe obiadki.
Albo i chłodne - zależnie od pogody.
Dziś miały być przepyszne pierogi z mięsem...

I co? Jajco!
Dziecko (dorosłe) z opiłkiem wbitym w źrenicę oka wylądowało dziś wieczorem na SOR-ze.
Matkę poprosiło o o towarzystwo, albowiem czuło się niepewnie.
Matka dziecku towarzystwa dotrzymała.
Dzielna była i spokojna, zaprawdę powiadam wam (co absolutnie nie leży w jej naturze, znaczy zawsze o taką postawę bój toczyć musi).
Dziecku dziecka towarzystwa dotrzymał ojciec dziecka potocznie zwany dziadkiem.
Dał radę:)

Finał jutro, dziecko na oddziale okulistycznym z rańca będzie już samo (matka dziecka w robocie od rana być musi), albowiem na dzisiejszym okulistycznym (wieczornym) dyżurze medyka od oczów już nie było.
A medyk dyżurny internistyczny się sprawił nieźle - antybiotyk przydzielił, oko znieczulił, dziecko do jutra zabezpieczył.

Dziecko ma męża, mąż z przyczyn zawodowych wyjechany.
Dziecko dziecka pozostaje pod opieką rodziców dziecka (po pierwszym dniu pobytu w przedszkolu zastępczym, albowiem nastały wakacje).
Dzielny mały człowiek, odnajdujący się w każdych warunkach (no prawie).
Odbierałam go dziś z przedszkola osobiście.
Tenże człowiek ma obecnie rozwalone wszystko, o żadnym rytmie nie ma mowy - a mimo to pochrapuje słodko w sąsiednim pokoju, słyszę jego oddech... mama dziecko utuliła... oko to oko, a dziecko to dziecko... utuliła i poszła spać do swojej chałupy.

I tak to.
Dziecko dziecka śpi.
Ojciec dziecka... mam nadzieję, że również spokojnie śpi. Napracował się dziś co niemiara.
Dziadek dziecka pochrapuje słodko - znaczy śpi.
Dziecko jest u siebie... mam nadzieję, że ją bardzo nie boli i że również śpi - i że jej jutro z powodzeniem ten opiłek usuną.

A ja? Stukam w klawiaturę i zaraz idę w kimono, bo jutro czeka mnie kolejny pracowy trudny dzień.
Łatwe się bezpowrotnie skończyły...

P.S. Dobrze mieć rodzinę.
Jak dobrze.



niedziela, 23 czerwca 2013

Miałam w planach

blogowe porządki.
Stąd chwilowa ogólnoludzka niedostępność mojego bloga.
Jakieś zmiany wizualno - estetyczne na myśli miałam.
Kolorystyczne może..
Niestety brakło czasu:)

Zatem jakoś bez porządków przeżyć muszę.
I przeżyję:)
Co się odwlecze to nie uciecze.
Kluczyk chowam pod wycieraczkę:)

Dziś udziergałam ponad 50 km z mężem osobistym moją nową bryczką.
Rowerową znaczy.
Fantazja prawie ułańska!
Maszyna moja prawie-samojezdna, mam wrażenie, że mogłabym dziś przejechać jeszcze drugie tyle km.
Za tydzień w planach kilometrów sześćdziesiąt.
A za dwa tygodnie - setka:)

Plany planami, a życie życiem.
Sie zobaczy.
Mam nadzieję, że po dzisiejszym hiperdotlenieniu sny będą kolorowe - lub ich nie będzie wcale.
Znaczy że spać będę jak zabita.

Czego sobie i każdemu z Was życzę - nie tylko dzisiejszej nocy.
Każdej następnej takoż!:*

środa, 19 czerwca 2013

Lepiej zapobiegać...

Pozamykałam szczelnie wszystkie okna.
W mieszkaniu znaczy.
Żadnego wietrzenia!
W chałupie (póki co)  mam 23 stopnie Pana Celsjusza - z tendencją rosnącą.
(wiem, wiem, ludziska mają po 30 i muszą to znosić; moje współczucia wyrazy).

Włączyłam wentylator i skierowałam go na nasze wyrko.
Tak będziemy dziś spać (polecam!)
Chłodzi, na całe szczęście.

Co jeszcze pomaga? Znaczy ratuje życie w upale?
Schłodzony do jak najniższej temperatury "Żubr" lub cokolwiek innego, co lubicie.
I lodowata (wprost z lodówki, około 4 stopni mająca) truskawkowa frużelina.
Lub cokolwiek podobnego.

27 stopni Pana Celsjusza o godzinie 21.00 (na zewnątrz znaczy) zdecydowanie nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej.

Nienawidzę upałów.
Jutro ma być 35 stopni.
Jako, że dziś już tyle było na jutro obstawiam 38.
Masakra.

Z pracy do domu mam 10 minut piechotą., w jedną stronę.
Jakoś dotrę (mam nadzieję).
Tam i z powrotem.
Nawet nie chce mi się myśleć o tych, którzy nieklimatyzowanymi środkami lokomocji będą jechać pół godziny lub godzinę z okładem.
Trzymajcie się.
Pojutrze ma być już chłodniej.


sobota, 15 czerwca 2013

Koniec końców.

Znaczy - zdałam.
Tę kancelarię i archiwistykę.
Nie przyznam się do oceny, bo mię od kujonów wyzwiecie:D
(a to przypadek był - wylosowałam pytania jak dla mnie stworzone:)

Potrzebuję czasu, żeby porządnie odtajać.
Ciekawe, czy nieprzewidywalne życie mi na to pozwoli...:)
Całe szczęście nic nie poszło mi w zdrowie (czytaj: w serce), jeno w masakryczne zmęczenie.
Znaczy trza wypocząć i tyle.
Znaczy zmęczyć się fizycznie - i o niczym nie myśleć.
Całkiem mi to wychodzi:)

Dziś sobota, spałam nie-przyznam się-do-której.
Zrobiłam zakupy.
Planuję upichcić pasztet sojowy:)
Z pieczarkami.
Ciekawe, czy mi się uda.
Robiła któraś z Was?
Próbuję kolejny raz zmodyfikować naszą kuchnię.
Znaczy to, co jemy.

Sporo latami wprowadzanych zmian stało się już nawykiem (jemy tylko pieczony przez siebie chleb, nie używamy kostek rosołowych ani przypraw z glutaminianem i jemu podobnych, stawiamy na oryginalne zioła).
Teraz mam plan wprowadzić do menu soję - w postaci pasztetów własnoręcznie robionych, gulaszów i kotletów. W ramach ograniczania białka zwierzęcego, a wprowadzania roślinnego.
Się zobaczy, co z tego wyjdzie.
Kupiłam soję bio, zaraz namoczę, jutro ugotuję i "udziergam" pasztet. Pieczarkowy:)
Kupiłam fasolę "mung", ugotuję i też coś z niej zrobię- w formie pasty lub pasztetu.

Kontrole przeżyłam, egzaminy zdałam - póki co mogę się bawić w kulinaria:)
Za wszelkie podpowiedzi w kwestii dań bezmięsnych (szczególnie tych do chleba) będę niezmiernie wdzięczna.

Oczywiście nie planuję pełnej ortodoksji, co oznacza, że za chwilę zacznę gotować bulion mięsno - warzywny (szyje z indyka, skrzydła z indyka, warzywa, liść laurowy, pieprz, ziele angielskie) - bulion w formie koncentratu.
Lepsze to, niż kostka rosołowa.
Po prostu wiesz, co jesz:)


środa, 12 czerwca 2013

Przeżyłam.

Niewiarygodne, ale przeżyłam.
2,5 miesiąca nieustannej kontroli finansowej (jedna po drugiej), przy czym ostatni tydzień to było apogeum.
Do dziś.
Znaczy kontrola nr  2.

Niezapowiedziana (znaczy zapowiedziana 15 minut przed).
Mało czego się w życiu boję. Naprawdę.
Dużo przeszłam, czuję się zahartowana.
TEGO zawsze bałam się jak diabeł święconej wody...
Jeszcze nigdy TA instytucja mnie nie kontrolowała.
Mało kto  z TEGO wychodzi ocalony.
Ja wyszłam.
Nie pojmuję, dlaczego.
Dzięki Najwyższemu.

Jutro urlop. Napięte do granic ciało i rozhuśtane emocje domagają się resetu.
(albowiem we współpracy z kontrolującymi byłam bardzo merytoryczna, wielce opanowana i nieprawdopodobnie pogodna.
Frycowe płacę teraz. Schodzi ze mnie wszystko. Na szczęście płacę nie rozległym zawałem - jak moja koleżanka po fachu, jeno masakrycznym przemęczeniem).

Idę spać.
Pojutrze mam egzaminy kancelaryjno - archiwistyczne - idę na żywca.
Czas na naukę zabrała mi ta druga kontrolująca niezapowiedziana  INSTYTUCJA.
Znaczy ostatnie dwa tygodnie.
Mam zamiar zdać - cokolwiek to znaczy.

Na mnie już czas.
Dobre nocy, kochani!:*


piątek, 7 czerwca 2013

Mój-ci-on:)

I napaczeć się nie mogę - a paczę i paczę, stoi na mych oczach (naprawdę - w pokoju gościnnym/stołowym/niepotrzebne skreślić) - i nie znika:)





Kupiliśmy toto (znaczy monsz ulubiony mię kupił) wczoraj.
Jazda próbna przed zakupem - miodzio!
Sprzedawca paczał uważnie, cobym nie zwiała :D
(Choć po prawdzie jechałam na rezerwie sił ogólnych - mam w robocie kontrolę za kontrolą i na dodatek za tydzień kursowe egzaminy, emocjonalnie-zawodowo jestem prawie-trup). 
(A poza wszystkim... jeśli po tylu latach hmmm... pożycia mąż żonie znienacka kupuje takie cóś  i jeszcze mówi, że myślał o tym OD DAWNA, to żona powinna wynająć detektywa i sprawdzić, czy rzeczony nie ma kogoś na boku, azaliż nieprawdaż ???)

W domu laptoK i segregatory, huk roboty, ale jeśli tylko nie będzie padać to jak bum cyk cyk nie strzymię i jutro wsiądę na to, na co w tej chwili paczę:)
I choć kilkanaście kilometrów zrobię.
W ramach przerwy i relaksu od zawodowej orki.
W myśl idei, że po prostu należy-mi-się...

To piszę ja, po 320 km zrobionych dnia dzisiejszego samochodem (z kierowcą znaczy), 6 godzinach kursu teoretycznego i zajęć warsztatowych w Bardzo Dużym Mieście, skonana i nie-do-życia, nadająca z wyrka.
Pies już wyprowadzony (ufff!).
Kierowca chrapie obok mię (należy mu się).
Z bicyklem zaglądamy se w oczy - on pacza na mię, ja na niego.
Kocham ich obu!
Kierowcę od lat kilkudziestu, bicykla - od wczoraj:)))

sobota, 1 czerwca 2013

...


piątek, 24 maja 2013

Już 24 maja.

Wiosna - choć zimno jak cholera.

A ja zmęczona do imentu.
Źle znoszę pogodowe huśtawki.
I wszelkie inne huśtawki też znoszę kiepsko, a ostatnio sporo ich.

Co piątek przez 7 tygodni  robię 320 km busem.
Rano tam, wieczorem z powrotem.
W międzyczasie uskuteczniam nauk pobieranie.
Za 3 tygodnie egzamin.
Zdam bez problemu, wiem.
Tyle, że nie o wyniki tu chodzi, a o późniejsze wprowadzenie w praktyczne życie pracowe nabytych teoretycznych (póki co) umiejętności.
Myśli jestem dobrej, choć już wiem, że nie będzie łatwo.
A prawda wyjdzie w praniu.

W przyszłym tygodniu (najprawdopodobniej) dostanę nowy rower.
Drugi-mój-rower w życiu.
Moim znaczy.
Opóźniona jestem w rowerowem rozwoju:D
Mój-ci-on zakup dla mię obmyślił, zaplanował i rzekł - i tak się stanie.
I mi kupi:)
(Chyba jeszcze kocha, co nieee?:)
A ponieważ w tej chwili padamnaryj to dziś się nawet cieszyć z rzeczonego potencjalnego nie umiem.
Ale jak go dotknę i zobaczę to odlecę, to pewne:)

A poza tym... to składam kasę na narciarskie szaleństwa.
I czekam na zimę.
Nienormalne, azaliż nieprawdaż?:)

Dobrej nocy Państwu życzę.
I sobie takoż:)

P.S. Chyba już kocham mój nowy rower, choć jeszcze tego nie czuję.
Sponsora oczywiście też:D

poniedziałek, 13 maja 2013

Małpując

Zorkę (klik!) wklejam link...



P.S. Tak - to ona paczyła na mię.
Z wystawy.
Pomarańczowa Joanna.

piątek, 10 maja 2013

Idę późnym rankiem

na godzinkę z kawałkiem.
Do pracy.
(Choroba chorobą, życie życiem, właśnie wróciłam).

Idę.
Pada.
Paczę.
Pod nogi paczę żeby nie w kałużę bo jeszcze mi tylko mokrych nóg do chorobowego szczęścia brakuje.

No więc idę i paczę pod te nogi.
I jedno paczenie mię poszło w bok.
Albowiem z boku łypało na mnie wielobarwne z przewagą pomarańczowego.

Uśmiechnęłam się.
"Jest i tutaj, jest!" - pomyślałam z radością :)

Co na mię łypało?
Kto zgadnie?:)

środa, 8 maja 2013

Zaczęłam rano

i już prawie kończę.
Polecam.
Warto.

 

Majówka przyniosła owoc w postaci ostrego gardła.
Leżę i kwiczę i wciągam azibiot przegryzając go nystatyną.
Na deser jest strepsils intensive.
Do piątkowego poranka muszę być w pionie.

(Dochtórce się nie podoba moje częste chorowanie i za dwa tygodnie na kompleksowe badania iść każe! Już się boję...)

P.S. Moja imienniczka z wcześniejszego posta dziękuje za modlitewne wsparcie.
A ja w jej imieniu proszę o dalsze.

sobota, 4 maja 2013

Nie chce mi się...

Ani bywać,
ani mieć.
Ani musieć,
ani chcieć.

Wolność, cisza
i milczenie.
Pokój. Spokój.
... i zmęczenie?

Sensu sedno
myślą, gestem - 
By odgadnąć,
po co jestem...

By odgadnąć
po raz enty?
Najważniejsze
że bez puenty...

Wolność, cisza
i milczenie.
Pokój. Spokój.
Odprężenie...


piątek, 26 kwietnia 2013

Pracujesz.

Robisz, co trzeba. Taka jesteś.
Starasz się.
Wspierasz, popierasz, zabierasz głos, opowiadasz się po stronie.
Czy słusznej? Nie wiem. Twój wybór.
Zbyt mało mam danych, by mieć w tym temacie własne zdanie.

Przedwczoraj widzę Cię, gdy po pokonaniu kilku schodów brakuje Ci tchu.
Gorzej - zupełnie nie możesz złapać oddechu.
Oparta o fotel łapiesz oddech niczym ryba..
Twarz masz sinobladą.
Patrzę i widzę, że nie jest dobrze...
Dochodzisz do siebie, bierzesz się do roboty.
Jestem niespokojna...

Wypchnięta na siłę lądujesz dziś na oddziale chirurgicznym, rano.
Około 13.00 biorą się za Ciebie.
Podobno otwierają.... i tylko zamykają.
(podobno nie-ma-co-leczyć - rozrośnięty, przerzutowy skorupiak).
Ściągają wodę z brzucha i z płuc (sporo).
To (póki co) jedyne, co można dla Ciebie zrobić.
Najbliżsi _i_nie najbliżsi płaczą krokodylimi łzami...

Tyle wiem.
Wieści prawdziwe, rzeczywiste.
Takie życie, takie - kurwunia - życie...

Proszę o modlitwę - jeśli cudu nie będzie to niech będzie choć ten pokój, którego świat dać nie może, a w który wierzę całym sercem...

P.S. Przed Bogiem każdy ma imię.
ONA to moja imienniczka.
Polecam ją tym, którzy się modlą - napiszcie, że jesteście, plissss...

wtorek, 23 kwietnia 2013

Jest - już jest!


Reszta tutaj (klik!). Ja już zamówiłam, już czekam, mam nadzieję że nie będę czkać długo.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Ostatnio pisałam

w środę.
I znów kolejna środa za pasem.
Pojutrze.

Real wygrywa z netem.
Po trosze z wyboru, po trosze z konieczności.

Z konieczności - albowiem z trudem utrzymuję się w pionie (pracapracapraca).
Mierzę się z nowymi (pracowymi) okolicznościami - i na szczęście daję radę.
Tak się składa, że ze względu na wzgląd muszę być kuloodporna i przeciwpancerna...
I jestem!
Choć po powrocie do domu  padamnanos.
Poza kuloodpornością - niestety - codzienne prawie dziesięciogodzinne ślęczenie przed kompem skutkuje odrzutem totalnym od rzeczonego, gdy tylko znajdę się w domowych pieleszach.
(no czasem lajknę cóś wiadomo-gdzie).
Uprzejmie upraszam przebaczenia, że jest mię mało.

Ziobra dalej bolą, larwy jedne...
Dochtór rację miał, że to potrwa.
A ja durna nie wierzyłam! No bo żeby aż tyle?
Pływanie na szczęście mi służy - ale czy posłużą kije? Nie wiem.
Spróbuję w czasie długiego ujkęda.
Czarciego pazura mam! Stosuję:) Zastanawiam się tylko, czy nie będę po tym potrzebowała egzorcysty!

Nie dziergam.
Nie-mam-kiedy-nawet-o-tym-pomyśleć.
Żyję.
Kocham.
Życie też kocham, choć ostatnio jest mi trudniej.
Je kochać znaczy.
Ale ciągle mi to życie smakuje... a jak przestaje - to dodaję stosownych przypraw - i wspomniane wcześniej ŻYCIE odzyskuje smak!

Kankanka i Devo - bywam we Wro!
W okolicznościach służbowych, w miarę regularnie.
Co Waćpanie na takie dictum???


środa, 17 kwietnia 2013

Nijak nie daję rady

ogarnąć całej kuwety.
Pochorowała się mocno pracowa koleżanka.
Trza kobitę zastąpić, szefowa prosiła.
Od dziś zatem mam dwa etaty, albowiem swoje zrobić muszę, nie-ma-że-boli.
Plus pół etatu w innej firmie.
Szkoda, że nijak nie mogę się sklonować!

Pozostaję z nadzieją, że jakoś będę pod ochroną, że jakoś dam radę pracować po 14 ha na dobę - i że z tego wszystkiego nie osiwieję bardziej (i tak się maskuję, żeby jasne było:)
I że koleżanka w końcu w spokoju ducha pozostając ozdrowieje - i do roboty wróci.
Bo tylko to ma sens.

Na szczęście długoujkędowego urlopa mię nie zabrano, zatem wkrótce (czytaj: za niecałe półtora tygodnia) ruszam przed się, na cały tydzień, w wyśmienitem towarzystwie!
I na szczęście już wiem, że nie warto się martwić - i że martwić się będę później:)
Czego i Wam i sobie najserdeczniej życzę:)

Przede mną kije, spacery, szmery - bajery, wieczorne Polaków rozmowy i wespół wzespół dzierganie, rowery, baseny, knajpeczki i piffffko na przemian z winkiem i finką!
Aaaach!
Już nie mogę się doczekać:)

środa, 10 kwietnia 2013

Pamiętam.

I czekam na prawdę.


Czekam.
Będę czekać póki żyję.

P.S. Czekacie jeszcze?
Doczekamy się?

Ten film był wczoraj w TVP. Widziałam go wcześniej. Polecam.


niedziela, 7 kwietnia 2013

Nic nie poradzę. W duszy mi gra!



P.S. Na nartach było cudnie.
W aquaparku tudzież!
A pożegnanie sezonu narciarskiego...?
Chyba kolejne - za tydzień:D:D:D

piątek, 5 kwietnia 2013

Jutro żegnam

sezon narciarski.
Wprawdzie nie tam, gdzie najbardziej bym chciała, ale ojtam.
Skoro nie mogę tam, gdzie chcę, to chcę tam gdzie mogę, co nie?
Ze czy godzinki albo i cztery pojeżdżę, bo tam gdzie jadę nie ma kanapy, ino orczyk.
Jazda będzie - i tego się trzymam!
A później to już wiosna może przyjść - ja się zgadzam:D

Robota pracowa obrobiona.
Mam kontrolę ale daję radę, przeżyję:)
"Ziobro" jeszcze pobolewa, ale nie na tyle, żeby jutro nie pojeździć:))) 

Vi niedawno napisała, żebym mniej gadała, a sfociła wreszcie udziergi. Się postaram:)

niedziela, 31 marca 2013

Alleluja!


czwartek, 28 marca 2013

Cicho, cichutko, cichuteńko...

nadszedł Wielki Tydzień.
Z dni Wielkich dziś już jest Wielki Czwartek - a po nim będzie takiż sam Piątek i Sobota.
A wraz z Nimi wszystko, co jest dla mnie Sensem Istnienia.

Mało mam czasu w tym roku.
Przygotowania doczesne ograniczyłam do absolutnego minimum.
(Poza tym... może niedługo trzeba nam będzie przy świeczce i chlebie nieomaszczonym świętować.
Pora się szykować).

Przygotowania duchowe... zmilczę.
Nie mam się czym pochwalić.
Nie mam sukcesów, dorobku, zwycięstw.
Mam puste ręce, które Jemu pod Krzyż przyniosę.
Na usprawiedliwienie mam tylko, że kocham najlepiej jak umiem, że jestem w czasie i miejscu, o którym wiem, że są najlepsze - dla mnie i moich bliskich.
A przecież w miłości mieszczą się wszystkie nakazy.
A właściwie... właściwie w Jego Miłości.

Idę myśleć o Najważniejszym, w międzyczasie ostro pracując.
Terminy pracowe takie, że nawet obite i obolałe żebra nie pozwalają spocząć.
Nic to.
Póki cisza w sercu i spokój póty można robić wszystko.

Zaraz zrobi się ciemno.
Jezus wyjdzie z uczniami na górę Oliwną.
To drzewo pamięta Jego czasy i do dziś tam rośnie:



Dziś chciałabym być tym drzewem...



sobota, 23 marca 2013

Złamałam żelazną zasadę:)

I polazłam na zbooka:)
Tylko krowa nie zmienia poglądów;)
(zarzekałam się jak żaba błota, że nigdy, nigdy, NIGDY!!! - i paczcie!)

Nigdy nie mów nigdy:)

Zatem od wczoraj jestem w społeczności fejsowej.
I całkiem mi się to podoba:)

Kto mię znalazł niech napisze - ale bez podania linka, plissss, bardzo bardzo plisss!

P.S. Ziobra zdrowieją - jeszcze bolą, ale Doreta z tramadolem i reszta cukierków dają radę.
W życiu i w rodzinie wszystko ok - póki co.
Łapię oddech:)
Do świąt jestem wprawdzie na ZLA, ale jutro się naćpam przeciwbólaków  i polecę z Dżinksem na bajkę (czarownik z krainy Ozzz, 3D) do Multikina - może mię nikt nie wypaczy:D
W każdym razie nie donoście, plisss!:***

Ściskam ciepło wszystkich!
I do następnego.

wtorek, 19 marca 2013

Cytat - cytat z Twittera!

"Strzeżmy Chrystusa w naszym życiu.
Troszczmy się jedni o drugich.
Z miłością chrońmy dzieło stworzenia".

Strzegę.
Troszczę się.
Chronię jak umiem!

I już wiem - wiem!
To z pewnością będzie MÓJ Papież.
Jeśli pozostanie tym, kim jest dziś.

Cieszę się. Bardzo.
Bardzo!:)

poniedziałek, 18 marca 2013

Doigrałam się!

Na wyjeździe narciarskim z Vi (tydzień temu) w pewnym momencie przywaliłam nieźle w stok. Spotkanie "na szczycie"  dotyczyło moich prawych żeber.
Zabolało jak jasny gwint.
Tego dnia dość często się wywalałam, a każdy upadek potęgował wcześniejszy ból.
Z jazdy na jazdę byłam coraz bardziej zmęczona.
W końcu zrezygnowałyśmy z dalszego jeżdżenia i doczołgałyśmy się do bazy (dosłownie!).
Zastanawiałam się, czy żebra nie są czasem pęknięte, ale gdyby były to pewnie ból byłby nie do zniesienia, a z tym co czułam jakoś dało się żyć.

Zełknęłam ketonal setkę.
Zakupiłam bandaże i się owinęłam.
Następnego dnia poszłam jeździć:)
Udawało się jeździć bez wywrotek, bo gdybym znów parę razy zaryła w stok nie dałabym rady jeździć dalej.

Później nastąpił kolejny tydzień.
Co miało boleć bolało, ból męczył, utrupiałam go czym mogłam, do pracy łaziłam i jakoś obleciało.
Po czym nastąpił kolejny atak zimy - i poczułam ZEW.
Vi była już daleko u siebie, ale udało się zmontować ekipę - zatem przedwczoraj hajda na stok, na modrą, do Harrachova!
Jeździłam 8 godzin.
Owinięta bandażami i na ketonalu - ale jeździłam i było fantastycznie.
Po powrocie w domowe pielesze okazało się, że jakby z lekka boli bardziej.

W niedzielę olśniło mnie, jak szybko się dowiedzieć, co mi jest.
Bo gdybym zaczęła od lekarza rodzinnego pewnie stałabym w kolejkach do specjalistów.
Poleciałam więc rano na SOR.
Puściutko było!
Przyjęto mię natentychmiast, piernikiem zrobiono zdjęcie, fotka poszła via net na kompa do medyka i zostałam przezeń przyjęta pół godziny po zgłoszeniu się na oddział.

- Boli panią? - zapytał dochtór.
- Boli po cholerze! - odrzekłam byłam.
- I będzie bolało jeszcze miesiąc albo i więcej, oj będzie... - odparł medyk.
- Złamanie? Pęknięcie??? - pytam.
- Nie, aż tak to nie. Ale bardzo silne stłuczenie żeber, o tu, widzi pani?
(no jasne, wszyyyyystko widzę:)
- To czemu aż tak długo będzie bolało?
- Bo TO tak boli. Po prostu!

Pani dostała świzdek stosowny, informację, że w poniedziałek piernikiem do rodzinnego i że tego się nijak nie leczy inaczej jak tylko przeciwbólakami.
Tudzież wypoczynkiem i oszczędnym trybem życia.
Pani do rodzinnego poszła.
Pani dostała 2 tygodnie medycznego urlopu zwanego powszechnie ZLA oraz:
1. Trosicam
2. Doretę
3. Fastum żel.

Trosicam wygląda rozsądnie, fastum to pewnie każdy zna, ale ta doreta.. ona mię niepokoi z lekka. To mieszanka tramadolu z paracetamolem, ulotka zawiera takie rarytasy, ze pomimo silnego bólu mam wątpliwości, czy toto wciągać.

Brał ktoś z was tę doretę?
Wchodzić w to czy odłożyć na półkę i zastąpić ketonalem?
Które zło mniejsze?
Jakby się kto podzielił informacjami będę wdzięczną niezmiernie.

P.S. Stłuczenie żeber raz obity tyłek i udo totalnie nie stanowią demotywatorów do jeżdżenia na nartach w kolejnym sezonie:P

niedziela, 17 marca 2013

Zgadzam się

w 100 procentach.
Zgadzam się z Mar (klik!).
No zgadzam się i już!

Czytałam jej post i przypomniała mi się Francine Rivers i jej trylogia.
"Znamię lwa".
1. "Głos w wietrze".
2. "Echo w ciemności".
3. "Jak świt poranka".

Najpierw połknęłam.
Później wróciłam i przeczytałam jeszcze raz, trawiąc.
Mnóstwo we mnie zostało - na zawsze.

A później dopadłam "Potęgę miłości", tej samej autorki.
Wszystkie te książki zmieniły mnie bardzo i poszerzyły horyzonty - i każdą z ich najserdeczniej polecam!

P.S. Wczoraj 8 godzin zjazdów w Harrachowie, 60 km w jeden dzień!
Obłędne słońce, zimno, świeży śnieg.
Cudo!
Zakończyłam sezon narciarski 2012/2013. Czekam na następną zimę!
Na wiosnę też czekam:)))


środa, 13 marca 2013

Słodziaczek!

Słodziaczek u Kankanki (klik!):)


Się zapisałam i biere - jakby co!
To że wygram to oczywista oczywistość:)
Są jeszcze chętni?
Oby jak najmniej:P

niedziela, 10 marca 2013

Fotki z Harrachova - i nie tylko fotki:*

Niewiele, bo zajęta jeżdżeniem i nacieszaniem się zapomniałam, że w komórce mam całkiem niezły aparat!
Dobrze, że zrobiłam choć kilkanaście, publikuję rzecz jasna tylko kilka.

Stąd zjeżdżałyśmy - szczyt Czarciej Góry:

 (nasza trasa to Ryżoviste Alfa - 2.200 metrów! Zrobiłyśmy lekko 60 km!)


parkujące nartki i kijki - urzekły mnie:)
właściciele jedzą i piją w knajpce na szczycie:)


Pięknowłosa w kolejce po herbatkę:*


A tu członek ekipy odbierającej nas z Harrachova próbuje swoich sił na moich nartach:


Moje upadki na trasie to była norma, ale Vi wyrypała się tylko raz - pozując do foty:P:P:P


I jeszcze raz - Dżingiel przybiegł z odsieczą ratować ciotkę:



Dobrze było móc to przeżyć, och, jak dobrze!
Sprawdziłyśmy się w ekstremalnych (jak dla nas) warunkach.

Vi - to dla Ciebie.
Ty wiesz:***


A tu polskie słowa:

Trafi się czasem w życiu ktoś,

Ani wróg ani druh – ot gość,

Nie wiesz kto to, a wiedzieć chcesz

Jak naprawdę z nim jest.

 
 Weź go w góry, weź za pan-brat,

Niech zobaczy co mgła, co wiatr,

Jedną liną się zwiąż i bacz,

Wtedy poznasz kto zacz.


 Gdy zobaczysz, że zwiądł, że zmiękł,

W jego oczach odczytasz lęk,

Zwinie graty i ruszy w dół,

Mówiąc, że źle się czuł.


 To nie żałuj i gnaj go precz

Nie dla  niego już wiesz, ta rzecz,

Próżno było na szczyt go wieść,

Nie o takich ta pieśń.


 Gdy dotrzymał ci dróg i bied

Choć był chmurny i zły, lecz szedł

A gdyś odpadł jak głaz od skał

On cię trzymał choć łkał.


 I gdy szliście jak w bój, na szczyt

Jak pijany był, to nie wstyd,

Już o niego się nie bój nic,

Jak na siebie tak licz.

Ech, życie...:)))

Szczęśliwe jak dzikie norki:)
Wyjeżdżone do imentu!
Ja z podejrzeniem pękniętego żebra:D (boli, nie bardzo mogę się schylać, trudniej niż zwykle mi się oddycha).

Próbuję zasnąć z wiadomym skutkiem:D
Vi leży i takoż próbuje zasnąć, ale nadal jeździ na nartach:)))
Juro rano się rozstajemy:(((

Śnieg nie był najlepszy.
Mgła była jak cholera - miejscami dosłownie mleko!
Tyle, że jak ktoś naprawdę chce jeździć to mało co go zatrzyma:)
Nas NIC nie było w stanie zatrzymać - ani ból, ani hardcorowe przeżycia ( o tym w następnych odcinkach), ani ogromne zmęczenie.
Dałyśmy radę.
Obie, wespół wzespół - dałyśmy radę!!!
I miałyśmy z każdej sekundy, minuty i godziny naszego współbycia nieprawdopodobną frajdę:)))

Dobranoc!
Jak dam radę to jutro (tfuj, dziś:) następny post z fotami.
Naszych osobistych facjat u mię na blogu oczekiwać nie należy:)

P.S. Smakowanie chwil jest cudowne.
Jestem szczęśliwa!
A czeski Cernyj Kozel jak zwykle najprzewyborniejszy - dopijam ostatnie kropelki:)))

niedziela, 3 marca 2013

Kupamięci:)

Aaaaaaaaaaaaaaach!



I and my big Brother:)
Niezapomniany dzień, niepowtarzalne chwile.
15 zjazdów!
Modrá - 2.200 m długości - moja!
Moja, moja, mojaaaa!:)))

P.S. Niedługo powtórka z rozrywki.
Nie-dłu-go!
Jeno w nieco innym składzie.
Czeeeeeeeeekaaaaaaaam!:)
:***

czwartek, 28 lutego 2013

I nagle przychodzi.

Taka wiadomość.
Jednym telefonem przyniesiona.
Że już, że nagle, że nigdy więcej.
A wczoraj jeszcze nie zapowiadało nic, wczoraj się rozmawiało. Wczoraj się było i dotykało.

A dziś już nie.
Już nie bije serce.
Po prostu nie i już... i jest się półsierotą, tak od razu, po prostu, choć lat się ma niemało...

Ona nie była przygotowana.
Ból i rozpacz straszna.
A ja jestem w grupie ryzyka tych, co taką wiadomość mogą dostać w każdej chwili.
A może za pięć lat.
A może za godzinę, pół dnia, jutro.
Mnie się wydaje, że jestem przygotowana...

A może mi się tylko tak wydaje...?
Czy można... czy można się przygotować...?

poniedziałek, 25 lutego 2013

Co myślicie...?

"Abdykacja to mistrzowskie posunięcie Benedykta XVI. Wg Prawa Kanonicznego cała Kuria watykańska żegna się wraz z nim ze stanowiskami. Fora ze dwora iluminaci, ateiści, zdrajcy, malwersanci, handlarze, złodzieje, agenci KGB i Stasi oraz mordercy JPI i zamachowcy maczający ręce w zamachu na JPII! Kapitan zdecydował, że tym razem jego statek zatonie. I to jest jego wola! Współczuję samotności tego wielkiego człowieka. Jak bardzo nie miał do nikogo zaufania skoro o terminie abdykacji wiedział tylko jego rodzony brat. Nikt nie chciałby być szefem takiej firmy w której w każdej chwili czujesz się jak na polu minowym pod bombardowaniem".

Powyższy cytat to komentarz autora o nicku Dynamo na wp.pl.