Będę ten post uzupełniać w bieżące informacje oraz zdjęcia. Jeśli macie jakieś informacje o tym, co aktualnie się dzieje lub co już się stało będę bardzo wdzięczna.
- turystyka powodziowa
Będę ten post uzupełniać w bieżące informacje oraz zdjęcia. Jeśli macie jakieś informacje o tym, co aktualnie się dzieje lub co już się stało będę bardzo wdzięczna.
- turystyka powodziowa
mieszkamy w tej samej kamienicy. Właściwie od baaardzo wielu lat. Parter plus dwa piętra, sześć mieszkań. Wcześniej niż my zamieszkał w kamienicy sąsiad zajmujący mieszkanie nad nami, mieszkanie pod numerem 3. A właściwie to leciwa mama sąsiada wraz z tymże sąsiadem - singlem o imieniu Tadeusz.
Dopóki żyła mama sąsiada z mieszkaniem wszystko było ok. Mieszkaniem pod numerem 3. Jako że nikt nie jest wieczny mama sąsiada odeszła była z tego świata i sąsiad został sam. Wkrótce miało się okazać, że o naszym sąsiedzie Tadeuszu nie wiemy nic. A raczej - NIC!
Sąsiad Tadeusz albowiem wybywał często świtkiem bladem ze swego mieszkania pod numerem 3, po czym wracał pod wieczór taszcząc... no właśnie. Taszcząc nie wiadomo co. Bywało, że spotykaliśmy go na wspólnych schodach, chętnie się wtedy zatrzymywał i zagajał (trzeba było umiejętnie zmieniać temat i wiać do chałupy własnej, albowiem rzeczony Tadeusz po zagajeniu mógł gadać bez przerwy ze trzy godziny).
Bywało, że wialiśmy piernikiem już na sam widok sąsiada (z daleka), nie chcąc się pakować w długie dyskursy. Zatem sąsiad wybywał i wracał taszcząc swoje siaty, my schodziliśmy mu z drogi i jakoś to było. I tak toczyło się życie, byliśmy ciekawi zawartości Tadeuszowych siat, ale nikt się nie odważył zadać stosownego pytania. Postawiliśmy zatem na życie w nieświadomości.
Przyszedł czas, w którym sąsiad zaczął podupadać na zdrowiu. Zasłabł on onegdaj na półpiętrze schodów naszych wspólnych, wezwano pogotowie, sąsiada w stanie zawałowym lekkim odtransportowano do szpitala. Klucze od mieszkania sąsiada dostały się w ręce sąsiadki spod 4. Rzeczona sąsiadka przed zamknięciem Tadeuszowego mieszkania postanowiła luknąć do przedpokoju. Zamarła, zastygła, po czym przybiegła do nas. Zażądała, coby towarzyszyć jej w lukaniu. Lukającym z sąsiadką został Mój-Ci-On.
Mój-Ci-On wrócił po kilku minutach, wzrok jego był dziki a suknia plugawa. "Nie masz pojęcia! Nie masz pojęcia, co ja widziałem! Tego się nie da opisać!!!"
Mój-Ci-On słowa waży, zawsze. Co zatem zobaczył w mieszkaniu Tadeusza, że dopadło go tak wielkie wzburzenie? Oto pytanie dla komentujących.
(Ciąg dalszy nastąpi, robię przerwę w pisaniu, albowiem post byłby długi niesłychanie).
poczytałam... I zrobiło mi się lekko słabo na ciele i na duszy. O transplantologii poczytałam. Podrzucam link - w nadziei, że przeczytacie. Czy to jest możliwe? Autorka wiarygodna, interlokutor również. Co myślicie?
Będę wdzięczna na komentarze i za - w nich - dyskusję.
Siedzę sobie spokojnie, coś oglądam lub czytam. Na stoliku leży telefon. Raz na jakiś czas telefon wydaje z siebie koszmarny DŹWIĘK. Dźwięk nie jest powiązany z niczym - nie jest to powiadomienie ani jakaś informacja. Tego dźwięku temu telefonu nie zadałam, no nijak.
Wszystko byłoby ok gdyby nie fakt, że ten DŹWIĘK to dziki ryk, który przyprawia mnie (prawie) o migotanie przedsionków. Przypuszczam, że w dalszych planach DŹWIĘKU jest zawał serca. MÓJ zawal serca - !
Jedynym wyjściem jakie znajduję jest wyciszenie telefonu. Ale czy po to ma się telefon, żeby skazywać go na notoryczne milczenie?
Czy ktoś z Was miał do czynienia z czymś takim samym lub podobnym? Ktoś mnie poratuje, zanim mój własny telefon przyprawi mnie o zawał serca?
"Mnie też się poglądy w pewnej sprawie diametralnie zmieniły ostatnio. Czasem nie jest łatwo wskazać jedną przyczynę bo czasem to jest proces".
wracam do blogowania?
Czyżby naprawdę??? Póki co jestem trochę w szoku:)
Myślę, że powrót po latach nie będzie trudny, wszak bardzo lubię pisać. A może i czytelnicy się zjawią? Porządki polegają na ukryciu postów z kilku lat. Albowiem dotarło do mnie, że w politykę bawić się nie chcę. Było mi okropnie żal, że straciłam tyyylu świetnych czytelników, że de facto sama sobie zepsułam bloga... Taka jest prawda.
Zatem błędów raz popełnionych powtarzać nie zamierzam, do tej samej rzeki powtórnie wchodzić nie będę. Szkoda tego miejsca.