wtorek, 15 kwietnia 2025
Kiedy
wtorek, 8 kwietnia 2025
Czas
wykopaliska się skończył. Definitywnie. Wszystkie elementy plastikowe i metalowe wykopano i wyrzucono, wielki dół zasypano, niedługo będzie można posadzić na nim kwiatki.
Pora zatem na dalszą część zachwycającej wiosny. Zatem czas magnolii:
środa, 2 kwietnia 2025
Dzięki
@mp, właścicielce bloga dłubię, bo lubię zagadka wykopaliskowa została rozwiązana :)
Przypominam - jest tak:
a było tak - ta daaaam!
Zatem @mp serdecznie dziękuję za info w komentarzu, wydaje się, że kopać jeszcze sporo będzie trzeba, coby od-kopać lub też wy-kopać mauzera beczkę 1 000. Jest nadzieja, że to nie szambo, że to zbiornik na wodę. Szambo albowiem by capiło, a to co zostało odkopane póki co nijak nie capi :D:D:D
niedziela, 30 marca 2025
Początek
był całkiem niewinny. Otóż pojechałam z moimi panami do tzw. ogrodniczego, nakupiłam kwiatów przeróżnych, o nazwie "kwiatki, bratki i stokrotki" oraz narcyzy i mocno kiełkujące już cebule lilii w liczbie ośmiu. Załadowalim kfiatki do auta, pojechalim do chałupy, zaplanowalim sadzenie nazajutrz. Nazajutrzem zająć się miały chłopaki - znaczy przekopać, nawieźć oraz zagrabić grządkę, która na skutek ich działań powstać miała.
Nazajutrz chłopaki jak rzekły, tak uczyniły, kopaczem głównym zażyczył sobie być syn, towarzyszył mu w niedoli Mój-Ci-On. Czasem krótkim wszystko szło jak się patrzy, po czym za kolejnym wykopem synu memu coś wyraźnie zgrzytnęło pod łopatą. Podczas kolejnego wykopu zgrzytnęło jeszcze silniej, za wykopem kolejnym łopata utknęła. Wyraźnie i mocno utknęła.
Zadziwilim się wszyscy, po czym syn stwierdził, że czeba okolice utknięcia sensownie okopać, by się do całości jakoś dokopać. Rozpoczęło się zatem okopywanie z dokopywaniem w miejscu utknięcia.
Poszłam se zrobić kawę. Z mleczkiem. Se piiiiiiłam. Se poszydełkowaaaaałam. Po czem postanowiłam do chłopaków zajrzeć. Co obaczyłam? Ano to:
Okopywanie z dokopywaniem w miejscu utknięcia zaowocowało... wykopaliskiem! I to, w mordę misia, jakim!
1. Okopywania dokonał syn, przy czym dni kilka później zachorzał był z temperaturą wysoką, no marzec bywa zdradliwy jak nie wiem co!
2. Wykopalisko pozostało zatem niezagospodarowane, syn albowiem przeznaczył sporo czasu na zdrowienie, mąż będąc w towarzystwie syna ostrożnym się stał wielce, coby nie zachorzeć jak on (wydaje się, że mężu udało się infekcji uniknąć);
3. Ja w międzyczasie zostawiłam panów samopas i wróciłam na rodzinne domowe pielesze; wcześniej posadziłam większość kwiatów (co widzieliście w poprzednim poście), lilie zabrałam ze sobą, ale jeszcze ich nie posadziłam; mam nadzieję, że jakoś do sadzenia dotrwają.
No i mam pytanie: co widzicie na zdjęciu??? To, co widać jako swego rodzaju obramowanie jest zrobione z metalu, całkiem nieźle już przerdzewiałego. To w środku jest z plastiku, tak przynajmniej badanie palpacyjne wskazuje. Niemniej CO TO JEST? CO TO JEST??? Tego nikt nie wie... Zatem dawajcie, może od Was kochani dowiemy się, czym jest nasze wykopalisko???
poniedziałek, 24 marca 2025
Jeszcze
trochę - tym razem - kolorowego, cudnego urlopu. W roli głównej kwiatki bratki:
i stokrotki:
Nasadziłam, niech rosną. Dzięki nim zrobiło się kolorowo i wesoło, cieszą oczy, bardzo cieszą. Drugą część bratków, stokrotek oraz prawie kwitnących już narcyzów posadziłam w innym miejscu, rozjaśniły rabatową rzeczywistość. Na tejże rabacie MCO posadził swego czasu tulipany, w innym miejscu rosną też hiacynty, zatem będzie kolorowo i będzie się działo:)
Jeszcze moje ukochane i ulubione drzewko, zdjęcie nie najlepsze, robione w pełnym słońcu. Araukaria chilijska, prezent od syna. Rośnie trzeci już rok, a lat ogółem ma chyba cztery. Na zimę opatulam ją grubą warstwą włókniny, daje radę nawet w mroźne dni. Obecnie ma około metra:
Urósł mi też ciekawy rozchodnik, nasiało się go mnóstwo nie wiem skąd. Póki co nie usuwam go, zobaczymy, jaką zrobi robotę.
Póki co to by było na tyle. Za chwilkę niedługą napiszę post z lekka archeologiczny. Życie czasem zaskakuje niespodziewanymi zwrotami akcji. Albowiem kupiłam jeszcze cebule lilii, ale z powodów archeologicznych posadzić ich nie mogłam. Przywiozłam cebule do domu, posadzę je w lokalnym ogrodzie.
piątek, 21 marca 2025
Dostałam
urlop. Niby mam go teraz skolko ugodno, ale na przykład wyjechać mogę rzadko. A teraz wyjechałam:)
I mam las, cuuudny las:
Mam też jezioro, niebo niebieskie bardzo mocno, więc i woda w akwenie ma stosowny do nieba kolor.
poniedziałek, 3 marca 2025
Dużo mówi
ta grafika. Wręcz bardzo dużo...
Co do loży B`NAI B`RITH to założył ją (bądź odnowił po latach) w Polsce Lech Kaczyński. CHABAD LUBAWICZ z kolei ulęgła się w Rosji.
Jakie Wam się nasuwają przemyślenia bądź może jaką wiedzę posiadacie w związku z wyżej prezentowaną grafiką?
(Źródło grafiki - FB, internety).
niedziela, 2 marca 2025
Widać, słychać i czuć!
Już prawie wiosna. Z dnia na dzień powoli odkrywa przed nami swoje oblicze:
To jeszcze jest właściwie oblicze przedwiośnia:
Niemniej za chwileczkę, za momencik...
Ze wszystkich pór roku chyba najbardziej nie lubię upalnego lata. Tak - zdecydowanie tak. Wiosną, jesienią i zimą po prostu mogę się ubrać lub rozebrać, latem nie mam gdzie uciekać, a temperatury powyżej 30 stopni osłabiają mnie i nie pozwalają żyć.
Jaką porę roku lubicie najbardziej? Jaka pora roku najbardziej Wam służy?
piątek, 28 lutego 2025
Takie mam, a co!
Sobie nabyłam drogą kupna.
Niezapominajki:
Imię i nazwisko autorki tych prac jest na zdjęciu.
Kwiat jabłoni:
Zakochałam się i musiałam kupić, na żywo są jeszcze piękniejsze:)
Żonkile:
No i jeszcze maki:
Są duże, pięknie zrobione, budzą podziw. A jeszcze jak się te kolory obok siebie położy to cud miód ultramaryna! W prezencie dostałam koszyczek do pisanek, taki jak na zdjęciu tylko bez pałąka. Przesyłka była pięknie zapakowana, nic się w transporcie nie uszkodziło.
Żeby takie cudo zakupić trzeba sobie wyfejsbuczyć panią Krystynę Krajewską i u niej zamówienie złożyć.
Jak Wam się te pisanki podobają?
czwartek, 27 lutego 2025
Pooonczki, poooonczki! Smacznego!
I przyszedł dzień, że mnie wzięło! Znalazłam przepis, kupiłam składniki, zaplanowałam robotę - i pooooszło! Zagniotłam ciasto, dodałam drożdżowy rozczyn, zamiesiłam cuzammen to kupy i postawiłam do wyrastania. Dobrze, że w przepisie stało jak byk, że ciasto rośnie powoli, że po wałkowaniu i wykrawaniu ponczków będą plaskate płaszczki i że absolutnie nie należy się tym przejmować. To mi dało spokój ducha - cokolwiek nie wyszło, musiało byś dobrze :)
Zatem po wyrośnięciu ruszyłam do smażenia, proces przebiegał bezproblemowo, niemniej pilnowałam czasu bardzo, wszak wystarczy chwilka i może być pozamiatane. Trzy minutki na jednym boczku, trzy minuty na drugim - i po smażeniu. Miałam cztery tury, ponczków mi wyszło sztuk 15. Z plaskatych placuszków wyszło to, co na załączonym obrazku:
Zeżarłam dwa. Psze państwa, nawet jeśli walczę o dobrą wagę to na dwa ponczki naprawdę mogę sobie pozwolić. Bilans energetyczny się zgadza, w ciągu pięciu godzin zjadłam ledwie dwa posiłki. Pojadł MCO, pojadła córka, jeden talerz ponczków dałam jej do chałupki, cztery ponczki zostały dla Mój-Ci-Onego.
Ucieszonam wielce i takoż ukontentowana, mam nadzieję, że Wam pączki smakowały tak samo, jak mnie. Tłusty czwartek uważam za... obejdzięty? Tłusty czwartek został przez nas obejdzięty z pompą, smakowało wszystkim nieziemsko. To były moje drugie pączki w życiu - pierwsze były totalnie nieudane, te były idealne. Przepis okazał się być świetny.
niedziela, 23 lutego 2025
Schudzanie
Przez większość mojego życia byłam szczupłą, wysoką dziewczyną/kobietą. Byłam zdrowa, mogłam ubierać się tak, jak chciałam. Jeszcze dziesięć lat temu byłam metabolicznie zdrowa, nauczyłam się pływać i jeździć na nartach, Piękne czasy... :)
Niepostrzeżenie, rok po roku zaczęło być mnie więcej. Po cichu - po wielkiemu cichu! Rozchwiał się mocno mój metabolizm, byłam coraz okrąglejsza, i - nie wiem, jak to się stało - długo tego nie zauważałam. Byłam wciąż dość aktywna fizycznie, jeździłam na rowerze, pracowałam w pocie czoła w ogrodzie. Mimo nadmiaru kilogramów byłam sprawna.
Najgorsze przyszło około dwa lata temu. Jeszcze chodziłam na siłownię, ćwiczyłam z osobistym trenerem, stosowałam różne diety, ćwiczyłam sposoby odchudzania. I nic - nic, ani odrobinę mniej! I wtedy zrozumiałam, że jestem rozwalona metabolicznie, że mój organizm kompletnie nie ogarnia norm związanym z żywieniem. Czułam się koszmarnie, rosło też poczucie winy z powodu tego, co się ze mną stało.
Rok temu w styczniu złamałam kompresyjnie kręgosłup, MRI pokazało też wcześniejsze identyczne złamanie, tylko w innym kręgu. Zaczęłam szukać przyczyn, poprosiłam lekarza o diagnozę osteoporozy - ot tak, żeby ją wykluczyć lub potwierdzić. Równolegle inny lekarz wspomniał, że mogę mieć szpiczaka mnogiego (a fuj!). Kiedy na badaniu densytometrycznym wyszła mi zaawansowana osteoporoza zaczęłam się śmiać z radości, że to nie szpiczak - nie szpiiiiczak!
Rok 2024 był jednym wielkim bólem. Ani leżeć, ani chodzić, ani stać. Wspominam go jak koszmar. Nie dałam rady gotować, kiepsko mi wychodziło sprzątanie. Zamawialiśmy obiady, coby zjeść coś ciepłego. Gotowania zaczął się uczyć MCO, szło mu słabo. Zresztą ubiegły rok i dla niego nie był łatwy, musiał znosić różne dolegliwości związane z chorobami, jakie zostały mu zafundowane.
Rok 2024 był rokiem, w którym moja waga zwiększyła się o 12 kg... Nie obżerałam się, jadłam rozsądnie. Jednak sporo leżałam, baaaardzo mało się ruszałam. Jeszcze nie wiedziałam, na czym polega otyłość i dlaczego ta choroba mnie dopadła. Zaczęłam szukać ratunku, bałam się, że kolejne kilogramy zrobią za mnie inwalidkę. Znalazłam COŚ, ale długo się bałam zastosować tę terapię. Niepokój nie pozwalał mi w nią wejść, na dodatek koszt miesięczny terapii był powalający. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy zdecydowałam, że wchodzę w to.
Odkryłam internetową przychodnię, umówiłam wizytę online. Spotkanie odbyło się w przyjaznej atmosferze, pani doktor przedstawiła mi trzy różne sposoby zmniejszania wagi, wybrałam jeden z nich, pani doktor zaaprobowała, po czym wysłała mnie na badania. Powiedziała, że jeśli wyniki badania krwi będę dobre będzie można wdrożyć leczenie. Śmignęłam więc piernikiem na badania, wyniki były dobre, dowiedziałam się, że mam zdrowe nerki oraz wątrobę, tak samo wyszło z tarczycą, szwankował jedynie lipidogram (za wysokie trójglicerydy). Poczułam się zdrowa jak qń i zgłosiłam się do pani doktor, która przepisała mi następujący lek:
Dawka początkowa była 2,5 mg, do dawki widocznej na zdjęciu jeszcze nie doszłam. Raz w tygodniu robię sobie zastrzyk, po czterech tygodniach otrzymuję kolejną receptę na kolejną dawkę leku. Każda kolejna dawka jest mi przepisywana po wizycie kontrolnej, każdy kolejny krok jest uzgadniany - co, jak i kiedy. Czuję się zaopiekowana :)
Do figury ze zdjęcia jeszcze mi daleko, niemniej szanse są ogromne, że do niej z czasem dotrę. Lekiem, który przyjmuję jest mounjaro (tirzepatyd). Jest on agonistą receprora GIP oraz GLP1. Reguluje proces trawienia, wpływa też mocno na uczucie głodu - zmniejsza je. Jestem niesamowicie zdziwiona, że jem obecnie mniej więcej połowę tego, co kiedyś, a przecież nie obżerałam się. Choćbym chciała nie mogę zjeść więcej, bo jest mi wtedy niedobrze. To uczucie jest tak mocno motywujące, że po prostu nie da się zjeść więcej, bo się wtedy bardzo cierpi.
Zrozumiałam, że muszę mieć za mało hormonów GIP i GLP1, że te niedobory spowodowały, że zaczęłam przybierać na wadze. Obecnie tirzepatyd pięknie to wszystko reguluje. Leczenie będzie trwało aż do skutku, czyli do osiągnięcia takiej wagi, gdzie moje BMI będzie poprawne. Obecnie jest mnie 4 kg mniej, jeszcze ładniej dzieje się z obwodami. Mąż mówi, że wyładniałam, że mam młodszą buzię :-). Cieszę się bardzo. O caluśkiej drodze staram się nie myśleć, cieszę się procesem, raduję się drogą, jaką przed sobą mam. Często myślę o tłuszczu trzewnym, który się właśnie wytapia, czyniąc mnie powoli coraz zdrowszą. Po trzech miesiącach planuję badania kontrolne, jestem bardzo ciekawa wyników.
Napisałam duuuuużo - po części ku pamięci, a także dla Was. Może ktoś potrzebuje pomocy, może macie w rodzinach kogoś cierpiącego na otyłość, może ten obszerny post komuś zwyczajnie się przyda. Dajcie znać w komentarzach, pytajcie, a ja postaram się odpowiedzieć. No i zdrowia Wam życzę - zdrowia metabolicznego, a także zdrowia szeroko pojętego. Specjalne pozdrowienia ślę do Roksanny - trzymaj się kochana z całych sił i zdrowiej nam!
środa, 19 lutego 2025
Wiktor Frankl
"Książka << Człowiek w poszukiwaniu sensu>> opisuje doświadczenia, jakich jej autor doznał jako więzień niemieckiego obozu koncentracyjnego. Opowiada w niej, do jak podłych zachowań potrafi doprowadzić człowieka pobyt w tego rodzaju miejscu. Jednak autora zafascynował pewien fenomen. Niektórzy więźniowie Auschwitz i innych obozów nie tracili nadziei, a nawet potrafili zachowywać optymizm w takich sytuacjach. To z kolei wzbudziło takie zainteresowanie Frankla, że postanowił opracować całą metodę psychoterapeutyczną opartą na swoich obozowych przeżyciach. To właśnie temu poświęcona jest druga część książki. Frankl wykłada w niej swoją myśl terapeutyczną. Czyni to jednak w sposób zrozumiały dla szeregowego odbiorcy."**
*, ** - treści zamieszczone w poście są dosłownymi cytatami ze strony "Tania książka". Zdjęcia książek również pochodzą z tej strony.
niedziela, 16 lutego 2025
Czytam, myślę, szukam...
środa, 12 lutego 2025
Demotywatory,
czasoumilacze, łotry i gagatki - czyli moje futra :)
Kiedy odeszła nasza sznaucurka bardzo chciałam mieć jeszcze jednego psa. Niestety zgody na to nie wyraził Mój-Ci-On i musiałam się dostosować, bo argumenty miał poważne i jedynie słuszne. Zaczęłam mu zatem wiercić dziurę w brzuchu, coby się zgodził na kota... jednego kota! No i się zgodził na-jednego-kota, wybraliśmy rasę (Maine Coon), podjęliśmy decyzję i się zadziało! Do domu wprowadziła się dama i królowa, odważna i mężna wielce Kofi (nie Coffee, nie Koffee lecz po prostu Kofi, tak w kociej metryce stoi:)
Kofi okazała się być zwierzęciem wielce niezależnym, a mnie po miłości do psa ciężko było pokochać kota... Wypłakiwałam się MCO, że ja chyba kota pokochać nie umiem! I wtedy Kofi ciężko zachorowała, były dwie operacje, trudne leczenie, momentami nawet strach o to, czy zwierzątko przeżyje. Moje serce otworzyło się wtedy i pokochało koteczkę, która paradoksalnie zaczęła się mnie bać i ode mnie odwracać, to ja w końcu byłam tą złą, która ją kłuła i wlewała do jej gardziołka różne paskudne mikstury. Koniec końców to MCO dostał kota, Kofi chętnie przyjmowała z jego rąk pieszczoty, mnie ciągle traktowała jako zło konieczne.
Po trzech latach mąż dał się naprosić na kolejnego kota, tak, abym ja również mogła mieć kogoś do głaskania i przytulania. W domu zagościł Rudolf, z tej samej hodowli co Kofi. Rudolf okazał się być miziakiem, przytulasem, trochę tchórzem, a trochę cwaniakiem.
Moje dwa koteły mają się dobrze, każdy z nich ma swój drapak (tu zgodnie wespół wzespół okupują jeden z nich). Żyją w miarę zgodnie, choć czasem pióra lecą, a z kocich gardeł wydobywają się syki i warkoty. Psychika kotów rasy Maine Coon jest bardzo ciekawa, to są w zasadzie kotopsy - łażą za człowiekiem, domagają się bliskości, komunikują swoje potrzeby, gadają. Kofi waży 12 kilogramów, Rudek nieco powyżej 10 kilogramów. Odkąd karmię moje futra wysokomięsną mokrą karmą koty zupełnie nie chorują. Do każdej porcji jedzenia dolewam każdemu z nich porcję wody, która zostaje pochłonięta razem z jedzeniem. Raz w tygodniu zwierzaki dostają żółtko, w ciągu doby pochłaniają 800 gram karmy.
czwartek, 6 lutego 2025
Pitu pitu
Przeziębienie gilowe w styczniu przyszło i w styczniu je pożegnałam. Na szczęście spokojnie było, nie to co rok temu, kiedy złamałam krąg piersiowy. Och wtedy siedziałosiedziałoooo! Dobrze wiedzieć, że może być gorzej i z cierpliwością nabytą niedogodności znosić.
Osteo w procesie, się leczy, skutki punktowo wyeliminowane, przyczyn szukamy cały czas. Niekoniecznie są do odnalezienia, te przyczyny.
Dzisiaj Doroty, będzie świętowanie, polubiłam łyskiii, będzie świętowanie z menżem przy łyski :)))
P.S.Edycja - oraz dostałam kwiaty, których zdjęcia tu zamieszczam :)
wtorek, 4 lutego 2025
czwartek, 2 stycznia 2025
Spóźniona
o 2024 roku.
Początek stycznia 2024 wita nas arcyciężką grypą. Pierwszy raz w życiu mam ochotę odstrzelić sobie obolałą głowę. Ból nie daje się uśmierzyć nijakimi prochami. Chorujemy wszyscy, ostatnia zaczyna chorować mama.
Którejś nocy mama przewraca się w przedpokoju, próbuję ją podnieść, lekkie szarpnięcie powoduje silny ból w odcinku piersiowym mojego kręgosłupa. Równolegle Mój-Ci-On nabawia się rwy kulszowej. Pierwszy raz doświadczamy tak silnej niemocy. Nie jesteśmy w stanie zająć się sobą samymi, z trudem możemy pomóc sobie nawzajem. Jeszcze nie wiem, że moje styczniowe doświadczenie przełoży się na coś o wiele większego.
MCO szuka pomocy u lekarzy, otrzymuje ją, ale rwa nie chce się dać opanować. ja też szukam - neurolog, rezonans, opis, znów neurolog. Wstępna diagnoza - świeże złamanie kompresyjne jednego z kręgów piersiowych, stan po wcześniejszym złamaniu innego kręgu piersiowego. Było coś, faktycznie coś było! Ogarnęłam to sama, bolało, ale się zrosło. Neurolog rozkłada ręce, ja już pani nie pomogę, zgadza się z moimi podejrzeniami, że trzeba by diagnozować dalej, w kierunku osteoporozy. Od innego lekarza słyszę, że to może być również szpiczak mnogi. No cuuuuuudnie...
W maju robię densytometrię, stoi jak wół, że mocno zaawansowana osteoporoza, śmieję się jak głupia po skończonym badaniu, że to nie szpiczak, nie szpiczak, a przecież mógł być.
MCO w międzyczasie odżywa, leczenie przynosi skutek. Ja cierpię na silne bóle ramion, bóle w odcinku piersiowym kręgosłupa oraz w odcinku lędźwiowym. Nie jestem w stanie sprzątać, gotować, robić zakupy, pracować w ogrodzie. Z trudnością przemieszczam się po domu. Jemy obiady zamówione gdzieś na mieście bądź gotowce kupione w marketach, zakupy robi MCO, tak jak umie ogarnia też chałupę. Ogród zarasta. Choroba i jej skutki wybijają mnie z mojego wiosenno - letniego rytmu - kopanie, sadzenie, sianie, zbiory i przetwory. Cierpię z tego powodu bardzo.
W czerwcu 2024 mam wizytę u ortopedy. Wizyta w ramach tzw. programu, czas dla pacjenta - 3 minuty. Na pani pytania nie odpowiem, nie mam na to czasu, wypisuję lek, proszę też brać wapń, do widzenia. Leczenie przepisane przez doktora jest tak agresywne, że obawiam się je rozpocząć. Mogę sobie pomóc, a mogę też zaszkodzić. Mamy w rodzinie kilka tak trudnych przypadków w temacie leczenia konwencjonalnego (mój ojciec, moja mama, mój mąż, ja), że nieufność do tej medycyny zapisała się mocno w naszym rodzinnym DNA.
Zaczynam powoli chodzić na krótkie spacery, głównie z kijami nordic walking. Do tego oczywiście dwie saszetki Nimesilu, bez niego nie daję rady. Bardzo powolutku mój stan się poprawia na tyle, że mogę już czasem coś ugotować i nie umrzeć z bólu. W międzyczasie robię wszystkie badania, wyniki mam dobre. Nowy lek konsultuję jeszcze z dwoma lekarzami - rodzinnym i reumatologiem. każdy mówi "brać"! Ja leku nie biorę. Samo niebranie jednak sprawy nie rozwiązuje. Potrzebuję pomocy. Nieleczenie się nijak mojego stanu nie poprawia. No i w każdej chwili mogę się połamać, choć uważam bardzo.
W listopadzie 2024 jadę do Wrocławia do nowego lekarza na ostatnią już osteoporotyczną konsultację. Jadę do lekarza, który uratował mi brata, który ma do pacjentów podejście holistyczne. Mówię doktorowi, że jest moim lekarzem ostatniego kontaktu, on się śmieje, że ostatni to jest raczej patomorfolog :)
- Doktorze, czy ja mam brać ten lek?
- A czytała pani ulotkę?
- Czytałam.
- I co pani o tym myśli?
- Nie chcę brać tego leku.
- To niech się pani tego trzyma.
Poczułam, jak schodzi ze mnie powietrze. Doktor jak nie doktor - zalecił odpowiednią dietę (w moim przypadku jest to dieta antyhistaminowa), zapisał masę cennych suplementów i witamin, które mają mi pomóc uporządkować metabolizm (jest mnie ździebko za dużo) oraz zacząć mnie odżywiać na poziomie komórkowym. Powiedział, że za około dwóch lat powinnam mieć temat ogarnięty. Widzimy się 10 stycznia, ja już czuję się lepiej (znacznie zmniejszyły się dolegliwości bólowe, lepszy jest również mój stan emocjonalny). Ciekawa jestem kontynuacji mojego leczenia.