o 2024 roku.
Początek stycznia 2024 wita nas arcyciężką grypą. Pierwszy raz w życiu mam ochotę odstrzelić sobie obolałą głowę. Ból nie daje się uśmierzyć nijakimi prochami. Chorujemy wszyscy, ostatnia zaczyna chorować mama.
Którejś nocy mama przewraca się w przedpokoju, próbuję ją podnieść, lekkie szarpnięcie powoduje silny ból w odcinku piersiowym mojego kręgosłupa. Równolegle Mój-Ci-On nabawia się rwy kulszowej. Pierwszy raz doświadczamy tak silnej niemocy. Nie jesteśmy w stanie zająć się sobą samymi, z trudem możemy pomóc sobie nawzajem. Jeszcze nie wiem, że moje styczniowe doświadczenie przełoży się na coś o wiele większego.
MCO szuka pomocy u lekarzy, otrzymuje ją, ale rwa nie chce się dać opanować. ja też szukam - neurolog, rezonans, opis, znów neurolog. Wstępna diagnoza - świeże złamanie kompresyjne jednego z kręgów piersiowych, stan po wcześniejszym złamaniu innego kręgu piersiowego. Było coś, faktycznie coś było! Ogarnęłam to sama, bolało, ale się zrosło. Neurolog rozkłada ręce, ja już pani nie pomogę, zgadza się z moimi podejrzeniami, że trzeba by diagnozować dalej, w kierunku osteoporozy. Od innego lekarza słyszę, że to może być również szpiczak mnogi. No cuuuuuudnie...
W maju robię densytometrię, stoi jak wół, że mocno zaawansowana osteoporoza, śmieję się jak głupia po skończonym badaniu, że to nie szpiczak, nie szpiczak, a przecież mógł być.
MCO w międzyczasie odżywa, leczenie przynosi skutek. Ja cierpię na silne bóle ramion, bóle w odcinku piersiowym kręgosłupa oraz w odcinku lędźwiowym. Nie jestem w stanie sprzątać, gotować, robić zakupy, pracować w ogrodzie. Z trudnością przemieszczam się po domu. Jemy obiady zamówione gdzieś na mieście bądź gotowce kupione w marketach, zakupy robi MCO, tak jak umie ogarnia też chałupę. Ogród zarasta. Choroba i jej skutki wybijają mnie z mojego wiosenno - letniego rytmu - kopanie, sadzenie, sianie, zbiory i przetwory. Cierpię z tego powodu bardzo.
W czerwcu 2024 mam wizytę u ortopedy. Wizyta w ramach tzw. programu, czas dla pacjenta - 3 minuty. Na pani pytania nie odpowiem, nie mam na to czasu, wypisuję lek, proszę też brać wapń, do widzenia. Leczenie przepisane przez doktora jest tak agresywne, że obawiam się je rozpocząć. Mogę sobie pomóc, a mogę też zaszkodzić. Mamy w rodzinie kilka tak trudnych przypadków w temacie leczenia konwencjonalnego (mój ojciec, moja mama, mój mąż, ja), że nieufność do tej medycyny zapisała się mocno w naszym rodzinnym DNA.
Zaczynam powoli chodzić na krótkie spacery, głównie z kijami nordic walking. Do tego oczywiście dwie saszetki Nimesilu, bez niego nie daję rady. Bardzo powolutku mój stan się poprawia na tyle, że mogę już czasem coś ugotować i nie umrzeć z bólu. W międzyczasie robię wszystkie badania, wyniki mam dobre. Nowy lek konsultuję jeszcze z dwoma lekarzami - rodzinnym i reumatologiem. każdy mówi "brać"! Ja leku nie biorę. Samo niebranie jednak sprawy nie rozwiązuje. Potrzebuję pomocy. Nieleczenie się nijak mojego stanu nie poprawia. No i w każdej chwili mogę się połamać, choć uważam bardzo.
W listopadzie 2024 jadę do Wrocławia do nowego lekarza na ostatnią już osteoporotyczną konsultację. Jadę do lekarza, który uratował mi brata, który ma do pacjentów podejście holistyczne. Mówię doktorowi, że jest moim lekarzem ostatniego kontaktu, on się śmieje, że ostatni to jest raczej patomorfolog :)
- Doktorze, czy ja mam brać ten lek?
- A czytała pani ulotkę?
- Czytałam.
- I co pani o tym myśli?
- Nie chcę brać tego leku.
- To niech się pani tego trzyma.
Poczułam, jak schodzi ze mnie powietrze. Doktor jak nie doktor - zalecił odpowiednią dietę (w moim przypadku jest to dieta antyhistaminowa), zapisał masę cennych suplementów i witamin, które mają mi pomóc uporządkować metabolizm (jest mnie ździebko za dużo) oraz zacząć mnie odżywiać na poziomie komórkowym. Powiedział, że za około dwóch lat powinnam mieć temat ogarnięty. Widzimy się 10 stycznia, ja już czuję się lepiej (znacznie zmniejszyły się dolegliwości bólowe, lepszy jest również mój stan emocjonalny). Ciekawa jestem kontynuacji mojego leczenia.