piątek, 6 listopada 2015

Uśmiechnij się - dziś krótko :)

Teściowa dzwoni do zięcia:
-rób co chcesz, gadaj z kim chcesz, ale muszę być pochowana na Wawelu.
Zięć oddzwania za kilka dni:
-rób co chcesz, gadaj z kim chcesz, ale masz termin na czwartek.
Znaliście?
Ja nie:)))

Znalezione nie kradzione - znalezione tutaj.
Bywam tam często.
Warto:)

czwartek, 5 listopada 2015

Ukradzione w biały dzień. I dłuuuugie. Ale warto:)

Niewierzący profesor filozofii stojąc w audytorium wypełnionym studentami zadaje pytanie jednemu z nich:
- Jesteś chrześcijaninem synu, prawda?
- Tak, panie profesorze.
- Czyli wierzysz w Boga.
- Oczywiście.
- Czy Bóg jest dobry?
- Naturalnie, że jest dobry.
- A czy Bóg jest wszechmogący? Czy Bóg może wszystko?
- Tak.
- A Ty - jesteś dobry czy zły?
- Według Biblii jestem zły.
Na twarzy profesora pojawił się uśmiech wyższości
- Ach tak, Biblia!
A po chwili zastanowienia dodaje:
- Mam dla Ciebie pewien przykład. Powiedzmy że znasz chorą I cierpiącą osobę, którą możesz uzdrowić. Masz takie zdolności. Pomógłbyś tej osobie? Albo czy spróbowałbyś przynajmniej?
- Oczywiście, panie profesorze.
- Więc jesteś dobry...!
- Myślę, że nie można tego tak ująć.
- Ale dlaczego nie? Przecież pomógłbyś chorej, będącej w potrzebie osobie, jeśli byś tylko miał taką możliwość. Większość z nas by tak zrobiła. Ale Bóg nie.
Wobec milczenia studenta profesor mówi dalej
- Nie pomaga, prawda? Mój brat był chrześcijaninem i zmarł na raka, pomimo że modlił się do Jezusa o uzdrowienie. Zatem czy Jezus jest dobry? Czy możesz mi odpowiedzieć na to pytanie?
Student nadal milczy, więc profesor dodaje
- Nie potrafisz udzielić odpowiedzi, prawda?
Aby dać studentowi chwilę zastanowienia profesor sięga po szklankę ze swojego biurka i popija łyk wody.
- Zacznijmy od początku chłopcze. Czy Bóg jest dobry?
- No tak... jest dobry.
- A czy szatan jest dobry?
Bez chwili wahania student odpowiada
- Nie.
- A od kogo pochodzi szatan?
Student aż drgnął:
- Od Boga.
- No właśnie. Zatem to Bóg stworzył szatana. A teraz powiedz mi jeszcze synu - czy na świecie istnieje zło?
- Istnieje panie profesorze ...
- Czyli zło obecne jest we Wszechświecie. A to przecież Bóg stworzył Wszechświat, prawda?
- Prawda.
- Więc kto stworzył zło? Skoro Bóg stworzył wszystko, zatem Bóg stworzył również i zło. A skoro zło istnieje, więc zgodnie z regułami logiki także i Bóg jest zły.
Student ponownie nie potrafi znaleźć odpowiedzi..
- A czy istnieją choroby, niemoralność, nienawiść, ohyda? Te wszystkie okropieństwa, które pojawiają się w otaczającym nas świece?
Student drżącym głosem odpowiada
- Występują.
- A kto je stworzył?
W sali zaległa cisza, więc profesor ponawia pytanie
- Kto je stworzył?
Wobec braku odpowiedzi profesor wstrzymuje krok i zaczyna się rozglądać po audytorium. Wszyscy studenci zamarli.
- Powiedz mi - wykładowca zwraca się do kolejnej osoby
- Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa synu?
Zdecydowany ton odpowiedzi przykuwa uwagę profesora:
- Tak panie profesorze, wierzę.
Starszy człowiek zwraca się do studenta:
- W świetle nauki posiadasz pięć zmysłów, które używasz do oceny otaczającego cię świata. Czy kiedykolwiek widziałeś Jezusa?
- Nie panie profesorze. Nigdy Go nie widziałem.
- Powiedz nam zatem, czy kiedykolwiek słyszałeś swojego Jezusa?
- Nie panie profesorze..
- A czy kiedykolwiek dotykałeś swojego Jezusa, smakowałeś Go, czy może wąchałeś? Czy kiedykolwiek miałeś jakiś fizyczny kontakt z Jezusem Chrystusem, czy też Bogiem w jakiejkolwiek postaci?
- Nie panie profesorze.. Niestety nie miałem takiego kontaktu.
- I nadal w Niego wierzysz?
- Tak.
- Przecież zgodnie z wszelkimi zasadami przeprowadzania doświadczenia, nauka twierdzi że Twój Bóg nie istnieje... Co Ty na to synu?
- Nic - pada w odpowiedzi - mam tylko swoją wiarę.
- Tak, wiarę... - powtarza profesor - i właśnie w tym miejscu nauka napotyka problem z Bogiem. Nie ma dowodów, jest tylko wiara.
Student milczy przez chwilę, po czym sam zadaje pytanie:
- Panie profesorze - czy istnieje coś takiego jak ciepło?
- Tak.
- A czy istnieje takie zjawisko jak zimno?
- Tak, synu, zimno również istnieje.
- Nie, panie profesorze, zimno nie istnieje.
Wyraźnie zainteresowany profesor odwrócił się w kierunku studenta.
Wszyscy w sali zamarli. Student zaczyna wyjaśniać:
- Może pan mieć dużo ciepła, więcej ciepła, super-ciepło, mega ciepło, ciepło nieskończone, rozgrzanie do białości, mało ciepła lub też brak ciepła, ale nie mamy niczego takiego, co moglibyśmy nazwać zimnem. Może pan schłodzić substancje do temperatury minus 273,15 stopni Celsjusza (zera absolutnego), co właśnie oznacza brak ciepła - nie potrafimy osiągnąć niższej temperatury. Nie ma takiego zjawiska jak zimno, w przeciwnym razie potrafilibyśmy schładzać substancje do temperatur poniżej 273,15stC. Każda substancja lub rzecz poddają się badaniu, kiedy posiadają energię lub są jej źródłem. Zero absolutne jest całkowitym brakiem ciepła. Jak pan widzi profesorze, zimno jest jedynie słowem, które służy nam do opisu braku ciepła. Nie potrafimy mierzyć zimna. Ciepło mierzymy w jednostkach energii, ponieważ ciepło jest energią. Zimno nie jest przeciwieństwem ciepła, zimno jest jego brakiem.
W sali wykładowej zaległa głęboka cisza. W odległym kącie ktoś upuścił pióro, wydając tym odgłos przypominający uderzenie młota.
- A co z ciemnością panie profesorze? Czy istnieje takie zjawisko jak ciemność?
- Tak - profesor odpowiada bez wahania - czymże jest noc jeśli nie ciemnością?
- Jest pan znowu w błędzie. Ciemność nie jest czymś, ciemność jest brakiem czegoś. Może pan mieć niewiele światła, normalne światło, jasne światło, migające światło, ale jeśli tego światła brak, nie ma wtedy nic i właśnie to nazywamy ciemnością, czyż nie? Właśnie takie znaczenie ma słowo ciemność. W rzeczywistości ciemność nie istnieje. Jeśli istniałaby, potrafiłby pan uczynić ją jeszcze ciemniejszą, czyż nie?
Profesor uśmiecha się nieznacznie patrząc na studenta. Zapowiada się dobry semestr.
- Co mi chcesz przez to powiedzieć młody człowieku?
- Zmierzam do tego panie profesorze, że założenia pańskiego rozumowania są fałszywe już od samego początku, zatem wyciągnięty wniosek jest również fałszywy.
Tym razem na twarzy profesora pojawia się zdumienie:
- Fałszywe? W jaki sposób zamierzasz mi to wytłumaczyć?
- Założenia pańskich rozważań opierają się na dualizmie - wyjaśnia student
- twierdzi pan, że jest życie i jest śmierć, że jest dobry Bóg i zły Bóg. Rozważa pan Boga jako kogoś skończonego, kogo możemy poddać pomiarom. Panie profesorze, nauka nie jest w stanie wyjaśnić nawet takiego zjawiska jak myśl. Używa pojęć z zakresu elektryczności i magnetyzmu, nie poznawszy przecież w pełni istoty żadnego z tych zjawisk. Twierdzenie, że
śmierć jest przeciwieństwem życia świadczy o ignorowaniu faktu, że śmierć nie istnieje jako mierzalne zjawisko. Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, tylko jego brakiem. A teraz panie profesorze proszę mi odpowiedzieć Czy naucza pan studentów, którzy pochodzą od małp?
- Jeśli masz na myśli proces ewolucji, młody człowieku, to tak właśnie jest.
- A czy kiedykolwiek obserwował pan ten proces na własne oczy?
Profesor potrząsa głową wciąż się uśmiechając, zdawszy sobie sprawę w jakim kierunku zmierza argumentacja studenta. Bardzo dobry semestr, naprawdę.
- Skoro żaden z nas nigdy nie był świadkiem procesów ewolucyjnych I nie jest w stanie ich prześledzić wykonując jakiekolwiek doświadczenie, to przecież w tej sytuacji, zgodnie ze swoją poprzednią argumentacją, nie wykłada nam już pan naukowych opinii, prawda? Czy nie jest pan w takim razie bardziej kaznodzieją niż naukowcem?
W sali zaszemrało. Student czeka aż opadnie napięcie.
- Żeby panu uzmysłowić sposób, w jaki manipulował pan moim poprzednikiem, pozwolę sobie podać panu jeszcze jeden przykład - student rozgląda się po sali
- Czy ktokolwiek z was widział kiedyś mózg pana profesora?
Audytorium wybucha śmiechem.
- Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek słyszał, dotykał, smakował czy wąchał mózg pana profesora? Wygląda na to, że nikt. A zatem zgodnie z naukową metodą badawczą, jaką przytoczył pan wcześniej, można powiedzieć, z całym szacunkiem dla pana, że pan nie ma mózgu, panie profesorze. Skoro nauka mówi, że pan nie ma mózgu, jak możemy ufać pańskim wykładom, profesorze?
W sali zapada martwa cisza. Profesor patrzy na studenta oczyma szerokimi z niedowierzania. Po chwili milczenia, która wszystkim zdaje się trwać wieczność profesor wydusza z siebie:
- Wygląda na to, że musicie je brać na wiarę.
- A zatem przyznaje pan, że wiara istnieje, a co więcej - stanowi niezbędny element naszej codzienności. A teraz panie profesorze, proszę mi powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak zło?
Niezbyt pewny odpowiedzi profesor mówi
- Oczywiście że istnieje.Dostrzegamy je przecież każdego dnia. Choćby w codziennym występowaniu człowieka przeciw człowiekowi. W całym ogromie przestępstw i przemocy
obecnym na świecie. Przecież te zjawiska to nic innego jak właśnie zło.
Na to student odpowiada:
- Zło nie istnieje panie profesorze, albo też raczej nie występuje jako zjawisko samo w sobie. Zło jest po prostu brakiem Boga. Jest jak ciemność i zimno, występuje jako słowo stworzone przez człowieka dla określenia braku Boga. Bóg nie stworzył zła. Zło pojawia się wmomencie, kiedy człowiek nie ma Boga w sercu. Zło jest jak zimno, które jest skutkiem braku ciepła i jak ciemność, która jest wynikiem braku światła.
Profesor osunął się bezwładnie na krzesło.

Tym drugim studentem był Albert Einstein. Einstein napisał książkę zatytułowaną "Bóg a nauka" w roku 1921.

środa, 4 listopada 2015

Kocyk.

Zaraz się nim przykryję - i zasnę.
Mam 3 dni zwolnienia.
Robię ważne badania. Lekarskie.
Wyniki... te pierwsze wyniki badań krwi są cudne.
Jak na TAAAAAK długi okres ich nierobienia - wzorcowe.
Trochę podwyższony cholesterol.
Trochę też cukier i TGD.
Pikuś.

Jutro pozostałe badania.
Wysiłkowe EKG.
Krew i mocz.
Pojutrze RTG kręgosłupa, bo dokucza.
Też pikuś :)

Dziś już wiem, że jakby nie patrzeć - głupi miał szczęście.
Bo się (badań oraz ich wyników) bał, ale się modlił.
I za niego się modlili.
I Pan nieba, Pan świata - słuchał i dał to, o co modlący się modlili.
I uszanował słabość. Słabość swojego głupiego dziecka...
Dziecka, które kocha.

Nie umiem
opisać
swojej
wdzięczności.

Szczęśliwa jak dzika norka
Dorothea.

poniedziałek, 2 listopada 2015

On.

Był dla mnie człowiekiem bardzo trudnym.
Zamkniętym w sobie, odpychającym w relacji.
Nie odpowiadającym miłością na miłość.

Walczyłam o niego jak głupia.
Nie wiem, czemu tak mi zależało, nie miałam wszak w tej dziedzinie żadnych deficytów.
Zaliczałam porażkę po porażce.
W moje czterdzieste urodziny powiedział, że mężczyzna po czterdziestce jeszcze ma przed sobą wszystko, ale kobieta po czterdziestce to już inna bajka.
Ona już nic nie może.
Ona się po prostu kończy.

Powiedział to przy swoim synu, a moim mężu.
Mąż się nie odezwał. Po latach zrozumiałam, dlaczego.
Zabolało.
A ponieważ jesteśmy z mężem rówieśnikami, więc... dotknęło do żywego.

Przestałam się starać.
Oddaliłam się, zostawiłam w spokoju, byłam grzeczna i układna, nauczono mnie szanować starszych, a tym bardziej bliskich.
Już nie czekałam na dobre słowo czy gest.
Rana się zagoiła, moja kobiecość (w kontekście mojego "starczego" wieku) na tym nie ucierpiała.

Był człowiekiem bardzo oszczędnym. Do bólu.
Trudno mi było to zaakceptować, ponieważ kiedy bywał u nas (rzadko) krytykował wszystko, za czym stały jakiekolwiek pieniądze. Kosmetyki, talerze, szklanki, firanki. Wszystko było za drogie, a ja byłam niegospodarna i wyrzucałam pieniądze w błoto. On sam  ze swoją żoną z własnego wyboru żyli najtaniej, jak tylko było można, mając bardzo przyzwoite - jak na owe czasy - dochody.

Pewnie się domyślacie,  że niedaleko padło jabłko od jabłoni.
Mąż nie odziedziczył po ojcu emocjonalności i sposobu bycia, ale skłonność do (według mnie) nadmiernej oszczędności już tak. Nierzadko dokuczałam mu, że ma węża w kieszeni. Że jest sknerą. Życie pokazało prawdę zupełnie inną - a ja po prostu musiałam dorosnąć.

W 2011 roku dane mi było towarzyszyć temu trudnemu człowiekowi, mojemu teściowi w umieraniu.
W linku szczegółowy opis zdarzenia, jeśli ktoś będzie chciał niech przeczyta.
Wtedy dostałam od niego prezent w postaci jednego, jedynego dobrego słowa.
- Wiesz, gdyby nie ty byłbym teraz bardzo samotnym człowiekiem - powiedział trzymając mnie za rękę kilka dni przed śmiercią. Te słowa chowam w sercu jak relikwię.

Od jego odejścia minęło kilka lat.
Wiele spraw przemyślałam, przeanalizowałam, spojrzałam na nie z zupełnie nowej perspektywy.
Ten człowiek nie umiał okazywać uczuć, bo nikt ich mu jako dziecku nie okazał.
Był biologiczną sierotą...
W swoim życiu musiał walczyć o przetrwanie, stąd skłonność do życia na granicy ubóstwa.
I miał plan.
Bo to wszystko, czego sobie odejmował miało służyć, miało być dla kogoś...

Zobaczyłam to trzy lata temu, kiedy część z tego, co uzbierał teść, rękami mojego męża uratowała czyjeś życie, uratowała rodzinę.
Jednym przelewem.
Płacząc jak głupia dziękowałam mężowi za to, co zrobił. Odszczekałam węża w kieszeni. Nigdy więcej tego słowa nie użyję. Płakałam bardzo, uratował kogoś bardzo mi bliskiego... Mąż długo tulił mnie w swoich ramionach...
Podobnych sytuacji jest więcej.
To nie miejsce, by o nich pisać.

Ty, który byłeś i jesteś ojcem mojego męża... Tato...
Dziękuję Ci.
Za wszystko, czego sobie w życiu odmówiłeś.
Za to, że zabezpieczyłeś nas już dawno, że dzięki Tobie będą też zabezpieczone nasze dzieci.
Wiesz, że żyjemy skromnie.Twój syn zawsze tego chciał, ja potrzebowałam trochę więcej czasu, żeby do tego dojrzeć.
Wierzę, że nie umiejąc być szczęśliwy w życiu ziemskim jesteś szczęśliwy w wiecznym.
Dziś, w Dzień Zaduszny jesteś w moim sercu i pamięci w sposób szczególny.
Czuję wdzięczność.
Nic mnie już od dawna nie boli, Twoje złe słowa straciły moc, bo przykryło je to zdanie wypowiedziane na łożu śmierci - i to, co dla nas zrobiłeś.

Kocham Cię, Tato.
I wiem, że Ty też nas kochałeś.
I kocham Twojego syna, z roku na rok coraz bardziej.
I tylko z jednym nie mogę się zgodzić: kobieta po czterdziestce ma przed sobą jeszcze tyyyle życia! Wiem, bo nią jestem:)))

piątek, 30 października 2015

Mała czarna czy espresso -

tego jeszcze nie wiem.
Dziś wygląda tak:




Pewna siebie, pozbawiona lęku, przyjmująca wyzwania.
Ech - moja krew!
I Dysia była taka - moja psina niczego się nie bała, wolę miała silną, decyzje podejmowała samodzielnie.
Czyżby Kofi była do niej podobna???
Cieszę się, no cieszę.
Lubię zdecydowane istoty - choćby mi przyszło z nimi wojować, długo je układać, czekać na wzajemne zrozumienie.

Zatem rośnij, Kofi - rośnij i dojrzewaj, koniec listopada blisko - czekam na Ciebie jak nie wiem co! :)

czwartek, 29 października 2015

Dostałam namiary...

na szkolenie!
W związku zez kotem.
od tej pani:)
Zatem się szkolę pilnie.
Źródło szkolenia poniżej:)




P.S. Autorzy komentarzy umieszczonych pod tym postem podesłali mi linki, które zmuszają do poszukiwań, przemyśleń oraz wniosków. Zoisyte i Bogumile - pracuję, ciężko pracuję! Szukam, czytam, myślę. Niedługo (czytaj: po weekendzie) w rzeczonym temacie się odezwę. Tymczasem odpływam do garów, albowiem goście w drodze:)

niedziela, 4 października 2015

Młody:)

Pokazuję młodemu  konkursowe piosenki Krzysia Oleksyna.
Oglądamy, słuchamy.
Młody skupiony do imentu.

- Dobre - mówi na koniec.
- Bardzo mi się podobają - konstatuje.

- Znam Krzysia osobiście, wiesz? Codziennie go widuję!
- Naprawdę??? - pyta młody.
- Naprawdę - odpowiadam.

- A puścisz mi jeszcze raz  jedną jego piosenkę? - pyta.
- Jasne! - odpowiadam, zachwycona wrażliwością TAK młodego człowieka.
A którą byś chciał???
- Noooo... no tę, w której było o DUPIE.

Kurtyna:)))

P.S. Dziś wróciłam z czterodniowej wyprawy po Górach Stołowych.
W pakiecie była jeszcze Polanica i Duszniki,  a w Polanicy tańcząca do pięknej muzyki fontanna (o 20.00, po ciemku, pięknie podświetlona).
Oraz park zdrojowy.
Reset - totalny reset.
Wieczorami popijaliśmy winko na przemian z pigwówką, mieliśmy do cowieczornej dyspozycji cudną salę kominkową z rozbujanym do czerwoności, fantastycznie pachnącym kominkiem.
I nic to, że pękła nam w trasie opona, że czekaliśmy w ciemnej nocy na assistance prawie nie mając zasięgu.(okresowo jedna pałka u mój-ci-onego).
Przygoda, przygoda - każdej chwili szkoda!
W ciemnym, czarnym lesie czekaliśmy na lawetę około dwóch godzin, marznąc niemiłosiernie.
Nikomu nie puściły nerwy, każdy rżał radośnie z czego tylko się dało:)
Do chałupy (tej wynajętej) dowieziono nas około 22.00, po czym padliśmy przy rzeczonym wcześniej kominku, odlatując w ciepełku, popijając trunki i słuchając relaksacyjnej, jazzowej muzyczki.

Następnego dnia panowie pojechali załatwiać oponę, panie pozostały w obiekcie uskuteczniając w międzyczasie krótki spacer, czekając na tych, co są daleko:)

I jak zwykle do głosu doszło przysłowie niedźwiedzie:
że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Mamy piękne doświadczenia  - miał być lajtowy wypoczynek (no trochę go było), a rzeczywistość spłatała nam figla.
Na szczęście sprawdziliśmy się w boju - na dodatek rodzinnie.
Czyż może być coś piękniejszego?
Zatem cóż - mimo bezustannej tęsknotyza psem - znów jestem szczęśliwa:)

poniedziałek, 14 września 2015

Piękny, dobry czas:)

Dwa cudne dni.
W sobotę 80 - tka seniora rodu, wyjątkowo udana. Bolą mnie mięśnie od tańcowania :)
Świętowaliśmy w https://www.facebook.com/biesiada.zgorzelec?fref=ts Naprawdę lubięto!
A w niedzielę małżeńska wyprawa w zupełnie nowe miejsce - wrócimy tam z mężem (i nie tylko z nim), wrócimy!

Reset - pełny, radosny reset.
Mam dobrą, mocną rodzinę.
Skarb nad skarbami!
Wdzięcznam nieprawdopodobnie.

Chce się żyć - po prostu  chce się żyć!

W pracy mnóstwo roboty, ale codziennie dziękuję Bogu, że tę pracę mam.
Wiem, jak wiele osób pragnie tego, co jest moim udziałem.
Doceniam - Boże drogi, tak bardzo doceniam to, co od Ciebie mam!

W planach dwa październikowe wyjazdy - kotlina Kłodzka to wyjazd pierwszy, drugi jeszcze się planuje. Jedziemy w większym składzie - jakże bliskim i radosnym!
Nadeszły dobre czasy.
Nawet jeśli na krótko, to i tak jestem szczęśliwa!

"Szczęście to ta
chwila, co trwa..."
Zdecydowanie.

Serdeczności dla wszystkich tu zaglądających:)))
Za psiną tęsknię bardzo.
Ale ból zelżał.
Zdecydowanie.
Jest mi o wiele łatwiej - choć tęsknota jest, to jednak ból się zmniejszył.
I tak Cię kocham, Dyśku.
Moje sznaucerskie, psie szczęście.
Dałaś mi tyle radości!
Nigdy ci tego nie zapomnę :)))

wtorek, 8 września 2015

XXIV Finał Turnieju Poezji Śpiewanej - cz. I - Włocławek 2015

Od 1:04:05.
Krzysztof Oleksyn - lat  18 - świetny młody człowiek.
Pełen pomysłów, kreatywny i twórczy - a na dodatek mądry.
Znam osobiście.
Bardzo go lubię i bardzo mentalnie wspieram.
Jeśli dobrze pamiętam - nagroda publiczności, która bardzo go ucieszyła.
Zdolny artysta z ogromnym dystansem do siebie.
Powodzenia, Krzysiu!

poniedziałek, 7 września 2015

Chyba jednak nie.

Chyba mi się nie uda z kotem.
Ja wciąż tęsknię za moim psem.
Może kiedyś przyjdzie taki czas, że zamieszka za mną następny?

Tak czy inaczej - moim marzeniem jest pies. Zdecydowanie pies!
Sznaucer o orzechowych oczach.
A raczej sznaucerka:)
Na razie pozostanie w sferze marzeń, tak musi być.
Ale ja marzeń mam niewiele, niech więc to sobie we mnie żyje.

Póki co tęsknię nadal.
Odżywają wspomnienia, wyświetlają się poszczególne kadry z życia mojej Dyśki.
Pielęgnuję je, przywołuję - a czasem przychodzą same.
Chwilami płyną łzy, czasem skurczy się serce.
Nie zapomnę Cię, Maleńka.
Nie zapomnę.
Zapisałaś się we mnie na zawsze.

Były koszmarne upały, był urlop.
Działo się.
Od tygodnia pracuję - jest ciężko.
Ale za to jest praca (znaczy wciąż mam pracę) i z tego cieszę się niezmiernie.

Wkrótce fotograficzno - słowne reminiscencje pourlopowe.
Postaram się jak najszybciej, choć po prawdzie nagromadzenie (w najbliższych tygodniach) przemiłych rodzinnych uroczystości może mi to trochę utrudnić.
Mimo wszystko kiedyś w końcu napiszę:)

Dobrej nocy i dobrego tygodnia wszystkim:)))

czwartek, 4 czerwca 2015

Mój ostatni przekaz

z poprzedniego posta -
był za mocny?
Zbyt bolesny?
Wstrząsający?
Raniący?

Uprasza się o konstruktywną krytykę.
Prawdziwą i szczerą.
Albowiem jeden komunikat w temacie już mam.
Osoba oglądająca nie była w stanie dotrwać do końca.
Nie ukrywam, że ten komunikat nieco mną wstrząsnął.

Piszcie prawdę, jeśli wola i łaska.
Ja nadal tęsknię.
Niekoniecznie musicie o tym czytać...

wtorek, 2 czerwca 2015

Wzrusz.

Spłakałam się jak głupia.



Chyba na razie nie powinnam oglądać takich filmów.
Nie szukałam go.
Znalazł mnie sam.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Lepszy czas

Trochę.

Dwa dni wyjechane.
Mądrze pomyślana Msza dla sporej grupy bieluśkich aniołków.
Nie zdążyli się znużyć, byli pięknie przygotowani.

Duże rodzinne stado.
Śmiech, gwar, pyszne jedzonko.
Mecz piłki nożnej na ogrodowym trawniku.
Strzelanie z wiatrówki:)
Kandydaci na nowych członków rodziny - część już z "certyfikatem", część bez.
Zwyczajnie, prosto, bez zadęcia, bez nijakich przykrości.

Główna bohatereczka piękna, niewinna, radosna.
Totalnie nieroszczeniowa - jak cała reszta dorosłego już rodzeństwa.
Cieszyło ją wszystko - hulajnoga, zegareczek, kolczyki, parę groszy.
Za wszystko dziękowała z widocznym wzruszeniem.
Największym prezentem był Ten, Którego po raz pierwszy.

Bardzo się starałam, ale nie mogłam wejść całą sobą, jak kiedyś.
Lizałam lody przez szybę.
... tak już będzie?

Powrót.
Trawienie zdarzeń.
W domu pustka.
Ciszę lubię, pustki - nie.
Pustki-bez-niej.

Na dzisiejszy obiad odgrzewałam pierogi.
Jeden spadł mi na podłogę.
Musiałam go podnieść.
To dla mnie nowość.
W dobrych czasach w kilka sekund by go nie było.

Tęsknię.
Nie da się inaczej.

czwartek, 28 maja 2015

Cyrk

medialny ma się świetnie.
Manipulacje w toku.
Szambonurkowe media produkują "chwytliwe" tytuły, pod którymi mieszczą się kompletnie inne treści.
Jeśli ktoś czyta tylko nagłówki szybko tym szambem się pobrudzi i bezmyślnie pośle je dalej.
I ludzie ślą - cholera jasna, ślą!

Przecież myślenie nie boli.
Poglądy dziś można sobie wyrobić bez problemu - trzeba się tylko postarać.
I trzeba wiedzieć o tym, że celem mainstreamowych mediów jest zrobić z nas idiotów.
Mnie osobiście to obraża.
Ja idiotką być nie zamierzam.

Czytajmy, szukajmy, nie dajmy się!
Zaczęło się bardzo silne manipulowanie wypowiedziami prezydenta - elekta.
Słuchajcie, nie trzeba go kochać, nie musi nikomu być z nim po drodze, ale mamy przecież prawo wiedzieć, co NAPRAWDĘ ten człowiek mówi, jak formułuje swoje myśli.
To jest dziś bardzo ważne - poznać go, budować zaufanie czy nieufność - ale w oparciu o prawdziwe dane, a nie medialne manipulacje.

Szukam.
Docieram do źródeł, do faktów, komentarze i opinie odstawiam na półkę.
Chyba, że wypowiadają się ludzie, którym ufam.
Niewielu ich jest, niektórych nowych dopiero poznaję.

Po długich i ciężkich cierpieniach (3 tygodnie!) dotarły do mnie wreszcie "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego" autorstwa Wojciecha Sumlińskiego. Zaczynam zatem lekturę jego trzeciej (dla mnie) książki.
Tutaj jest krótki artykuł.
Szczególnie zaś polecam Wam ten link (klik).
Obszerny artykuł i film.
Informacje, od których jeży się włos.
Gdyby były nieprawdziwe, autorzy już dziś siedzieli by w pierdlu - a nie siedzą.
To ich uwiarygadnia.

Bardzo chciałabym się przyczynić do tego dobra, które w niedzielę się stało.
Pielęgnować je, pomóc mu rosnąć, obnażać manipulacje.
Budzi moje zaufanie. To dobro. Ten człowiek.
Róbmy to, niech nas będzie więcej - nie populistycznie, nie emocjonalnie - rzetelnie, po prostu.
To MUSI nas obchodzić.
Mówmy, jak jest.
Jeden już taki jest, co mówi jak jest i powiadam Wam - mądrze gada!

P.S. Tak, ciężko mi.
Nadal nie lubię wracać do domu.
Tęsknię.
Bardzo.

poniedziałek, 25 maja 2015

To jest dla mnie

Wielka Zmiana.
I bynajmniej nie "Nocna zmiana".
I to jest mój Prezydent.
I radość moja jest wielka.

Wklejam film z początku maja, kiedy nic jeszcze nie było jasne.
Ujmuje mnie zwyczajność i prostota tego człowieka.




Panie Prezydencie - Elekcie, szkoda, że nie mogłam dziś rano napić się z Panem kawy:)

P.S. Swoją drogą druga tura wyborów w dniu Zesłania Ducha Świętego to jak samobój dla Jeszcze-Urzędującego. Gorszego (dla niego) dnia być nie mogło :)))

niedziela, 24 maja 2015

Niekoniecznie czytajcie.

Mnie pisanie tutaj bardzo pomaga.
Ale Wy możecie się tematem zmęczyć.
Na Waszym miejscu najzwyczajniej miałabym dość.
Przypuszczam, że jeszcze czas jakiś będę monotematyczna.

Głaszczę ekran monitora.
Niestety na ekranie nosek nie jest zimny i wilgotny.
Sierść nie jest ani trochę szorstka i ani trochę puszysta.
Nie czuję ciepła ciała, które zawsze było.
To ciepło.
Tego ciała.

Porządkuję rzeczywistość.
Muszę.
Wczoraj wyrzuciłam jej stary koc i legowiska.
Wieczorem znalazłam pod meblami zapomnianą ostatnio ukochaną niebieską piłeczkę.
Była z nią od początku jej psiego życia.
Uwielbiała ją aportować.
Dopóki jeszcze mogła.

Obroża i piłeczka.
Tego nie oddam.
To mi zostanie.
I (może) książeczka zdrowia.

Jeszcze parę przedmiotów muszę wyrzucić.
Ale jakoś mi niespieszno.
Choć to podobno pomaga.
Podobno lepiej pozbyć się szybciej. 
Takie dostaję rady...

Nie bardzo im ufam.
Co z tego, że wejdę w tryb udawania "nic się nie stało i wcale mnie nie boli"?
To głupie i nieprawdziwe.
Nie cierpię non stop.
Są chwile, że funkcjonuję normalnie.
A są i takie jak ta - kiedy wyjątkowo boli.
I kiedy chcę to zapisać.

Nie chcę niczego wyłudzać.
Nie chcę też w żadnym wypadku wymuszać.
Ale... każde słowo, każdy komentarz dużo dla mnie znaczy.
Nie mam w realu ludzi, którzy mogliby mnie zrozumieć.
Nie mogę o tym za wiele rozmawiać.

Wypisałam się.
Czuję ulgę...

piątek, 22 maja 2015

Oddzielam

ugotowane mięso od kości.
Odrobina spada na podłogę.
(w swoim czasie dbałam, aby takich "spadających odrobin" było sporo).
Nikt nie biegnie, żeby biegusiem jednym mlaskiem to, co spadło "sprzątnąć".
Sprzątnąć muszę sama.

Dzwoni domofon.
Nikt nie szczeka, żeby mnie ostrzec.
Że "uwaga-bandyci-mordercy"!
Muszę dbać o siebie sama, mój "system alarmowy" już nie działa.
A przecież jej szczek był zawsze bardzo konkretny.
Budził respekt.

Wracam z pracy do domu.
Nikt nie jazgocze i nie merda ciesząc się, że wróciłam.
Wita mnie dzwoniąca w uszach cisza.
Trudno mi ją znieść.

Chciałabym... chciałabym ucałować.
Psie czoło, między uszami.
Podrapać tam, gdzie lubiła najbardziej.
Zatopić ręce w jej futrze.
A właściwie nie.
Przytulić ogolone ciałko.
W ostatnim tygodniu było jej już za gorąco.
Udało mi się ją jeszcze (na raty, bo już nie była w stanie długo stać) ostrzyc.
Taka bezwłosa szczególnie lubiła mizianie, wskakiwanie do wyrka, przytulanie.

Dziś jest dzień łez płynących niczym wartki potok.
Na codzień muszę być profesjonalna i dzielna, bo kto to słyszał, tak smucić się z powodu psa...
Swoją tęsknotę skrzętnie więc ukrywam, jedynie smutku pozbyć się nie umiem.
Na szczęście tu na blogu mogę być sobą.
Podziękować każdemu, kto mnie wspiera.
Spuścić ze smyczy całotygodniową tęsknotę w postaci fontanny łez.

Dziękuję Wam za zrozumienie, za każde dobre słowo.
Mąż też mnie rozumie, a właściwie bardzo się stara, więc muszę mu na bieżąco siebie tłumaczyć.
Robię to.
Mężczyźni boją się naszych łez...

13 lat to kawał czasu.
Czasu kochania, przyzwyczajenia się, cieszenia z merdającej obecności.
Wiem, że ból minie i daję sobie na to czas.
Tu i teraz dzielę się tym, co czuję.
Dziękuję każdemu, kto chce ze mną w tym trwać.

poniedziałek, 18 maja 2015

Nie pamiętam...

takiej tęsknoty.

Odchodziły dzieci, do siebie, na swoje.
Pamiętam cierpienie, szczególnie po pierwszym.
Było, minęło.
Przeżyłam.
Może dlatego, że te odejścia nie były bezpowrotne..?
Że moje dzieci mają dobre życie?

Przytuliłabym.
Posłuchała oddechu, sapania, wzdychania.
Rzuciłabym niebieską piłeczkę i patrzyłabym, jak biegnie za nią do utraty tchu...
Złudzenia...
Od kilku miesięcy biegała za niebieską piłeczką już tylko po domu...

Przytuliłabym.
Przytuliłabym SIĘ.
Pomiziała za uchem, w kark, w dupkę.
Powąchałabym.
Poczułabym jęzor chlaśnięty na moim policzku.
I delikatne lizanie po rękach...
I moszczenie się w nogach wyrka - szczególnie w ostatnich dniach, kiedy znów na wspólne spanie pozwalałam...
I popatrzyła w te oczy, brązowe oczy, mądre, wyraziste.
Takich oczu nie ma żaden inny pies.

Jak... jak można (z miłości???) pozwolić zabić chcące jeszcze żyć zwierzę???

Pozwoliłam.
Nie ogarniam.
Tęsknię i chce mi się wyć.

Nie radźcie, żeby wziąć następnego psa.
NIE MA TAKIEJ OPCJI.
I nie będzie.

sobota, 16 maja 2015

Nie mogę

Patrzeć na psy i ich właścicieli.
Być sama w domu w tej absolutnej i absurdalnej ciszy.
Sporządzać jakiegokolwiek posiłku (nikt nie przychodzi żebrać o najlepszy kąsek).

Oczywiście robię to wszystko.
Ból przypływa i odpływa.
Czasem zupełnie znika.
Najtrudniej jest, kiedy wracają wspomnienia.
A ponieważ stworzenie było żywe i niezwykle zmyślne, wspomnień jest sporo.



Nie zapomnę Cię, maleńka...

.................................................................................................................

Jeśli po odejściu psa, z którym przeżyło się w jednym domu 13 lat lat jest tak ciężko, to jak jest, kiedy straci się człowieka, z którym w jednym domu przeżyło się lat kilkadzieści albo kilkadziesiąt...?
Jeśli ten człowiek był bliski???

Nie umiem
sobie tego
wyobrazić.

Nijak.

czwartek, 14 maja 2015

14.05.2015

Od dwóch godzin mam nową bransoletkę.
Na lewej ręce.
Jest dość siermiężna.
Trochę znoszona.
Skórzana.
Owija mój nadgarstek dwukrotnie.
Jest zdecydowanie nietypowa...

Coś mnie dziś późnym popołudniem tknęło.
Zadzwoniłam, umówiłam wizytę, udało się.
Dziś, o 18.30.
Badania.
USG.
Ogromne przerzutowe guzy.
Zero szans na życie...
Cierpienie będzie się wzmagać z dnia na dzień (przecież widzę, wszystko mi się zgadza).
Czas odejścia - najlepiej do końca tygodnia.

Powiedziałam, że jestem gotowa już dziś.
Że nie dam rady czekać...
Doktor obiecał przyjechać za godzinę.
Wytuliłam, wymiziałam, ułożyłam na kocyku.
Zdążyła jeszcze obszczekać doktora, kiedy zadzwonił domofonem...

Doktor kultury wielkiej.
Powiedział mi wszystko, czego potrzebowałam.
Podał zastrzyk pierwszy.
Wprowadził zwierzę w głęboką narkozę.
Po czym podał zastrzyk drugi.
Po dwóch minutach serce przestało bić...

Byłam cały czas, non stop, do końca.
Głaskałam, tuliłam, płakałam, przytulałam.
Później wzięłam na ręce zawinięte w kocyk  psie ciało i poszłam z nim do auta.
A później pochowaliśmy naszą sznaucurkę.

Teraz... teraz jest okropna.cisza.
Nikt nie chlipie wody z miski.
Nikt nie podżera psich chrupek.
Nikt nie tupie pazurami i nie zagląda do pokoju.
Pustka taka... parszywa taka...

Od dwóch godzin mam nową bransoletkę.
Na lewej ręce.
Jest dość siermiężna.
Trochę znoszona.
Skórzana.
Owija mój nadgarstek dwukrotnie.
Jest zdecydowanie nietypowa...
To obroża mojego psa.
Złudzenie, że moja psina jest blisko...
Jestem nienormalna??? Proszę bardzo, mogę być.
Bransoletkę będę nosić tak długo, jak długo będę jej potrzebować.

Kocham cię, maleńka, choć już cię ze mną nie ma.
Nikt mi ciebie nie zastąpi.
Czasem słońce, czasem deszcz.
Czasem łzy, czasem śmiech.

I tylko... tylko z kim ja jutro rano wyjdę na spacer?
No z kim, maleńka, z kim???

środa, 13 maja 2015

Nie.

Nie pójdę już (na razie) do weta.
Póki co to nie ma sensu.

Dziś minęło równo pół roku od informacji o złośliwcu.
I pół roku plus dwa tygodnie od operacji.
Jest w złej formie...

Nie je, a właściwie je bardzo mało.
Bardzo dużo pije.
Mocno schudła.
I chudnie dalej.
Jest słaba, 7 schodków w górę to dla niej Giewont.
Niedługo będę ją nosić.

Coś mnie tknęło dziś, godzinę temu, by obejrzeć jej dziąsła.
Są prawie białe, takie, jak tuż po operacji.
To oznacza bardzo poważną anemię.

Ale jeszcze cieszy się życiem.
Jeszcze wita mnie jej szczekanie.
Jeszcze nie widać po niej cierpienia.
Oczy ma całkiem żywe, mordę pogodną, ogonek merdający.
Jeszcze JEST.

Już nie pozwolę jej ciąć.
(doktor sugerował usunięcie listwy mlecznej).
Myślę, że to już nie ma znaczenia, że po prostu zżera ją cancer.
Mam jeszcze w zapasie tabletkę na kręgosłupowe dolegliwości.
Podaję ją raz w miesiącu.
Ten "raz" wypada za kilka dni.
Podam.

Kompletnie nie wygląda na swój wiek...
Nadal jest piękna.
Wyjątkowa.

Wiecie, co jest dla mnie najgorsze?
Nie diagnoza, nie prawie-wyrok.
Najgorsze jest czekanie.
Obserwowanie, czy to już.
Bezradność, kiedy się nie wie, co robić.
Na szczęście te białe dziąsła powiedziały mi dziś bardzo dużo... i odebrały nadzieję.
To dobrze.
... może odtąd czekanie będzie prostsze?

Och, mordo ty moja...

poniedziałek, 11 maja 2015

Ja czekam...

I PKW czeka.
Na wyniki z dwóch (ostatnich) komisji w Londynie.
Myślę jednak, że to już niewiele zmieni.

Andrzej Duda prowadzi.
Paweł Kukiz i jego elektorat zaskoczył chyba wszystkich i obnażył prawdę - Polacy chcą zmian i mają dość!
Urzędujący Prezydęt ma to, na co zasłużył.
(mam nadzieję, że dostanie tego zasłużonego więcej - w drugiej turze!)

Ja w spokoju dziergam etui na mężowski nowy smartfon.
Chwalić się nim nie będę - prosty, niewyględny.

To idę dziergać.
I czekać:)

piątek, 8 maja 2015

środa, 6 maja 2015

Jeszcze...

jesteś.

Jeszcze pijesz, jeszcze jesz, choć coraz mniej pokarmów twój żołądek znosi.
Gotuję ci.
Karmię małymi ciepłymi posiłkami.
Czasem zjesz, czasem nie...
Nie powiesz mi przecież, co ci nie służy, odpowiedzi mozolnie po omacku szukam sama.
Wczoraj po raz kolejny udało się takową znaleźć.
Dziś czujesz się lepiej, dziś znowu jesz, znów się uśmiechasz.

Jeszcze chodzisz, choć siedem schodków w dół to w sam raz, siedem w górę to już dużo, a piętnaście (w górę) wymaga trzech przystanków...
Gdzie ten czas, kiedy każdą ilość pokonywałaś migiem?
Nie wróci...

Jeszcze trochę spacerujesz.
Dwa miesiące temu dwugodzinna przechadzka była dla ciebie przyjemnością.
Dziś... dziś pół godziny czasem jest nie-do-wytrzymania.
Dostrajam się do ciebie.
Chodzimy sobie pomalutku...

Jeszcze nie cierpisz, nie widzę tego po tobie.
Dużo leżysz lub śpisz..
Nie piszczysz, nie skomlisz, więc chyba cię nie boli.
Przyglądam ci się, wiesz?
Nie pozwolę ci cierpieć.
Kiedy przyjdzie czas zrobię, co trzeba.
Później będę ryczeć.

Obszczekałaś dziś traktor.
I motocykl.
Smycz nie pozwoliła ci na więcej.
Okna w domu są otwarte, teraz też poszczekujesz od czasu do czasu.
Bo jakiś pies śmie hałasować pod domem.
Uwielbiam, jak wyjesz niczym wilk do taktu wozom strażackim i karetkom (przepraszam, może nie wypada tak pisać...)

Moja pierwsza i ostatnia psino, moja najmilsza sznaucurko.
Leżysz teraz blisko mnie, oddychasz płytko i szybko, inaczej niż zwykle.
Na moje wyrko już nie wskoczysz, brak ci sił...
Jest tak od kilku dni.
Tłumaczę sobie - czymże jest twoje odchodzenie wobec dwóch przerażających odejść młodych chłopców, czymże jest mój smutek wobec cierpienia ich matek...

Żyj, póki chcesz i możesz.
Chcę tylko, żebyś odeszła na moich rękach, wtulona we mnie, bezpieczna.

P.S. Jeśli ktoś, coś... jakiś pomysł, rada - to ja bardzo proszę.
Jestem juz na tym etapie, że wolę się uczyć na błędach (radach) niekoniecznie swoich...
Tylko o to proszę...

sobota, 2 maja 2015

Światłem, modlitwą i Wielką Ciszą...

Co się stało...


to się nie odstanie...

Do zobaczenia, Tomku.
Do zobaczenia!

piątek, 1 maja 2015

Udało się uciec.

MNIE się udało.
Od tematów najtrudniejszych.
Choć jutro jeszcze przede mną pogrzeb.

Wczorajsze mniszkowanie (słoiczków po kokardę, a będzie jeszcze więcej, mam zamówienia :D), leniwe sprzątanie kuchni, wieczór z książką.
Nic, co muszę, wszystko, co chcę.

Z wczoraj na dzisiaj wspaniały mocny sen.
Pyszne wspólne z mój-ci-onym niespieszne śniadanie.
(jako dodatek do kanapek własnej roboty sos czosnkowy - aaaach!)
Poranny telefon.
"Moooogęęęę do Ciebie przyjść??? Będę grzeczny, naprawdę!".

Plany miałam zgoła inne, ale plany się zmienia, kiedy ośmioletni (prawie) człowiek jest spragniony  niemłodych ludzi towarzystwa.
Się docenia, że człowieka ma się minutę drogi od własnej chałupy.
Młody zapakował kilka legomaszyn, zabrał świeżo kupiony album (wiecie, zbiera się takie karty, pakuje się je do albumu, album sama mu kupiłam, ale nie pamiętam już, z czym się te karty je:).

Wypił szklanicę rozcieńczonego mniszkowego eliksiru.
Na wyścigi ze mną wypił sok z połowy cytryny! (walczymy oboje, odporność mamy kiepską).
Pożarł kilka mandarynek.
Pochłonął michę domowej produkcji rosołu z makaronem oraz kawałek ciasta.
Zamówił - wraz ze mną jako sponsorem - nieprzyzwoicie drogi zestaw lego.
A co - niedługo dzień dziecka, będzie a konto:)
Po czym odmeldował się na imprezę (urodziny koleżanki).

A ja... ja polazłam na patyki.
Kije znaczy się.
40 minut - tylko - ale było cudnie.

Teraz odpoczywam, bom się uchetała - no brak ruchu, nooo.
Wokół mnie krąży zwierz.
Albowiem nadzieja umiera ostatnia, a rosołowe mięsko pachnie temu zwierzu niemożebnie.
Rzecz jasna swoje już dostał, walczy o dokładkę:)

Tak mija mi wczorajszy wieczór oraz dzisiejszy dzień.
Niespiesznie.
Spokojnie.
Najzwyczajniej na świecie.
Jutro kolejne mniszkowanie:)

A jak Wam mija początek majówki?
Czy też tak... tak zwyczajnie? Bez wodotrysków???

:***

czwartek, 30 kwietnia 2015

Dziękuję

i podziękowania przekazuję.
Bóg trzyma całą obolałą rodzinę mocno, to takie silne doznanie.
Tak mówią oni sami.
Więc módlcie się, módlmy się ciągle.

Pogrzeb Tomka w sobotę.
Zjedzie się mnóstwo przyjaciół.
Otoczą Matkę i rodzeństwo miłością Bosko - ludzką.
Nie zostaną sami.
Nie chcą być sami, tak mówią.
Chcą być z ludźmi.
Chcą rozmawiać, chcą żyć.
To dobrze, tak myślę.

W połowie maja najmłodsza siostra Tomka ma I Komunię Świętą.
Temu też Matka musi sprostać - dwa tygodnie po pogrzebie...

P.S. A pieniędzy uzbierało się tyle, ile trzeba.
Po prostu wystarczyło.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Ktoś bliski mi

powtarza często, że najgorsza w życiu jest bezsilność.
Już od dawna się z nim zgadzam.

Wczoraj dodzwoniłam się do mamy drugiego z chłopców.
Tej, która jest mi bardzo bliska.
I jej dzieci również.
Powiedziałam jej o zbiórce pieniędzy.
Rozpłakała się.

Nie tykałam najtrudniejszego tematu.
Powiedziała mi sama z siebie, że jest straszliwie rozdarta.
Bo ona chciałaby, żeby żył.
Bo to jej dziecko.
Ale takie życie, jakie ewentualnie go czeka to nie życie.
Matczyny ból nie do wytrzymania.
Wczoraj jeszcze lekarze dawali mu około 10% szans, stan był nadal krytyczny.

Przed chwilą z zebranych pieniędzy robiłam jej przelew, wszak tak najprościej.
Czekałam na sms-kod.
W jednym czasie przyszły trzy sms-y.
Jeden z kodem.
Dwa z informacją...

Tak.
Odszedł.
Nie żyje.
Już nie cierpi.

Ale być w skórze jego matki... no w życiu. Brak mi wyobraźni.
I znów Was proszę.
Ona znosiła to wszystko dzięki pomocy ludzi dobrej woli.
I dzięki "bańce modlitewnej", w której się znalazła.
Tak mi wczoraj powiedziała.
Módlcie się bardzo, módlcie się, ludzie.
To nie Bóg jet autorem tych cierpień, tych śmierci.
Ale tylko On może z tego wyprowadzić dobro.

Tomku - mam nadzieję, że pomknąłeś autostradą prosto do Nieba.
Że masz już nowe, piękne ciało.

Napiszcie w komentarzach, kto do modlitwy się przyłącza.
Przekażę mamie Tomka, kiedy przyjdzie czas.
A Bóg - dzięki Wam - pozwoli jej to wszystko znieść.

niedziela, 26 kwietnia 2015

Jako że

z ostatniej (szóstej - od października licząc) infekcyi,
trwającej (z dzisiejszym - objawowo mocno schyłkowym - dniem włącznie) dwa pełne tygodnie wylazłam byłam bezantybiotycznie i bezzwolnieniowo - świętuję!

Popijam miód mniszkowy własnoręcznie uwarzony, z letnią wodą rozcieńczony (buduje odporność w długim czasokresie).
Mój-ci-on urywa mniszkom łebki, ja warzę.
Mamy już całkiem sporo tego specyfiku:)
Poz tym łykam Spirulinę Pacific - 6  tabletek dziennie.
Do tego jeszcze sok z cytryny, okazjonalnie czosnek z miodem.
Albowiem
zamierzam
być zdrową.

Się zobaczy.
Może się uda?
No niechby!

Jeśli kuracja się powiedzie za dwa tygodnie zaczynam etap hartowania.
Znaczy wracam na rower i kije, niezależnie od pogody.
Się zobaczy.
Czy się uda:)

czwartek, 23 kwietnia 2015

Ważne info!

Jeśli komuś "znika" blog, a pojawiają się jakieś dziwne chińskie znaczki niech koniecznie usunie z bloga wszelkie dodatki, które pochodzą spoza bloggera - bajery, widgety etc. Najbardziej "infekują" blog obce liczniki - mam takie wieści od innych blogujących.
Jagnieszko - jeśli mnie czytasz spróbuj zrobić to, co piszę, problemy powinny zniknąć!

Tak wyglądają "krzaczki" - po próbie otwarcia bloga:


To się działo

już wiele razy.
Trudno spamiętać, trudno policzyć.
Zresztą przecież wcale nie trzeba.
Ci, których to dotyczy pamiętają i pamiętać będą.
Choć nigdy nie poznają szczegółów.

"To" działa niczym kręgi na wodzie.
Ciche rozmowy, sms-y, maile.
Z ucha do ucha, z rąk do rąk.
Nikt nikomu nie patrzy na ręce, nikt niczego nie liczy.

Ostatnia taka sytuacja była we wrześniu ubiegłego roku.
Chyba o niej nie pisałam.
Bliskiej koleżance nagle bardzo ciężko zachorowało dziecko.
W krótkim czasie potrzebne były większe pieniądze.
Telefon z pytaniem, czy mogę coś zrobić.
Ależ jasne!

Złapałam kopertę, poleciałam do kilku starannie wybranych osób.
Nie patrzyłam, ile do koperty wkładają.
Później poprosiłam męża, żebyśmy się dołożyli (jego rękami), po czym jeszcze po cichu dołożyłam się sama.
Kopertę zakleiłam nie wiedząc, ile w niej było.
W określonym czasie i miejscu przekazałam ją konkretnej osobie.
W międzyczasie działali inni.
Potrzebująca rodzina dostała dokładnie tyle, ile potrzebowała.
Płakali z wdzięczności.
I do dziś nie wiedzą, komu dziękować.
Bo nie wiedzą, kto brał udział w akcji.
I nie wiedzą, kto ile dał.
I się nie dowiedzą.
Bo tego nie wie nikt:)

Dziś, przed chwilą dostałam sms, że mama podpalonego chłopca, tego, który przeżył jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej.
Zatem "to" będzie się działo kolejny raz.
Właśnie się zaczyna.
Idę poszukać koperty.
Inni z pewnością też wzięli się już do roboty.

P.S. Koperta już nie jest pusta.
Cztery osoby już coś włożyły, nie wiem ile.
Ja będę piąta.
Może jeszcze kogoś znajdę.

Nie możemy sprawić, żeby będący ciągle w stanie krytycznym chłopak odzyskał zdrowie.
Ale możemy pozwolić jego mamie nie martwić się o byt.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Kochani,

róbmy kopie zapasowe naszych blogów.
Opcja "ustawienia - narzędzia bloga - eksportuj bloga".
Ostatnio dzieją się dziwne rzeczy, właściciele blogów lub odwiedzający zamiast bloga widzą dziwne krzaczki.
Przed chwilą czytałam info, że to samo spotkało naszą koleżankę z wordpressa.
Próbowałam, nie mogę wejść na jej stronę.
A za moment nie mogłam się dostać na fejsową stronę udostępnioną przez kogoś innego.

Róbmy kopie - szkoda by było stracić to, co przez lata napisaliśmy.

Edytowane przed chwilą - żeby nie było, ja już zrobiłam, plik mam na twardym dysku.

sobota, 18 kwietnia 2015

Rosół, pies, mniszek, zamach, włóczki.

Cokolwiek by się nie działo oprócz modlitwy nie mogę NIC.
Dlatego na siłę staram się żyć swoim życiem.
Na siłę, bo myśli są niepokorne.
I nieposłuszne.

Właśnie gotuję aromatyczny rosół.
Rosół to dobra rzecz na skołatane nerwy i na wzmocnienie, rosół to taka rzecz prosta dla każdego, kto nie ma poparzonego przełyku i może go przełknąć.
Pachnie w całym domu.
Zaraz ugotuję makaron.

Pies czuje się różnie, ale zdecydowanie żyje na całego.
Ma kłopoty z apetytem, kłopoty selektywne nieco, bo własną michę z suchą karmą omija, natomiast chętnie podżera razowy chlebek z pasztetem z pańskiego stołu, na ten przykład.
Zamierzam go dziś oszwabić.
Kiedy ugotuje się rosół rozmoczę w nim kilka suchych psich chrupek, dodam gotowaną rozgniecioną marchewkę i trochę pokrojonego mięsa, zrobię z tego jednolitą papkę i gadzinę nakarmię z ręki. Jak znam życie da się zrobić w bambuko i wciągnie do ostatniego kęsa.

W ogrodzie mamy multum mleczajstwa, czyli po mądremu mniszka lekarskiego. Żółto, aż strach! Dziś planowane są (a właściwie juz realizowane, mężowskimi rencamy) kwiatowe zbiory, po czym będę warzyć miód mniszkowy (wygooglajcie sobie) - prosty jak konstrukcja cepa, sprawdzony w rodzinie, wspomaga odporność.
A z odpornością u mnie kiepsko, od tygodnia kolejna porządna infekcja. Na szczęście bez ZLA i antybiotyku, na szczęście organizm walczy (przed południem walczy pracując, popołudniami walczy w poziomie), muszę więc wysłać na front dodatkowe wojska mniszkowe. Póki co lecą miody, cytryny w ilościach hurtowych, tran oraz imbir. W drodze jest Spirulina Pacific. Jeśli tę infekcję pokonam bezchemicznie będę się cieszyć jak dzika norka.

Dotarł "Zamach na prawdę" Małgorzaty Wassermann. Dawkuję go sobie, bo w połączeniu z lokalnymi "atrakcjami" (dwa dni temu zginął w wypadku brat znajomej, wspominałam? Chyba nie. Jakby tych płonących było mało...) stanowi mieszankę piorunującą. Więc dawkuję, a jak już nie mogę to po prostu rzucam w kąt.

Włóczki leżą i patrzą, coś tam kombinuję z jedwabiem ale średnio to widzę i pewnie będę pruć, nie umiem się skupić na projektowaniu. To minie, wiem, trzeba poczekać.

Co u Was? Co dziś robicie - gotujecie, sprzątacie, pracujecie w ogrodzie - co robicie ZWYCZAJNEGO? Poczytałabym... piszcie, jeśli wola i łaska, jestem głodna codzienności.

P.S. Przed chwilką wysłałam SMS-a: "Wiesz może, co u T.?"
Odpowiedź: "Lepiej. Przeszczepiono mu skórę na ręce, goi się. Czekamy."

????
Co może być dalej po TAKIM poparzeniu???
... czy jest na sali lekarz...?

piątek, 17 kwietnia 2015

Dwóch.

Było ich dwóch.
Jeden umarł w nocy.
Ten mniej poparzony.

Drugi żyje i jakby lekko się poprawia.
To wszystko, co wiem na pewno.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Powinnam... czy nie powinnam?

Pisać TAKIE rzeczy???

Sms, otrzymany przed chwilą:

"Dorotko, dzielę się tym, co WIEM. Jeden z chłopców w stanie bez nadziei - informacja z wczorajszej nocy. Drugi 5-10% szans. Była dziś u mnie jego koleżanka, która rozmawiała z jego mamą. Podobno jeśli nastąpi zwrot i uda się go uratować ma nie mieć ręki, obu nóg i wzroku :("

Ta wiadomość jest w pełni WIARY GODNA.
TA osoba (autorka sms-a) nie rzuca słów na wiatr.

Ten chłopiec, co bez nadziei to ten, którego znam mniej.
Tego, któremu nadzieja pisana znam dobrze.
I jego mamę...

JA wolałabym śmierć.
... a może tylko tak mi się wydaje...?

P.S. Jeśli dostanę od Was w dziób ten post zniknie.
Straciłam umiejętność oceny sytuacji.

środa, 15 kwietnia 2015

Niczego

więcej na dziś nie wiem, zatem nie zapodam.
Nie mam też siły focić udziergów.
Nie mam.
Niech będzie mi wybaczone.
Zupełnie na nic nie mam siły.

Zatem udaję się na spoczynek.
Mąż wyprowadzi psa. Uprosiłam.
Ja mogę już leżeć i pachnieć.
I nie zawaham się tego uczynić.

Zjadłam późny obiad.
Dopijam herbatę.
Teraz będę się regenerować.
Nawet telefon ustawiłam w tryb "udaję-że-mnie-nie-ma".

P.S. Nie wierzcie mainstreamowym mediom, jeśli będą coś w temacie publikować.
Guzik wiedzą.
Dam znać, jeśli cokolwiek wiedzieć będę.
Najwcześniej jutro.

P.S. Modlący - módlcie się.
Niezbyt dokładnie wiem, o co.
Na pewno o pokój serca dla dwóch obolałych matek.
Jeszcze tyle przed nimi...

wtorek, 14 kwietnia 2015

Z bardzo wiarygodnych źródeł

napływają równie BARDZO niewiarygodne informacje.
Winna zatem jestem sprostowanie.
OBAJ chłopcy żyją.
Mają się KRYTYCZNIE.
Dopóki pięć razy nie sprawdzę niczego więcej w temacie nie napiszę.
Wstyd i hańba podawać TAKIE nieprawdziwe informacje.

Nawet poważnym ludziom nie można ufać.
Bardzo Was, moi czytelnicy, przepraszam.
To się już nie powtórzy.
Na TEN temat napiszę, jeśli będę miała całkowitą pewność.

Jest bardzo źle, to oczywiste.
Co się stało, się nie odstanie, szanse na życie są nikłe.
Niemniej jednak jest mi wstyd.
Raz jeszcze proszę - wybaczcie.

Napiszcie, że wybaczacie...

P.S. Czyżbym miała iść spać bez choćby jednego wybaczenia...?

Ja... chyba...

jestem bardzo zmęczona tym, w co się ostatnio angażuję.
Czuję, że mogę się skończyć.
Dlatego... dlatego kończę.
Z przerastającymi mnie tematami.
Bo nie mogę sobie pozwolić na życie na krawędzi.
Bo to jednak nie moja krawędź, moja czeka, moja gdzieś się czai, muszę na nią oszczędzać siły, nie jestem ze stali.

Od tego ostatniego tematu tak do końca mentalnie uciec nie mogę, choćbym chciała.
Całe miasto huczy.
Całe miasto MÓWI.
Na miejsce zdarzenia wędrują pielgrzymki.
Na szczęście mam dostęp do wiarygodnych INFORMACJI.
Plotki omijają mnie szerokim łukiem, bo ich nie słucham.

Jeden z chłopców/mężczyzn już nie żyje.
(okazuje się, że też go znałam i często widywałam, nie wiedziałam, że to on...)
Ten mniej poparzony.
Miał inne poważne schorzenia, one przyczyniły się do szybszego odejścia.
Drugi chyba jeszcze się trzyma, ale szanse ma prawie zerowe.
To ten, którego znałam od wczesnego dzieciństwa.

Nie mam na ten moment żadnych nowych wiadomości.
Nie mam też z nikim kontaktu.
Pozostaje czekać.
Na nekrolog.
Na pogrzeb, na który będę chciała pójść.
Ten pierwszy.
O następnym będę myśleć, jeśli będzie.

Zanurzam się w druty, audiobook, prasowanie, gotowanie.
W MOJE życie.
Po prostu muszę.
Postaram się na jutro sfocić jakiś udzierg.
Postaram się.

Nieutulone w rozpaczy Matki oraz ich Synów chowam głęboko w sercu.
Módlcie się, proszę.
O serca spokój... i o pokój...

Jeśli czegoś nowego się dowiem, dam znać.
Dopiszę do tego posta.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Masz słabe nerwy - nie czytaj.

Ostrzegam!

Wstęp.

W każdy roboczy dzień średnio wczesnym rankiem idę do pracy.
Mam blisko - chodzę, nie jeżdżę.
ICH widuję od pewnego czasu.
Może od kilku tygodni.
Mijają mnie, idą przede mną lub za mną.

Drobni, niewysocy, niżsi niż ja.
Z reguły dwóch, czasem jeden.
Rozbiegane, złe oczy. Szalone.
Szczurze (przepraszam) pyszczki.
Nie jestem strachliwa. ICH się boję.
Niby niewielcy, ale jakby coś wokół nich się snuło.
Jakiś mrok.
Są w kontakcie, porozumiewają się wzrokiem i gestami.
Prawie nic nie mówią.
Mam wrażenie, że są głodni.
Nie wiem tylko, czego...

Któregoś dnia wydawało mi się, że się na mnie szykują.
Nie wiedziałam na co.
Raczej na "dobra" które miałam w torebce niż na mnie samą - miejsce jest publiczne, można kogoś okraść lub trzepnąć w czaszkę i zwiać, zgwałcić mimo wszystko trudniej.
Nieoczekiwanie na drodze pojawił się ktoś jeszcze, ONI odstąpili od zamiaru... bądź też go nawet nie powzięli.
Nie chcę tego wiedzieć.

Rozwinięcie.

Pracując sprawnie i wydajnie dzisiejszym wczesnym popołudniem dowiedziałam się, że rano miało miejsce pewne zdarzenie.
(szykując się do pracy słyszałam straż i karetki, średnio mnie to rusza, szpital jest blisko).
Jeden z lokali w moim mieście ktoś podlał obficie benzyną, rankiem, tuż przed karetkami.
Zapłonęli dwaj młodzi mężczyźni, w tymże lokalu pracujący.
Niczym pochodnie wybiegli na ulicę, po czym zemdleni padli.
Później ta straż i karetki, jeszcze później helikopter, jego już nie słyszałam.

Zakończenie.

Pierwszy Młody Mężczyzna to syn bardzo bliskiej mi koleżanki. Znam chłopaka osobiście od lat.
Ma 5% szansy na przeżycie. Może... może już...
Drugi Młody Mężczyzna jest synem kogoś, kogo również osobiście znam.
Ma tylko kilka procent więcej.
... modlić się dla nich o życie czy o szybką śmierć...?
Bo nie wiem.
No i matki, matki, też jestem matką i sobie-nie-wyobrażam, nijak.
Do matki Pierwszego nawet nie próbuję dzwonić.
Mam wiarygodne wieści z drugiej ręki.
Właśnie dzwoniłam, do tej "drugiej ręki", nie mogła rozmawiać, coś ważnego na froncie się dzieje.

Post scriptum.

Pierwsze skojarzenie to mężczyźni o rozbieganych, złych oczach.
O szczurzych twarzach.
Niekoniecznie tak być musi.
Ale przecież MOŻE.

I przecież MOŻE być tak, że zupełnie nieoczekiwanie ktoś obleje Cię benzyną i podpali. Żywcem.
Straciłam dziś coś bardzo cennego.
Straciłam poczucie bezpieczeństwa.
Przecież to się dzieje TU i TERAZ.
A lepiej - lepiej to raczej nie będzie.
Gdzieś za uszami bezgłośnie brzmi mi "Droga"...

Przepraszam.
Post jest bardzo trudny.
Ostrzegałam.

piątek, 10 kwietnia 2015

"ZAMACH NA PRAWDĘ"

Kiedy brak

własnych sensownych słów trzeba pozwolić przemówić Poecie.
W piątą rocznicę Smoleńska, w piątą rocznicę Drugiego Katynia.
Z nadzieją, że Prawda zostanie poznana, a świat wreszcie przyjmie Zabitych na spokojne łoże...
Z dedykacją dla Prawych, których dziś tak bardzo brakuje. 
I których jak dotąd nikt nie może zastąpić.
Dziś, 10.04.2015.
Pięć lat po tym Strasznym Dniu.

1
Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie,
Że ci ze złota statuę lud niesie,
Otruwszy pierwéj...

Coś ty Italii zrobił, Alighiery,
Że ci dwa groby stawi lud nieszczery,
Wygnawszy pierwéj...

Coś ty, Kolumbie, zrobił Europie,
Że ci trzy groby we trzech miejscach kopie,
Okuwszy pierwéj...

Coś ty uczynił swoim, Camoensie,
Że po raz drugi grób twój grabarz trzęsie,
Zgłodziwszy pierwéj...

Coś ty, Kościuszko, zawinił na świecie,
Że dwa cię głazy we dwu stronach gniecie,
Bez miejsca pierwéj....

Coś ty uczynił światu, Napolionie,
Że cię w dwa groby zamknięto po zgonie,
Zamknąwszy pierwéj.....

Coś ty uczynił ludziom, Mickiewiczu?...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2
Więc mniejsza o to, w jakiej spoczniesz urnie,
Gdzie? kiedy? w jakim sensie i obliczu?
Bo grób twój jeszcze odemkną powtórnie,
Inaczej będą głosić twe zasługi
I łez wylanych dziś będą się wstydzić,
A lać ci będą łzy potęgi drugiej
Ci, co człowiekiem nie mogli cię widziéć...

3
Każdego z takich, jak ty, świat nie może
Od razu przyjąć na spokojne łoże,
I nie przyjmował nigdy, jak wiek wiekiem,
Bo glina w glinę wtapia się bez przerwy,
Gdy sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem
Później... lub pierwéj...

                                               C.K. Norwid.

P.S. Rodziny są tutaj. I mnóstwo bezcennych materiałów, PRAWDZIWYCH materiałów. 
Warto tam zaglądać, warto czytać, warto.  

A tu bardzo ciekawa wypowiedź, trafiłam na nią wczoraj.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Nazbierało się tego

Oj, nazbierało:)
Cyknęłam fotkę zbiorczą, taki uroczy bałaganik, niestety wyszła nieostra, a na powtórkę nie mam już czasu.
To lecę po kolei.

To już znacie - czeka tylko na połączenie i wykończenie. A właściwie czekają obie, bo są dwie, widać?
Dolna czeka na ostatni rządek i wciągnięcie nitek, przy górnej (większej) będzie jeszcze sporo pracy:


Z pokazywanych onegdaj kłębków malabrigo arroyo powstały cztery czapki i dwa kominy, czapki skończone, kominom tylko nitki, a całości porządne sfocenie, ale póki co pokazuję, jak mam:


Tunika arroyo vaa skończona (tylko nitki, nitki, nitki), zdjęcie fatalne, ale MUSIAŁAM,  a udzierg się suszi:) Już wiem, że będzie potrzebna niewielka przeróbka, zrobię ją ogólnie znanym chitrym sposobem i zajmie mi to nie więcej, niż jeden wieczór:
 

Poniżej próbkuję, to bawełna z wiskozą lana gatto, bawię się pierwszym z brzegu ściegiem, ciężko się przestawić ze sprężystego malabrigo na sznurek, ale muszę potrenować:) Podoba mi się to, co widzę, muszę pomyśleć nad jakimś ażurem, wszak to ma być udzierg letni, nie wiem tylko, czy tego typu włókno dobrze mi się zblokuje. Pięknie proszę o podpowiedź, nigdy jeszcze nic z takiej mieszanki nie robiłam i nie wiem, czego się spodziewać. Wiem, że będzie to dzianina lejąca się, ale czy się zblokuje? Poradźcie coś, pliiiis.


A teraz kompletna nieprzyzwoitość, po prostu nie wiem, jak się wytłumaczyć, ale TO chodziło za mną już strasznie długo i wreszcie się zdecydowałam. Planuję czarną bluzkę i białą tunikę, muszą być ażury, lekkość, zwiewność - jedwabie i koronki jednym słowem. Pomysłu jeszcze nie mam, słabo mi na samą myśl, że mam się za TO wziąć, trzeba się będzie przełamać:)


Zakładkę do książki dostałam od jednej z blogokoleżanek, bardzo ją lubię, choć ostatnio towarzyszą mi głównie audiobooki z tabletu lub kindelek:)

Przy ostatnich dziergankach  towarzyszyła mi "Droga". Bardzo trudna lektura, trzeba do niej mocnych nerwów. Niemniej to dobra książka. Tak myślę.


Okładka produktu


(zdjęcie z serwisu audioteka.pl)

Serdeczności wszystkim zaglądającym:*

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

I jest jak zwykle

NIEZWYKLE.

Bo przecież Ten czas, Ta śmierć, Ten grób.
Ta Sobotnia Wielka Cisza.
I Ten Poranek, kiedy we wnętrzu zostaje jedynie zwój białych szat.

"Zabrano Pana i nie wiemy, gdzie go położono!".
Rozdziawione usta pierwszych świadków Wielkiego Pustostanu.
Kobieta, ta ladacznica co ją z więzów wyzwolił, której pozwala się zobaczyć jako pierwszej, jak zwykle wywracając wszystko do góry nogami.
Kocham Go za to i uwielbiam:)

Jestem Jego, cokolwiek i gdziekolwiek się zdarzy.
W moich żyłach płynie Jego Krew, królewska Krew.
Jestem Jego, bo mnie kocha i nie przestanie.
Bylebym nigdy o tym nie zapomniała.
A zresztą.
Jeśli zapomnę to będzie mi przypomniane.

Świętujemy w siódemkę.
Spokojnie, niespiesznie, bez opasłych brzuchów, bez niestrawności.
Kobiety niezmęczone, uśmiechnięte i wystrojone, mężczyźni zadowoleni.
Niczego nam nie brakuje, choć wszystkiego jest niewiele.

Bawimy się.
Rozrzut wiekowy - 73 lata, ha!
Na czołach mamy przyklejone karteczki, każdy na podstawie zadanych innym pytań z możliwą odpowiedzią "tak" lub "nie" ma odgadnąć, kim jest. Wiemy, że jesteśmy zwierzętami. Jestem papugą i wcale nie idzie mi łatwo:)))

Drugą rundę ordynuje junior i mówi, że teraz to on będzie wymyślał i że to będą czynności, no takie po prostu czynności. Wypisuje dane na karteczkach, oblepia nam czoła.
Stajemy w szranki.
Rżymy do wypęku.
Odgaduję z trudem.
Zobaczcie, w co mnie wrobił:


 Przydałaby się enigma:)))


 Wieczorem dzwoni tato. Ten ziemski.
"Wiesz córeczko, chciałem ci coś powiedzieć.
Bo zapomniałem, wiesz, ja czasem zapominam.
Wyjątkowo pięknie dzisiaj wyglądałaś".
Wzruszam się, choć mówi mi to zawsze, kiedy jest takiego zdania.
Wzruszam, bo nie wiem, jak długo jeszcze.

Tak się wychowuje kobiety, które nie mają kompleksów na punkcie swojego wyglądu.
Nie mają ich nawet wtedy, kiedy tracą młodość.
Ojcowie, mówcie swoim córkom, że je kochacie.
I że są piękne.
Tego skarbu nie da się przecenić.
I prościej jest wtedy do pewności, że w ich żyłach płynie Królewska Krew.
Jego Krew.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Miałam zniknąć,

ale jeszcze wpadłam.
Coś mi się przypomniało.

Przez wiele lat przykładałam się bardzo do organizacji świąt wszelakich, głównie pod względem kulinarnym. Z tak zwanych przyczyn niezależnych byłam w tym sama, centrum świętowania natomiast zawsze było u mnie.
Pierwsze lata były cudne, latałam jak fryga, miałam mnóstwo sił i jeszcze więcej pomysłów i chęci.
Po pewnym czasie okoliczności się zmieniły, wiele lat chorowałam, starałam się bardzo, ale po ciężkiej harówie padałam na pysk, a z prawdziwego świętowania niewiele zostawało, bo nie miałam sił.

Później przyszedł czas, że pomagała mi mama i było trochę lżej, ale logistyka i tak była na mojej głowie.
Po jakimś czasie mama już mi w niczym pomóc nie mogła, teraz z kolei ona bardzo chorowała, często nawet w świątecznych uroczystościach uczestniczyć nie mogła. Na dodatek przekwalifikowałam się zawodowo i tak się rokrocznie składało (i nadal składa), że ekstremum i apogeum pracowe ma miejsce w okolicach tak Świąt Bożego Narodzenia, jak i Wielkiej Nocy. Nic dodać, nic ująć.

Poszłam już wtedy po rozum do głowy i chciałam ograniczyć ilość potraw, zminimalizować ilość pracy. Niestety w tym czasie w wiek "budowania siebie" jako pani domu weszła moja córka. Uczyniła siebie organizatorem (cieszyłam się), zatem wymyślała menu (wyczynowe:), dekorowała chałupę, dzieliła robotę pomiędzy nas dwie. Żarcia było do rozparcia, my obie wykończone do imentu. Nie chciałam jednak psuć jej planów i szłam za ciosem.

Minęło parę lat, aż nadszedł ubiegłoroczny grudzień.
I wówczas do akcji wkroczył mój mąż.
Po świętach.
Rzekł, że on sobie nie życzy mieć w chałupie wykończoną żonę i stosy żarcia, których nikt nie jest w stanie przejeść. Wtórował mu zięć - też wolał mieć uśmiechniętą kobitę i zdecydowanie mniej przysmaków.
Poza tym nasi panowie mało się angażują w domowe prace - tak mamy, próbowałyśmy, nie da się tego zmienić, zatem walczyli tak jakby o sprawiedliwość.

Pozostało dogadać się z ambitną kulinarnie córką. Ja nie chciałam tego robić, wziął to na siebie mąż.
Skutek jest fantastyczny:)
Ona w tym roku piecze mięsa (jest w tym świetna), ja piekę dwa ciasta (według życzenia naszych panów), robię jajka w sosie tatarskim i jakąś prostą sałatkę. Mąż upiecze pyszny chleb, sprzątania jest niewiele, więc tegoroczny świąteczny stres kulinarno - sprzątaczy totalnie mnie omija. Okna mam BRUDNE, kiedy była piękna pogoda to chorowałam, teraz jest armagedon i nie zamierzam ich myć. W gronie moich sąsiadek będę się wyróżniać:)

Ten plan został wdrożony raz na zawsze, pilnować tego ma mąż i zaprawdę powiadam wam,  on to zrobi:)
A ja?
Ja cieszę się jak dzika norka:)
Dorżnięta sprawami zawodowymi (do 31 marca) tak, że aż płakałam ze zmęczenia i bezsilności mogę sobie teraz pozwolić na powoooolne sprzątanie, niespieeeeeszne kucharzenie... oraz pościk na blogu:)

Ciekawam, jak to wygląda u Was.
Zapracowujecie się na amen czy też nie?
Nie warto.
Naprawdę myślę, że nie warto:)
A mężu memu jestem dozgonnie wdzięczna:***

poniedziałek, 30 marca 2015

Już mnie

mało będzie, już znikam.
Tydzień Wielki, Największy się zaczął.
Psią wysoką wielce temperaturą, wezwaniem weta w niedzielę do domu, opieką nad zwierzyną z opuszczeniem niedzielnej Eucharystii (psina moja trzęsła się niczym osika, bałam się, że to JUŻ), niech będzie mi wybaczone.

Infekcja jakowaś jelitowa, zwierzyna ma się dziś dobrze całkiem, antybiotyki w zastrzykach pobiera, żre, skacze i śmiga, zatem to jeszcze NIE TERAZ.

Kończę robotę pracową, po prawdzie doginam masakrycznie, ale jeszcze jutro i będzie po bólu.
Skończyłam męskie malabrigowe czapki (sztuk cztery) oraz kominy (sztuk dwa), są nieskromnie cudne acz proste, pojutrze wysyłam, jutro mam nadzieję sfocić oraz opublikować. Opublikować niekoniecznie jutro:).

Pozdrawiam najcieplej.
Jeśli tylko się zresetuję i wczołgam na Palmę to zniknę mocniej.
Taki czas.
Śmierć.
Milczenie.
Czuwanie.
Zmartwychwstanie.

Bezwzględnie WSZYSTKIM życzę DOBRZE.
Jak NAJLEPIEJ.

czwartek, 26 marca 2015

Nie pojmuję.

Nie rozumiem.

Niusłik nie jest dla mnie wiarygodnym źródłem informacji.
Onet, wirtualna, interia - takoż.
Niezależna.pl - owszem, jest.
Ona jednak zachowuje wstrzemięźliwość w temacie.
Niepoprawni.pl jeszcze się nie wypowiedzieli.
Ten portal  również nie spieszy się z opiniami.

Trzeba mi czekać, a czekanie jest trudne.
Czy poznam prawdę?
Czy dowiem się, co pchnęło 28-latka do morderstwa dokonanego na wszystkich pasażerach samolotu?

Jego rodaków mam nieprawdopodobnie blisko.
Irytująco blisko.

150 osób, w tym ten jeden, który CHCIAŁ.
Reszta MUSIAŁA.
Znów brak mi słów.

środa, 25 marca 2015

Dużo bym pewnie

mogła mieć do gadania, dziś jednak będzie krótko.
Jest we mnie milczenie i nie chcę mu przeszkadzać.
Uwięziła mnie w domu na kolejny tydzień angina.
Coś obfity w choroby ten rok.
Więc znów pracowe laptopy i segregatory, a w międzyczasie dzierganie i audiobooki.
Do pracy wróciłam wczoraj.

Dobrze mieć gdzieś na półce całe pięć motków zakitranej i nieco zapomnianej włóczki.
A jeśli to już jest malabrigo arroyo vaa to już w ogóle jest super.
Zatem wykopałam i zaczęłam drutować.
A dzieje się tunika.
To bardziej zimowy niż wiosenno-letni udzierg, ale ojtam.
Przyda się.
Miałam problem z wydobyciem rzeczywistego koloru, wierniejszy obraz jest na pierwszym zdjęciu.


Dziergana od góry, bezszwowo, fason prosty, mieszanka ściągacza i dżerseju.


Tył planuję dłuższy i zaokrąglony, cały dół wykończę "nieściągającym" ściągaczem, nie mam jeszcze pomysłu, jak dalej pociągnąć rękawy. Może się coś w trakcie urodzi.

A do czytania/ słuchania raz jeszcze polecam "Czerwony alert" - tu piszę o nim więcej.
Dziś w ramach wspólnego dziergania i czytania.
Ciekawych pozycji do polecenia mam całe mnóstwo.
Przyjdzie na to czas:)

czwartek, 19 marca 2015

Jakie piękne...

Posłuchajcie.

Natalia Sikora zaśpiewała tę piosenkę dziś na pogrzebie Madzi.
Takie było pragnienie Kseny.

Refleksja.
Cierpienie.
Ból.

Rzadko tak mam, ale dziś naprawdę brakuje mi słów.

Edytowane 20.03.2015.

Na blogu rybeńki,  w komentarzach znalazłam ten tekst.
Został przeczytany na pogrzebie, był przesłaniem od Madzi.
Znałam go, ale w tym kontekście...

P.S. Na pogrzebie nie byłam.
Zawiozła mnie w swoim sercu rybeńka.

sobota, 14 marca 2015

Odeszła Madzia.

Ksena.

Komunikat jej Męża pojawił się o godzinie 21.10.
Teraz jest 21.58.

Ech, wszystko milknie w obliczu śmierci.
Zatem trzeba milczeć.
Do zobaczenia, Madziu, nieustraszona Wojowniczko.
Niech Bóg pocieszy Twoich najbliższych.
I niech obdarzy ich wszystkimi możliwymi siłami do zniesienie Niemożliwego.

Edytowane 15. 03.2015.

UBYŁO NAM
UBYŁO
CHOĆ KAŻDY PRZEWIDZIEĆ MÓGŁ
ŚMIERTELNA DO ŻYCIA MIŁOŚĆ
ZWALIŁA I CIEBIE Z NÓG 

ŚMIERĆ SIĘ LUDZIOM PRZYTRAFIA POTOCZNIE
UMIEMY UŚMIECHEM JĄ ZBYĆ
TERAZ… PO PROSTU ODPOCZNIESZ
TYLKO NAM
BĘDZIE TRUDNIEJ ŻYĆ

TROCHĘ PRAWDY ZE ŚWIATA UBYŁO
ŻAŁOBA PO TOBIE MA KOLOR JARMARCZNYCH TĘCZ
WIARA
NADZIEJA
MIŁOŚĆ
ŚPIEWAJ, KOCHAJ, SMUĆ SIĘ I MĘCZ

NAS NA TO... JUŻ NIE STAĆ
BYĆ CZŁOWIEKIEM
I NA TYM POPRZESTAĆ

/Jonasz Kofta,{Epitafium dla Luisa Armstronga}/

E-learning. Z dedykacją.

1. Jesteś w sieci. Surfujesz, podglądasz, czytasz. Dość rzadko na czymś zatrzymujesz się dłużej. Aż wreszcie "przypadkiem" znajdujesz coś interesującego. Wkrótce okazuje się, że nie możesz się od tego oderwać. Że nie jesteś w stanie przestać czytać.
Zdumiewasz się.
Niedowierzasz.
Po czym skanujesz całość od deski do deski.
Raz.
Drugi raz.
A później jeszcze raz, w końcu ze zrozumieniem.
Odkrywasz nową, nieznaną przestrzeń. Totalnie nieznaną ci galaktykę.
I długo w noc myślisz, jak to możliwe... jak to w tym kraju jest możliwe.
Dochodzisz do wniosku, że ciągle jeszcze niewiele nie wiesz o życiu, choć tak bardzo próbujesz się wczuć.
Dociera do siebie, jak okropnie i bezczelnie jesteś BOGATY (choć bogactwo to wszak pojęcie tak względne...) i jest ci wstyd.
Jeszcze pojęcia nie masz, że właśnie pobierasz bezcenną e-learningową lekcję.
Na dodatek zupełnie darmową.

2. Decydujesz się wysłać mail.
Otrzymujesz odpowiedź.
Cieszysz się z odpowiedzi i cały czas się uczysz.
Próbujesz zrozumieć, choć to niemożliwe. Nie byłeś nigdy w takich butach, nie chodziłeś tymi ścieżkami.I nie wiesz jeszcze, że BUTY staną się w temacie słowem kluczowym.
Na szczęście ktoś, do kogo napisałeś odrobinę odsłania ci swoje światy.
Maleńko, troszeczkę, anonimowo.
Starasz się to ogarnąć na tyle, na ile się da.
Już czujesz, już wiesz, że dotykasz skarbu, który nie ma ceny.
I że mógłbyś go nigdy nie odkryć, nigdy się nie dowiedzieć.
Gdyby nie ta sieć.
Gdyby nie ten człowiek.
Gdyby nie wszystko, co się zadziało.

3. Idziesz na spacer z psem.
Na swojej trasie widzisz człowieka. Mężczyznę.
Postury drobnej, szaty niezbyt czystej, twarzy brodatej.
Mężczyzna niesie trzy reklamówki.
Dwie są przezroczyste, trzecia nie.
W jednej reklamówce widać zgniecione puszki po piwie, w drugiej jedzenie, zapamiętujesz dużą paczkę makaronu. Zawartość reklamówki trzeciej pozostaje tajemnicą. Niemniej jednak już wiesz, że mężczyzna przed chwilą wyszedł z Twojego śmietnika.
A dzięki e-learningowi masz świadomość, ile czasu zajęło mu zebranie tylu puszek. WIESZ, że dziś bardzo ciężko pracował - mimo zimna, mimo deszczu. Jeść przecież trzeba i rachunki płacić też.

Mężczyzna Cię mija, pies sobie sika, ty rzucasz okiem na mężczyzny buty. Buty są bardzo zniszczone (może przeciekają - myślisz), a przecież buty są bardzo, bardzo ważne. I nagle cię olśniewa!
(szybko, szybko, musisz przypomnieć sobie całe e-learningowe szkolenie, zastosować je trzeba bezbłędnie, inaczej klapa, inaczej nic się nie uda!)
- Proszę Pana! - wołasz. Mężczyzna się odwraca.
- Bardzo Pana przepraszam, czy przypadkiem nie potrzebuje Pan butów?
- Potrzebuję - odpowiada mężczyzna. Patrzy na ciebie ze spokojem, bez emocji.
- Czy zechciałby Pan chwilkę poczekać? Mąż właśnie przygotował do oddania buty, które nie są mu już potrzebne, są w dobrym stanie, może Panu się przydadzą?
- A jaki rozmiar? - merytorycznie pyta mężczyzna.
Odpowiadasz. Rozmiar jest za duży, potrzebny jest o dwa numery mniejszy. Mężczyzna pokazuje ci swoje obute stopy i faktycznie, są (jak na mężczyznę) niewielkie.
- Wie pani, ja mimo wszystko je wezmę, może przydadzą się komuś innemu.
- Dobrze - mówisz z radością - proszę chwilkę poczekać, ja tu mieszkam, zaraz Panu przyniosę!
Biegniesz do domu, ciągniesz za sobą opierającego się psa, on nie rozumie, dlaczego spacer tak szybko się skończył.
- Biorę te buty, mam kogoś, kto ich potrzebuje! - wołasz do męża.
- Ale one są dziurawe, bardzo dziurawe! - odpowiada ci twój mężczyzna.
- To po jaką cholerę chciałeś je postawić obok śmietnika, skoro nadają się tylko do wyrzucenia??? - drzesz się jak oszalała. Awanturę jednak odraczasz, teraz trzeba działać, człowiek czeka, trzeba działać szybko.
I nagle cię oświeca. Przecież masz buty w jego rozmiarze - skóra, welur, mało używane, kolor neutralny, poradzisz sobie bez nich abo kupisz nowe. Łapiesz je pospiesznie, na te dziurawe nawet nie patrzysz, wybiegasz razem z butami i psem, pies szczeka, przepraszasz mężczyznę, nie chcesz by myślał że pies szczeka na niego, pies szczeka bo jest szczekliwy, taka jest przecież prawda.
- Znalazłam buty w Pana rozmiarze, czy takie będą odpowiednie? - pytasz.
Mężczyzna bierze buty i bardzo dokładnie je ogląda.
- Tak, są bardzo dobre, mogą być - odpowiada.
Podnosi głowę.
Patrzy ci prosto w oczy.
I uśmiecha się.
- Dziękuję, dziękuję bardzo. Dobrego dnia pani życzę - mówi. - I dużo zdrowia.
I odchodzi.

Pies ciągnie cię mocno, ma potrzebę, którą musi załatwić.
Idziesz dalej i łykasz łzy, łzy smutku (że tak być musi, że taki straszliwy człowieczy los) i łzy radości (przyjął te buty, będzie mu ciepło w stopy). I jeszcze łzy wzruszenia. Bo mężczyzna życzył ci zdrowia. Dawno nie słyszałeś tak prawdziwych, ascetycznie wypowiedzianych, szczerych życzeń.
Wydaje ci się, że e-learning nie poszedł na marne, ale pewności nie masz.

Wracasz do swojego życia.
Zamiast robić awanturę spokojnie tłumaczysz swojemu mężczyźnie, że baaaardzo dziurawe buty trzeba po prostu wyrzucić na śmietnik, że nie wolno nikomu robić nadziei, że jeszcze do czegoś się nadają.
Że to po prostu brak szacunku do człowieka.

P.S. Notkę dedykuję TOBIE.
Ty wiesz.
Za wszystko Ci dziękuję.
Zmieniło się moje postrzeganie, zmieniło się moje życie.
Mało kto ma na mnie taki wpływ, niewielu ludziom na to pozwalam.
Raz jeszcze DZIĘKUJĘ.

wtorek, 10 marca 2015

Czasem tutaj

jest przyjemnie.
Czasem pożytecznie.
Czasem bywa i przyjemnie i pożytecznie.
Dziś jednak nie będzie przyjemnie.
Za to z pewnością pożytecznie.
Post będzie nietypowy, czuję się jednak przynaglona, żeby to wszystko napisać.

Jak wiecie, czytam.
Nie tylko dla przyjemności.
Dość często wybieram pozycje oparte na faktach.
Szczególnie cenię sobie książki dziennikarzy śledczych.
Nie tylko polskich.
Tak się składa, że o takich książkach chyba tu jeszcze nie pisałam.
Nadrobię.

Czasem zdarza mi się trafić na pozycję, która porusza tak bardzo, że długo jeszcze żyje we mnie, choć lektura dawno ukończona. A czasem się zdarza, że nie chce mnie opuścić zupełnie. Że przebijając się przez warstwę emocjonalną pozostawia wewnątrz głęboki ślad.
W myślach.
W świadomości.
Po prostu zmienia moje postrzeganie rzeczywistości.

Wahałabym się, czy tę książkę polecać gdyby nie fakt, że jest ona polisą na życie autora. Te słowa usłyszałam w jednym z ostatnich rozdziałów (książkę mam w formie audiobooka). Autor prosi, żeby o tej książce pisać. Żeby ją polecać. Bo to być może go uratuje.
Zatem robię to, o co prosił.



Książka miała swoją premierę na początku lutego 2015 roku. Autor jest angielskim biznesmenem, który prowadził legalne interesy u naszych wschodnich sąsiadów. Od pewnego czasu stał się jednym z największych osobistych wrogów przywódcy wschodniego mocarstwa. To wyjaśnia, dlaczego jest w niebezpieczeństwie.

Dlaczego tym wrogiem się stał? Otóż miał nadzieję, że uda mu się wygrać walkę o sprawiedliwość. Że może stanąć przeciwko bogacącym się nieprawdopodobnie oligarchom, którzy okradali swoje państwo i okradli też jego posługując się metodami, które mu się nawet nie śniły. Bill Browder nie zdawał sobie sprawy, że w tym kraju nie walczy się uczciwie. Że tam niewygodnych ludzi po prostu się zabija.
Nie wiem, czy wiedział o Annie Politkowskiej (zastrzelona 7 października 2006 roku na progu swojego domu w Moskwie) czy Aleksandrze Litwinienko (otruty promieniotwórczym polonem 23 listopada 2006 roku w Londynie). Przypuszczam, że dowiedział się później, po tym, kiedy 16 listopada 2009 roku zakatowano w więzieniu Siergieja Magnitskiego, rosyjskiego prawnika, człowieka wielkiej wiedzy i wielkiej prawości. Siergieja, którego Bill dobrze znał i bardzo cenił. Człowieka, który bronił jego interesów i który również wierzył w sprawiedliwość. Wierzył w nią nawet wtedy, kiedy go więziono i torturowano. Wierzył do końca.

Po śmierci Magnitskiego Bill Browder bardzo się zmienił. Z człowieka robiącego głównie interesy i pieniądze stał się człowiekiem intensywnie walczącym o sprawiedliwość w imieniu nieżyjącego Magnitskiego, tym razem już z angielskiej perspektywy. Ujął mnie szczególnie zabiegami, jakie przez wiele lat czynił w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Doprowadził do uchwalenia Ustawy Magnitskiego...

Kilka dni po tym, kiedy skończyłam słuchać audiobook dotarły do mnie wieści, że ktoś z Polski również poczynił starania o poruszenie Kongresu USA, w imię sprawiedliwości. Tym kimś jest Pan Antoni Macierewicz.

"- Gdyby już w 2010 r powołano Komisje Międzynarodową badającą okoliczności śmierci prezydenta Kaczyńskiego i polskiej elity w Smoleńsku - mówił Macierewicz - nie doszłoby do ataku na Ukrainę, nie zginęliby pasażerowie malezyjskiego samolotu zestrzelonego przez Rosjan a armia rosyjska nie maszerowałaby dziś na Zachód w kierunku polskich granic i NATO oraz  prawdopodobnie nie zamordowano by Borysa Niemcowa. Wszystkie te wydarzenia są konsekwencja zmowy milczenia nad śmiercią polskiego Prezydenta i całej elity państwa polskiego - dodał. Ponadto poseł podkreślił, że aby zatrzymać Putina konieczne jest wysłuchanie publiczne w Kongresie USA pokazujące jak naprawdę doszło do zamachu smoleńskiego.

Antoni Macierewicz  podkreślił również, że Zespół Parlamentarny dysponuje materiałem dowodowym jednoznacznie wskazującym na odpowiedzialność strony rosyjskiej za katastrofę polskiego Air Force One, który został zniszczony dwoma eksplozjami w powietrzu nad lotniskiem Siewierny".

"Zespół Parlamentarny dysponuje materiałem dowodowym jednoznacznie wskazującym na odpowiedzialność strony rosyjskiej za katastrofę polskiego Air Force One".

Pierwszy raz jasno i dobitnie zostało to nazwane PO IMIENIU.
Bynajmniej ja pierwszy raz to widzę.
I jeśli po kilkuletniej walce i niezliczonych próbach zainteresowania sprawą amerykańskich kongresmenów Bill Browder doprowadził do uchwalenia Ustawy Magnitskiego, to być może starania Pana Macierewicza przyniosą podobne efekty i Prawda ujrzy światło dzienne. Być może USA zainteresują się tematem ze względu na własne bezpieczeństwo, a my na tym skorzystamy. Nie wiadomo tylko, kiedy.
Coś jednak zaczęło się dziać, a ja mam z tego wielką radość.

Temat smoleński budzi różne emocje.
Pana Antoniego Macierewicza różnie się traktuje.
Dla mnie temat z 10 kwietnia 2010 jest niesłychanie ważny, a Pana Antoniego Macierewicza ogromnie szanuję. Zaznaczam, że nie korzystam z żadnych mainstreamowych mediów. Opinię wyrobiłam sobie na podstawie wielu lektur i filmów.

Mam nadzieję, że ewentualni komentujący zachowają się godnie. Obraźliwe teksty wyślę w kosmos bez najmniejszego oporu.

Czerwony alert. Przeczytajcie lub posłuchajcie.
Litwinienko, Politkowska, Magnitski - wygooglajcie.
Poszukajcie filmów na Youtube, jest ich sporo - film o Litwinience, filmy autorstwa Billa Browdera, wywiady i konferencje Pana Macierewicza..
To wszystko ma ogromny ciężar gatunkowy.
Ale warto.
Naprawdę warto.
Po prostu warto wiedzieć.
Czasem tylko... czasem trudno po tym zasnąć.
Jednak - mimo wszystko - warto.